czwartek, 30 lipca 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 14_epizod 1



Wino nie dawało ukojenia, podobnie kobiety.
Favien odstawił pusty kielich na stół i, krzywiąc się, spojrzał na niewiastę leżącą w jego łożu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest smoczycą. Przeczyły temu jej pospolite rysy twarzy i proporcje ciała. Istoty z jego rasy miały dłuższe ręce i nogi, a ich biodra musiały być wystarczająco szerokie, by móc urodzić przyszłego smoka. Jego aktualna kochanka miała duży biust i równie obfite biodra. Niestety, były to jej jedyne atuty. Jak większość ludzkich istot nie potrafiła dotrzymać mu kroku w łożu, skutkiem czego on robił z nią, co chciał, podczas gdy ona leżała bezradnie, a jej ciało podrygiwało wstrząsane jego gwałtownymi ruchami. Nie znaczyło to, że jej nie zaspokoił. O nie. Rozkosz miała wypisaną na twarzy. Podejrzewał jednak, że przez kilka następnych dni będzie miała problem z chodzeniem, a następnym razem mocno się zastanowi, nim wejdzie do łoża kogoś takiego jak Favien.
– Idź już – mruknął, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem.
Nagi usiadł na krześle, w pośpiechu przeglądając raporty od swoich ludzi. Słyszał, jak, jęcząc, wstała i, mamrocząc cicho pod nosem, zaczęła zbierać swoje rzeczy. Korciło go, by huknąć na służkę, powstrzymał się jednak. Matka i tak ciągle jeszcze boczyła się na niego za sprawę z Heleną. On sam jednak nie czuł się winny. Zrobił to, co uczyniłby na jego miejscu każdy mężczyzna. Niewierne narzeczone należało piętnować.
Przejrzał pobieżnie pierwsze dwa raporty. Były to w rzeczywistości zaledwie krótkie kartki z lakonicznymi informacjami o tym, co działo się na północy. Jego podkomendni donosili o ciszy panującej wokół ich dawnej siedziby – ruin zamku wymarłego rodu wer Sahmar. Cieszyło go to. Gdyby było inaczej, znaczyłoby, że Lamis lub jego siostra wygadali się. A tak istniało spore prawdopodobieństwo, że za jakiś czas, może za rok, będzie mógł znowu zająć ruiny.
Myśli smoka odruchowo uciekły do kurella i ich ostatniego spotkania. Musiał przyznać, że złotnik zrobił na nim wrażenie. Dotąd miał Lamisa za wymuskanego mięczaka, tymczasem w bękarcie zaszła ogromna zmiana i nie chodziło tu tylko o wygląd pół-elfa. Coś w jego zachowaniu i zaciętym wyrazie twarzy mówiło Favienowi, że kurell nie pozwoli już sobą manipulować i prędzej da się obedrzeć ze skóry, niż wróci do domu bez siostry.
Swoją drogą ciekawiło go, co też stało się z piękną kobietą. Gerenisse miała ciało, jakiego pozazdrościć mogła jej większość zarówno ludzkich, jak i elfickich niewiast. I, co najważniejsze, potrafiła z niego korzystać. O tak, rozkoszy, jakich mu dostarczała, będzie mu jeszcze długo brakowało.
Ciężkie kroki rozbrzmiały w korytarzu, przerywając jego rozmyślania, i chwilę później Thargar stanął w progu komnaty.
– Ubieraj się, idziemy – rzucił. Sam zaś wszedł do izby, podszedł do stołu i złapał za dzban, nalewając sobie wina. Nagość brata ani trochę go nie krępowała. Opróżnił kubek jednym haustem i dopiero wtedy ponownie spojrzał na drugiego smoka. – Zbieraj się. Nie będę tu sterczał całą noc.
Favien rozparł się wygodnie na krześle, a muskularne ramiona skrzyżował na piersi. Spod półprzymkniętych powiek przyglądał się synowi Tollesto. Thargar mocno wdał się w swego ojca, nie odziedziczył tylko ani odrobiny subtelności, czy manier. W tym zaś Hewarr był mistrzem.
 – Stałeś na korytarzu i czekałeś, aż skończę? – zakpił starszy ze smoków, sugerując tym samym, ze Thargar podsłuchiwał umizgi brata do służącej.
Rudowłosy smok uśmiechnął się szeroko.
– Nie jesteś wart mojej uwagi, a ja, w przeciwieństwie do ciebie, pieprzę się tylko ze smoczycami.
Favien wzruszył ramionami.
– Kobieta to tylko kobieta, jeśli dobrze służy i nie pyskuje, każda się nada.
Thargar nie skomentował słów brata, zamiast tego upił kolejny łyk wina i chwilę później odstawił pusty kielich na stół.
– Ubierz się, idziemy. Awer czeka.
To jedno słowo spowodowało, że zaskoczenie odmalowało się na twarzy starszego z braci. Od razu też zerwał się z miejsca i chwycił spodnie, naciągając je na gołe ciało.
– Chcesz odbić zamek? – zapytał.
Thargar skinął głową.
– To nasz dom, nasza siedziba. Mam już dość siedzenia niczym szczur w norze.
– Matka wie? – dociekał Favien, naciągając koszulę.
Rudowłosy parsknął kpiąco.
– Dowie się, gdy już odbijemy siedzibę.
– Nie będzie zachwycona.
– Jest w tej sprawie zbyt ostrożna, podczas gdy już dawno powinniśmy podjąć bardziej zdecydowane działania.
– Przyjdzie nam skrzyżować miecze z ludźmi króla – zauważył przytomnie smok.
– Przynajmniej poćwiczysz trochę rękę – odparł wesoło Thargar. Smok opuścił już komnatę brata i wyszedł na korytarz, a Favien podążył za nim. Dobre pół godziny zajęło im przemierzenie plątaniny korytarzy i dotarcie do wykutej groty znajdującej się niedaleko południowego wyjścia. Jaskinia była na tyle przestronna, że zmieściło się w niej nawet pięćdziesięciu rosłych mężczyzn i tylu też czekało na braci. Stali, cicho powarkując, ledwie panując nad wręcz rozsadzającymi ich emocjami. Moc i agresja wypełniała pomieszczenie.
– Lecimy w smoczej postaci – zadecydował Thargar. Smok głośno wymawiał każde słowo. – Po dotarciu do Awer na powrót staniecie się ludźmi. Nie chcę żadnego ognia w obrębie murów. To mój dom, wasz dom. Mamy go odbić, nie spalić. – Niski ton głosu smoka dobitnie odbijał się od ścian. – Żadnej samowolki, żadnych głupich działań, tylko walka. Chcę zobaczyć krew na waszych rękach i ostrzach! – krzyczał rudowłosy. – Chcę ujrzeć śmierć w oczach ludzi króla, poczuć ich strach i przerażenie. Żadnej litości. Przed świtem zamek ma być nasz!
Ostatnie słowa długo jeszcze odbijały się echem od ścian.
Na reakcję ze strony pobratymców Thargar nie musiał czekać. Głośne ryki wstrząsnęły grotą; smoki tupały nogami, unosiły miecze i wiwatowały na cześć swego przywódcy.
Niedługo potem gady jeden po drugim zaczęły wylatywać z jaskini, wznosząc się w przestworza i kryjąc na ciemnym niebie. Thargar i Favien jako ostatni opuścili skalną warownię. Ciemnoszary smok z fioletową pręgą biegnącą wzdłuż pleców i ognistoczerwony skierowały się ku najwyższej górze, lecąc do zamku będącego niegdyś postrachem całego południa.
Bezksiężycowa noc była ich sprzymierzeńcem, pozwalając na zbliżenie się do potężnej fortecy na odległość tak niewielką, że, kiedy wartownicy patrolujący mury zorientowali się w sytuacji i podnieśli alarm, było już za późno. Wprost z nocnego nieba runęła na nich horda rozszalałych bestii. Większość strażników zginęła, nie zadając nawet jednego ciosu. Ci zaś, którzy mieli więcej szczęścia i zdołali przywdziać smoczą skórę, nie zdołali jednak wzbić się w powietrze. Gady, które do nich dopadły, rozszarpywały je na miejscu, wypruwając im wnętrzności, odrywając łby, tnąc na kawałki. Dzikie ryki i chrzęst łamanych kości oraz szczęk broni zniszczył ciszę nadchodzącego poranka.
Thargar wylądował na kamiennym dziedzińcu i z satysfakcją popatrzył, jak jego ludzie rozprawiają się z obrońcami Awer. Część ciągle jeszcze przebywała w smoczych skórach, dając tym samym upust krwiożerczym pragnieniom drzemiącym w trzewiach. Inni wrócili już do ludzkiej postaci i, dobywając mieczy, rzucili się ku zamkowym salom, szukając tam zbrojnych i kobiet, których los zostanie tej nocy całkowicie przesądzony. Miał zamiar na to pozwolić. Wojownikom należała się nagroda, a kobiety doskonale się do tego nadawały. Zwłaszcza że były to kobiety z południa. Tollesto wpajał mu od dziecka, że wrogów należało tępić bezlitośnie, męskich potomków wyrzynać, zaś kobiety zapładniać swoim nasieniem i w ten sposób powoływać na świat wiernych wojowników. Thargar pilnie stosował wszystkie nauki ojca i dzięki temu na Czerwonych Wyspach miał dziś ogromną kolonię wyćwiczonych wojowników, prawdziwą hordę młodych smoków tylko czekających na okazję do walki.
– Idziemy do środka! – krzyknął do brata.
Favien również porzucił smocze wcielenie i, ściskając miecz w dłoni, wypatrywał okazji do rozlania krwi wroga.
– Nie widzę lorda – warknął.
– Pewnikiem tchórz ukrył się w zamku – odrzekł Thargar. Smok przerzucił miecz z prawej dłoni do lewej i wolnym krokiem ruszył do głównego wejścia. Favien podążył za nim.
Wielka komnata świeciła pustkami, nawet psy, zazwyczaj chętnie obgryzające kości przed kominkiem, pouciekały w popłochu. Na stołach nie było nic, tylko gdzieniegdzie stał kielich i dzban wina. Sama sala nie zmieniła się ani odrobinę. Stół na rzeźbionych nogach, za którym zazwyczaj zasiadał Tollesto, ciągle był na swoim miejscu. Tylko fotel poprzedniego hrabiego, ciężki i masywny drewniany mebel, miał teraz puchową poduchę.
– Ktoś ma delikatny tyłek – rzucił kąśliwie Favien, wskazując głową na fotel należący kiedyś do Tollesto.
– Zauważyłem – odrzekł cierpko Thargar. – Znajdźmy tego słabeusza.
– Komnaty czy piwnice? – zapytał brat.
– Ktoś, kto nie lubi siedzieć na drewnianym krześle, nie zniży się do przebywania w mokrych i ciemnych piwnicach. Poza tym moi ludzie już zeszli do podziemi. Komnaty.
– Też tak uważam – odrzekł smok, opuszczając salę i kierując się ku pomieszczeniom mieszkalnym.
Na pierwszym piętrze nic nie znaleźli, choć pootwierali wszystkie drzwi. Wszędzie panowała cisza, aczkolwiek nie dało się nie zauważyć, że rozgrzebane łoża świadczyły, iż mieszkańcy w popłochu opuszczali swoje posłania.
Drugie piętro nie tonęło już mroku i nie spowijała go cisza, tylko strach i przerażenie. Wchodząc na korytarz, bez trudu dostrzegli grupę wartowników strzegących jednych z drzwi.
Favien mlasnął zachwycony, Thargar zaś uśmiechnął się okrutnie.
– Zguba się znalazła – wycedził przez zęby.
Szóstka wojowników nie zamierzała czekać, aż smoki podejdą za blisko. Rycerze Awer przystąpili do ataku, głośno krzycząc.
Favien stanął bokiem i czekał, aż pierwszy ze zbrojnych zada cios. W chwili, gdy miecze zderzyły się, smok cofnął się pod ścianę, wpuszczając wojownika między siebie i Thargara. Nie musiał się nawet wysilać; po prostu odparował cios, spychając przeciwnika wprost na ostrze brata. Oręż z łatwością przebił pancerz.
Nim ciało zdołało upaść, kolejni zbrojni ruszyli do ataku. W wąskim korytarzu trudno było wymachiwać mieczami, które często uderzały w twarde kamienie. Thargar ciął wpół jednego z atakujących, drugiego zdzielił głową, aż mężczyzna zatoczył się do tyłu. Nim zdołał się otrząsnąć, szpica smoka rozciął jego gardło na pół. Favien z dzikim krzykiem rozprawiał się z wojownikami, wkładał w swoje ciosy tyle siły, ile tylko zdołał, skutkiem czego klingi same wypadały z rąk przeciwników., wtedy zaś smok bez mrugnięcia okiem rozpruwał brzuchy i gardła.
Ostatnie ciało upadło na podłogę i długo jeszcze podrygiwało targane pośmiertnymi konwulsjami; najeźdźcy jednak nie patrzyli już na truchła, przeszli po nich i, zostawiając krwawe ślady stóp, weszli do komnaty, której strzegli zbrojni.
Zgodnie z ich podejrzeniami, w izbie znajdował się nowy lord Awer i cała jego świta. Pojawienie się dwóch smoków z mieczami ociekającymi krwią wprawiło kobiety znajdujące się z izbie w popłoch. Piski i krzyki wypełniły komnatę.
– I znalazła się nasza zguba – mruknął Thargar, spoglądając groźnie na uzurpatora. Nowy dziedzic zamku nie był młodym człowiekiem. Jego włosy w delikatnym odcieniu fioletu zdobiły pojedyncze pasemka siwizny. Smoczy wybraniec oprócz pokaźnego brzuszyska i wydatnego podbródka dochował się również gromadki dzieci i całkiem ładnej żony. Na tą ostatnią rudowłosy smok spojrzał z głodem wypisanym na twarzy. W jego głowie zalęgła się już myśl w jaki sposób dobitniej upokorzyć grubego dziedzica. – Ładnie to zajmować cudzą własność? – W głosie mężczyzny pojawiła się groźba.
– Jestem hrabia Mer es Kraw i objąłem Awer z woli króla – wychrypiał lord, usiłując zachować resztki godności. W rzeczywistości trzasnął się ze strachu tak bardzo, że ledwie miał siłę ustać na nogach. Smok stojący przed nim wyglądał niczym zjawa z najgorszych koszmarów. Wielki, przerażający i bezwzględny – Tollesto we własnej osobie. Tylko ten stwór był młodszy.
Syn Hewarra splunął na podłogę.
– Gówno mnie obchodzi, kim jesteś, a jeszcze mniej, że ten plugawy tchórz wpuścił cię do mojego domu – zagrzmiał mężczyzna. Jego głos był niski i podszyty groźbą, skutkiem czego kobiety w izbie zaczęły jeszcze donośniej zawodzić. – Nikt nie ma prawa panoszyć się w domu mego ojca, a każdego, kto to zrobi, czeka kara.
– Ależ, panie, błagam, miej litość... – Żona lorda Kraw rzuciła się do stóp rudowłosego smoka, zanosząc się płaczem, błagając o litość. Thargar szarpnął ją za włosy i z łatwością uniósł do góry, za nic mając jej lamenty i krzyki. Hrabia nie zrobił nic, stał tylko i patrzył, jak najeźdźca poniża jego połowicę.
– Nie jęcz, dziwko! – zagrzmiał smok. – Twój mąż zginie, ku przestrodze innych, a jego głowę jako wiadomość wyślemy do Farrander. Ty zaś i twoje córki, dwórki oraz służki przeżyjecie, by to zobaczyć. Nie ciesz się jednak. Oddam cię moim ludziom ku ich uciesze i rozrywce. Nim dzisiejszy dzień dobiegnie końca, będziesz błagać o śmierć.
Betowanie rozdziału -  Wiktoria Filipowska

poniedziałek, 27 lipca 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 18_epizod 1



Z trudem szła korytarzem. W głowie szumiało jej od nadmiaru wrażeń, a nogi ledwie miały siłę ją nieść. Dłonie przyciskała kurczowo do ciała, uważając, by przypadkiem nie dotknąć którejś ze ścian. Zdawała sobie sprawę, że mijani ludzie przyglądają się jej ze zdziwieniem, ale w obecnej chwili mało ją to obchodziło. Ostatnia noc uświadomiła jej, że Gelar jest bardziej nawiedzone, niż jej się zdawało i za śmiercią matki Cedrica kryją się o wiele gorsze zbrodnie.
Bała się dotknąć ręką czegokolwiek, by nie odkryć kolejnego sekretu. Najgorsze było jednak to, że Cedric był świadkiem jej kontaktów z duchami. W jego spojrzeniu widziała ból i przerażenie. Ale była też ciekawość i niedowierzanie. Ubiegłej nocy długo kręcił się po jej komnacie. Męczył ją pytaniami i swymi wątpliwościami. Twarde rysy jego twarzy stały się wtedy dziwnie miękkie i złamane wątpliwościami. Dopiero wtedy zrozumiała, że pod płaszczykiem wesołka i lekkoducha, krył się mężczyzna pozbawiony miłości matki. Mogła go pocieszyć, powiedzieć cokolwiek, co poprawiłoby mu humor. Nie zrobiła tego jednak. Zażądałby od niej więcej, a ona nie potrafiła mu tego dać. Jeszcze nie teraz i nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie ukoić jego ból.
Zamiast tego, postanowiła podwoić swoje wysiłki w rozwikłaniu zagadki tajemniczej śmierci Gerenisse ker Goric. Dziwnym trafem nosiła to samo imię co matka Cedrica i już, chociażby to, zmuszało ją do interwencji. Jeśli przy okazji rozniesie w pył sielski obraz Gelar i zamieni życie jego mieszkańców w koszmar, trudno. Postanowiła przestać udawać i uciekać przed wizjami, które pchały się do jej głowy. Istniała co prawda całkiem spora możliwość, że oszaleje od nadmiaru cieni kręcących się wokół niej, ale nawet to nie bardzo ją odstraszało. Głód w oczach rudowłosego smoka wystarczająco mocno pobudził ją do działania, by miała się teraz wycofać.
Idąc korytarzem, uświadomiła sobie, że chociaż miała rodzinę, brata, matkę i wiele innych osób z klanu, nigdy tak naprawdę nie doświadczyła uczucia bliskości. Nigdy nie czuła się bezwarunkowo kochana i akceptowana. Troskę okazywano jej tylko i wyłącznie, gdy oczekiwano od niej konkretnego zachowania lub wypełnienia kolejnej, uwłaczającej jej czci misji. Do tej pory sądziła, że Amalis dbała o nią, wszak zawsze pilnowała, by miała najlepsze stroje, jej włosy były lśniące i wyszczotkowane, a ciało natarte wonnościami. Ostatnie dni uświadomiły jej, w jakim kłamstwie żyła. Matka dbała jedynie, by ciało córki prezentowało się idealne, bo tylko wtedy można było je wartościowo sprzedać. To, że Lamis ją wykorzystywał do zawierania nowych interesów, wiedziała od zawsze, ale świadomość, że nawet rodzicielka traktowała ją jak przedmiot, bardzo bolała.
Z trudem odpędziła łzy cisnące się pod powieki. Jej rodzina nie była nic warta. Oddałaby wszystkie skarby za jedno kochające spojrzenie, jakim zjawa Gerenisse ker Goric obdarzała swoją córeczkę.
– Czego tu szukasz, darmozjadzie?! – piskliwy wrzask sprawił, że Gen zatrzymała się i zaczęła rozglądać po wielkiej sali. Kręcący się w niej robotnicy, zaprzestali swoich czynności i teraz z niekłamaną ciekawością zaczęli przyglądać się kurellce. Pośrodku izby stała Bursa. Stara zarządczyni ubrana w znoszoną suknię, tak cisną, że grożącą w każdej chwili pęknięciem na szwach, zerkała groźnie na Gen.
W młodej kobiecie zagotowała się krew. Wszystkie wspomnienia związane z tą kobietą i to krzywdy, jakie wyrządziła poprzedniej hrabinie, powróciły ze zdwojoną siłą. Miała ochotę nawrzeszczeć na stare babsko, albo jeszcze lepiej, powyrywać rzadkie włosy z jej głowy. W porę się powstrzymała. Rzucając się na smoczycę, dałaby pretekst do plotek i z pewnością sprawiłaby przykrość Tanisowi. Wygładziła więc spódnicę i unosząc dumnie głowę, minęła kobietę i skierowała się do małej sali, gdzie spożywano posiłki.
Tak jak podejrzewała, mężczyźni stwierdziwszy, że ominęła ich awantura, wrócili do pracy. Nie założyła jednak, że zarządczyni pobiegnie za nią. Tymczasem starucha wpadła do jadali i korzystając z faktu, że tylko dwie służki spożywały śniadanie, dopadła do Gerenisse.
– Wynoście się! – wrzasnęła do dziewcząt, do Gen zaś syknęła: – Myślisz, że możesz mnie ignorować w obecności moich ludzi?!
– Oczywiście – odcięła się błyskawicznie dziewczyna. – Traktowanie ciebie jak powietrze, sprawia mi wręcz dziecinną radość, a poza tym, od kiedy robotnicy Cedrica są twoimi ludźmi?
– Uważaj! – Gniew pojawił się w głosie zarządczyni. – Nie pozwolę byle szmacie sobą pomiatać?
– Pomiatać? – Gen zmusiła się, by puścić mimo uszu resztę obelg pod swoim adresem. Coś jednak w tonie kobiety zaczęło ją niepokoić. Nigdy dotąd nie mówiła do niej w taki sposób. Aż do dziś. – Sama robisz to najskuteczniej.
– Drażnisz mnie! – ciągnęła podniesionym głosem Bursa. – Takie osoby nie kończą dobrze. – Groźba zawisła między kobietami niczym ciężkie ołowiane chmury na kilka chwil przed burzą.
– Cedric...
– Cedric już cię nie ochroni, kurellska suko! – wrzasnęła kobieta. – Podskocz mi raz jeszcze, a wszyscy w zamku dowiedzą się, kim jesteś.
Z twarzy Gerenisse odpłynęły wszelkie kolory, a zarządczyni uśmiechnęła się triumfalnie.
– Tak, tak, lepiej mi się nie stawiaj. Wiem jak temperować takie dziwki jak ty. Myślisz, że ściągając Cedrcia do łoża, coś zyskasz? Że zaspokojony, będzie cię bronił?
Gerenisse już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale Bursa nie dała jej dojść do słowa.
– Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Wystarczy zapewnić im kurwę, którą będą mogli do woli ruchać. Zamotani i owładnięci chucią, nie myślą trzeźwo i łatwo nimi sterować.
– W taki sposób zniszczyłaś małżeństwo Tanisa? Manipulując jego uczuciami, a w końcu pozbywając się jego żony? – wydusiła w końcu z siebie Gerenisse. Nie było sensu ukrywać dłużej prawdy. Skoro zarządczyni już wiedziała kim była, mogła przestać udawać, że nie wie o roli kobiety w śmierci poprzedniej hrabiny Gelar.
Zarządczyni wyglądała na zaskoczoną i chyba po raz pierwszy od wielu lat z trwogą obejrzała się za siebie, sprawdzając, czy nikt nie usłyszał słów dziewki.
– Głupia suka! – warknęła, kiedy już nieco ochłonęła. Zmierzyła stojąca przed nią młodą kobietę i widocznie stwierdziwszy, że ona nic nie wie i tym bardziej nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia, ciągnęła swoją tyradę. – Sądzisz, że takie mielenie ozorem coś pomoże? Że ktokolwiek da posłuchanie twoim oszczerstwom? Nikt nie uwierzy w kłamliwe słowa zdradzieckiej kurwy.
– Być może. – Gerenisse wzruszyła niedbale ramionami. Daleko jej było do spokoju, ale nie zamierzała dać kobiecie satysfakcji. – Wiem, w jaki sposób pozbyłaś się hrabiny ker Goric, na zniszczeniu jej małżeństwa kończąc. – Nie była to do końca prawda, miała bowiem tylko strzępy informacji. Jednak wierzyła, że to co widziała wystarczy, by zdenerwować kobietę.
Warkot wydobył się z piersi starej smoczycy i nim Gen zdołała bodaj mrugnąć, zarządczyni uderzyła ją. Cios pchnął ją na ścianę, a siła ataku wypchnęła powietrze z jej płuc. Bursa nie zamierzała jednak czekać, aż dziewczyna pozbiera się i zacznie wzywać pomoc. Dopadła do niej i zaciskając pulchną dłoń na szyi kurellki, syknęła gniewnie:
– Milcz, głupia dziwko! – Głos zarządczyni przesiąknięty jadem i ogniem parzył skórę Gerenisse. – Nic mi nie możesz zrobić, rozumiesz? Nic! Jesteś szmatą, suką, która zadziera kieckę przed każdym, który dobrze zapłaci.
– Przed tobą na pewno jej nie uniosę – wychrypiała Gerenisse, a zarządczyni jeszcze mocniej zacisnęła rękę, prawie miażdżąc krtań dziewczyny.
– Na każdego znajdzie się sposób, nawet na ciebie – warczała, wydmuchując gorące powietrze prosto w usta dziewczyny. – Wystarczy, że po zamku rozniesie się plotka, kim naprawdę jesteś. Wszyscy cię znienawidzą, nawet ten zgrzybiały staruch Tanis, a jego synalek cię nie obroni.
***
– Przepraszam, ale mnie podeszła – wyjąkał chłopak. – To działo się tak szybko, a ona sprawiała wrażenie, że już wszystko wie. Skąd mogłem wiedzieć, że mnie podpuszczała? – Nimra bezskutecznie próbował się bronić.
– No właśnie, skąd?! – huknął Cedric. – Bo to Bursa, głupku. Najwredniejsza smoczyca w okolicy. Sprzedałaby twoją matkę, gdyby mogło przynieść jej to jakieś korzyści.
Chłopak zarumienił się gwałtownie. Matka zawsze grała ważną rolę w życiu smoków i bez znaczenia było, czy należała ona do ognistej rasy, czy była tylko ludzką istotą, jak to było w przypadku rodzicielki Nimry.
– Zapomniałem się – wyjąkał. – Ona mnie przeraża.
– Oczywiście, bo taka już jest. Zastrasza i terroryzuje wszystkich, którzy jej na to pozwalają. – Ciągnął Cedric. Smok krążył nerwowo w tę i z powrotem zastanawiając się co teraz począć. Było pewne, że zarządczyni, na razie zachowa informacje o pochodzeniu Gerenisse dla siebie. W międzyczasie spróbuje zmusić dziewczynę do posłuszeństwa, a jeśli jej się to nie uda, zacznie mówić. Skutki takiego działania łatwo było przewidzieć: mieszkańcy odsuną się od Gen, a jemu będą mieli za złe, że ich oszukał. Będzie miał szczęście, jeśli nie spróbują zlinczować dziewczyny za zdradę króla. Nie to go jednak martwiło, tylko myśl, że Bursa mogła faktycznie skrzywdzić dziewczynę i zniszczyć wątłą nić porozumienia, którą kurellka zaczynała go obdarzać. Tego, co przeżył ostatniej nocy, nie mógł tak po prostu zapomnieć. Wiedział, że niektórzy kurellowie nosili w sobie ślady magii, odziedziczone po elfickich przodkach, nie podejrzewał jednak, że Gerenisse była tak wyjątkowa. Pamiętał, że potrafiła czynić się niewidzialną i stosować na nim drobne sztuczki. Były one jednak niczym innym jak kuglarskim wybrykiem błazna, zaś obcowanie z duchami zmarłych i przeżywanie ich życia to coś już zupełnie innego.
Wiele wskazywało na to, że więzień, którym tak niefortunnie obdarzył go król, był w stanie rozwikłać sekrety przeszłości dawno pogrzebane w murach Gelar. Pewnie nie uwierzyłby dziewczynie, gdyby nie dziwne zachowanie i przerażenie malujące się na jej twarzy. Wszystko, co usłyszał z jej ust, spowodowało, że miał ochotę pobiec do ojca i zażądać wyjaśnień. Nie mieściło mu się w głowie, jak rodzic mógł nie zauważyć, co się działo z jego ukochaną żoną i pozwolił ją sobie odebrać. Nadmiar myśli sprawił, że nie zasnął do rana i kręcąc się nerwowo po zamku, wypatrywał świtu. Kiedy więc rano Nimra przyniósł wieści o kurellach w pobliskim lesie, niczym opętany wyruszył im na spotkanie. Jednak dopiero w puszczy przypomniał sobie o dzienniku matki. Jakże żałował, że dotąd go nie otworzył. Był prawie pewien, że musiał zawierać coś ważnego, skoro rodzicielka ukryła go przed całym światem.
– Nie boję się jej – Nimra starał się jeszcze słabo protestować, ale Cedric posłał mu tylko drwiące spojrzenie.
– Wszyscy trzęsiecie przed nią tyłkami – zagrzmiał. W tym właśnie tkwiła moc smoczycy – w zastraszaniu. Nagle przyszło mu na myśl, że jedną z niewielu osób, które nie czuły lęku przed zarządczynią była Gerenisse. Zimny pot oblał jego ciało, gdy zrozumiał, co to oznaczało. Bursa nie zawaha się zniszczyć kurellki i zrobi to chociażby z czystej kobiecej zazdrości. – Wracamy! – zadecydował i w następnej chwili już był w powietrzu. Nie zadał sobie nawet trudu, by sprawdzić, czy Nimra leci za nim. Gerenisse była w poważnym niebezpieczeństwie i miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie opuściła jeszcze swojej komnaty.