czwartek, 1 marca 2012

Mroczny Dotyk - Rozdział 4 _epizod 3



Było już dobrze po dziesiątej wieczorem i noc gęstym płaszczem przykryła Budapeszt, kiedy Lucien ponownie zapukał do drzwi Destiny. Dozorca demona Śmierci, był w kiepskim nastroju i fakt, że w klubie działo się coś podejrzanego, bynajmniej nie poprawiał mu humoru.
Tym razem, oprócz Aerona towarzyszył mu Kane. Dozorca Katastrofy w trosce o zdrowie swoich przyjaciół, rzadko kiedy opuszczał swój pokój. Co nie oznaczało, że nie można było na niego liczyć w trudnych chwilach. Przeciwnie, gdy zachodziła potrzeba, ten wojownik pierwszy zgłaszał się na ochotnika i stawał do walki.
Lucien, co prawda nie spodziewał się tej nocy walczyć, jednak bystre oko żołnierza zawsze mogło się przydać. Katastrofa jak nikt inny potrafił wyczuć zbliżające się zagrożenie. Inna sprawa, że często nie potrafił się go ustrzec, ale taki już przyszło mu los znosić i wcale z tego powodu się nie skarżył.
Minęli ochroniarza i weszli w głąb lokalu. Przywitały ich równie psychodeliczne dźwięki jak kilka dni temu i równie gęsta ciemność na sali.
Do rytmu iście dołującej muzyki nie dało się w żaden sposób tańczyć, mimo to jakaś parka, mocno umalowanych i ubranych na czarno gotów próbowała podrygiwać w rytmie.
Barman pojawił się przed nimi nim zdążyli posadzić tyłki na wysokich krzesełkach. W zmrużonych oczach mężczyzny migotała ledwie skrywana furia, jakby chciał wrzasnąć: po co do cholery znowu tu przyszliście!
Podczas gdy Kane, nic nie rozumiejąc rozglądał się zaciekawionym wzrokiem, Aeron mierzył groźnie barmana.
Tylko Lucien z właściwym sobie spokojem, przekrzywiając lekko głowę na bok, eksponując przy tym swój pokiereszowany profil powiedział:
– To samo co ostatnio, ale tym razem dla trzech.
Barman skinął głową, ale jego spojrzenie nie straciło nic ze swej czujności.
– Oczywiście – rzucił pogardliwie, dopiero wtedy przestał mierzyć wrogo Aerona, i sięgając pod ladę, postawił przed wojownikami trzy butelki piwa. Zaraz potem odwrócił się i odszedł obsłużyć innych klientów.
– O cholera – szepnął Kane. – Czy coś przegapiłem? – zapytał.
– Nie bardzo – powiedział szybko Aeron. – Zaledwie jednego, tępego idiotę.
Lucien ciągle jeszcze wpatrywał się w plecy postawnego mężczyzny.
– Co znowu?! – warknął Aeron.
– Nie jestem pewien – zmarszczył brwi tamten. Demon w jego głowie śmiał się szyderczo, powtarzając w kółko: śmierć, krew, potępienie. Wojownik nie miał pojęcia, czy diabłu chodziło generalnie o sam klub, czy też miał na myśli jakąś konkretną osobę. Czyżby barmana? Ostatnim razem, kiedy stwór się przebudził, również siedzieli przy barze. Tylko, że wtedy potwór wykrzykiwał: nasza.
– Co jest? – dopytywał się Kane.
– Śmierć dziwnie reaguje na to miejsce – pośpieszył z wyjaśnieniem Aeron.
– Każe ci kogoś zabić? – zapytał wojownik.
Lucien pokręcił głową.
– Śmieje się i jednocześnie pieje z zachwytu – powiedział.
– Ooo… – rozdziawił usta Kane. – To źle?
– Tego nie wiemy – bąknął Aeron.
Wiki ruszyła na salę jak tylko poczuła ostrzeżenie skierowane ze strony Raula. Tego rodzaju impulsy przekazywali sobie telepatycznie, zawsze gdy groziło im realne niebezpieczeństwo.
Istoty takie jak oni, nigdzie nie mogły czuć się bezpieczne. Wemknęła się cicho na salę, uważnie skanując wszystkie boksy. Ciemność panująca w lokalu nie miała dla niej najmniejszego znaczenia, w ciemności widziała doskonale. Była jej domem i schronieniem.
Szybko zorientowała się, co też wprawiło Raula w czujność – Lordowie. Ci sami co wcześniej. Tak jak kilka dni temu siedzieli przy barze, sącząc piwo. Tym razem jednak towarzyszył im jeszcze jeden, równie wysoki i szeroki w ramionach jak jego kumple. Miał kruczoczarne włosy, odrobinę niesymetrycznie przycięte i spory plaster na czole.
Ten jeden drobny szczegół, zupełnie niepasujący do nieśmiertelnego wojownika, sprawił, że Wiki postanowiła dokładniej przyjrzeć się mrocznym Lordom.
Cichutko wsunęła się za ladę, stając tuż obok wściekłego Raula.
– Wysłałem ci ostrzeżenie, byś siedziała w swoim gabinecie, a nie przychodziła tutaj i narażała się! – warknął nisko.
– Nie zrzędź! – odcięła się szybko. – Nie jestem małym dzieckiem. Poza tym to mój klub i chcę wiedzieć, co się w nim dzieje?
– Znowu tu przyszli – rzucił wściekle Raul.
– Właśnie widzę – powiedziała, przyglądając się wojownikom. – Tylko po co?
– Wyślij do nich złotoustego – syknął barman. – Może ich oczaruje i wszystko mu wyśpiewają.
Zagryzła lekko wargi, skupiając się na twarzach wojowników, starając się usilnie zignorować zazdrość w głosie Raula i złośliwości kierowane pod adresem Zaaka. Tych dwóch nigdy za sobą nie przepadało i chyba tylko jej osoba powstrzymywała ich, przed rozstrzygnięciem własnych sporów w sposób ostateczny.
Jeden z przybyłych z głośnym zgrzytem postawił butelkę na ladę. Mrucząc coś pod nosem szepnął kilka słów do pozostałej dwójki.
Wiki zmarszczyła brwi, rozmawiali ze sobą po grecku, a dokładniej rzecz biorąc, używając starożytnej greki. Od wielu setek lat nie słyszała tego języka, i co najważniejsze wcale za nim nie tęskniła.
Lord z pokiereszowaną twarzą ponownie pochylił się do swoich towarzyszy. Jego błękitne oko błysnęło w ciemności.
– Śmierć i krew – powiedział szeptem. – Właśnie to wykrzykuje mój demon i to czuję każdą cząstką swego ciała.
Źrenice Wiki rozszerzyły się pod wpływem tych słów. Stała zaledwie kilka metrów od nich, dobrze ukryta pod płaszczykiem ciemności, ale słowa mężczyzny dotknęły ją niczym smagnięcie batem.
Czy mógł wiedzieć? Niemożliwe, nikt nie wiedział.
Nim zdążyła zastanowić się nad tym co robi, już szła w ich stronę. Raul warknął na nią, ale nie ruszył się by ją powstrzymać. Zresztą nikt nie byłby w tej chwili w stanie jej zatrzymać. Musiała podejść do Lordów, dowiedzieć się kim byli i jak wielkie stanowili dla niej zagrożenie.
Zatrzymała się kilka kroków za nimi. Wystarczająco daleko, by móc rozproszyć się w mrokach sali i wystarczająco blisko, by rzucić się im do gardeł, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Nie musiała nic mówić, ten z pokiereszowaną twarzą odwrócił się sekundę później. Jego błękitne oko wbiło się w nią niczym nóż w masło. Drugie zupełnie ciemnie, pozostało całkowicie uśpione.
Nic nie powiedział, patrzył tylko na nią, jakby chciał powiedzieć: niemożliwe, że istniejesz.
– Cześć. – Wojownik z plastrem na czole odezwał się jako pierwszy. Uśmiechnął się lekko, ukazując przy tym cudowne dołeczki w policzkach.
– Cześć– odpowiedziała mimowolnie, karcąc natychmiast siebie za rozmowę z nimi.
– Kim jesteś? – zapytał ten z ogoloną głową. Nie uśmiechał się jak jego kupel, ale też nie próbował jej zasztyletować.
– Dobrze się bawicie? Podoba się wam lokal? – spytała, ignorując wcześniejsze pytanie.
– Trochę tu mrocznie – odpowiedział ten z plastrem. – Ale poza tym jest spoko. Fajna muza – dodał jeszcze.
Uniosła lekko brwi do góry. Wątpiła by mówił prawdę, ale przynajmniej starał się być miły.
– Kim jesteś? – powtórzył pytanie łysy wojownik, kątem oka zerkając na kumpla z pokiereszowaną twarz. Tamten cały czas oddychał szybko, spazmatycznie wciągając powietrze. A może jej zapach? Pot natychmiast spłynął po jej plecach. Odruchowo cofnęła się o krok.
– Jestem właścicielką klubu – powiedziała, zaciskając usta w wąską linię.
Zastygli jak na komendę. Spodziewali się wszystkiego, tylko nie tego. Lucien jęknął, z trudem panując nad rozszalałym demonem. Stwór zaś wołał nieprzerwanie: nasza, nasza, śmierć, śmierć.
Była piękna, wręcz nieludzko idealna. Nienaturalnie gładką skórę nie zdobiła nawet najmniejsza plamka, piega, czy zmarszczka. Do tego te włosy, w kolorze czerni i czerwieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz