czwartek, 19 stycznia 2017

Szmaragdowe Łzy - Rozdział 1_epizod 2



Spojrzał na matkę leżącą w łożu i zmiął przekleństwo w ustach. Kiedy niósł ją przez morze był pewien, że nim wyląduje na Czerwonych Wyspach, ona umrze w jego ramionach. Odniosła tak wiele ran, że tylko cud mógł ocalić ją od śmierci.
Atak, jaki przypuścili gwardziści króla na Awer, zmiótł zamek dosłownie ze szczytu góry. Walka toczyła się przez wiele godzin i była najbrutalniejszą, w jakiej do tej pory Thargar uczestniczył. Nie było mowy o braniu jeńców, zginął każdy, kto nie potrafił się obronić.
Bezwzględność wojowników Ariela była zadziwiająca, i nawet zaprawionych w boju oprychów Thargara, wprawiła w osłupienie. Mimo iż spodziewali się odwetu, atak gwardzistów zaskoczył obrońców. Monarcha przysłał tak wielką armię, że już po kilu minutach mury Awer zaczęły się kruszyć. Wszystko wokół się trzęsło i rozpadało. Krew lała się strumieniami, oderwane kończyny spadały na skały.
Armia Ariela w smoczej formie wpadła do zamku i zaczęła siać spustoszenie. Bestie nie mogąc pomieścić się w ciasnych korytarzach, burzyły ściany, zrywały dachy. W niespełna kilka godzin rozniosły rodzinną twierdzę hrabiego Tollesto w pył.
Tamtej nocy Thargar również nie próżnował. Zabił wielu wojowników Ariela, nie zdołał jednak ocalić swego domu i ludzi. Jakby tego było mało, jego przeklęty brat, Favien wybrał sobie ten właśnie moment, by wrócić do zamku. Nie zrobił tego jednak, by błagać o przebaczenie, o nie. Bękart usiłował wykraść dzieci Heleny. Thargar z wielką przyjemnością wbił bratu miecz we wnętrzności, z jeszcze większą patrzył na Melira es Kirala, który będąc świadkiem tamtej sceny, dowiedział się, że Favien jest jego synem.
Tamtego dnia Thargar nie zdołał obronić Awer, ale odniósł swoje małe zwycięstwo, niszcząc ostatecznie Faviena i lorda Kirala. Opuścił fortecę, nie czekając na rozwój wypadków, zabrał matkę i pofrunął za morze. Nie miał pojęcia, który ze smoków wygrał, czy poraniony brat zabił swego ojca, czy może Melir nie uwierzył w pokrewieństwo i zgładził młodszego mężczyznę. Tak czy owak, jeden z nich był już martwy i Thargar z tego powodu czuł niewyobrażalną radość.
Zerknął na matkę, która przebudziwszy się, nie spuszczała z niego wzroku. Wyglądała dziś lepiej niż kilka dni temu, chociaż minie jeszcze kilka miesięcy nim będzie w pełni sprawa.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Bywało lepiej – wychrypiała. Usiłowała podnieść się na poduszkach, ale ruch ten spowodował, że rozbolało ją całe ciało. Zaklęła głośno, a Thargar tylko się jej przyglądał.
– Przyślę jakąś kobietę, by pomogła ci się ogarnąć. – Smok krytycznym wzrokiem omiótł postać matki, jej rozwichrzoną fryzurę, naznaczoną bliznami skórę i zdeformowaną twarz. Szczególnie brak prawego oka zwracał na siebie uwagę.
– Ty mógłbyś mi pomóc – zasyczała w odpowiedzi. – Jesteś moim synem.
– Oczywiście, ale nie jestem twoim niewolnikiem! – odwarknął. – Nie urodziłem się, by ci służyć. – Mężczyzna ruszył do drzwi. W progu jeszcze zatrzymał się i spojrzał na rodzicielkę. – Pomyśl zakrywaniu twarzy, budzisz obrzydzenie, paradując z pustym oczodołem.
– Niewdzięcznik! – wrzasnęła. – Poświęciłam ci całe życie, a ty tak mi się odpłacasz?!
– To twoja wina, tak mnie wychowałaś. Kazałaś mi traktować wszystkie kobiety równo, to właśnie robię. Jesteś moją matką, więc okażę ci trochę więcej cierpliwości, ale nie licz na litość i miłosierdzie.
Kharina stała na dziedzińcu zamku w Querm, patrząc jak czarny smok ląduje na gładkich kamieniach. Łuski bestii błyszczały w słońcu, nadając mu groźniejszy wygląd. Baronowa uśmiechnęła się mimowolnie. To był jej smok, jej ukochana bestia, jej mąż. Większość osób uciekało z przestrachem na sam jego widok, pozostali tracili rezon na dźwięk jego głosu. Ona nigdy się go nie bała. Od pierwszej chwili budził w niej fascynację, nie strach. Trochę czasu zajęło jej zdobycie serca poważnego lorda, jednak teraz należał tylko do niej i nie zamierzała z niego rezygnować.
Na grzbiecie smoka siedziała drobna postać. Kobieta tak łudząco podobna do baronowej Querm, że ktoś niewtajemniczony z łatwością mógł obie kobiety pomylić. Niewiasta z zaskakującą lekkością zsunęła się z grzbietu bestii i ruszyła przez dziedziniec ku Kharinie. Miała identyczne rysy twarzy, ten sam zadarty nosek i pełne usta. Kruczoczarne włosy identycznie, jak ku baronowej spływały jej po plecach. Szmaragdowe oczy nie spuszczały wzroku z gospodyni.
– Rilla. – Kharina pierwsza wyciągnęła ręce i przybyła rzuciła się jej w ramiona.
– Stęskniłam się za tobą. – Siostra nie próbowała nawet ukryć wzruszenia. – Mam wrażenie, że nie widziałam cię całe wieki.
– Myślę, że tę kwestię, mamy już za sobą. – Baronowa ucałowała policzek Rilly. – Minęło raptem kilka miesięcy.
Przybyła raz jeszcze uścisnęła siostrę. Dawno temu, oszukane przez człowieka Tollesto, straciły dom i rodzinę. Rilla została uwięziona przez demony, a Kharina spędziła życie, włócząc się po smoczym królestwie, zadręczając się przeszłością, poszukując sposobu na uwolnienie bliźniaczki.
Kharina odsunęła się od siostry i przyjrzała się jej uważnie. Sądziła, że koszmar skończył się wraz z opuszczeniem jaskini, była jednak w błędzie, dla Rilly on ciągle trwał.
– Pięknie wyglądasz. – Rilla szybko zmieniła temat. Dziedziniec zamkowy to nie miejsce na rozdrapywanie starych ran. – Macierzyństwo ci służy. Jak się ma mój siostrzeniec?
Kharina zaśmiała się głośno, jej twarz rozpromieniła, gdy tylko zaczęli mówić o dziecku.
– Wprost doskonale, opiekunki twierdzą, że dawno nie widziały tak silnego malca. Ma ogromny apetyt i przysięgam, że rośnie w oczach. – Kharina mrugnęła figlarnie do siostry.
Za plecami kobiet Quinkel porzucił już smocze wcielenie i na powrót stał się człowiekiem.
– Quemar jest idealny. – Dołożył swoje baron. Lord stanął między żoną, a szwagierką. – Sama zobaczysz.
– Już się nie mogę doczekać. – Ujęła ramię Quinkela i pozwoliła wprowadzić się do zamku. Querm było niewielką warownią. Żadną miarą nie mogło dorównać rozmachem stolicy, jednak było samowystarczalne i bardzo urokliwe. Chronione przez niewielką armię, zapewniało bezpieczne życie jego mieszkańcom. Wszystko to przypominało jej dom rodzinny i prawie natychmiast ból przeszył jej pierś, a jakiś wredny głos zasugerował: odebrała ci ich, rodziców. Wiesz, że to prawda, to ona sprowadziła do domu zdrajcę, to z jej powodu zginęli twoi bliscy.
Zamilcz! W myślach usiłowała uciszyć natrętny głos. To moja siostra, kocham ją, a ona mnie. Kharina nigdy by mnie nie skrzywdziła.
A jednak wyrwała ci serce i oddała cię w nasze ręce.
Rilla zagryzła wargi. Nie miała odwagi odpowiedzieć na to oskarżenie. Musiałaby przyznać, że Kharina działała zbyt gwałtownie, że mogła wybrać inny sposób na ocalenie siostry. Z drugiej jednak strony, dobrze wiedziała, że ten brutalny czyn uchronił jej duszę przed pożarciem.
– Rillo, poznaj swojego siostrzeńca. – Głos siostry wyrwał ją z zamyślenia.
Zamrugała zaskoczona. Zajęta własnymi myślami nie zauważyła, kiedy dotarli do komnaty małego lorda.
Chłopiec leżał w ogromnej kołysce, ale i tak wypełniał ją prawie całkowicie. Spał w najlepsze, rączki miał uniesione nad główką i wyraz błogości na twarzy. Gęste ciemne włoski opadały mu na czoło. Choć miał zaledwie kilka miesięcy, proporcje ciała już zdradzały, że będzie smoczym wybrańcem.
– Jest wspaniały – szepnęła z zachwytem. Łzy wzruszenia wypełniły jej oczy. – Rodzice byliby z ciebie tacy dumni, z was obojga – dodała, widząc, że baron pęcznieje z dumy.
W odpowiedzi Kharina uściskała ją mocno.
– Dziękuję, siostrzyczko. Nie było łatwo urodzić tego smoka, ale wychowywanie go to już prawdziwa przyjemność.
Rilla pochyliła się nad dzieckiem i ostrożnie dotknęła miękkich włosów. Łzy wypełniły jej oczy i musiała zamrugać kilkakrotnie, by nie rozpłakać się przy siostrze. Widok małego lorda napawał ją szczęściem, niestety, w jej sercu szybko zakiełkowało jeszcze inne uczucie, które nie miało nic wspólnego z miłością – zazdrość. Niczym podstępna żmija wyjrzała z zakamarków duszy. Zazdrościła siostrze jej szczęścia, męża, dziecka, a to już było drogą ku zgubie. Już raz Rilla weszła na tę ścieżkę i nie zamierzała ponownie zatracić się w szaleństwie. Zbyt wielką cenę zapłaciła za pragnienie miłości.
Baron chrząknął lekko zakłopotany wzruszeniem szwagierki. Puścił porozumiewawcze spojrzenie żonie i cichutko wymknął się z komnaty.
– Rillo, czy wszystko w porządku? – Zaniepokojenie wkradło się do głosu Khariny. Nie była ślepa, drżące dłonie siostry i jej łzy mówiły same za siebie.
Kobieta odsunęła się od łóżeczka małego lorda, jednak dopiero, kiedy puściła brzeg kołyski, zdała sobie sprawę, że drżała na całym ciele. Usiłowała się uśmiechnąć, rzucić coś niezobowiązującego, jednak z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Bliźniaczka nie spuszczała z niej wzroku i na nieszczęście Rilly, Kharina potrafiła być uważnym obserwatorem.
– Usiądźmy. – Siostra złapała ją pod ramię i poprowadziła do stołu. Posadziwszy w fotelu, wlepiła w nią uważne spojrzenie. – A teraz mów, zaczynam martwić się o ciebie. Wiem, że Quemar jest bardzo uroczy i wiele osób widząc go po raz pierwszy ma łzy w oczach, jednak ty trzęsiesz się, jakbyś miała zemdleć.
– To nic takiego, tylko wspomnienia – skłamała.
– Z domu rodzinnego, czy... – Kharina nie dokończyła. Obie wiedziały, że miała na myśli demony. Zaraz po uwolnieniu przyrzekły sobie, że nigdy więcej nie wrócą do tamtych zdarzeń i zapomną o bestiach mieszkających w górach. Gdyby tylko było to takie proste.
– Myślałam o domu rodzinnym. – Rilla utkwiła spojrzenie w swoich dłoniach. Strach i przerażenie stopniowo ją opuszczał. – Zastanawiałaś się czasem, jak mogłoby wyglądać nasze życie, gdybym...
– Nie mów tego. – Kharina złapała siostrę za rękę i nie pozwoliła dokończyć. – Nie możesz się tak zadręczać. Do niczego dobrego cię to nie doprowadzi. Wiem, co mówię. Przez prawie dwa wieki włóczyłam się po Kirragonii, wyrzucając sobie, jak bardzo wszystkich zawiodłam, przeklinając, że tak późno zorientowałam się, jaką podłą świnią był Karel. Wyłam po nocach, zastanawiając się, czy mogłam przewidzieć, jego kroki i ocalić rodziców, ocalić cię.
– Ja też ciągle o tym myślę.
– On od początku chciał nas zniszczyć. – Mięśnie na twarzy Khariny stężały w ułamku sekundy, jej głos stał się niższy.
– Nie chodziło mu o mnie, czy ciebie, tylko o całą naszą rodzinę. Karel miał zniszczyć ród wer Sahmar, by pokazać innym mieszkańcom północy, jak kończą ci, którzy sprzeciwiają się woli Tollesto.
Rilla uśmiechnęła się przez łzy.
– Marna to pociecha, zwłaszcza kiedy się wie, iż obie przyłożyłyśmy do tego ręce.
– Przetrwałyśmy, nadal chodzimy po smoczej ziemi, zaś hrabia Tollesto i Karel dawno odeszli do krainy zmarłych.
– Chciałabym tam wrócić, zobaczyć... – Rilla utkwiła w siostrze błagalne spojrzenie.
– Nie. – Kharina wyprostowała się gwałtownie. – Tam nic nie ma. Tylko ruiny i łzy.
– To był nasz dom. – Rilla nie ustępowała. – Nie mogę przestać o nim myśleć. Kiedy go opuszczałam, jeszcze istniał, rodzice żyli, a teraz... Nie mam nic.
– Masz mnie, Quemara i Quinkela, choć nim nie będę się dzielić. W Querm zawsze będziesz mile widziana. Jeśli tylko zechcesz, to może być twój dom. – W spojrzeniu Khariny było tyle nadziei, że Rilla poczuła się winna, iż nie myślała tak jak siostra.
– Dziękuję, to miłe. Nie sądź, że jestem niewdzięczna, ale chciałbym mieć swój własny dom, swój kawałek nieba, swoje życie.
– Odzyskałaś już swoje życie, jesteś wolna! – Kharina ścisnęła lekko palce siostry. – Nie jesteś szczęśliwa na dworze, czegoś ci tam brakuje, sądziłam, że królowa otoczyła cię opieką?
– Jest wspaniale. – Rilla potrząsnęła głową. – Jej Wysokość to bardzo niezwykła osoba, wyrozumiała, troskliwa. Niestety, ja tam nie pasuję, nie odnajduję się już w towarzystwie trajkoczących dwórek. One są takie płochliwe, takie naiwne, takie niedoświadczone, a ja... – przerwała, szukając odpowiednich słów.
– Zbyt wiele przeżyłaś, by odnajdywać rozkosz w dworskich flirtach i balach. – Dokończyła za nią Kharina. – Och, siostrzyczko, tak bardzo mi przykro. Nie miałam pojęcia jak ciężko ci samej w stolicy. Myślałam, że dworski rozgardiasz, pomoże ci zapomnieć, widać jednak myliłam się.
– Kharino, ja nigdy nie zapomnę. Z czasem nauczę się z tym żyć, ale nigdy nie zapomnę. Straciłam życie, serce, wspomnienia, a najważniejsze, utraciłam cię. Potwory, żywiące się ludzkim strachem, przejęły nade mną kontrolę. Zamknęłaś je w skale, ale one nigdy nie przestały szeptać, nigdy nie przestały pożądać mej duszy. Nie, siostro, ja nigdy nie zapomnę. Zasypiam, czując ich smród w nozdrzach, budzę się, czując dotyk ich śliskich rąk na skórze. One nigdy nie odejdą.

wtorek, 3 stycznia 2017

Abadon - Rozdział 2_epizod 1



Wiedział, kurwa, po prostu wiedział, że Lucyfer powita go z otwartymi ramionami. Diabeł zarzucił sieć, rozbudził zaciekawienie i czekał. Abadon dał się złapać, no może nie dosłownie, tylko skusić, ale efekt był ten sam. Prawda zaś była taka, że anioł potwornie się nudził, a władca piekieł jak nikt inny umiał zapewnić godziwą rozrywkę.
Pałac Lucyfera robił wrażenie, złoto i przepych kapało z każdego kąta. Marmurowe podłogi, zdobienia z kości słoniowej i barwne witraże, wszystko to miało odwróć uwagę od najważniejszego, od prawdziwej natury tego miejsca. Nikt, kto tu wchodził, nie opuszczał go żywy, w najlepszym wypadku tracił duszę, w najgorszym zmywano go ze złotej posadzki.
Władca podziemi mimo pięknej powierzchowności skrywał iście mroczne zapędy, przy których egzekucje wykonywane przez Abadona były ledwie zabawą w piaskownicy.
Wszedł do przestronnego holu. Od niechcenia przyjrzał się malowidłom na ścianach i złotym kinkietom. Diabeł, który wyszedł mu na powitanie, ubrany był w czarny smoking. Ciemna koszula i taki sam krawat dodawały mu w równym stopniu uroku, co podkreślały niebezpieczną naturę mężczyzny. Upadły uśmiechnął się szeroko.
– Mówił, że przyjdziesz, ale nie dowierzałem. – Niski głos diabła idealnie nadawał się do uwodzenia.
– I słusznie, bo wcale mnie tu nie ma. – Abadon schował ręce do kieszeni wytartych dżinsów. Przy wystrojonym piekielniku prezentował się jak żebrak. – Gdzie twój pan?
Ciemne brwi diabła podjechały do góry.
– Uważaj, aniołku, to że jesteś zapomnianym ogniwem w łańcuchu pokarmowym najwyższego, nie oznacza, że możesz czuć się bezkarnie w każdym zakamarku świata.
– Staram się, ale wierz mi trudno zachować powściągliwość, kiedy otaczają cię sami idioci.
Upadły odsłonił kły w odpowiedzi, czerwień zalała białka jego oczu, czyniąc je makabrycznie przerażającymi.
– Wpuść go, Tobiasie. – Z głębi domu rozległ się melodyjny głos Lucyfera, przerywając napiętą atmosferę.
Abadon wykrzywił pogardliwie usta.
– Słyszałeś, piesku? Waruj gdzie indziej, dorośli muszą porozmawiać. – Siewca śmierci skierował się w stronę skąd dobiegał głos Lucyfera, zostawiając za sobą jego rozwścieczonego sługę.
Króla upadłych zastał w bibliotece, siedzącego za biurkiem. Wiekowe zwoje rozłożone na ciemnym blacie świadczyły, że nad czymś pracował lub zwyczajnie knuł kolejną intrygę, mającą zwiększyć jego wpływy na świecie.
– Ostatnim razem, kiedy cię odwiedzałem otaczał cię tuzin nagich kobiet, a teraz grzebiesz się w papierkach? Zwolniłeś księgowego, czy skończyła ci się viagra? – Zauważył cynicznie Abadon.
Lucyfer uniósł wzrok znad studiowanego zwoju i o dziwo uśmiechnął się szeroko.
– Mówiłem ci już, że żałuję, iż nie przystałeś do mnie? Z twoim poczuciem humoru i fachem w ręku stanowilibyśmy idealną parę.
– Wybacz, ale bzykam tylko kobiety, które mają dusze.
– Tak, to może stanowić pewien problem. – Lucyfer wzruszył ramionami. – Mimo to cieszę się, że przyszedłeś.
– Gdyby nie to, że mam alergię na siarkę, powiedziałbym to samo. Mówiłeś, że potrzebujesz pomocy, o co chodzi?
– Pomocy? – Lucyfer skrzywił się. – To zbyt mocno powiedziane.
– W takim razie nie będę zawracał ci głowy, wypiję drinka i spadam. – Abadon skrzyżował ręce na piersi. Jak cholera wiedział, że Luc coś kombinuje, a sprawa musi być zaiste nietypowa, skoro diabły nie dały rady jej załatwić. Władca upadłych był w zasadzie niezwyciężony i jedyną sprawą, której nie potrafił doprowadzić do końca, to przejęcie władzy nad światem. Przynajmniej tak publicznie uważano. Prawda była nieco inna. Eony lat temu, kiedy ukochany syn Wszechmocnego zbuntował się i zapragnął dla siebie trochę z talerza ojca, wybuchła wojna. Walki trwały długo i zebrały okrutne żniwo. Ci, którzy wybrali stronę Lucyfera, musieli zmierzyć się z legionami Michaela. Najpotężniejszy pośród archaniołów, będąc genialnym strategiem, zapewne wygrałby wojnę, jednakże nie do końca było wiadomo, w jakie moce wyposażył Bóg Lucyfera. A że obie strony chciały zminimalizować liczbę ofiar w swoich szeregach, podpisano rozejm. Bracia dogadali się ze sobą, Michael zatrzymał Concorę i cały nieboskłon, Luc ze swymi poddanymi zszedł do zaświatów, czyniąc je sobie poddanym. Oficjalna wersja głosiła, że ukochanego archanioła przepędzono z nieba i obdarto ze skrzydeł. Było to oczywiście kłamstwo, choć stało się ono równie popularne jak to, że Lucyfer miał czarne skrzydła. W rzeczywistości były one bielsze niż pióra jakiegokolwiek innego anioła na świecie. Upadek tego nie zmienił, choć władca piekieł ukrył atrybuty anielskie w sobie tylko wiadomym miejscu. Ziemia pozostała terenem neutralnym, gdzie zarówno aniołowie jak i upadli szerzyli swoje nauki i werbowali nowych wyznawców.
Lucyfer zwinął leżący przed nim zwój, starannie zawiązał go rzemieniem i odłożył na półkę, do dziesiątek innych podobnych rulonów. Dopiero wtedy ponownie spojrzał na Abadona.
– Przyznaję, jest pewna sprawa, którą mógłbyś dla mnie załatwił. – Na pięknej twarzy diabła nie drgnął nawet jeden mięsień. Oszukańcza gra, biorąc pod uwagę, jak bardzo zależało mu na tej misji. – To coś bardzo nietypowego.
– A ty nie chcesz pobrudzić rączek. – Dokończył za niego siewca.
Obwódki wokół ciemnych źrenic władcy przez chwilę rozbłysły czerwienią.
– Gdybym chciał, z łatwością sam bym to załatwił.
– To czemu tego nie zrobisz? – Abadon uśmiechnął się kpiąco. Nie miał najmniejszego pojęcia, o co chodziło, ale patrzenie na Luca kluczącego w odpowiedziach bardzo go bawiło.
– Musiałbym zejść na ziemię, chodzić między ludźmi…
– Uuu, straszne. – Siewca śmierci wzdrygnął się.
Z piersi Lucyfera wydobył się niski warkot.
– Gdybym cię tak bardzo nie lubił, już byłbyś martwy. – Słowa, choć wypowiedziane lekkim tonem zawisły złowrogo między aniołami.
Abadon zignorował jednak groźbę.
– Zabicie śmierci, fantastyczny pomysł. To dopiero oddałbyś światu przysługę. Śmiało, nie krępuj się, moje życie jest wystarczająco do dupy, że każdy powiew świeżości się w nim przyda, nawet ten zalatujący siarką.
– Bez obaw, mam wobec ciebie inne plany. – Władca upadłych, obszedł biurko i stanął naprzeciwko swego gościa. Jego ciemna elegancka marynarka wyraźnie kontrastowała ze znoszoną i przykurzoną kurtką Abadona.
– Wprost umieram z ciekawości.
– Chciałbym abyś odszukał i sprowadził do piekła diablicę, która włóczy się po ziemi. – Lucyfer wyrzucił z siebie jednym tchem. – Dziewczątko umknęło spod mojej jurysdykcji jakiś czas temu i nie mogę nakłonić jej do powrotu.
– Żartujesz? – Siewca śmierci zaśmiał się gardłowo. – Kobieta? Poważnie? Uciekła ci baba i nie umiesz sprowadzić jej do domu?
Śmiałby się pewnie jeszcze długo, gdyby nie poważna mina Lucyfera.
– Sprawa jest delikatna.
– O, nie wątpię. A twoi ludzie, nie mogą jej schwytać?
– Nie. – Krótka odpowiedź wystarczyła, by Abadon spoważniał.
– Kim ona jest, że nie umiesz zmusić jej do powrotu?
– Diablicą jakich wiele. Przebywa jednak na poświęconej ziemi, co skutecznie utrudnia mi działanie. Sprowadź ją, a sowicie cię wynagrodzę.
Upadli nie mogli przebywać na poświęconej ziemi, jeden mały, acz upierdliwy szczegół, który pozwalał górować aniołom nad nimi.
Sprawa była dziwna, żeby nie powiedzieć śmierdząca. Lucyfer poradziłby sobie z każdą kobietą chodzącą po ziemi i nie tylko po niej. Skoro zatem nad tą jedną nie miał władzy, oznaczać to mogło tylko jedno – władca piekieł coś ukrywał – a to był wystarczająco dobry powód, by podjąć się tego zadania.
– Kiedy uciekła?
– Dwa lata temu. – Lucyfer wsunął ręce do kieszeni spodni. – To cwana bestia, nie lekceważ jej.
– Nie powiedziałem, że odszukam ją dla ciebie. – Jak cholera miał ochotę to zrobić. Już świerzbiły go paluszki z ciekawości, kim była owa diabelska laseczka.
– Nie skrzywdź jej, bo będziesz miał ze mną do czynienia. – W głosie Lucyfera pojawił się ostrzejszy ton. – Złap i przyprowadź ją do piekła.
– Tylko tyle? Wybacz, ale nie mam ochoty ganiać za twoimi kochanicami. – Abadon ruszył do wyjścia.
– „Promień Słońca”, na Starym Rynku w Poznaniu – zawołał za nim Lucyfer. – Ostrzegłbym cię, że tam wszystko śmierdzi od święconej wody, ale tobie to przecież zwisa.
– Masz rację, gówno mnie to obchodzi. – Nie spoglądając za siebie, anioł machnął rękę na pożegnanie. – Do następnego razu – rzucił i zniknął.