wtorek, 5 grudnia 2017

Szmaragdowe Łzy - Rozdział 2_epizod 2



Wypił ostatni łyk wina i odstawił pusty kielich na stół. Z zadowoleniem rozejrzał się po komnacie. Lubił mieszkać na Czerwonych Wyspach, może nie był to jego dom rodzinny, ale w tym miejscu było coś, co fascynowało go bezgranicznie. Może powodowały to stwory zamieszkujące zachodnie krańce wysp, a może zwyczajnie czuł się tu absolutnym panem i władcą.
Tu wszystko należało do niego, począwszy od nędznych łachów, jakie nosili na sobie niewolnicy, a skończywszy na złotej zastawie. Stworzył to miejsce samodzielnie, to w jego głowie narodziła się idea nowej smoczej armii.
Podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec. Wśród kurzu i pyłu ćwiczyli jego ludzie. Szczęk oręża mieszał się z okrzykami wojowników. Thargar uśmiechnął się szeroko. Armia rosła w oczach, młodzieńcy stawali się mężczyznami, silnymi, żądnymi krwi i nieznającymi strachu przed śmiercią.
Każdego dnia rodziło się kilkoro dzieci, powiększając potęgę rodu Tollesto. Te najsilniejsze zachowywano przy życiu, słabe i pozbawione smoczych cech duszono tuż po narodzinach. Obóz nie był miejscem dla ludzkich bękartów. Potrzebował smoków i tylko prawdziwi wybrańcy, mogli walczyć w jego armii.
– Słyszałam, że zmieniłeś zdanie. – Słowa wypowiedziane cierpkim tonem sprawiły, że Thargar mimowolnie skrzywił się. Zapomniał, że matka odwiedziła go i siedząc w fotelu, napawała się wpadającymi przez okna promieniami słonecznymi. Światło ogrzewało jej nadwątlone atakiem ciało.
Thargar nie obrócił się, od dnia bitwy, nie przepadał za spoglądaniem na rodzicielkę. Agatte straciła całą swą urodę. Niesprawne ramię, zmasakrowana połowa twarzy i pusty oczodół, napawały go obrzydzeniem.
– W jakiej sprawie? – zapytał.
– Narodzonych dziewczynek – odpowiedziała.
– Nie wiem, o czym mówisz, już kilka lat temu, nakazałem zostawiać co silniejsze dziecko płci żeńskiej.
– Niewątpliwie, jednakże do tej pory były to dziewczynki bez smoczych cech. – Udała, że nieprzyjemny ton syna jej nie rani. – Zarządca mówił, że kazałeś zachować przy życiu, każdą małą smoczycę.
Thargar wzruszył ramionami.
– Potrzebuję silnych ciał, ludzkie suki tak łatwo umierają przy porodzie. Smoczycę są silniejsze, bardziej odporne na ból.
– Są też trudniejsze do okiełznania, bardziej wybuchowe – zauważyła cierpko.
– Niepotrzebnie się boisz, smoczy wojownicy potrafią zapanować nad kobietami. Złamane skrzydła potrafią utrzymać w ryzach nawet najbardziej krewką dziewkę.
– Obyś się nie mylił, bo inaczej twoi ludzie będą nieustannie zmagać się... – Nie dokończyła zdania, gdyż drzwi do komnaty otwarły się i w progu stanął Wolar.
– Thargarze, mamy kłopot – rzucił od progu dowódca obozu. Smok nie zwrócił uwagi na Agatte, jak wszyscy inni smoczy wojownicy ignorował ją.
– Co się dzieje? – Na czole Thargara pojawiła się pionowa zmarszczka. – Nie zauważyłem nic niepokojącego. – W obozie było cicho, żadnych krzyków, zamieszek, oznak buntu.
– W nocy mieliśmy próbę ucieczki, nic szczególnego. – Wolar machnął ręką. – Pojmano więźniarki i odprowadzono je do obozu. Z samego rana wymierzono im regulaminową chłostę, niestety dla jednej z nich skończyło się to krwotokiem. Urodziła martwe dziecko, a chwilę później sama odeszła. – Wojownik mówił chłodno, na placach wyliczając, co zrobiono. Przez jego twarz nie przebiegł nawet cień skruchy, że wychłostano ciężarną kobietę, która na skutek kary umarła.
– Zdarza się. – Thargar zmarszczył brwi. – Z powodu takiej bzdury nie zawracałbyś mi głowy. Wydarzyło się coś jeszcze?
Wolar przestąpił z nogi na nogę. Nagle jego spojrzenie spoczęło na matce lorda Tollesto. Smok przełknął ślinę, wyraźnie było mu nie w smak, że kobieta była w pomieszczeniu. Wieści, które chciał przekazać, raczej nie były dla jej uszu.
– Gadaj, byle prędzej, bo ciebie również każę wychłostać! – warknął Thargar, ponaglając rządcę. – Cierpliwość nie jest moją cnotą.
Smoczy wojownik skrzywił się, nie w smak mu były groźby, jednak przynosić złe wieści lubił jeszcze mniej.
– Rankiem, kolejne dwie kobiety uciekły. Obie dały nam wielu zdrowych synów. Zabrały ze sobą smoczą dziewczynkę.
– Uciekły?! – W spojrzeniu Thargara błysnął ogień. – Nie pojmałeś ich, pozwoliłeś im odejść?!
Wolar chrząknął. Nie lubił, kiedy hrabia Tollesto wpadał w gniew, tym razem jednak będzie musiał zmierzyć się z jego furią.
– Zarządziłem pościg, jak tylko zameldowano mi o ich zniknięciu.
Przeszły przez wąwóz i las? – Thargara ogarniał coraz większy gniew.
– Tak. – Ledwie skończył mówić, jak hrabia zaczął go rugać.
– To niemożliwe! – wrzeszczał smok. – Żaden człowiek nie przejdzie przez wąwóz. Za dnia to siedlisko węży, w nocy teren ucztowania furrii . A ty usiłujesz wmówić mi, że dwie ciężarne suki z małym dzieckiem pod pachą, zdołały przejść bez niczyjej pomocy przez skalne osuwisko?
– Masz zdrajcę w obozie. – Agatte siedząca do tej pory cicho, zabrała głos. Kobieta nie patrzyła na żadnego z mężczyzn. Miała przymknięte powieki, przez co sprawiała wrażenie drzemiącej. Nic bardziej mylnego. Chłonęła każde słowo i analizowała ich sens. – Tylko ktoś stąd mógł przeprowadzić kobiety przez uroczyska, to przecież oczywiste.
Thargar zmiął przekleństwo w ustach.
– Znajdź tego skurwysyna i ukarz przykładnie. Wypatrosz go, rozwieś flaki na widoku, niech wszyscy widzą, jak traktuje się zdrajców.
Wolar dłuższą chwilę milczał, aż Thargar zaczął sapać gniewnie, a Agatte otworzyła jedyne oko, jakie posiadała i spojrzała na smoka.
– Co jest?! Nie potrafisz go odszukać?! Tak trudno jest odkryć, kto niewart jest naszej kompani? – grzmiał Tollesto.
Dowódca potrząsnął głową.
– Nie, mój panie, to akurat było bardzo łatwe. Od dawna podejrzewałem, Kosme. Chłopak zawsze był cichy i nieskory do bijatyki. Trzymał się na uboczu, gdyby nie to, że urodził się jako smoczy wybraniec, uznano by go za ludzkie szczenię. Trochę tchórzliwy i bojaźliwy. Przeszedł jednak całe szkolenie i dwa lata temu włączono go do siódmego legionu.
– Skąd wiesz, że to on? Unikanie bójek i niewdawanie się w pyskówki, nie jest jeszcze oznaką słabości. Może jest zbyt mądry, by strzępić język z głupszymi od siebie? – Agatte podniosła się z fotela. Ciągle miała problem z chodzeniem, jednak tym razem była zła, a gniew dodawał jej sił.
– Nie, pani. Kosma nigdy nie był taki jak my. Zbyt wiele razy przyłapano go na rozmowach z kobietami. Wolał z nimi gawędzić, zamiast płodzić przyszłe pokolenia smoków.
– Ciągle mówisz, był. – Thargar obrzucił nieporadne próby chodzenia matki pogardliwym spojrzeniem. Gdyby nie była jego rodzicielką, gdyby nie przysiągł ojcu opiekować się nią, dawno kazałby ją dobić.
– Przyznał się, kiedy go pojmaliśmy. Przeprowadził kobiety przez wąwóz. Skróciłem go o głowę.
– To po kłopocie. – Thargar wydął usta. – Szkoda czasu, jaki mu poświecono, ale pomyłki się zdarzają. Mam nadzieję, że uciekinierki również pojmaliście?
Wolar wciągnął głęboko powietrze do płuc. Następne słowa wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Kosma przed śmiercią przyznał, że wskazał kobietom nieuczęszczany szlak na plażę. Moi ludzie niezwłocznie ruszyli za nimi.
Sądzę, że dopadli je dopiero nad morzem. Niestety, podejrzewam również, że suki nie były same. Ktoś na nie czekał.
– Kto? Kolejny zdradziecki szczeniak? – Thargar potrząsnął głową. – Wolar, rozczarowujesz mnie, tak krótko trzymasz bękarty, a one i tak mają cię głęboko w dupie.
Policzki wojownika pokryły się ciemnym rumieńcem, nie skomentował jednak słów smoka, tylko skoncentrował się na spacerującej smoczycy. To do niej skierowane były jego następne słowa.
– Ślady na piasku świadczą, że wywiązała się walka. Nie wiem ilu sprzymierzeńców miały uciekinierki, jednak stawili oni opór naszym wojownikom. Kiedy dotarłem na plażę, zastałem tylko krwawe pobojowisko. Wszyscy moi ludzie polegli i jedna z kobiet również. Po dziecku i drugiej niewolnicy nie został nawet ślad. Ten, kto im pomógł, zabrał je ze sobą za morze.
– Odlecieli?! – Thargar wykrzywił wargi w krzywym grymasie. Ruszył ku zarządcy i pewnie zdzieliłby podwładnego w gębę, gdyby Agatte nie stanęła mu na drodze. Smoczyca nie patrzyła na syna, tylko na Wolara.
– Mów dalej. – Jej głos stał się niski i przeszywający.
– Zawiedli! – warczał za jej plecami Thargar. – Co chcesz jeszcze usłyszeć?!
Smok nie słuchał słów pana, wsunął rękę pod kaftan i wyciągnął długi sztylet. Ostrze było smukłe, gładkie, idealne do zadawania szybkiej śmierci. Nie to jednak było w nim wyjątkowe, tylko rękojeść z białej kości i wyryte na niej inicjały: F K
– Favien. – Dłoń Agatte drżała, kiedy odbierała z rąk mężczyzny sztylet.
– Wyjąłem nóż z piersi naszego wojownika. – Wolar sprawiał wrażenie jakby cieszył się, że mógł pozbyć się kłopotliwej broni.
Smoczyca delikatnie pogłaskała misterne ostrze, następnie odwróciła się do Thargara.
– Świetnie, wprost cudownie. – Smok splunął z pogardą na podłogę. – Zatem twój ukochany synek przeżył. Spójrz tylko, do czego jest zdolny. Niszczy swoje gniazdo, zabija swoich towarzyszy.
– To nigdy nie byli jego ludzie, tylko twoi – odcięła się Agatte. – Gardził nimi równie mocno, jak tobą.
– Myślisz, że mnie to obchodzi? – Thargar zbliżył się do matki. Wyrwał z jej rąk ostrze i złamał w palcach, a potem rzucił ze wzgardą na podłogę. – Tyle jest wart zarówno ten sztylet, jak i twój syn. Nie raduj się i nie knuj planów o naszym szczęśliwym pojednaniu. To zdrajca, a ja przysięgam ci, że nie spocznę, póki go nie zabiję. Kiedy już wpadnie w mojej ręce, kiedy już go zniszczę, każę zrobić z jego oczu kolczyki i zmuszę cię, byś je nosiła, każę go oskórować i powieszę jego skórę w twojej komnacie. To właśnie zrobię i ty ani nikt inny mi w tym nie przeszkodzicie.

czwartek, 23 listopada 2017

Abadon - Rozdział 4_epizod 2



Wróciły do kawiarni ponurych nastrojach. Po drodze niewiele ze sobą rozmawiały, być może zastanawiały się jak wybrnąć z sytuacji, a może zwyczajnie, półprawdy, którymi karmiły się przez lata, teraz zaczynały im ciążyć. Nie zadzwoniły na policję, nie zgłosiły zaginięcia przyjaciółki.
Promyk Słońca ciągle był zamknięty i żadne znaki na niebie nie wskazywały, że dziś otworzy swoje podwoje dla turystów. Emma usiadła w kącie kawiarni, sadowiąc się w swoim ulubionym, miękkim, wiklinowym fotelu. W jej głowie ciągle jeszcze wirowały makabryczne obrazy, starała się jednak otrząsnąć i myśleć logicznie.
Zamiast płakać i histeryzować przyglądała się przyjaciółce, która szybkim krokiem przemierzała odległość między ladą a drzwiami. Wzburzenie pomieszane z lękiem malowało się na jej pogodnej zazwyczaj twarzy.
– Powiesz mi wreszcie, kim jesteś i co właściwie widziałyśmy w mieszkaniu Karoliny? – Emma zdecydowała się wypowiedzieć nurtujące ją pytania, kiedy Gosia przystanęła na chwilkę.
– Ty również nie powiedziałaś mi wszystkiego o sobie! – Przyjaciółka pogroziła jej palcem. Emma zbyła ją machnięciem ręki.
– Zapewniam cię, że w moim życiu nie ma nic ekscytującego. Jest, można rzec: śmiertelnie nudne. Żadnych czarów, krwi, palonych mebli i cholera jeszcze wie czego. Zwyczajna szara codzienność, tyle że trwająca niezwykle długo. Kim jest Karolina i dlaczego jej dom wygląda, jakby stado potworów z piekła rodem, zrobiło sobie w nim piknik? Nie zapomnij też wyjaśnić, kim ty jesteś i jaką magią się posługujesz?
Na czole Gosi pojawiła się pionowa zmarszczka. Stała ledwie kilka kroków od Emmy. Powoli wciągnęła powietrze do płuc. Była zaszokowana, że przyjaciółka tak łatwo ją rozszyfrowała. Ta zaś uśmiechnęła się smutno.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś inna, powietrze wokół ciebie naładowane jest elektrycznością, a kiedy myślisz, że nikt tego nie widzi, przesuwasz przedmioty myślami, a może czarami, sama nie wiem.
– Wiedźma, tak się mówi na takie, jak ja. – Gosia powoli wymawiała słowa, jakby obawiała się, że spadnie na nią grom z jasnego nieba, za przyznanie się do inności.
Emma skinęła głową.
– Tak myślałam, a Karola? Ona również jest wiedźmą?
– W żadnym wypadku. – Gosia zamachała gwałtownie rękoma. – Ona jest kimś... Innym. Nie wiem, czy mogę mówić o tym głośno. – Wyraźnie wahała się co powiedzieć.
– Daruj sobie tajemnice. – Na twarzy Emmy odmalowało się oburzenie. – Byłam tam, widziałam krwawe pobojowisko, czymkolwiek to było. Chcę tylko wiedzieć, czy jej nic nie grozi, czy żyje? – Ostatnie słowa wymówiła pospiesznie.
– Żyje, nie wyczułam obecności śmierci, on nie miał z tym nic wspólnego.
– Jaki znowu on? – Emma podniosła się gwałtownie z fotela i podeszła do przyjaciółki. – Cały czas o kimś mówisz, tylko nigdy nie wypowiadasz jego imienia. Kim on do cholery jest?
– Posłaniec śmierci, a któż by inny?
– Co ty mówisz? Jaki znowu posłaniec? Przecież to bzdura, którą księża karmią maluczkich.
– Rozczaruję cię, kochana, ale to żadne bajki. Nikt z tego świata nie odchodzi bez jego wiedzy i zgody. Czasem można trafić na jego pomocników, ale zazwyczaj skurwiel potrafi być jednocześnie w kilku miejscach naraz.
Z twarzy Emmy odpłynęły wszelkie kolory. Myśli w głowie gnały jak szalone.
– Czy umierający go widzą?
– Nie wiem, nigdy nie umierałam, zresztą jakie to ma znaczenie?
Emma nie odpowiedziała, bolesne wspomnienia, które z taką pieczołowitością chowała w zakamarkach duszy, zaczęły wypływać na powierzchnię. Czy to był właśnie on? Nieznajomy, nawiedzający jej sny? Czy faktycznie tam był? I stał jak gdyby nigdy nic, patrząc na śmierć Grace i jej córek? Czy przyłożył do tego rękę? Jeśli tak, to był skurwielem jakich mało.
– W mieszkaniu Karoliny śmierdziało magią, paskudną, czarną, najgorszą z możliwych, nie mam pojęcia, kto to zrobił, wiem jednak, że cholernie dobrze się na tym znał, a ona broniła się. – Gosia kontynuowała, nie zauważając, jak wielkie poruszenie wywarły na przyjaciółce jej wcześniejsze słowa.
– Skąd ta pewność? – Emma potarła dłonią czoło, ból głowy powrócił.
Wiedźma nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle drzwi do kawiarni otwarły się z hukiem, a w progu stanął wysoki mężczyzna. Chłód bijący z jego ciemnych oczu i zimno otaczające jego postać sprawiły, że kobiety zamarły. Abadon, siewca śmierci wkroczył do kawiarni, jakby była to jego własność. Oparł dłonie na biodrach i uśmiechnął się triumfująco, choć nie było nic przyjemnego w jego uśmiechu.
– Mówiłem, że żadne pierdolone kręgi mocy nie utrzymają mnie z daleka.
Z ust Gosi wydobył się tylko zduszony jęk. Odruchowo cofnęła się o krok, uderzając przy okazji plecami o ladę. Emma była bardziej zdeterminowana. Wyraźnie wyczuwała ciemność krążącą wokół nieznajomego, łudząco podobną do tej, którą zastały w mieszkaniu Karoliny.  Koszmarne wspomnienia i strach o przyjaciółkę, spowodował, że rzuciła się z pięściami na przybysza.
– Ty draniu, co z nią zrobiłeś?! – wrzeszczała, raz za razem uderzając mężczyznę. Między prawdą a bogiem niewiele mogła mu zrobić. Dużo wyższy od niej, solidnie zbudowany, mięśnie miał jak skała. Jej wysyłki upodobniały ją do myszy usiłującej ugryźć kota. A to on był tutaj drapieżnikiem. Mimo to nie zamierzała się poddać. – Oddawaj ją?! Słyszysz?! Oddawaj!
Trzeba mu oddać, że nie zareagował. Spokojnie czekał, aż dziewczynie minie napad złości. Nie próbował jej nawet powstrzymać. Zapewne razy zadane damskimi piąstkami nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Kiedy Emma się zmęczyła, chwycił ją za nadgarstki i unieruchomił w uścisku swoich dłoni.
– Spokojnie, złociutka, nie po ciebie przyszedłem. – Zaczął, wolno wymawiając słowa. Już miał ją puścić, gdy nagle jego nozdrza zadrgały nerwowo, jakiś mroczny cień wysunął się zza pleców i zerknął na kobietę Twarz Abadona stężała w ułamku sekundy. – Kurwa! To po prostu niemożliwe! – Puścił nadgarstki Emmy, by następnie chwycić jej twarz w swoje dłonie. Zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. – Niemożliwe! – powtórzył. – Jak to zrobiłaś!? Jak?!
– Odczep się! – syknęła bez zastanowienia. Usiłowała odepchnąć od siebie obcego, ale równie dobrze mogłaby próbować przesunąć ścianę.
– Nie widzę jej, nie mogę wyczuć... – wyrzucał z siebie słowa bez ładu i składu, całkiem ignorując wrzaski pojmanej kobiety. Tępo wpatrywał się w niewiarygodnie niebieskie oczy, nie rozumiejąc, z kim ma do czynienia. Dopiero Gosia stojąca kilka kroków za nimi, gwizdnęła głośno, przerywając tę dziwną konfrontację. Emma wykorzystała sytuację i walnęła Abadona pięścią w brzuch. Cios raczej nie był silny, ale mężczyzna puścił ją, a ona uciekła zza ladę.
– To jego miałaś na myśli, mówiąc, bym uważała? – zapytała przyjaciółkę. Nie usłyszała odpowiedzi, zresztą była zbyteczna. Namacalny dowód miała przed sobą. Nie musiałby się przedstawiać, bo zdradzała go mroczna aura. Ciemne, sięgające ramion włosy, kilkudniowy zarost i spojrzenie czarnych jak noc oczu, mówiło aż nadto dużo o charakterze mężczyzny. Emma nie była tchórzem, ale po ostatniej nocy, po tym, jak siewca śmierci wprosił się do jej wspomnień, mając w pamięci, co zastała w sypialni Karoliny, cała dygotała.
– Kim jesteś i czego od nas chcesz? – Trzęsąc się jak w febrze, zapytała. Przybysz choć opuścił dłonie, nie spuszczał z niej wzroku. Lustrował jej twarz, dłonie ciało, usiłując dotrzeć coś, czego dawno tam nie było. Nie odpowiedział na zadane pytanie, ale to raczej nikogo nie zdziwiło.
– Skoro nie chcesz mówić, to się stąd wynoś? – W Emmie obudziła się złość. Wyszła zza lady, stanęła obok Gosi i z dumnie uniesioną głową zerkała na anioła. Cholera wie, czy naprawdę nim był. Miała już z nimi do czynienia i po prawdzie ten tutaj wyglądał jej prędzej na gościa z piekielnym życiorysem niż posłańca niebios.
– Nie może, ma zadanie do wykonania. Nie odejdzie, póki go nie wypełni. – Krępującą ciszę przerwała wiedźma.
– Jakie do cholery zadanie? – Emma zerkała to na obcego, to na przyjaciółkę. – Ty go znasz?
– To Abadon, anioł śmierci, mówiłam ci. Mroczny żniwiarz, ten, który odbiera życie i odsyła duszę na sąd ostateczny. – Na twarzy Gosi pojawił się smutny uśmiech.
Emma musiała chwycić się przyjaciółki, by nie upaść. W jednej chwili wszystko stało się jasne. Wspomnienia nabrały sensu, stały się wyraźniejsze. Teraz już miała pewność. On tam był przez cały ten czas, tylko wcześniej nie potrafiła go dostrzec. Śmierć w najczystszej postaci, mroczna, niedostępna, z mieczem ociekającym krwią.
Abadon ciągle się jej przyglądał, przewiercał spojrzeniem, mimo to, kiedy odezwał się, jego słowa skierowane były do wiedźmy.
– Gdzie ona jest? I lepiej mnie nie okłamuj.
– Kto? To znaczy, że nie przyszedłeś po mnie? – Na twarzy Gosi odmalowała się ulga, widać spodziewała, że anioł wyciągnie miecz i tu i teraz zetnie jej głowę. – Skoro nie jesteś tu z mojego powodu, czy Emmy, to...
– Nie lubię strzępić języka po próżnicy. Powiedzcie, gdzie ukrywa się diabelskie nasienie i zniknę.
– Diabelskie co? – Emma ścisnęła mocniej ramię przyjaciółki. – Czy on powiedział?
– To nie sprawa dla was, wydajcie mi waszą kumpelę, a zabiorę ją do jej rodziny i wszyscy będą szczęśliwi.
– Szczęśliwi? – Emma aż prychnęła ze złości. – Wpadasz tu bez zaproszenia, zastraszasz, usiłujesz zabić naszą przyjaciółkę i jeszcze mówisz, że tak będzie...
– Ona zniknęła, uprowadzono ją. – Gosia pospiesznie weszła w słowo, Emmie, w przeciwnym razie, kto wie, co jeszcze mogłaby powiedzieć. – Jej mieszkanie zostało zdemolowane przez istoty władające czarną magią. Nie wiem, kto ją zabrał, wiem tylko, że się broniła. Dlaczego powiedziałeś, że chcesz zabrać ją do rodziny? Nie na tym polega twoja praca.
Z piersi Abadona wydobył się niski warkot. Mężczyzna obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. W progu jeszcze się zatrzymał. Zerknął przez ramię na obie kobiety.
– W kwestii formalnej, ja nie grożę i nie straszę, nie muszę. Pamiętam każdą osobę, której życie zakończyłem, ciebie błękitnooka nie było na mojej liście. Będziesz musiała mi się z tego wytłumaczyć.