poniedziałek, 15 czerwca 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 13_epizod 2



Zacisnął dłonie w pięści, ledwie hamując się przed podbiegnięciem do kobiety i zdzieleniem jej w twarz. Korciło go, by naprawdę pokazać suce, gdzie jej miejsce. Zmusił się jednak, by pozostać w miejscu i spokojnie poczekać na dogodniejszą okazję.
Tymczasem Helena w towarzystwie hrabiego Melira opuszczała skrzydło, w którym mieściła się biblioteka zamkowa. Szła, wolno stawiając stopy, mężczyzna zaś wyraźnie człapał się obok niej, pilnując kobiety jak oka w głowie.
Irmin przeklął w myślach. Szczerze nienawidził głównego śledczego. Był to człowiek zimny i przenikliwy, i, jakby tego było mało, na wskroś prawy. Kogoś takiego nie można było ani przekupić, ani nawet skłonić do współpracy szantażem. Zatem pozostawało czekać i obserwować, co się jeszcze wydarzy, licząc przy tym, że kobieta przysłana z północy okaże się mądrzejsza i nie wyda spiskowców przy byle okazji. Tego ostatniego obawiał się najbardziej. Lord Karez potrafił wyciągnąć każdą informację, jeśli już doszedł do wniosku, że ma do czynienia z podejrzanym o przestępstwo.
Kobieta nie sprawiała co prawda wrażenia zastraszonej, jednak nie uszło uwagi Irmina, że lord nie odstępował jej na krok. Szli, cicho rozmawiając, chociaż w zasadzie  to smok mówił, niewiasta zaledwie potakiwała.
Ze swego miejsca nie mógł usłyszeć ich rozmowy, co go jeszcze mocniej zirytowało. Przysiągł sobie jednak, że wydusi z niewiasty, co takiego mówił jej lord.
Na tę chwilę nie pozostało mu nic innego jak śledzić kobietę lub odpuścić. Wybrał drugie rozwiązanie. Smoczyca była ważna, ale nie aż tak, by dał się zdemaskować hrabiemu z Karez. Zawrócił więc do głównego holu i, wtapiając się w tłum innych wojowników, opuścił zamek.
Ciągle jeszcze rozdrażniony nie zauważył, jak zbliżył się do niego inny zbrojny. Zorientował się, że ktoś się mu przypatruje, kiedy na oddalenie się było już za późno. Gwardzista zatrzymał się ledwie kilka kroków przed Irminem i z kamienna twarzą zapytał:
– Zauważyłem, że lubisz kurzyć fajkę? – rzucił bezosobowo. – Ja również uległem temu nałogowi.
Jasnowłosy smok skinął głową, uważnie przypatrując się przybyszowi. Nie znał imienia obcego, pamiętał jednak, że wojownik był zwiadowcą i często opuszczał zamek. W ciemnych włosach mężczyzny połyskiwały fioletowe refleksy, zdradzając kolory smoczych łusek.
– Mam dobre ziele, prosto z hermagiońskich plantacji – odrzekł całkiem neutralnym tonem.
– Chętnie spróbuję – powiedział tamten, wyciągając z kieszeni spodni fajkę i upychając do niej proszek. Jednak dopiero, kiedy podpalił cybuch i zaciągnął się dymem, rzekł: – Jestem pod wrażeniem.
Smok uśmiechnął się zdawkowo. Przez myśl przeszło mu, że może warto byłoby zjednać sobie nowego przyjaciela. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajomości mogą się przydać.
– Jestem Irmin – powiedział. – Piąty oddział, szósta warta na dworze.
Mężczyzna skinął głową.
– Hargar. Drugi oddział zwiadowczy.
Jasnowłosy mlasnął z uznaniem.
– Zazdroszczę, praca w terenie to coś wspaniałego. Tu w Farrander niewiele się dzieje. Ciągle te same zadania.
Gwardzista ponownie zaciągnął się fajką.
– Ostatnio nie możecie narzekać na nudę. Dowódcy podobno zagonili was do roboty, słyszałem, że wzmocniono straże i zaostrzono protokół odwiedzin na zamku.
Irmin wzruszył ramionami.
– Nie mnie decydować, czy zmiany są słuszne. Każą iść na wartę, to idę. Mogłoby się jednak wydarzyć coś ciekawego, by ożywić tak smutną żołnierską dolę strażnika Farrander.
– Czyżby? – Na twarzy Hargara pojawił się zagadkowy uśmiech. – Słyszałem, że do zamku przyniesiono jakąś ranną … To chyba wystarczająca atrakcja?
Irmin ponownie wzruszył ramionami. Jego odpowiedź była równie neutralna, jak gdyby opowiadał o bolących stawach matki.
– Tak gadają, ale ja jej tam nie widziałem. Tego dnia miałem wolne, a szkoda. Zawsze to jakaś rozrywka.
– Pobicie kobiety nigdy nie jest zabawne – stwierdził cierpko drugi smok, kończąc palić fajkę i wysypując resztki popiołu na zamkowy dziedziniec.
– Tego nie powiedziałem. – Jasnowłosy spiął się w sobie. Ani trochę nie znał gwardzisty, nie mógł więc zakładać, że jest mu przychylny. – Mówię tylko, że byłoby to jakieś wydarzenie, złamanie nudy.
– Cóż, w takim razie ominęła cię ta atrakcja. Smoczyca zaś, jak podejrzewam, już wyzdrowiała i opuściła zamek. Ciekawe tylko, czy złapano jej dręczycieli? Mam nadzieję, że skręcono gnojkom karki.
– Ja bym zrobił dużo więcej, gdyby wpadli w moje ręce – dodał ostro Irmin, zacierając dłonie. W duchu zaś pogratulował sobie refleksu. Mało brakowało, a chlapnąłby, że kobietą zajęła się królowa.
– Dobrze wiedzieć, że są jeszcze prawi ludzie – ciągnął Hargar. Smok wyciągnął rękę przed siebie i uścisnął prawicę kamrata. Chwilę później, na pożegnanie skłaniając lekko głowę, oddalił się w stronę zamku, zostawiając jasnowłosego wojownika samego na placu. Nie obejrzał się, by sprawdzić, czy zbrojny zerka za nim. Był pewien, że właśnie to robił. Przyśpieszył zatem kroku i dziarsko wszedł do holu. Dopiero kiedy znalazł się w głównej izbie, w otoczeniu innych mieszkańców i gwardzistów, pozwolił sobie na zerknięcie przez ramię. Kimkolwiek był Irmin, nie poszedł za nim.
Ta prosta decyzja uratowała mu życie. Hargar nie miałby żadnego problemu z zabiciem drugiego gada, gdyby przydybał go na śledzeniu. Kimkolwiek był jasnowłosy zbrojny, nie należało mu ufać. O wszystkim zaś powinien dowiedzieć się hrabia Karez, zadecydował smok.
Zazwyczaj donoszenie na kamratów nie było mile widziane w koszarach, ale kiedy ci zaczynali dziwnie się zachowywać i spotykać z podejrzanymi typkami, szczerość była jak najbardziej potrzebna. Spotkany zaś przed chwilą wojownik prowadzał się z różnymi typkami o wątpliwej uczciwości. Układy i interesy, jakie prowadził, raczej nie mogły przysporzyć królowi chwały.
Smok rozejrzał się po holu i, nie widząc nikogo znajomego, ruszył do zachodniego skrzydła. Mieściły się tam osobiste komnaty dwórek i ważniejszych oficjeli. Chciał zobaczyć się z Rillą i upewnić się, że siostra baronowej Querm czuje się dobrze i nic jej nie zagraża. Obawiał się co prawda, że nie zastanie jej w izbie lub że dziewczyna wyśmieje jego nadmierną troskę, postanowił jednak zignorować głos rozsądku. Dziwne rzeczy działy się w Farrander, a Rilla była blisko królowej. Wolałby, by nie stanowiła osobistej powierniczki Jej Wysokości i trzymała się z dala od zamkowych intryg, jednak nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Nie zmieniało to jednak faktu, że wtedy byłaby bezpieczniejsza.
Przemierzył jeden korytarz, potem drugi i, raz jeszcze upewniwszy się, że nikt go nie śledzi, skręcił w prawo. Zaraz też zatrzymał się jak wryty. Kilka metrów przed nim stał hrabia Melir rozmawiając przyciszonym głosem z Heleną. Hargar spodziewał się różnych rzeczy, ale nie tego, że ujrzy lorda wpatrzonego w napiętą twarz dziewczęcia. Hrabia właśnie coś mówił, a niewiasta potakiwała, jednak na dźwięk jego kroków oboje nagle umilkli i jednocześnie obrócili się w stronę przybyłego wojownika.
Smok odchrząknął lekko i zbliżył się do pary. Mimochodem zauważył, że sprawiali wrażenie zaskoczonych jego widokiem, chociaż lico smoczycy było nieco bardziej zmieszane.
– Nie chciałem cię przestraszyć, pani – zaczął, nie czekając, aż lord przemówi.
– Nie wystraszyłeś mnie – odrzekła, rumieniąc się jeszcze mocniej. Odruchowo sięgnęła do chusty, sprawdzając, czy szczelnie zakrywa jej policzek.
– Czego szukasz w tym miejscu?! – warknął lord. Melir nie zamierzał bawić się w gładkie słówka. Ostro przystąpił więc do rzeczy.
– Szukałem cię – odparł szybko wojownik. Kłamstwo zostało wprawdzie wymyślone na poczekaniu, ale przecież nie mógł przyznać, że chciał odwiedzić inną dwórkę. Zresztą i tak chciał rozmówić się z lordem.
– Skąd wiedziałeś, że tu będę? – Błękitne oczy smoka zwęziły się do wąskich szparek.
– Nie wiedziałem – odrzekł zgodnie z prawdą Hargar. – Krążyłem po zamku w nadziei, że cię znajdę.
– Cóż jest tak pilnego, że traciłeś na mnie swój czas? – Hrabia nie wydawał się przekonany słowami młodszego smoka. Kłamstwo potrafił wyczuć na kilometr, a ten mężczyzna ewidentnie nie mówił prawdy.
– Sprawy królestwa – odparł bez wahania Hargar. Mówił silnym głosem, a z jego postawy nie emanował nawet cień zmieszania.
Melir zmarszczył brwi i raz jeszcze obrzucił wojownika uważnym spojrzeniem. Nie miał zamiaru dać się oszukać, jednak coś w zaciśniętych ustach zbrojnego mówiło mu, że sprawa jest poważna. Zerknął na Helenę; kobieta nadal trzymała kurczowo chustę przy twarzy, choć jeszcze chwilę temu zupełnie o niej nie pamiętała.
– Pozwolisz pani, że kiedy indziej dokończymy naszą rozmowę – szepnął do niej miękko, choć tak naprawdę był wściekły, że im przerwano. Opowiadał młodej smoczycy o początkach Kirragonii, stopniowo wyciągając z niej przydatne informacje. Niespodziewane nadejście Hargara przerwało interesującą dyskusję. Tak jak podejrzewał, kobieta schyliła głowę.
– Jak sobie życzysz, lordzie – rzekła poważnym głosem i, chwilę później, nie czekając na odpowiedź mężczyzn, zniknęła za drzwiami swojej komnaty.
Hrabia skrzywił się nieznacznie. Bardzo żałował, że nie udało się mu dłużej porozmawiać ze smoczycą. Po raz pierwszy miał wrażenie, że chętnie odpowiadała na jego pytania i choć nie zdradziła zbyt wiele, każde jej słowo głęboko zapadło mu w pamięć.
– Czego chcesz?! – warknął, gdy tylko zostali sami. Zgodnie z jego przypuszczeniami fala gniewu przetoczyła się po twarzy Hargara. Smok jednak zdusił ją w zarodku, nie pozwalając wziąć ciała w posiadanie ogniowi.
– Do Farrander nie przybył ostatnimi czasy nikt nowy, ale ci, którzy mieszkają tu od dawna, zaczynają uważnym wzrokiem przyglądać się mieszkańcom zamku – wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Co, do cholery, chcesz przez to powiedzieć?! – Głos Melira stał się jeszcze niższy. Lord skrzyżował ramiona na piersi, poirytowanym wzrokiem wpatrując się w przybysza.
– Tylko to, że do tej pory mieszkańcy miasta siedzieli w swoich dzielnicach, teraz zaś wielu z nich bez wyraźnego powodu zapuszcza się do zamku. Podobnie zbrojni. Dawniej rycerz po służbie zaszywał się w koszarach lub szukał wytchnienia w karczmie…
 – A teraz plączą się bez celu po korytarzach warowni? – przerwał mu białowłosy smok. Hargar tylko skinął głową.
– Być może chcą strzec króla, ale jest też wielce prawdopodobne, że...
– Szpiegują – dokończył kwaśno lord.
– Natknąłem się dziś na trzech wojowników włóczących się po korytarzach. Żaden z nich nie był chętny do rozmowy.
– Kim byli? – zainteresował się od razu Melir.
– Jeszcze nie wiem, nie znam ich.
– Ale się dowiesz?! – Słowa były ostre i bynajmniej nie przypominały prośby, raczej stanowiąc rozkaz.
Twarz drugiego smoka nie wyrażała nic, on sam zaś milczał i dopiero kiedy hrabia ponowił pytanie, wojownik skinął głową.
– Dowiem się. Ale nie to mnie martwi najbardziej – dodał, ściszając głos do szeptu. Wzrok mężczyzny uciekł do drzwi, za którymi skryła się młoda kobieta.
– Co jeszcze się dzieje?! – huknął Melir. Nie podobało mu się, że zbrojny, któremu nie do końca mógł ufać, zwierzał mu się z sekretów.
– Ona nie jest tu bezpieczna – powiedział cicho smok. Nie musiał mówić, kogo miał na myśli. Obaj mężczyźni odruchowo spojrzeli na drzwi komnaty Heleny.
– Dlaczego? – Głos hrabiego Karez zmienił się w lód.
– Śledzą ją na każdym kroku – odrzekł jeszcze ciszej. – Być może robią to na prośbę króla, ale istnieje możliwość, że tak nie jest.
– Zapewne to rozkaz króla – odrzekł kwaśno smok, ucinając wszelką dyskusję. Furia jednak już wypełniła jego serce. Zdawał sobie sprawę, że władca nie ufał kobiecie, ale czy nasyłając na nią szpiegów, nie powinien wcześniej poinformować o tym Melira?
– Zatem nie mamy się czego obawiać – odparł smok, obracając się na pięcie i ruszając do wyjścia. Lord jednak zatrzymał go w miejscu, mówiąc:
– Wiesz, że ci nie ufam, dlaczego zatem zadałeś sobie tyle trudu, by mi to wszystko wyznać?
Smok odwrócił raz jeszcze głowę i, spoglądając na hrabiego z lekko ironicznym uśmiechem na ustach, rzekł:
– Jego Wysokość wiele lat temu zaufał mi i wybrał mnie do swego oddziału. Byłoby mi wstyd zawieść go.
Zdumienie, które odmalowało się na twarzy hrabiego, było jedyną odpowiedzią, Hargar zaś, skłaniając lekko głową, ruszył przed siebie.
Betowanie rozdziału -  Wiktoria Filipowska

czwartek, 11 czerwca 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 17_epizod 2



Czas, który spędził czekając, aż wróci wysłany do zamku smok, dłużył mu się niemiłosiernie. Starał się nie zwracać uwagi na kupców, którzy bez najmniejszego trudu przejeżdżali obok strażników i uśmiechając się do niego kpiąco, ładowali się do windy, mającej zanieść ich do Farrander. Zamiast tego wolał skupić się na tych, którym wartownicy kazali zawracać. Odprawionych z niczym była zdecydowana większość. Ci wszyscy ludzie z takim mozołem wdrapujący się na płaskowyż, musieli pogodzić się porażką. Smoki bowiem nie wpuszczały nikogo, kto nie został zaproszony lub też nie był w stanie okazać się papierami świadczącymi, że wwoził niezbędne do życia towary dla mieszkańców królewskiego miasta. Większość niewpuszczonych pomstowała i wygrażała pięściami pod adresem strażników. Nie szczędzono im również wyzwisk i niewybrednych epitetów. Szczęściem dla większości, zbrojni byli odporni na tego typu zachowania. Lata służby uodporniły ich na żale i płacze.
Siedzący obok Lamisa staruszek cicho komentował to, co działo się wokół niego. Ślepiec nie był w stanie dostrzec przepychanek i gniewnej reakcji pospólstwa. Słyszał jednak ich krzyki oraz wyzwiska, jakimi obrzucali zbrojnych.
– Co się dzieje? – podpytywał co kilka chwil. Kurell z trudem hamował się przed zruganiem starca. Chcąc jednak dostać się do zamku, zmuszał się, by odpowiadać najspokojniej jak to tylko było możliwe.
– Nic nadzwyczajnego dziadku, ot nie wpuszczono kolejnej grupy – mówił i zazwyczaj ta odpowiedź wystarczyła jego towarzyszowi. Czasem jednak starzec domagał się opisania tego, co widział kurell.
– Trzy rodzinny z dzieciskami – streszczał wtedy złotnik. – Strażnicy nie chcą ich wpuścić, bo nie mają zaproszeń, za to dwa wozy pełne tobołków i sporo gęb do wyżywienia.
– Ojejku, ojejku – komentował ślepiec. – Słyszę płacz dzieci, może głodne labo chore?
– Smocza stolica nie jest dla każdego – tłumaczył kurell, siląc się na spokój. W gruncie rzeczy mało go obchodziły dzieci wieśniaków. Jego zdaniem zamknięcie bram Farrander było doskonałym pomysłem. Gdyby był na miejscu Ariela, zrobiłby to samo. Miejsce króla jest na smoczej górze, a gawiedzi i pospólstwa na nizinach. Im więcej hołoty będzie miało wstęp do stolicy, tym większe rozpasanie i mniejszy strach przed władcą. Monarcha niedostępny dla biedoty budzi większe przerażenie i respekt.
– Hej, wy dwaj! – krzyknął jeden ze strażników, dając znać, by Lamis i ślepiec podeszli do niego. Był to wysoki mężczyzna, z czarnymi jak smoła włosami, przetykanymi jasnożółtymi pasmami. Jego ciemne oczy wwiercały się w kurella. Zbrojny zmarszczył brwi, mierząc z uwagą stojących przed nim mężczyzn i złotnik poczuł, jak pot spływa mu plecach. Serce szaleńczo łomotało w piersi, mimo to starał się przyjąć odważną postawę i nie dać po sobie znać, jak bardzo się boi.
– Długo to trwało – rzucił, stając przed wojownikiem. Starca przezornie otoczył ramieniem.
– Nie pyskuj! – warknął smok. Zbrojny przesunął spojrzenie na twarz ślepca i marszcząc brwi, powiedział:
– Lord z Karez potwierdził twoją wersję zdarzeń – zagrzmiał. Kwaśny wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się ani odrobinę, świadcząc, że gdyby to od niego zależało, nie wpuściłby żadnego z nich do królewskiego miasta. – Możecie iść do windy, hrabia będzie czekał na was u góry.
Niepewny uśmiech pojawił się na twarzy wędrowca.
– Naprawdę...? – pytał raz po raz z niedowierzaniem i nawet kiedy Lamis ciągnął go ku drewnianej windzie i stojącej przy nim kolejnej grupie wartowników, nie przestawał mamrotać: – Tak się cieszę... tak się cieszę...
– Tak, tak, fantastycznie – mruczał pod nosem kurell, popychając łagodnie ślepca przed sobą. W głębi duszy również się radował. Los wybitnie mu sprzyja i jeśli pójdzie tak dalej, wkrótce odnajdzie Gerenisse.
Zbrojni obsługujący windę nie zaprzątali sobie głowy, dwójką pieszych wędrowców. Mieli większe problemy, jak chociażby takie, by wprowadzić konie na chwiejącą się platformę i nie dopuścić do wypadku. Konie parskały i nerwowo przebierały kopytami. Wyczuwając obok siebie drapieżniki, nie zamierzały tak łatwo dać się obłaskawić. Dopiero narzucenie im szmat na łby spowodowało, że wierzchowce wyciszyły się odrobinę i pozwoliły woźnicom wprowadzić do drewnianej klatki.
– Głupie stwory! – warknął jeden z rycerzy, szykując się do zamknięcia furty. Głową nakazał Lamisowi wejście do windy.
– Pospieszcie się – pogonił ich. – I stańcie tam w narożniku. W przeciwnym razie bestie jeszcze was pokopią.
Kurell posłusznie wszedł na platformę, wciągając za sobą starca, który nagle zamilkł jak rażony gromem. Zaraz też popchnął ślepca do rogu, sam zajmując miejsce obok niego. Kupiec, którego konie nie chciały wejść do windy, stał między swymi zwierzętami, pilnując, by płachty nie zsunęły się im z łbów. Nie zaszczycił Lamisa ani jednym spojrzeniem. Za co ten był bardzo wdzięczny. Znał bękarta i bynajmniej nie miał o nim dobrego zdania. Roma, bo tak się nazywał, był szczwany jak lis i bardziej chytry, niż większość kurellów i krasnoludów razem wziętych. Nigdy nie wchodził w niepewne interesy, zaś wszystkie jego transakcje musiały być okupione znacznym procentem. Swego czasu Lamis robił z nim sporo interesów. Gościł go w swoim domu w Lahmar, poił najlepszym winem i jadłem, zapewniał mu również młode dziewczęta, bo tylko takie uznawał handlarz.
Winda ruszyła i ślepiec mocniej zacisnął rękę na ramieniu kurella. Korciło Lamisa, by odepchnąć pomarszczoną dłoń, zmusił się jednak by pozostać nieruchomo. Póki nie znajdzie się na szczycie, musi udawać opiekuna staruszka. Potem każdy z nich pójdzie w swoją stronę.
– Daleko jeszcze? – dopytywał się dziad.
Lamis uniósł głowę, poprzez gęste chmury nic nie widział. Równie dobrze mogli być dopiero w połowie drogi, jak i już na szczycie. Jedynym wyznacznikiem tego, że zmierzają w dobrym kierunku, były ciepłe kamienie smoczej góry. Żar z nich bijący łagodził chłodne, górskie powietrze. Winda skrzypiała głośno, zaś grube liny nieprzerwanie skrzypiały, unosząc ich w przestworza.
– Otaczają nas chmury i nic nie widać – odrzekł zgodnie z prawdą.
Starzec pokiwał głową i na powrót zamknął się w sobie.
Mięło jeszcze sporo czasu, nim przeciągłe chrobotanie oznajmiło, że dotarli na miejsce. Zaraz potem ich oczom ukazały się mury zewnętrze i winda zatrzymała się na kamiennym balkonie.
Dwóch wartowników przytrzymało klatkę, wciągając ją na skalny nawis. Kolejny otwierał furtę. Lamis wyszedł jako pierwszy, pomagając starcowi złapać równowagę na twardym podłożu. Kątem oka rozejrzał się, sprawdzając, czy jest bezpiecznie i żaden dawny znajomy nie czai się w pobliżu. Miasto wyglądało tak, jak je zapamiętał. Te same uliczki i budynki, ci sami ludzie, szczęśliwi i beztroscy jak zawsze.
– Jesteśmy – powiedział do ślepca.
– Naprawdę? – dopytywał się wzruszony starzec, a łzy wzruszenia płynęły po pomarszczonych policzkach. – Nie mogę uwierzyć, nie mogę uwierzyć – powtarzał.
– Lepiej uwierz, przyjacielu, bo to nie sen – niski tubalny głos zabrzmiał gdzieś z boku i spowodował, że kurell skulił ramiona. Mężczyzna, który szedł ku niemu zdecydowanie był smokiem. Świadczył o tym jego wzrost, szerokie ramiona i białe niczym śnieg włosy – hrabia Kiral. Lamis przełknął nerwowo ślinę. Znał tego lorda, spotkali się kilkakrotnie w Lahmar, kiedy w drodze do Farrander smok zahaczał o kopalnie. Rozmawiali, choć nie były to zbyt przyjazne pogaduszki. Ten mężczyzna nie słynął z łagodnego usposobienia. Do wszystkich odnosił się z rezerwą i żadną miarą nie można było kupić jego przychylności. Teraz zaś stał ledwie kilka kroków od Lamisa. Nie uśmiechał się, ale też nie wyglądał na wzburzonego. Jego spojrzenie koncentrowało się na starcu i to do niego skierowana była mowa.
– Dotrzymałeś słowa – wychrypiał starzec.
– Ja zawsze go dotrzymuję – odrzekł smok. – Obiecałem ci ciepły kąt na stare lata i tak też będzie – ciągnął lord. Mężczyzna podszedł do ślepca i ujął go pod ramię. Lamis odsunął się w tej samej chwili. Starał się również odejść niepostrzeżenie, nim hrabia przyjrzy się mu uważnie i rozpozna w nim dawnego znajomego. Nie zdołał jednak tego zrobić, gdyż hrabia zwrócił się bezpośrednio do niego.
– Pomogłeś memu przyjacielowi tu dotrzeć? – pytanie zawisło w powietrzu i kurell przełknął nerwowo ślinę.
– Oczywiście, to starszy człowiek. Nie godzi się go zostawiać samego, bez opieki – rzucił, uśmiechając się szeroko, co jak wiedział, sprawi, że jego policzek zapadnie się jeszcze bardziej i nada twarzy szkaradny wyraz.
Tak jak podejrzewał, wzrok smoka skupił się na szramie i ogólnym wyrazie, pomijając zdrową stronę.
– Dziękuję – odrzekł lord, wolno cedząc słowa. – Zabieram teraz swego gościa, więc już nie musisz się nim kłopotać i w spokoju możesz załatwiać swoje sprawy, bo masz tutaj jakieś sprawy, prawda...? – niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu i Lamis zacisnął dłonie w pięści. Nie przybył z żadnym ładunkiem, nie mógł więc skłamać, że był handlarzem lub chociażby zbierał zamówienia na towary. Zatem pozostała mu tylko jedna możliwość. Szczęściem dla niego, pamiętał nazwisko archiwisty.
– Tak, mam interes do Baltora.
Wzrok lorda stał się jeszcze czujniejszy.
– Jakie to sprawy cię do niego kierują?
Kurell podrapał się po spiczastej brodzie.
– Zawiłości genealogii smoczych rodów i koligacji z elfami – skłamał bez zająknięcia. Doskonale wiedział, że rodowe księgi znajdują się w Farrander i kto trzyma nad nimi pieczę.
Białowłosy smok skinął głową.
– Życzę powodzenia – rzekł, a potem odszedł w głąb miasta razem ze starcem. Lamis jeszcze długo stał w miejscu, nie mogąc uwierzyć, jak niewiele brakowało, by ten podejrzliwy mężczyzna zwietrzył podstęp. Wystarczyłoby jedno niewłaściwe słowo i hrabia Kiral w mig połapałby się, że kurell był tu obcy. Szczęściem, ślepy dziad był zbyt zafascynowany królewskim miastem, by wygadać się przed smokiem, że jego towarzysz doczepił się od niego, kiedy już prawie dotarł na szczyt.
– Lepiej nie kuś losu – mruknął do siebie i naciągając kaptur na głowę, ruszył na miasto. Celowo wybierał boczne uliczki, zapełnione gawiedzią i mieszczanami, a nie główne drogi prowadzące wprost do zamku. W tłumie zwykłych mieszkańców łatwiej się było zgubić i nie zwracać na siebie uwagi niż na kamiennych alejkach tak pilnie strzeżonych przez gwardzistów. Przemykając ulicami, raz po raz zerkał na mury. Potężne flanki otaczające zwartym pierścieniem całe miasto, były wyższe niż jakikolwiek budynek. Na kamiennych murach siedziały smoki. Bestie wielkie i przerażające. Każda z nich błyszczącymi ślepiami śledziła to, co działo się pod ich stopami.
Nie miał wątpliwości, że jeden jego niewłaściwy ruch lub gest, wszcząłby alarm i zwróciłby uwagę wartowników. A stąd już bliska droga do lochów lub jeszcze gorzej wprost do brzucha stwora.
Idąc, pilnował, by światło dnia zanadto nie padało na niego i nikt nie miał sposobności rozpoznać w nim kurella. Jednak dopiero, kiedy zatrzymał się pod drzwiami pomalowanymi na krzykliwy złocisty kolor i odczytał niemniej rzucający się w oczy napis: „Iglen – złotnik nad złotnikami” – odetchnął z ulgą. Nie oglądając się za siebie, wszedł do środka.
Przysadzisty mężczyzna z szerokim jak kartofel nosem i rudym zarostem odezwał się, nim kurell zdołał zamknąć za sobą drzwi.
– Potrzebujesz klejnotów dla swojej żony, kochanki albo matki, dobrze trafiłeś – wyrecytował złotnik, nawet nie unosząc głowy znad naszyjnika, nad którym właśnie pracował.
– Nie szukam kosztowności, tylko informacji i przyjaciela – odparł Lamis, opierając się dłońmi o blat stołu.
Rzemieślnik uniósł głowę i przez moment zdumienie odmalowało się na jego twarzy.
– Lamis...? – rzekł z niedowierzaniem, a jego oczy zrobiły się równie wielkie, jak kamienie, które usiłował umieścić w naszyjniku. Widząc jednak, że przybyły kładzie palec na ustach, dodał już mniej dobitnie: – Chłopie, wyznaczono nagrodę za twoją głowę, uciekaj stąd pókiś żywy.