sobota, 24 września 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 27_epizod 1



Przypuścili atak wczesnym rankiem. Niebo gwałtownie pociemniało od smoczych sylwetek. Bestie mieniące się wszystkimi kolorami tęczy rzuciły się na zamek usytuowany na szczycie góry. Większość mieszkańców jeszcze spała, nieliczni zdążyli wstać do swoich zajęć. Ci spośród załogi, którzy nocowali na dziedzińcu, spłonęli na swych posłaniach, nie mieli nawet szansy chwycić za miecze lub przeistoczyć się w bestie. Niespodziewany hałas i smród palonych ciał szybko postawił mieszkańców na nogi. W ruch poszły kły i pazury. Każdy, kto był w stanie przybierał smoczą postać i rzucał się na atakujących. Ryk setek rozwścieczonych bestii raz po raz przeszywał powietrze.
Gwardia królewska nie bawiła się w uprzejmości, rozkaz króla był jednoznaczny: zabić wszystkich i zniszczyć zamek do ostatniego kamienia. Zgodnie z poleceniem władcy, część smoków zajęła się tępieniem obsady warowni, reszta zaś niszczyła mury, burzyła budynki, paliła wnętrza pomieszczeń.
Większość walczących przeniosła się w przestworza, by tam stoczyć pojedynki, inni mierzyli się na dziedzińcu. Czas mijał, a coraz więcej ciał leżało na chodnikach i ścieliło się wzdłuż zbocza gór. Melir rozerwał gardło smokowi z brązową pręgą na grzbiecie, rzucił jego truchło za siebie, w przepaść. Zakrwawiony pysk otarł łapą. Podążył wzrokiem ku budynkom i przeklął. Prawie wszystkie były w opłakanym stanie. Dachy pozrywane, powybijane okna, wszędzie pełno dymu.
Spóźnił się, nie wyglądało to dobrze, mimo to ruszył przed siebie. Dopadł do wyłomu w ścianie i wsunął weń swój wielki łeb. Kurz i dym unosił się w powietrzu, kamienie zagradzały drogę, jednak w całym tym rozgardiaszu, pomimo okrzyków walki, usłyszał jeden głos, który sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach, a żyły wypełniły się płynnym ogniem:
– Thargar, nie! – Głos Agatte rozpoznałby wszędzie.
Nie zastanawiał się ani chwilę. Przemienił się w człowieka, dobył miecza i wskoczył pomiędzy zwalone skały. Przedarcie się zwalonym korytarzem zajęło mu sporo czasu, szczek oręża prowadził go jednak bezbłędnie. Stal uderzała o stal, aż wszystko wokół drżało, słyszał gniewne prychnięcia i płacz dzieci. Serce zabiło mu szybciej. Czy to potomstwo Heleny słyszał? Ktoś usiłował je skrzywdzić, a może sytuacja, w której się znalazły za bardzo je przeraziła? Ponad tym wszystkim przebijał się krzyk Agatte, która usiłowała przerwać toczący się pojedynek.
Melir przyśpieszył, przeskakując ponad kamieniami zagradzającymi mu drogę. Tynk sypał mu się na głowę, cały zamek drżał w posadach, grożąc zawaleniem. Dotarł do rozległego holu łączącego część prywatną z jadalnią i stanął jak wryty. Dwoje mężczyzn walczyło ze sobą, nie szczędząc sobie ciosów. Oboje byli wysocy i szerocy w ramionach. Pierwszy z fioletowo-niebieskimi refleksami przebijającymi się w ciemnych włosach, drugi z długim rudym warkoczem i takim samym zarostem, machał mieczem z taką siłą, że mógłby kruszyć kamienie.
– Thargar, błagam, zostaw go. – Wciśnięta w kąt Agatte usiłowała przekrzyczeć płacz dzieci, szczęk oręża i hałas docierający z zewnątrz. Maluchy siedziały na podłodze niedaleko niej, przytulone do siebie, usiłowały zasłonić sobie uszy rękoma.
Melirowi zabrakło tchu: Agatte i Thargar. Dwie najbardziej znienawidzone osoby w jednym miejscu. Czuł, że smok napiera na niego szponami, usiłując wyjść na powierzchnię i rozprawić się ze zdrajcami po swojemu. Jakże miał ochotę pozwolić mu na to, jakże pragnął zobaczyć Agatte i jej przeklętego syna martwych. Niezliczoną ilość wieków spędził, wyobrażając sobie, jak zabija żonę, jak zaciska palce na jej białej szyi i patrzy, jak ucieka z niej życie. Teraz miał ją na wyciągnięcie ręki. Niewiele się zmieniła od ich ostatniego spotkania, upływający czas dodał jej tylko urody. Z tego też powodu nienawidził ją jeszcze mocniej. Przywódcę zdrajców rozpoznał bez trudu, po rudych włosach i masywnej budowie ciała, po aroganckim sposobie bycia. Dziedzic dawnego przyjaciela nie robił na nim specjalnego wrażenia, wyglądał dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Wyprowadzał ciosy i poruszał się podobnie do Tollesto, wkładając w walkę maksimum siły, zaś niewiele kunsztu.
Zupełnie inaczej walczył drugi z mężczyzn. Na niego przyjemnie było popatrzeć. Wprost tańczył wokół rudzielca, nie zadawał niepotrzebnych ciosów, płynnie wyprowadzał kontry i odpierał ataki. Trudno było powiedzieć, jaki będzie finał tego widowiska, jednak Melir chętnie pogratulowałby wojownikowi talentu. Wykorzystując zamieszanie i kurz utrudniający widzenie postanowił podejść do Agatte, wykorzystać okazję, kiedy mężczyźni walczą i zabić ją, a potem zająć się synem Tollesto.
Jeszcze go nie dostrzegła, a to dawało mu sporą przewagę. Dzieci płakały głośno, zatem nic im nie dolegało, jak tylko skończy z żoną, zabierze maluchy do Heleny. Nie zdołał wcielić planu w życie, kiedy Agatte ponownie zawołała:
– Favien, proszę, to twój brat. Przestańcie walczyć.
Melir zamarł w pół kroku. W głowie zaczęło mu szumieć, musiał podeprzeć się ściany, by nie upaść. Mężczyzną, który walczył z Thargarem Tollesto, był Favien – skurwiel – który skatował Helenę i porzucił ją na pewną śmierć. Ledwie mógł w to uwierzyć, bestia wewnątrz niego nie miała takich oporów, szarpała się, powarkiwała, łaknęła krwi obcego. Nagle Melir przypomniał sobie jeszcze coś innego: obrzeża lasu druidów i walka ze zdrajcami, którzy koczowali w ruinach zniszczonej warowni. Tamtego dnia stoczył krótką walkę z ciemnym smokiem, którego łuski miały błękitno-fioletową głębię. Nie dane i było dokończyć walki, dziś naprawi błąd.
– Nie proś, matko, on musi zginąć! – warczał Thargar. Skupiony na pojedynku nie dostrzegał białowłosego mężczyzny przemykającego się pod ścianą.
– Zbyt łatwo wydajesz wyroki, bękarcie – odciął się Favien. – Ktoś powinien nauczyć cię, gdzie twoje miejsce.
– I myślisz, że to będziesz ty?! – Thargar zamachnął się mocno, jednak brat uchylił się przed ciosem. Miecz uderzył nadwątloną ścianę, krusząc ją na wiele kawałków. – Rozerwę cię na strzępy.
– Zbyt głupi jesteś na taki wyczyn! – Miecz Faviena sięgnął ramienia brata i rozciął głęboko jego skórę.
Powietrze przeszył ryk, nie wyszedł on jednak z ust Thargara. Obaj walczący z zaskoczeniem spojrzeli w bok i w następnej unieśli klingi w gotowości. Z wyciągniętym mieczem w jednej dłoni i sztyletem w drugiej, lord Karez rzucił się na nich.
– Obaj nie zasługujecie, by żyć. Uwolnię świat od was – krzyczał hrabia.
Faviena zamurowało, trzymał miecz, by zamarkować ewentualny cios ojca. Z łatwością wybyłby rodzicowi oręż z dłoni, nie zrobił tego jednak. Zamiast tego kopnął w brzuch Thargara, który stracił na chwilę koncentrację. Brat zatoczył się do tyłu. Melir już szedł ku niemu. Smok jednak zdołał się otrząsnąć i odbić cios.
– Patrzcie, kogo tu przywiało? – zaśmiał się syn Tollesto. – Przyznaję, że ciebie się tu nie spodziewałem, widać szczęście mi sprzyja, skoro obaj postanowiliście dziś zginąć.
Melir nie odpowiedział, zamiast tego zaatakował obu mężczyzn. Dziwna walka w trójkącie spowodowała, że każdy musiał koncentrować się na podwójnym przeciwniku. Na hrabim nie robiło to jednak wrażenie, w życiu stoczył wiele różnych pojedynków. Może i był od nich starszy, ale miał też dużo większe doświadczenie. Najchętniej nadziałby Faviena na swoją klingę, jednak biorąc pod uwagę, krzepę rudzielca, to na nim musiał skoncentrować większość sił. Drugiego syna Agatte postanowił zostawić sobie na deser i wypatroszyć na samym końcu.
Favien nie spuszczał wzroku z ojca. Już nie atakował Thargara, patrzył za to jak rodzic roznosi go w pył. Odpychał sztylet od siebie, za każdym razem, kiedy za bardzo mu zagrażał, nie starał się już jednak wyprowadzać ciosów. Miał świadomość, że Melir starał się trzymać go na odległość, koncentrując swoją uwagę na Thargarze, nie przeszkadzało mu to. Mógł przyjrzeć się mężczyźnie, którego do tej pory widział tylko raz, który mógł być dla niego wzorem, a zamiast tego stał się wrogiem.
– Popełniłeś duży błąd, przychodząc tutaj. Uwolnię matkę raz na zawsze od ciebie. – Thargar okręcił się na pięcie, wyprowadził cios spod pachy, Melir sparował pchnięcie, uderzył rudzielca łokciem w twarz, już szykował się do ciosu, gdy ściany zatrzęsły się i na ich głowy spadł kamienny sufit. Odruchowo uniósł ręce, by zasłonić się przed kamieniami.
Mimo piekącego oczy dymu Thargar rzucił się przed siebie z wyciągniętym ostrzem, to była jego szansa i zamierzał ją wykorzystać. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Już prawie poczuł, jak wbija klingę w brzuch lorda Karez, prawie wydał z siebie okrzyk radości, gdy nagle na linii ciosu znalazł się Favien, który odepchnął białowłosego lorda i przyjął na siebie impet uderzenia. Miecz gładko wszedł w jego ciało. Smok wyglądał na zaskoczonego, z jego ust trysnęła krew. Z zaskoczeniem patrzył na metal wystający z brzucha. Zatoczył się i chwilę później runął na podłogę.
Opadający pył odsłonił dużo więcej. Spadający sufit pogrzebał jedno z dzieci, a potężny fragment stropu przygniótł Agattę do podłogi. Smoczyca była cała we krwi, pół jej twarzy przedstawiało żałosny widok, jeden oczodół miała całkowicie zmasakrowany, skórę z głowy zdartą. Mimo tego wszystkiego krzyczała, wyciągając rękę ku Favienowi.
– Nie, nie, tylko nie on.
Melir nawet nie spojrzał na umierającego smoka, skoczył ku zawalisku, usiłując wydobyć dziecko spod kamieni. Dziewczynka siedziała obok, trochę poobdzierana, ale zbyt oszołomiona by płakać. Hrabia odrzucał kamienie za siebie. W myślach błagając przodków, by ocalili dziecko, choć szanse na to były znikome. Agatte krzyczała nieprzerwanie.
– Ratuj go, ty głupcze! – wrzeszczała na męża. – Musisz ocalić mojego syna.
Lord ze złością spojrzała na kobietę.
– Gówno mnie obchodzą twoje bękarty, niech zdychają, tylko one mają znaczenie. – Wskazał ręką na dziewczynkę. – Przysiągłem Helenie, że je przywiozę. – Odsunął już większość kamieni, odsłaniając ciało dziecka. Chłopiec był przeraźliwie blady, pokryty pyłem, nie poruszał się.
Melir ledwie go wyciągnął już wiedział, że się spóźnił. Dziecko jeszcze oddychało, ale życie uciekało z niego nieubłagalnie. Rączki dziecka opadły bezwładnie, drobna pierś z trudem unosiła się, wtłaczając powietrze. Dziewczynka natychmiast przypadła do bliźniaka i płacząc, usiłowała go obudzić. Hrabia nie miał sumienia, by powiedzieć jej, że Marcel umierał.
Wolno podniósł się z kolan, a Maris przytuliła się do nogawki jego spodni, nie chciała puścić ręki brata. Chciał wynieść dziecko na świeże powietrze, nie zdołał jednak tego zrobić, gdyż chłodna stal sztyletu dotknęła jego szyi.
– Naprawdę wolisz ratować obcego bachora, podczas gdy twój rodzony syn kona tuż obok? – Niski głos Thargara sprawił, że Melirowi włoski stanęły na karku. W pierwszej chwili nie zrozumiał słów zdrajcy, myślał tylko o tym, że odrzucił miecz na bok, że nie mógł się bronić, że przysięgał Helenie ocalić jej dzieci i zawiódł. Przekrzywił głowę i spojrzał na rudowłosego smoka.
– Nie interesują mnie twoje kłamstwa! – warknął. Mimowolnie jednak zerknął na umierającego mężczyznę. Jakże mocno go nienawidził, za to, co uczynił Helenie, tym bardziej nie potrafił zrozumieć, dlaczego tamten przyjął na siebie cios Thargara. Favien nie przypominał Tollesto, rysy jego twarzy były harmonijne, idealne, łagodne, takie jak Agatte, choć dostrzegał w nich coś jeszcze bardzo znajomego.
Rudowłosy syn Tollesto zanosił się ze śmiechu, podczas gdy Agatte wyła z rozpaczy.
– Długo czekałem na tę chwilę. – Thargar bawił się doskonale. – By ci powiedzieć, że twoje nasienie wychowało się wśród nas, że twój syn był pachołkiem na posyłki hrabiego Hewarra i moim.
Melir ze świstem wciągnął powietrze, świat ponownie zaczął wirować mu przed oczyma. Ledwie docierał do niego błagalny krzyk Agatte, by Thargar zamilkł i pomógł się jej wydostać. Smoczyca chciała utulić po raz ostatni swe dziecko, nim umrze. Kurwa, jego dziecko!
Kiedy tylko ta myśl zalęgła się w jego głowie, nowa fala gniewu wypełniła mu żyły. Odepchnął ramieniem sztylet Thargara.
– Zjedź mi z drogi, głupcze! – warknął. – Zajmij się lepiej matką albo i ją stracisz.
O dziwo uśmiech zniknął z twarzy wojownika. Uniósł nawet rękę, by zadać cios, nie zrobił tego jednak. Melir trzymając w ramionach umierające dziecko, pilnując drepczącej obok dziewczynki, podszedł do Faviena. Miecz ciągle wystawał z jego brzucha. Krew obficie kapała z jego ust. Umęczonym wzrokiem spoglądał na pochylającego się nad nim ojca.
– Przepraszam – zacharczał, a krew jeszcze obficiej popłynęła z jego warg. – Że zniszczyłem Helenie życie.
Melir z trudem przełknął ślinę. Jego syn, jego syn. Na szlachetnych przodków, miał dziecko. Agatte po raz kolejny go oszukała. Odebrała mu potomka, pozwoliła, by Tollesto zaraził go swoją nienawiścią do mieszkańców Kirragonii. Jak mogło do tego dojść? Kim był mężczyzna umierający u jego stóp? Dlaczego wpierw skatował Helenę i porzucił ją na pastwę losu, a teraz chciał umrzeć za kogoś, kogo nawet nie znał?
Za plecami Melira Thargar wyciągał spod gruzów zmasakrowaną Agattę. Kości kobiety zostały pogruchotane przez spadające kamienie, mimo to szarpała się ku Favienowi.
– Naprawdę jesteś…? – zapytał. Nie miał siły wypowiedzieć słowa syn, bo wtedy ogrom oszustwa i tragedii stałby się jeszcze bardziej namacalny.
Mężczyzna skinął głową.
– Tak – wychrypiał z trudem. – Wiem, że mi nie wybaczysz…
– To już bez znaczenia – Melir po raz pierwszy przemówił do syna. Chciał go dotknąć, ale nie wiedział jak to zrobić. Smok zakasłał gardłowo. Z trudem sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął z niej mały przedmiot. Szklana buteleczka rozbłysła w jego dłoni.
–Weź – zacharczał, krztusząc się własną krwią.
Melir wpatrywał się we fiolkę, nie wiedząc co zrobić. Płyn, który był wewnątrz, błyszczał się głęboko skrywaną mocą.
– To woda życia... Dostałem ją od druidów. – Ranny mówił z coraz większym trudem.
– Ale...
– Daj ją chłopcu. – Favien przymknął na moment oczy. Nie miał już siły mówić. – Ocal go
– wydusił po dłuższej chwili.
Hrabia zacisnął palce na butelce. Jego serce galopowało szaleńczo, w głowie wirowały niespokojne myśli. Ledwie kilka kropli znajdowało się we flakoniku. Zbyt mało, by ocalić syna Heleny i Faviena. Kogo miał wybrać? Smocza natura podpowiadała mu, by wybrał dziecko, jednak serce pragnęło czegoś innego.
Agatte za jego plecami krzyczała coraz głośniej, usiłowała doczołgać się do umierającego Faviena, ale Thargar nie pozwolił jej na to. Szarpnął ją do góry i przerzuciwszy przez ramię, ruszył ku wyjściu.
– Nie ocalisz ich obu! – zawołał, na chwilę przed tym nim zniknął Melirowi z oczu. – Jeden syn dziś umrze, ty musisz wybrać, czy będzie to twój, czy Heleny.
Melir raz jeszcze spojrzał na Faviena, potem na buteleczkę i w końcu na dziecko. Maris coraz mocniej szarpała bezwładną rączkę brata. Dziewczyna nie pojmowała, dlaczego on nie odpowiadał.
– Przepraszam. – Głos hrabiego drżał, kiedy odkorkowywał fiolkę i wlewał jej zawartość do ust Marcela. Płyn natychmiast jasną poświatą otoczył wątłe ciałko. Melir nie patrzył już jednak, jak woda życia ratuje chłopca przed śmiercią, znał jej działanie. Zamiast tego nie spuszczał wzroku swego jedynego syna i chciało mu się wyć.
Favien uśmiechnął się smutno.
– Chociaż tyle mogłem dla niej zrobić. Nie rozpaczaj po mnie, nie warto – wychrypiał i jego głowa opadła na bok.

wtorek, 20 września 2016

Szmaragdowe Łzy - Zapowiedź



Z powodu miłości można zdradzić, zabić, a nawet zniszczyć komuś życie. Rilla doświadczyła wszystkiego. Jeden błąd, jedna chwila słabości sprawiła, że jej rodzina przestała istnieć, twierdza zamieniła się w ruinę, a ukochana siostra musiała rzucić klątwę, by ocalić dusze ich obu przed zatraceniem.

Demony zostały pokonane, serce na nowo zaczęło bić, ale szmaragdowe łzy ciągle płyną po twarzy, a zło szepcze, domagając się posłuchu. Nic nie jest takie, jak było wcześniej, nie ma powrotu do świata z dziewczęcych lat. Została pustka i wyrzuty sumienia.

Hargar przeżył setki lat, zmagając się z piętnem zdrajcy, każdego dnia udowadniając, że nie popełni błędów rodziców. Łaknąc dla siebie lepszego życia, pragnąc zapomnienia i wybaczenia, podejmuje się najtrudniejszych zadań.

Nietypowa misja, którą powierza mu król, sprawia, że po raz pierwszy zaczyna zastanawiać się nad przyszłością. Dziewczyna o szmaragdowych oczach budzi w nim uczucia, o które nawet siebie nie podejrzewał. Nie potrafi przestać o niej myśleć, a jej dramatyczne wyznanie długo zapada mu w pamięć.

Rilla usiłuje zrozumieć, kim się stała i wybaczyć błędy, które popełniła. Zmierzyć się z przeszłością wcale nie jest łatwo, zwłaszcza gdy cząstka ciebie została pogrzebana w czeluściach góry. Czy wystarczy wrócić do miejsc, w których wszystko się zaczęło i dopełniło, by zmazać klątwę? A może miejsce przeklętych jest w zaświatach?


niedziela, 18 września 2016

Twierdza Wspomnień - Rozdział 30_epizod 1



Usłyszała łopot skrzydeł jeszcze na długo przedtem, nim dotarł on do uszu Lamisa. Nie odwróciła się w siodle, za nic nie zamierzała pozwolić sobie na nieprzemyślany gest. Mimo to iskierka nadziei zakiełkowała w jej sercu. Kiedy dziesięć minut później łopot przybrał na sile i stało się jasne, że coś frunie w ich kierunku, brat popędził konia i podjechał do niej.
– Nie jesteśmy sami. – Z niepokojem spoglądał w niebo. – Nad traktem frunie sześć smoków. Nie miną nas, lecą w tym samym kierunku co my.
– To królestwo smoków, czego oczekiwałeś? – Usiłowała zdobyć się na kpiący ton. Serce jej jednak waliło już jak oszalałe. Sześć smoków. Leciało do nich, aż sześć bestii. Czy wśród nich jest Cedric? Ledwie śmiała o tym marzyć.
– Nie pyskuj, tylko trzymaj zaklęcie! – ofuknął ją brat.
– Łatwiej mi będzie, jeśli się zatrzymamy. – Zauważyła. – Wiesz, że w ruchu czar jest słabszy.
Szum skrzydeł stał się już na tyle głośny, że słowa dziewczyny ginęły porywane wiatrem. Ostrożnie zerknęła za siebie na lecące stwory i chwilę później łzy wypełniły jej oczy. Był tam, piękne złotobrązowe łuski rozpoznałby wszędzie, arystokratyczne rysy, masywny zarys pyska, tak, to był jej Cedric.
– Bzdura, to tylko wymówka, byś mogła się lenić – beształ ją Lamis, chwilę później uniósł jednak rękę, dając znać, że mają się zatrzymać. Joran przystanął kilka metrów przed nimi. On również niespokojnie zerkał w niebo. Głaskał konia, usiłując uspokoić podenerwowane zwierzę, jednak wierzchowiec dreptał nerwowo, szarpiąc się a uwięzi. Instynkt podpowiadał mu, że zbliżał się drapieżnik i powinien uciekać najszybciej, jak tylko potrafił.
– Nie zrób nic głupiego, one zaraz będą nad nami. – W ręce kurella błysnął sztylet Przycisnął go do żeber siostry.
Gerenisse zmarszczyła brwi. Gest brata miał ją zastraszyć, zmusić do posłuszeństwa, tyle że ona już się nie bała, Cedric dodał jej siły.
– Czasami naprawdę żałuję, że nie masz żadnych mocy. Może wtedy zrozumiałbyś, że magii nie można eksploatować bezkarnie. Wszystko ma swoją cenę.
– Gówno mnie obchodzą twoje narzekania, żyjesz po to, by spełniać moje zachcianki, pamiętaj
tym, inaczej będę musiał ci pokazać, gdzie jest... – Resztę słów Lamisa zagłuszył łoskot smoczych skrzydeł. Sześć potężnych bestii przefrunęło nad nimi. Ich łuski mieniły się feerią barw, sprawiając, że światło odbijało się od nich, tworząc cudowne refleksy na ziemi. Stwory pomknęły na północ, nie zwracając uwagi na troje podróżnych podążających drogą.
Gerenisse w zupełnej ciszy siedziała na koniu, jej wierzchowiec parskał nerwowo, ona jednak tego nie dostrzegała, z zapartym tchem wpatrywała się w sylwetkę rudobrązowego smoka. Kiedy ją minął jak gdyby nigdy nic, prawie zaczęła krzyczeć, z trudem powstrzymała się przed zrzuceniem uroku. Nie zauważył jej, jak mógł jej nie zauważyć? Rozpacz wypełniła jej pierś. Cedric odfrunął na północ, zostawiając ją z bratem.
– No, to po kłopocie – szepnął do niej Lamis. – Za kilka godzin będziemy w Kalzedonii.
Łzy wypełniły oczy Gerenisse, resztkami sił powstrzymywała się rozpłakaniem. Cedric nie zauważył jej.
– I wtedy stało się coś, o co modliła się od tak wielu dni. Bestie podążały na północ, gdy nagle brązowozłoty smok gwałtownie zanurkował i zawrócił. Frunął niesamowicie szybko i tak nisko, że liście spadały, konary drzew łamały się pod naporem skrzydeł. Pozostałe bestie natychmiast podążyły jego śladem. Lamis zdołał tylko krzyknąć:
– Kurwa... – Gdy smok spadł dosłownie przed nim na ziemię. Siła podmuchy wyrzuciła z siodła jego i Gerenisse. Oboje upadli w trawę, koziołkując po niej. Gen wylądowała na plecach i chwilę zajęło jej dojście do siebie. Kiedy już się ocknęła, zobaczyła Lamisa leżącego na trawie i pochylającego się nad nim Cedrica. Będą jeszcze w smoczej postaci, potężną łapą przygniatał kurella do podłoża. Ten szarpał się jak opętany, usiłował nawet dźgać sztyletem smoka, ale jego ostrze nie mogło przebić się przez łuski bestii. Smok nie patrzył jednak na kurella, tylko spoglądał na Gerenisse.
– Zdejmij czar – zawarczał niskim głosem. W jego oczach dostrzegła szczerą ulgę.
Potulnie skinęła głową. Pozostałe pięć bestii wylądowało wokół nieco dalej. Smoki rozglądały się dookoła, nie bardzo wiedząc, czego mają szukać. Dopiero, chwilę później, kiedy Gen uwolniła swe moce, dostrzegli uciekinierów. Joran zsiadł już z konia i trzymał za uzdę nerwowo stąpającego wierzchowca. Ich podróż dobiegła końca, ze smokami nie można było wygrać, a dzisiejszy dzień tylko to potwierdził
Gdyby chodziło o ludzi Tollesto, spodziewałby się, że zmiotą go swym ogniem z powierzchni ziemi, to były jednak smoki z południa, ci zaś kierowali się innymi zasadami. Procesy, przesłuchania, kodeks więźnia i inne podobne bzdury. Teoretycznie nic mu nie groziło. Nie dopuścił się zdrady, co najwyżej pomógł wykraść dziewkę spod nosa lorda. Gdyby była żoną hrabiego, byłby w niezłych tarapatach, a tak, niewiele mogli mu zrobić. Nie dotknął jej, nie skrzywdził. Starał się nawet na nią otwarcie nie patrzeć. Co innego kurell, ten okazywał dziewce jednakowo uczucie, co pogardę. To wszystko sprawiło, że już kilka godzin po porwaniu wiedział, iż ta dwójka doskonale się znała. Czym niewiasta zalazła mu za skórę, nie miał pojęcia, z pewnością jednak musiało być to coś ważnego.
Nimra przybrał ludzką postać, potem nakazał swoim ludziom, by pozostali w smoczych wcieleniach. Sam podszedł do najemnika, kątem oka zerknął jeszcze na Gerenisse. Dziewczyna była bardzo zmęczona, miała podkrążone oczy i rozwiane        włosy. Poza tym nie wyglądała najgorzej i miał nadzieję, że faktycznie nic jej się nie stało. Cedric nadal trzymał kurella przyciśniętego do ziemi. Zapewne bawiła go nieporadność przeciwnika lub był za bardzo wzburzony, by zmienić się z powrotem.
– To było bardzo głupie. – Nimra przemówił do zbira. Zarządca położył rękę na rękojeści miecza, by skurwiel nie myślał, że może sobie pogrywać.
Joran uśmiechnął się krzywo.
– Ja nic nie wiem, płacił mi za ochronę.
– Zobaczymy, czy tak samo będziesz się tłumaczył przed królem.
– Z powodu byle kochanki lorda? – Zbir machnął lekceważąco ręką.
– To podopieczna władcy, król oddał ją pod opiekę lorda Cedrica i przykazał chronić. Naraziliście jej życie. Widzisz, jak wygląda? – Wskazał ręką na dziewczynę, która z trudem podnosiła się na nogi. – Lepiej się módl, by nie zeznała, że coś jej zrobiłeś.
– Hej! – Joran uniósł ręce do góry. – Kurwa, nawet jej nie dotknąłem. – W myślach przeklinał, jakim był durniem, że dał się w to wciągnąć.
– To się jeszcze okaże. – Nimra odebrał miecz najemnikowi i wyciągnął sztylet, który tamten miał przyczepiony do pasa. Następnie kiwnął na swoich ludzi. – Zabierzcie go do Gelar.
Z twarzy Jorana odpłynęły wszelkie kolory.
– Nigdzie kurwa nie polecę, niech mnie nawet nie próbują dotknąć.
– Nie wnerwiaj mnie! – warknął Nimra. Złapał najemnika za klapy płaszcza i potrząsnął nim. – Zrobisz to, co każemy, a przy odrobinie szczęścia może moi ludzie cię nie upuszczą. – Pchnął mężczyznę w kierunku srebrnoszarego smoka. Ten w mgnieniu oka chwycił swoją zdobycz w szpony i wzbił się w przestworza. Pozostałe dwa odleciały zaraz po nim. Wrzaski przerażonego zbira jeszcze długo niosły się echem po głuszy.
Gerenisse patrzyła, jak smoki unoszą druha Lamisa. Jeszcze nie dowierzała, że jej modły zostały wysłuchane i Cedric stał opodal niej. Ostrożnie podeszła do ukochanego, który w smoczej postaci przyciskał jej brata do ziemi.
– Pani, nie... – Stojący za jej plecami Nimra zawołał ostrzegawczo, ale nie posłuchała go. Już widziała Cedrica w jego prawdziwym wcieleniu, wtedy nie zrobił jej krzywdy, dlaczego miałby teraz to uczynić? Ostrożnie położyła ręce na masywnym przedramieniu, przesunęła palcami po gorących łuskach. Był wzburzony, czuła jego frustrację i gniew. Śledził wzrokiem każdy jej ruch, jego nozdrza poruszały się nerwowo, wydmuchując gorącą parę.
– Nic mi nie jest – szepnęła bardzo cicho. Wiedziała, że ją usłyszał, był zbyt wrażliwy na bodźce, zbyt wyczulony na nią, by przeoczyć jej słowa.
Nie zareagował, przeciwnie wzmocnił nacisk. Lamis krzyknął przeraźliwe. Jego twarz zrobiła się czerwona, oczy nabiegły krwią. Z trudem łapał oddech.
– Nie zabijaj go, co powiesz królowi? – zasugerowała delikatnie. Jej ukochany był tak rozwścieczony, że gotów jeszcze zmiażdżyć Lamisa.
– Sam mówiłeś, że monarcha chciał dostać Lamisa żywego.
Niski warkot wydobył się z piersi Cedrica, chwilę później jednak uniósł łapę. Kurell nie poruszył się, rozpłaszczony na trawie, ledwie zipał. Gerenisse nie podeszła, jednak by pomóc bratu, nie zamierzała mieć już z nim nic wspólnego. Pozwoliła, by Nirma podniósł go z ziemi i postawił na nogi.
Powietrze wokół Gen zaczęło iskrzyć, gdy Cedric przeistaczał się na powrót w człowieka. Czekała z niecierpliwością, by móc go ujrzeć takim, jakim najbardziej kochała. Bez wahania rzuciła się w ramiona ukochanego, gdyby tylko jego ludzka forma w pełni się ukształtowała.
– Tak bardzo bałam się, że cię więcej nie zobaczę – szepnęła, wtulając się w jego gorący tors. Ciągle oddychał szybko, a jego skóra prawie parzyła jej policzek. Nie przejęła się tym jednak najważniejsze, że mogła być przy nim.
– Znalazłbym cię nawet na krańcu świata. – Lord wolno cedził słowa. – Kim jest ten gnojek? – zapytał, wskazując na kurella.
– To mój brat – przyznała niechętnie. – Lamis.
Cedric warknął ostrzegawczo.
– Nie przypomina kurella z opisu Quinkela.
– Wiem. – Gerenisse mimowolnie spojrzała na brata. Doszedł już do siebie po spotkaniu ze smokiem. Stał z wysoko uniesioną głową. Pogarda malowała się w jego spojrzeniu. – Zmienił się – kontynuowała. – Jego twarz... Nawet mnie trudno go rozpoznać.
– Jesteś pewna, że to on? – naciskał Cedric. Objął ukochaną mocno ramionami, przygarniając ją to swej szerokiej piersi.
– Nie ma na świecie drugiej takiej osoby, tak bardzo przeświadczonej o swojej wyższości nad innymi, jak, to on.
– Zdradziecka suka! – warknął Lamis. – Nigdy ci tego nie zapomnę, zemszczę się. Słyszysz?! Zemszczę się! Znajdę cię i zatłukę.
Gerenisse nie zareagowała, dawno przestała się bać pogróżek brata, Cedric natomiast odsłonił kły, pokazując kurellowi, co może mu zrobić.
– Jeszcze słowo, a będą zbierać twoje wnętrzności z drzew!
– On nie jest wart twojej uwagi.– Gerenisse poklepała ukochanego po piersi.
Cedricowi tyle wyświadczyło.
– Nimra, zabierz go do Gelar i zamknij pod kluczem.
Zarządca tylko skinął głową i chwilę później, już w smoczej postaci, wzbił się w powietrze, zabierając ze sobą więźnia.
– Ty również możesz znikać – Cedric dał znać wartownikowi czekającemu nieopodal.
– Panie... – oponował smok.
– Leć, niebawem do was dołączymy.
Bestia głośno młócąc skrzydłami, wzniosła się w przestworza i chwilę później zniknęła z oczu. Jak tylko zostali sami, Cedric ujął twarz Gerenisse w dłonie i wycisnął na jej wargach gorący pocałunek.
– Odchodziłem od zmysłów – wyszeptał. – Wyobrażałem sobie wszystkie możliwe tragedie, jakie mogły cię spotkać. Obawiałem się, że Bursa cię zabiła.
Gdyby nie okoliczności pewnie zaczęłaby się śmiać. Zdenerwowany Cedric wyglądał naprawdę uroczo.
– Ona pomogła Lamisowi mnie zabrać – wyznała.
– Wiem, tyle odkrył Nimra nim wróciłem z Farrander. Zamknął Bursę w lochu.
– Cedricu. – Chwyciła ukochanego za kaftan. Jej oczy wypełniły się łzami, kiedy wypowiadała następne słowa. – Ja już wszystko wiem. Przeczytałam pamiętnik, miałam wizje. Bursa... Ona jest odpowiedzialna za śmierć twojej matki, choć tamtego dnia, kiedy to się stało, miał umrzeć ktoś inny.
– Kto? – W piwnych oczach Cedrica ponownie zapłonął ogień. Chwycił dziewczynę za ramiona. – Mów, szybko! – zażądał.
– Ty. To małego Cedrica Bursa chciała zabić. Twoja matka oddała za ciebie życie.