wtorek, 28 kwietnia 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 10_epizod 2




Wszedł do izby matki, mając nadzieję na swobodną rozmowę. Tymczasem zastał u niej Thargara i cały jego dobry nastój prysł w jednej chwili. Przyrodni brat siedział na ławie, nogi miał szeroko rozstawione, a w dłoniach trzymał kielich. Oczy mu już lekko lśniły, co świadczyło, jak wiele tego wieczoru wypił. Agatte ulokowała się nieco dalej w swoim ulubionym fotelu. Ubrana w jasną suknię z szerokimi rękawami, wykończoną złotym łańcuszkiem, sprawiała wyraźnie dużo młodszej niż była w rzeczywistości. Tylko siwe pasma w jej ciemnych włosach zdradzały prawdę. Oboje, zarówno matka, jak i syn wyglądali na odprężonych i zrelaksowanych. Zamilkli, gdy tylko zobaczyli Faviena.
– Przyłącz się do nas, bracie! – zawołał Thargar, unosząc puchar do góry w geście toastu. Smok zignorował jednak bezsensowną propozycję i od razu przystąpił do ataku.
– Myślałem, że zajmują cię sprawy twego wojska, ale ty wolisz chlać! – warknął, lekceważąc ostrzegawcze spojrzenia matki.
Mina drugiego smoka stężała w jednej chwili.
– Uważaj, co mówisz! – huknął rudowłosy. – Za mniejsze insynuacje ścinałem głowy.
– Nie groź, jeśli nie zamierzasz spełnić groźby! – odszczeknął się starszy z braci. Jego słowa wywołały prawdziwą burzę. Thargar cisnął pucharem o podłogę, w następnej chwili zrywając się z miejsca. Nim jednak zdołał pochwycić krewniaka w swoje potężne dłonie, między nimi stanęła matka.
– Uspokójcie się! – krzyknęła. – A jeśli macie ochotę się bić, to przynajmniej miejcie tyle oleju w głowie, by demolować swoje komnaty, nie moje.
Słowa rodzicielki ani trochę nie ostudziły gniewu rudowłosego, sprawiły jednak, że cofnął się dwa kroki. Favien zaś ciągle jeszcze stał ze zmarszczonym czołem i groźnie zaciśniętą szczęką.
– Co w ciebie wstąpiło? – Agatte zbeształa swego pierworodnego.
– Nic! – odszczeknął się. – Mam dość siedzenia i czekania niewiadomo na co. Minęło tyle czasu, a my nadal nic nie wiemy. – W jego głosie pobrzmiewała frustracja i chociaż tego nie powiedział, było oczywiste, że chodziło mu o Helenę. Słońce wiele razy już wzeszło nad Kirragonią, od kiedy porzucił ją na trakcie królewskim, a żadne wieści nie dotarły na północ. Król zapewne ciągle żył i świetnie bawił się na koszt swoich poddanych.
– Już ci tęskno do swojej ciemnowłosej kurwy? – rzucił złośliwie Thargar.
– Zaważaj, co mówisz! – Agatte pogroziła synowi. – Nie pozwalam w mojej obecności na takie odzywki. Chcecie się łajdaczyć, proszę bardzo, ale róbcie to gdzie indziej.
– To mój dom! – wrzasnął smok. – Mogę mówić, co chcę i robić, co chcę! – zagrzmiał, wyrzucając ramiona do góry.
– Nie, Awer jest twój. Był i zawsze będzie, ale skalna warownia jest moja. Hewarr kazał wykuć jaskinie dla mnie. Wy, jako moi synowie, z nich korzystacie, ale to ja tutaj rządzę. – Głos smoczycy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że tym razem straciła cierpliwość do swoich potomków.
– Od kiedy to zależy ci na kamieniach i kurzu? – dopytywał się Favien.
– Od kiedy wy zapominacie, że na razie nic więcej nie mamy?
Zamilkli oboje, zaskoczeni słowami matki. Thargar z powrotem zajął miejsce na ławie, Favien zaś oparł się plecami o ścianę. Spod przymrużonych powiek, obserwował brata i matkę.
– Rozmawiałem ze zbrojmistrzami, brakuje nam żelaza na nowe ostrza i zbroje. Nie mamy za co kupować rudy. Nasze zasoby się skończyły. Całe złoto, które otrzymaliśmy od kurella, rozeszło się na wyposażenie wojowników, a ciągle mamy spore braki.
– Przejmujesz się tym? – zakpił Thargar. – Ja na twoim miejscu przyłożyłbym jednemu czy drugiemu kupcowi nóż do gardła albo dla przykładu wypatroszył któregoś, a żelazo dostałbyś za darmo.
– Doprawdy? – odpowiedział nie mniej drwiącym tonem Favien. – To handlarze zza morza. Przestaniemy płacić, zaczniemy ich straszyć, a w ogóle nie przypłyną do nas i skąd wtedy weźmiesz potrzebne surowce?
Thargar tylko prychnął i już otwierał usta, by odwdzięczyć się bratu kąśliwą uwagą, ale matka nie dopuściła go do głosu.
– Masz rację. Z nimi trzeba ostrożnie, nie możemy przestraszyć kupców, zwłaszcza tych z Żelaznej Zatoki.
– Układ z Lamisem zapewniał nam dostęp do złota i kamieni, a ty go spaprałeś, jeśli mnie pamięć nie myli – dołożył swoje trzy grosze Thargar.
Favien posłał bratu ostre spojrzenie.
– Gdyby nie ja, w ogóle nie miałbyś dostępu do złota kurellów, a twoi ludzie nadal chodziliby w skórzanych portkach i tłukli się wyszczerbionymi mieczami – odciął się błyskawicznie.
– Tak w ogóle to po jaką cholerę rozpętałeś piekło w lesie druidów? – ciągnął swoją tyradę rudowłosy smok, puszczając mimo uszu wcześniejsze uwagi brata.
– Nic ci do tego! – huknął ostro Favien, ponownie wzbudzając gniew w Thargarze.
– Nie pozwalaj sobie! – wrzasnął tamten. – Jestem przyszłym królem Kirragonii, a ty nic nieznaczącym sługusem.
– Czyżby? – Starszy z braci zaśmiał się głośno, choć w jego śmiechu nie było ni krztyny rozbawienia. – Może i nie będę królem, jednak jestem szlachetnie urodzonym smokiem, ty zaś zaledwie bękartem Tollesto.
– Przestań! – krzyknęła Agatte, ale było już za późno, słowa zostały rzucone. Thargar zareagował w jedyny możliwy sposób: zerwał się z miejsca i dopadł do brata. Ogień płonął już w jego oczach, sunął również pod skórą. Pięści poszły w ruch, mężczyźni okładali się nimi, nie szczędząc sobie również kopniaków. Szamotanina trwała dłuższą chwilę, a wszystko, co znalazło się w ich pobliżu, zostało doszczętnie zniszczone. Krew ściekała obficie po twarzach obu mężczyzn, a z ich ust buchały kłęby dymu. Jednak dopiero kiedy na skórze rąk pojawiły się pierwsze łuski, matka zdecydowała się interweniować. Plunęła ogniem na podłogę, trafiając obu synów w stopy, osmalając im ciało, paląc nogawki. Natychmiast odskoczyli od siebie, dłońmi gasząc tlącą się jeszcze odzież. Ogień zgasł, jednak ręce mężczyzn pokryły się już pęcherzami, podobnie skóra na stopach i udach; mimo to żaden z nich nie pisnął nawet z bólu. Z poważnymi minami spoglądali na rodzicielkę.
– Dość tego! – wrzasnęła, grożąc smokom. – Obaj jesteście moimi synami. Nie obchodzą mnie wasze wzajemne animozje. Macie się szanować i wspierać, tylko w ten sposób możemy coś zdziałać. Im prędzej to zrozumiecie, tym lepiej dla nas wszystkich.
Każdy wie, że niełatwo przyjąć połajanki z rąk kobiety, a zwłaszcza gdy jest ona jednocześnie twoją matką, toteż mężczyźni jeszcze długo zerkali obrażonym wzrokiem na rodzicielkę. Mimo to odsunęli się od siebie na odległość kilku kroków. Skóra na ich nogach ciągle jeszcze była jasnoczerwona, pokryta bąblami i sączącymi się ranami. Jednak byli smokami, więc nie musieli się tym przejmować – nim minie kilka godzin, nie pozostanie nawet jeden ślad tego incydentu.
– Zastanówcie się, czy istnieje naprawdę ważny powód, by wszczynać awanturę? – kontynuowała kobieta, kładąc ręce na biodrach.
– On jest beznadziejny i dobrze o tym wiesz – jako pierwszy odezwał  się Thargar, wskazując ręką na brata. – Nie potrafił wykonać nawet tak prostego zadania, jakim jest upilnowanie kurellskiej kurwy. – Smok zakończył swój wywód głośnym prychnięciem, ignorując gniewne błyski w oczach Faviena.
– Jesteś w błędzie – odrzekła ze spokojem Agatte. – Zadanie, które mu powierzyłeś, polegało na zwerbowaniu ochotników do twojej armii. Nie dostał nawet jednej złotej monety, by to zrobić. Sam zaczął szukać możliwości zdobycia bogactw i funduszy. Wykorzystał okazję, zawierając sojusz z Lamisem. Zważ, że nigdy mu za to nie podziękowałeś.
– Za partaczenie sprawy się nie dziękuje! – warknął ostro mężczyzna.
– Zjednałem ci setki smoków – odrzekł z wyrzutem Favien. – Sam zdobyłem dla nich zbroje i oręż. A tobie ciągle mało!
– Co z tego, skoro kobieta będąca kluczem do bogactwa, ci uciekła? – upierał się przy swoim Thargar.
– Czemu ona tak cię interesuje?  – pieklił się starszy ze smoków. – Kurellka to mój problem, nie twój. – Gdy to mówił, z ust Faviena ponownie posypały się iskry i matka znowu zabrała głos.
– Domyślam się, że chcesz ją odszukać – stwierdziła, a smok tylko skinął głową, przyznając jej rację. – Co konkretnie zamierzasz zrobić?
– Polecę do kryjówki kurellów i sprawdzę, czy jej brat coś już przedsięwziął w naszej sprawie.
– Wiesz, gdzie ich szukać? – dociekała kobieta, a syn ponownie potaknął.
– Przyczaili się dość blisko mojej poprzedniej kwatery, z łatwością ich odnajdę.
– Czy jest możliwe, że złotnik odszukał już siostrę? – Agatte głośno rozważała możliwe wersje zdarzeń.
– Wątpliwe – skwitował kwaśno smok. – Lamis nie nawykł do aktywnego działania, od tego zazwyczaj miał ludzi. Zakładam, że co najwyżej pokręcił się po obrzeżach lasu i, nie znalazłszy śladów siostry, schował się z powrotem do swojej nory.
Z ust Thargara wydobyło się złośliwe prychnięcie.
– I ty zadajesz się z kimś tak tchórzliwym? – zakpił.
Favien nie skomentował słów brata, zwrócił się natomiast do matki.
– Pofrunę tam, sprawdzę, jak wygląda sytuacja i zaproponuję wspaniałomyślnie swoją pomoc.
Agatte pokiwała głową. Napięcie powoli opuszczało jej ciało.
– To dobry plan, niech myśli, że nadal łączą nas wspólne interesy.
– A jeśli nie będzie chciał twojej pomocy, jeśli już sam odszukał swoją siostrzyczkę i każe ci się wynosić? – Kpina w głosie Thargara była wręcz namacalna.
– Gdybyś chociaż odrobinę znał kurellów, wiedziałbyś o ich antypatii do druidów – syknął Favien.
Thargar tylko wzruszył ramionami.
– W dupie mam zarówno jednych, jak i drugich. Kiedy zasiądę na tronie, rozprawię się ze wszystkimi podrzędnymi rasami pałętającymi się po królestwie. Rozgonię ich na cztery strony świata i uczynię Kirragonię krainą tylko dla smoków.
Favien nic nie powiedział, tylko spojrzał wymownie na matkę, a jego mina wyrażała to, co myślał: jeśli w ogóle Thargar zasiądzie na tronie.
Agatte była dużo miej subtelna.
– Tylko głupek twierdzi, że nikogo nie potrzebuje. Od tysięcy lat nasze ziemie zamieszkuje wiele ras i jakoś nigdy nie było z tego powodu kłopotów. Wszyscy jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni i im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i królestwa. – Słowa matki, chociaż ostre, nie odniosły zamierzonego efektu. Thargar skrzyżował ramiona na piersi niczym obrażone dziecko, zerkając wściekle to na rodzicielkę to na brata, by chwilę później warknąć:
– Mało mnie obchodzi, kto mieszkał w królestwie przez ostatnie setki lat. Kiedy rozpocznę swoje panowanie, wszystkie gorsze rasy same się wyniosą albo zostaną zdeptane. Smocza ziemia będzie tylko dla smoków i żadne obce sukinkoty nie będą mi się tu pałętać, czy też domagać się zaszczytów.
 Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

2 komentarze:

  1. Wizja Thargara na rządy jest przerażająca, mam nadzieję, że nigdy nie zostanie królem. Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również, gad ma nierówno pod sufitem i raczej terrorem, niż sprawiedliwością chciałby sprawować władzę na ludem Kirragonii.

      Usuń