niedziela, 28 lutego 2016

Nie taki wilk straszny, jak go malują _Rozdział 7



– A wy dokąd! – wrzasnęłam nim zdołałam zapanować nad językiem. Niewiele się zastawiając, zbiegłam z ganku. Stanęliśmy po dwóch stronach uliczki, oni po jednej, ja po drugiej. I możecie mi wierzyć, bardzo komicznie to wyglądało. Faceci przyglądali się mi uważnie. Wszyscy bez wyjątku byli cholernie wysocy, mieli długie czarne brody, a ich skórzane kurtki podszyte futrem dodawały im szerokości w ramionach, nie żeby im coś brakowało. Prezentowali się raczej, jak grupa drwaloseksualnych modeli niż banda zakapiorów. Ten, który stał najbliżej furtki zdjął ciemne okulary, przyglądając się mi niebieskimi oczyma. Miał włosy krótko przycięte przy skórze.

– Nie chcieliśmy cię przestraszyć – przemówił niewiarygodnie niskim i zmysłowym głos, który spłynął po moim ciele, przyprawiając mnie o dreszcze i to bynajmniej nie z zimna (...)

Zapraszam na kolejny fragment wilka.

czwartek, 25 lutego 2016

Twierdza Wspomnień - Rozdział 24_epizod 1



Śniadanie w gospodzie było wyborne. Tak, co do tego Lamis nie miał żadnych wątpliwości. W ciągu swego długiego życia zdarzało mu się nocować i posilać i różnych miejscach. Nie wszystkie karczmy wspominał z zadowoleniem. Tu było wybornie i gdyby nie to, że przybył do tego miejsca w konkretnym celu, rozważyłby zostanie tu dłużej.
– Smakowało? – Potężny smok, który zarządzał gospodą zjawił się przed nim. Ubiegłego wieczoru to właśnie on zgodził się przenocować złotnika i jego kamrata. Miał na imię Daren i sprawował pieczę nie tylko nad zajazdem, ale również nad całą wsią.
– Dawno nie jadłem nic równie dobrego. – Kurell pochwalił jadło zgodnie z prawdą.
Smok skinął głową.
– Staramy się dobrą strawą przyciągnąć gości.
Lamis uśmiechnął się szeroko.
– Utrzymajcie ten poziom, a nie opędzicie się od podróżnych.
Daren mruknął pod nosem, coś, czego złotnik nie zdołał zrozumieć. Głośno zaś powiedział:
– Mówiłeś, że jesteś kupcem, czym tak konkretnie handlujesz? Może przyprawami?
Lamis pokręcił głową.
– Niestety nie. Od razu mówię, że bronią, ozdobami i babskimi fatałaszkami również nie.
– Tego to i ja się domyśliłem. – Daren nie spuszczał uważnego spojrzenia z kurella. – Nie ciągniesz wozu z towarami i jak do tej pory nie próbowałeś wciskać nam swoich produktów.
Lamis oparł się plecami o ścianę. W jego głowie wirowały tysiące myśli, a on gratulował sobie, że potrafił zachować zimną krew. Stojący przed nim człowiek nie był bezmyślną maszyną do zabijania. Ta inteligentna bestia z łatwością mogła go przejrzeć, wystarczy, że odpowie coś, co nie będzie po jego myśli. Skup się nakazał sobie. Chcesz dostać się do Gelar, zastanów się, czego w zamku mogą najbardziej potrzebować. Najprostsze to powiedzieć, że handluje ceramiką i srebrną zastawą. Daren jednak miał rację, nie ciągnął za sobą wozu z towarem, tylko Jorana. Co zatem miał do zaoferowania mieszkańcom twierdzy? Zapewne nic. Takie zamki były zazwyczaj samo wystarczalne. A ten, odnowiony, z wysokimi murami prezentował się nader okazale. Wszystko tu było wspaniałe i przyciągało oko. Wysokie mury, masywna brama wjazdowa, solidne baszty. Reszta pewnie prezentowała się równie wybornie. Wszystko odnowione i odświeżone. I nagle Lamisa olśniło, szatański pomysł zalągł się w jego głowie.
– Handluję drewnem – uśmiechnął się zadowolony, wyczekując reakcji smoka.
– Drewnem? – Daren podrapał się po karku.
– Tak właśnie powiedziałem, najlepszej jakości drewnem. Tak wytrzymałym, że przetrwa setki lat.
Smok wzruszył ramionami, wywód Lamisa nie zrobił na nim wrażenia.
– Drewna ci u nas dostatek.
Złotnik machnął lekceważąco ręką.
– Nie o takim drewnie mówiłem – rzucił, ściszając nieco głos. Zgodnie z jego przypuszczeniami smok pochylił się nad stołem, by usłyszeć dalszą część zdania. – Handluję drewnem z puszczy Kalzedońskiej, a to surowiec całkowicie inny. Widziałeś kiedyś taką belę? – Uniósł pytająco brew, a chwilę później nie doczekawszy się odpowiedzi kontynuował. – Drewno z elfickiej puszczy jest zupełnie białe, bez sęków. Wprost idealne, twarde i wytrzymałe. A teraz wyobraź sobie meble wykonane z takiego materiału. Wytworne i eleganckie, wręcz godne króla... albo jakiegoś lorda... – Przy ostatnim słowie, wymownie zawiesił głos.
Daren milczał chwilę, analizując to, co usłyszał. W końcu wyprostował się ponownie górując nad Lamisem.
– Nasz pan, lord Cedric kończy właśnie remont w zamku. Z tego co słyszałem kazał wyrzucić wszystkie stare stoły, krzesła, łoża, jednym słowem wszystkie rupiecie. Możliwe, że byłby zainteresowany gustownymi meblami.
Lamis na to właśnie czekał. Ledwie panował nad śmiechem, w duchu gratulując sobie pomysłowości i śmiejąc się z naiwności smoka. Nic dziwnego, że kurellowie z taką łatwością gromadzili swoje majątki, jeśli mieli do czynienia z takimi tępakami.
– Nie śmiałbym się narzucać – zaznaczył nieśmiało. – Twój lord ma już pewnie wybrane meble, ale może zechce rozważyć zakup czegoś tak niezwykłego.
– Nie orientuję się w sprawach gospodarczych Gelar – Mężczyzna nagle zaczął sprawiać wrażenie skrępowanego, zupełnie jakby się zagalopował i powiedział za dużo. – Powinieneś pogadać z zarządcą zamku, zwie się Nimra.
Kurell skinął głową. Ostrożnie, by nie pokazać jak bardzo pali się by wejść do twierdzy, podniósł się z ławy.
– Gdzie go znajdę?
– W warowni, jak przejdziesz bramę, popytaj strażników, to ci powiedzą, gdzie go szukać.
– Nie jestem pewien, czy mnie wpuszczą, jestem tu obcy? – Ostatnia, jakże ważna kwestia. Czekał, co smok mu odpowie, ale ten tylko się roześmiał.
– Powiedz, że przysłał cię Daren, a wpuszczą cię bez szemrania.
Lamis wyciągnął rękę i uścisnął prawicę smoka.
– Dzięki, dobry z ciebie człowiek. Zaraz tam pójdę i jeśli mi dopisze szczęście może opuszczę Gelar z nowym zamówieniem. Kto wie, jaki interes ubiję z twoim panem?
– Życzę szczęścia – mruknął Daren i oddalił się do swoich spraw, a Lamis niezwłocznie wyszedł z karczmy.
Joran siedział na stopniach gospody i palił fajkę. Wokół niego kręciło się sporo osób. Większość z nich stanowili robotnicy budujący gospodę i mieszkańcy wsi, zajęci swoimi sprawami. Najemnik obojętnym wzrokiem spoglądał dookoła, a wrogie docinki, których nie brakowo ani go ziębiły, ani paliły.
– Dobrze, że cię widzę – Lamis zatrzymał się obok niego. – Wstawaj, idziemy do zamku.
Brwi najemnika podjechały do góry, a na ogorzałej twarzy pojawił się kpiący uśmiech.
– Taa, już to widzę. Wykopią cię stamtąd nim zdążysz powiedzieć jak masz na imię. A mnie razem z tobą.
– Jesteś za głupi, by zrozumieć subtelną taktykę, którą stosuję – odciął się złotnik.
Kurell zszedł po stopniach gospody i nie zaprzątając sobie już głowy najemnikiem, ruszył na piechotę ku bramie warowni. Słońce jasno świeciło ogrzewając jego smukłą sylwetkę, a on szedł z dumnie uniesioną głową, uśmiechając się do każdej mijanej osoby, niezależnie od tego czy był to mężczyzna, niewiasta, starzec, czy dziecko. Nie musiał oglądać się za siebie, by wiedzieć, że Joran idzie za nim. Najemnik może i nie był zbytnio rozgarnięty, ale z wojownikami Gelar miał na pieńku, zatem jeśli pojawiła się okazja, by im dopiec, skorzysta z niej bez wahania.
Z bliska mury Gelar zdawały się jeszcze potężniejsze i nawet Lamis musiał oddać, że ktoś tutaj odwalił kawał dobrej roboty. Solidna kuta brama ciągle jeszcze błyszczała nowością. Masywne kraty zakończone ostrymi szpikulcami straszyły nieproszonych gości.
Kurell nie należał jednak do tych, którzy boją się byle czego. Gdzieś tam, była jego siostra i on zamierzał ją stąd wyciągnąć. Może jeszcze nie dziś, ale wkrótce. Najpierw musi się rozejrzeć, poznać, z kim warto rozmawiać, a kogo lepiej unikać, zrobić rozeznanie i zarzucić sieci. Jeśli dobrze rozegra sytuację, Gerenisse sama do niego przyjdzie. W końcu, gdzie będzie jej lepiej niż u boku kochającego brata?
Spojrzał na Jorana, który dołączył do niego. Minę miał jak zawsze nieodgadnioną i trudno było podejrzewać czy planuje morderstwo, czy też to jego kamuflaż przez otoczeniem. Tak czy owak stali przed bramą, czekając, aż wartownicy zwrócą na nich uwagę. Nie musieli tego robić, wszak krata była uniesiona do połowy i ludzie mogli bez przeszkód przechodzić, ale Lamis wolał nie ryzykować. To nie było jego terytorium, a on nie był mieszkańcem Gelar i poddanym lorda Cedrica, by wchodzić bez pytania. Czterech wartowników pilnowało przejścia, uważnie sprawdzając osoby wchodzące i wychodzące z warowni.
– To głupi pomysł – mruknął zbir.
– Milcz – uciął dyskusję Lamis, bo jeden ze zbrojnych odłączył się od pozostałych i ruszył w ich kierunku. Mężczyzna był bardzo wysoki i na tyle szeroki w barach, że kurell od razu rozpoznał w nim smoka. Groźna mina wartownika nie nastrajała optymistycznie, a dłoń położona na rękojeści miecza miała tylko pogłębić ten przerażający wygląd.
Lamis prawie się roześmiał. Nie z nim te numery.
– Czego! – warknął wojownik. – Do zamku nie wpuszczamy przybłędów, wędrownych uzdrowicieli, dziwek i najemników. – Przy ostatnim słowie splunął pod nogi Jorana.
– Nie jestem żadnym z nich, za to uczciwie trudnię się handlem i być może mam do zaoferowania twemu panu wartościowe towary. Więc jeśli pozwolisz chciałbym porozmawiać z zarządcą tego zamku, być może on okaże się bardziej zainteresowany pomnożeniem majątku swego pana niż ty. – Lamis zaserwował wojownikowi jeden ze swych najsłodszych uśmiechów, z góry zakładając, że smok nie nadąży za potokiem jego słów. Zgodnie z jego podejrzeniami wartownik rozdziawił usta.
– Co...?
– Zatrzymałem się we wsi, w gospodzie prowadzonej przez Darena, to on kazał mi tu przyjść i porozmawiać z Nimrą.
Brwi wartownika ściągnęły się groźnie, kiedy uporczywie usiłował zrozumieć z kim ma do czynienia. Zmierzył raz i drugi Lamisa a potem Jorana.
– Mówisz, że nocujesz u Darena? – zapytał, szukając potwierdzenia na twarzy handlarza. Lamis skrzywił się teatralnie.
– Słuchaj no dobry człowieku, widzę, że bardzo przykładasz się do swojej pracy i chwali ci się, że tak bardzo dbasz o dobro lorda Gelar. Tylko że ja żyję z handlu i mój czas to pieniądz, a stojąc tu ani nie zarabiam ani nie jestem w stanie wypełnić swoich zadań względem moich kupujących. Wpuść nas, albo odpraw i poinformuj swego pana, że nie dostarczę mu mebli do zamku.
Mina wartownika zmieniła się w jednej chwili. Wrogość ustąpiła zakłopotaniu.
– Dobra, dobra, możesz wchodzić – zagrzmiał wojownik, kręcąc głową, zmęczony już toczącą się rozmową.
Lamis skłonił się i ruszył przed siebie. Joran, który przytomnie trzymał język za zębami, podreptał za nim. Nie uszli jednak kilku metrów jak głos wartownika zatrzymał ich w miejscu.
– A tego najemnika po jaką cholerę ze sobą ciągniesz?
Złotnik usłyszał jak Joran przeklina pod nosem, kątem oka zobaczył, że zbir sięga do noża ukrytego za paskiem.
– Ani mi się waż! – Uciszył głupie zapędy osiłka, do smoka zaś zawołał: – Jestem kupcem, panie smoku. Zdarza się, że mam przy sobie trochę złota – ostentacyjnie oklepał się po piersi.
– Ten typek zapewni mi bezpieczeństwo.
– Albo wbije nóż w plecy i okradnie – wartownik nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia.
– To już moja sprawa – uciął dyskusję Lamis.
– Prawda – potwierdził strażnik, dając znać, by poszli dalej.
– Kurwa, przysięgam, że nim stąd wyjadę poderżnę kilka smoczych gardeł! – warknął Joran jak tylko minęli wartownie i znaleźli się na dziedzińcu zamkowym.
– Jak tu skończymy będziesz mógł zabić kogo tylko będziesz miał ochotę, nawet samego lorda Cedrica. – Lamis zatrzymał się na dziedzińcu Gelar, rozglądając się dookoła, starając się zapamiętać rozkład budynków na podwórzu. Mimowolnie gwizdnął podziwem. – No tego się nie spodziewałem.
Bruk pod jego stopami wyglądał na świeżo położny. Chaty gospodarcze miały nowe strzechy, a świnie solidne zagrody. Wprawnym okiem dostrzegł kilka całkiem nowych budynków i sporej wielkości spichlerz. To co jednak zrobiło na nim największe wrażenie, to sama bryła zamku. Główna siedziba rodu ker Goric zgodnie, z tym co mówił Daren przechodziła właśnie kapitalny remont. Wymienno ubytki w ścianach, układając nowe cegły w miejsce nadkruszonych czasem. Część okien również była całkiem nowa, pouzupełniano tynki na krużgankach i odmalowano łukowate sklepienia.
– Powiedziałbym, że miejscowy lord musi mieć skarbiec pełen złota – zauważył złośliwie Joran. Lamis nie skomentował jego słów, zamiast tego złapał przechodzącego obok robotnika. Mężczyzna dźwigał ciężkie wiadro z kawałkami wapna do białkowania ścian.
– Gdzie znajdę zarządcę tego zamku? – zapytał go Lamis.
– Nimrę? – robotnik zrobił głupią minę. – A bo ja ci tam wiem? Słyszałem jak przy śniadaniu mówił, że musi pogadać z kowalem.
– To gdzie go znajdę? – dociekał Lamis, siląc się na spokój, chociaż tępota robotnika działała mu na nerwy.
–Kogo? Kowala?
– A kogo by innego?! – warknął ostro.
Robotnik wzruszył ramionami.
– No tam – wskazał głową na jeden z budynków wciśnięty w pomiędzy inne domostwa. Kłęby dymu wydobywające się z komina świadczył, że rzemieślnik był na miejscu.
– Idziemy – mruknął kurell do Jorana. – Czas namieszać trochę w tej idyllicznej osadzie.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Malos - Rozdział 18_epizod 2




Rozmyślania Santi przerwało głośne pukanie. Ktoś, kto stał na korytarzu był na tyle natarczywy, że raz po raz walił pięściami w drzwi. Słyszała jak zamki skrzypią ostrzegawczo. Spojrzała na mężczyznę siedzącego naprzeciwko niej, szukając u niego wsparcia. Zarówno Malos, jak i Nathaniel mieli klucze do mieszkanie, a gdyby stało się coś złego, zawołaliby ją. Było jeszcze mniej prawdopodobne, że któryś z aniołów Michaela czekał na korytarzu. Gdyby pierwszy kogoś przysłał, wylądowałby na tarasie.
Wilk odstawił kubek z kawą na blat i posyłając Santi ostrzegawcze spojrzenie, powiedział:
– Tylko spokojnie, nie panikuj. Wszystko mam pod kontrolą. Pójdę sprawdzić, kogo licho przywiało, a ty siedź tutaj grzecznie.
Nie odpowiedziała, nie miała siły. Sporo czasu minęło odkąd Malos poszedł z Nathanielem po Willa. Mężczyźni w żaden sposób nie skontaktowali się z nią. Nie miała pojęcia, czy uwolnili dziecko, czy nie. Z bijącym sercem patrzyła jak Zoran znika w korytarzu. Usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi a zaraz potem przyciszone głosy. Nie rozróżniała słów, wiedziała tylko, że wilk rozmawiał z kobietą. Ostrożnie, by nie narobić hałasu zsunęła się z krzesła i wyszła na korytarz. To co zobaczyła, sprawiło, że krew zamarła w jej żyłach.
W progu stały dwie kobiety. Obie były wysokie i wprost nieludzko piękne. W idealnych twarzach błyszczały złoto–czerwone oczy, rude włosy spływały im na ramiona. Jedna z nich była w kwiecie wieku, druga ledwo przestała być nastolatką. Ubrane w skórzane spodnie i ciężkie kurtki, wyglądały bardziej na członkinie ganku motocyklowego, niż na bezlitosne harpie. Rozmawiały w wilkiem jak ze swoim starym znajomym i kiedy myśl o tym, co to dla niej oznacza dotarła do umysłu Santi, zrobiło się jej niedobrze. A potem ją zobaczyły i wszelkie pozory grzeczności zniknęły w jednej chwili.
Zoran odwrócił głowę i jęknął przeciągle.
– Mówiłem ci, byś siedziała grzecznie – mruknął karcąco. – Teraz zapłacisz krwią za swój błąd. – Po tych słowach mężczyzna odsunął się na bok, robiąc kobietom przejście.
Santi zamurowało, jej nogi wprost przykleiły się do podłogi. Nie byłaby w stanie uciec, nawet gdyby miała skrzydła, a otwarte okno stało na wprost niej.
Kobiety kołysząc biodrami weszły do mieszkania. Skórzane spodnie opinały ich idealne ciała. Uśmiechały się jej do niej, bez skrępowania ukazując ostre zęby.
– Jaka ona śliczniutka – mruknęła młodsza. Druga dodała nieco dobitniej:
– Napijemy się dziś krwi anioła, jakże się cieszę.
Ostatnie słowa skutecznie otrzeźwiły Santi. W jednej chwili stała całkowicie przerażona, by w następnej rzucić się do ucieczki. Wpadła do kuchni, łapiąc w pośpiechu leżący na blacie nóż. Jak na ironię był to ten sam nóż, którym wilk kroił cebulkę do jajecznicy. Przeklęła pod nosem. Niech się tylko do niej zbliży. Już ona pokaże temu wściekłemu psu, na co ją stać. Przerobi go na kotlety.
Harpie śmiejąc się głośno poszły za nią. Nawet się nie spieszyły, podchodziły ją jak zwierzynę na polowaniu. Za nic miały jej nędzne próby obrony. Zoran zaś stanął za ich plecami i z zagadkowym uśmiechem przyglądał się sytuacji.
– Daj spokój Santi – mruknął. – Odłóż to żelastwo, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
– Żebyś się nie zdziwił! – syknęła w odpowiedzi, mocniej zaciskając rękę na drewnianej rękojeści. Ostrze było długie na dwadzieścia pięć centymetrów. Przy odrobinie szczęścia dobrze poharata harpie nim te zatopią w niej swoje zębiska wiele by jednak dała, by móc ugodzić wilka. – Podejdź bliżej, kundlu, a pokażę ci, co potrafię!
Brwi mężczyzny podjechały do góry, a na jego ustach pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Widać nie spodziewał się tak ciętego języka po kruchej anielicy.
Starsza z harpii zaśmiała się głośno.
– Patrz Zoran, nawet ona poznała się na tobie – zarechotała. – Jak to mówią nawet szlachetny wilk po deszczu śmierdzi starym psem.
W odpowiedzi Zoran zawarczał gniewnie, ale harpie zlekceważyły go. Metodycznie krok po kroku podchodziły do dziewczynę. Wymachiwanie nożem traktowały jak wstęp do dobrej zabawy.
– Do dziś dnia zastanawiałam się, co takiego ten twój anielski kochaś mógł w tobie widzieć? – W głosie starszej kobiety pojawiła się kpina. – Jesteś taka nijaka i niepozorna. Ani ładna ani brzydka, chuda, bez biustu z byłe jakimi włosami. Nie mogłam pojąć, co go do ciebie ciągło, ale teraz jestem prawie pewna, że brak urody nadrabiasz ostrym charakterkiem. To dobrze – ciągnęła kobieta, oblizując czerwone wargi. – Im więcej w tobie drzemie ognia, tym smaczniejsza jest twoja krew. A ja lubię dobrze doprawiony posiłek.
Santi wrzasnęła wściekle i zamachnęła się na kobietę. Ta bez żadnego wysiłku cofnęła się przed jej ciosem.
– Nie mówiłeś, że jest takim pysznym kąskiem – rzuciła do wilka młoda harpia.
– A skąd to niby miałem wiedzieć, dwa dni temu nie miałem pojęcia o jej istnieniu.
Santi koncentrowała całą swoją uwagę na harpiach, ale ostatnie słowa Zorana sprawiły, że zrobiło się jej niedobrze. Wpuściła do domu obcego faceta, spędziła w jego towarzystwie długie godziny, nawet pozwoliła mu się nakarmić. Wszystko dlatego, że uwierzyła iż był on przyjacielem Nathaniela. Była głupia i teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
– Oszukałeś mnie! – wrzasnęła do wilka.
Ten tylko wzruszył ramionami.
– Nie moja wina, że jesteś tak naiwna i łatwowierna. – Mina mężczyzny była całkowicie bez wyrazu. Ciepło i uśmiech, który wcześniej widziała w jego spojrzeniu, zniknął bezpowrotnie, ustępując miejsca chłodnej kalkulacji.
– Zaufałam ci – ciągnęła z wyrzutem.
Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami.
– To był błąd i obawiam się, że twój ostatni.
– Kiedy Nathaniel się dowie, zabije cię – wrzasnęła w ostatnim akcie desperacji. 
– Wątpię, nim twoi mężczyźni wrócą nie zostanie z ciebie nawet kosteczka. – Usta starszej harpii wygięły się w okrutnym uśmiechu. Chwilę później obie kobiety rzuciły się na nią. Ostre szpony z łatwością wybiły nóż z dłoni dziewczyny. Santi runęła na podłogę przyszpilona wagą kobiet i ich siłą. Ostre zębiska natychmiast wgryzły się w jej szyję i ramiona, sprawiając jej ogromny ból. Kobiety pożywiały się na niej, rozrywając jej ciało na strzępy. Chciała krzyknąć, ale krew zalała jej usta, sprawiając, że tylko bełkot i krwawa piana potoczyła się po jej brodzie. Dotarło do niej, że zaraz umrze i nikt się o tym nie dowie. Smutny koniec biednej nauczycielki, której zamarzył się wielki świat.