wtorek, 14 sierpnia 2012

Mroczny Dotyk - rozdział 9_epizod 1

Zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Jej słowa, choć wypowiedziała ich zaledwie kilka, ciągle jeszcze dźwięczały w głowie mężczyzny.
„Zniknij z mojego życia. Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz - zabiję cię”.
Nie potrafił powiedzieć, co bardziej go zszokowało: fakt, że żyła, czy świadomość, iż z jakiś powodów nienawidziła go.
Plan by odwiedzić zabytkowy cmentarz i tam poszukać ukojenia – diabli wzięli. Ręce mu się trzęsły, a serce waliło jak oszalałe. W tej sytuacji pójście na Kerepesi było bezsensowne. Miał ochotę powiedzieć o Wiki całemu światu, a przynajmniej przyjaciołom. Aż do tej chwili nie sądził, że poczuje tak wielką ulgę widząc ją żywą.
Z drugiej strony fakt, że żyła mógł sprawić im nie lada kłopot. Dziewczyna wyraźnie za nim nie przepadała, żeby nie powiedzieć iż była do niego wrogo nastawiona. Nie miał tylko pojęcia, czy jej niechęć tyczyła się wyłącznie jego osoby, czy też wszystkich Lordów. Biorąc jednak pod uwagę, jej bliskie kontakty z Łowcami, zakładał, że stała po przeciwnej stronie barykady niż on i jego przyjaciele.
***
Zacharel zmarszczył brwi. Po raz drugi już tej nocy wspinał się schodami na górę. Sam nie wiedział co tu robi? Od kilku godzin błąkał się bez celu po fortecy, zaglądając po kolei do wszystkich pokoi. Nieliczni obecni w zamku mieszkańcy albo byli zajęci swoimi sprawami, albo też uparcie go olewali.
Najchętniej pewnie pokazali by mu drzwi i kazali spierdzielać, ale zbyt wiele mu zawdzięczali, by okazać tak jawną złośliwość. W końcu podarował nowe życie Haidee, o Siennie już nie wspominając.
Tak więc mógł bezkarnie snuć się po ich domostwie. Nie zmieniało to jednak faktu, że mieli go głęboko w dupie i na każdym kroku jawnie mu to okazywali. Gdyby miał jakiekolwiek uczucia, pewnie, by go to zabolało, ale Zacharel już dawno temu zapomniał, co znaczy czuć cokolwiek.
Powtarzał sobie, że przyszedł tu dziś, by dowiedzieć się jak idą postępy z pergaminem. Torin zniknął i choć Lucien twierdził, że nie wie gdzie jest, Zacharel był pewien, że dozorca Śmierci kłamał. Zresztą gdyby chciał sam z łatwością mógłby go wytropić. Dla anioła takiego jak on, nie stanowiło to żadnego problemu.
Może nawet powinien to zrobić, ale nie bardzo miał na to ochotę. Torin prędzej, czy później wróci do fortecy,  Zacharel musi tylko na niego poczekać.
Pchnął drzwi do pokoju wojownika i nie pytając nikogo o zdanie wszedł do środka. W obszernym salonie służącym Torinowi jako pracownia, migały monitory, rejestrujące zapisy z kamer wokół fortecy, oraz ze wszystkich innych urządzeń do których udało się Torinowi włamać.
Na długim biurku walał się stos zapisanych notatek wojownika, i kser fragmentów zwoju. Sam staro-tekst starannie zwinięty leżał w tubie.
Anioł pokiwał z aprobatą głową, na szczęście wojownik był na tyle inteligentny, że skopiował tekst, zamiast kreślić po oryginalnych zapiskach. Dziesiątki pogiętych kartek leżało na podłodze, świadcząc o nieudanych próbach rozszyfrowania treści pisma.
Zacharel pochylił się nad kopią tekstu. Wojownik powykreślał z niego niektóre słowa i odpowiadające im rysunki. Inne pozakreślał, nie wiedząc co z nimi zrobić. Kolorem czerwonym zaznaczył nieznane mu litery. Zacharel przyjrzał się im z uwagą. Nawet on, który znał tysiące języków i dialektów nie rozpoznawał tego pisma. Każda z liter dzieliła pojedyncze greckie słowo. Każdą zapisano z ogromną starannością, wstawiając ją w różnym miejscu. Czasem na początku wyrazu, lub na jego końcu, czasem w połowie, lub po którejś z liter. Każda była bardziej kombinacją kropek i kresek, niż wyraźnym jednolitym znakiem językowym.
Zacharel ponownie zmarszczył brwi.
A jeśli to wcale nie były litery?
- Po co znowu tu przyszedłeś?! – warknięcie za plecami spowodowało, że obrócił się błyskawicznie, gotów do walki.
Na środku pokoju z furią wypisaną na twarzy stała Cameo,.
- Nie wiedziałem, że powinienem tłumaczyć się ze swych decyzji przed demonem – powiedział wolno cedząc słowa.
W odpowiedzi kobieta skrzywiła się jeszcze bardziej.
- To mój dom nie twój, skrzydlaty popaprańcu – warknęła.
- Z pewnością – potwierdził niezrażony jej złośliwościami.
- Po co więc przyszedłeś? – zaskrzeczała, zmniejszając odległość pomiędzy nimi. Stali teraz tak blisko siebie, że mogliby się dotknąć. Żadne z nich jednak nie zrobiło nic, by to uczynić, choć Cameo miała ogromną ochotę chwycić biało-złote pióra i powyrywać je do cna.
- Mam sprawę do Torina – powiedział powoli.
- Mącisz mu tylko w głowie – zaskomlała, nienawidząc swojego głosu.
- Już kiedyś to powiedziałaś – spokojnie skwitował jej wypowiedź. – Nie wiedziałem, że ta rola przypisana jest tylko tobie?
- Argh! – syknęła zamierzając się na niego pięścią.
Anioł jednak bez trudu chwycił jej dłoń blokując cios. Boleśnie ściskał jej nadgarstek, dopóki fala bólu nie przetoczyła się po twarzy dziewczyny.
- Nie zaczynaj czegoś, czego nie będziesz w stanie skończyć – powiedział beznamiętnie.
- Macie do mnie jakąś sprawę, czy nigdzie indziej nie było wolnego pokoju? – mruknął Torin, zjawiając się nagle w pracowni. Jego złośliwa uwaga, spowodowała, że Cameo i anioł odskoczyli od siebie.
- Przyłapałam go jak grzebie w twoich notatkach – zaskrzypiała szybko Cameo.
- Fajnie – mruknął Torin, wchodząc do sypialni  i ignorując zaciętą minę Cameo. Szybko zdjął z siebie skórzaną kurtę i rzucił ją na łóżko. Czapka poleciała w ślad za nią.
- Nie przeszkadza ci, że pałęta się tu, szpiegując nas? – pisnęła Cameo.
Torin ponownie wszedł do pracowni. Choć głowa napierdzielała, go jakby stado demonów grało w niej w kręgle, to czuł się dziwnie lekki i spokojny.
- Nie bardzo – powiedział, wzruszając ramionami.
- Chyba zapomniałeś już kim jesteś – syknęła. – I kim on jest! – dodała zjadliwym tonem. – On nie jest twoim przyjacielem, wykorzystuje cię…
- Podobnie jak ty i cała reszta domowników – spokojnie skwitował wojownik. – Wyręczacie się mną we wszystkich niewygodnych sprawach, począwszy od zakupów przez Internet, a skończywszy na wyrobie fałszywych dokumentów  i zabezpieczaniu waszych tyłków podczas akcji.
Z twarzy Cameo na moment odpłynęły wszystkie kolory, anioł natomiast nie wydawał się być ani odrobinę poruszony słowami wojownika.
- Nie poznaję cię – zaskrzeczała w końcu kobieta. – Kiedyś byłeś inny.
- Masz rację – ironiczny uśmiech wpłynął na usta wojownika. – Kiedyś siedziałem w klatce, obserwując przez pręty jak wy używacie życia.
- A teraz się to zmieni? – Cam pożałowała tych słów w momencie w którym je wypowiedziała.
Torin zmarszczył brwi.
- Pewne sprawy nigdy się nie zmienią – wycedził przez zęby. – Inne - owszem. Nie dam się już więcej uwięzić w tym pokoju i nieważne czy się to wam podoba, czy też nie.
Stojący tuż obok Zachrel uniósł do góry kształtne brwi.
- Widzę, że wampirzyca porządnie wlazła ci za skórę – uwaga została wypowiedziana spokojnym głosem, ale i tak spowodowała wybuch gniewu na twarzy wojowniczki.
Jej oczy rozbłysły gniewnie czerwienią, świadcząc niechybnie o przebudzeniu się demona. Fala smutku przetoczyła się przez pokój. Jej dłonie drżały tak bardzo, że z trudem panowała nad nimi.
Na Torinie jednak ten popis siły nie zrobił żadnego wrażenia. Spokojnie skrzyżował dłonie na piersi.
- Powiedz to… - wycedził. – Wyduś z siebie to, co od dawna siedzi ci na żołądku i miejmy to już z głowy – dodał chłodno. – A potem wyjdź.
- Powiem, a jakże – zaskomlała. – Żal mi ciebie. Dawniej byłeś dumnym wojownikiem, znoszącym w pokorze los jaki przypadł ci w udziale, teraz stałeś się żałosnym mazgajem, rozczulającym się z powodu jakieś tam pijawki. Dotknęła cię… wielkie mi coś! – prychnęła. – Nie ona pierwsza i nie ostatnia, a teraz jej prochy rozwiewa wiatr. I wiesz co? Cieszę się, że zdechła, zasłużyła sobie na to. Nie dotyka się kogoś, kto nie należy do niej.
- Do ciebie też nie należę – powiedział spokojnie wojownik.
- Jesteśmy do siebie podobni – syknęła. – Oboje zostaliśmy stworzeni przez boga, na jego obraz i podobieństwo, oboje jesteśmy dozorcami demonów. Jesteśmy niezniszczalni, a jej ciało już obróciło się w proch.
- Ona żyje – Torin wszedł jej w słowo.
- Co? – Cam  z wrażenia cofnęła się o krok. – Niemożliwe...
Tylko anioł nie wyglądał na zaskoczonego. Torin warknął, widząc potwierdzenie własnych słów w oczach Zacharela.
- Wiedziałeś, że przeżyła spotkanie ze mną i nic nie powiedziałeś! – zgrzytnął.
Zacharel posłał mu nic nie mówiące spojrzenie.
- Gdybyś mnie o nią zapytał, powiedziałbym ci, że żyje – skwitował krótko.
- Too… niemożliwe… - Cameo kręciła głową na boki. Przez jej twarz przelewały się dziesiątki emocji, począwszy od niedowierzania i smutku, a skończywszy na żalu i złości.
Torinowi nagle zrobiło się jej żal. Bądź co bądź w jakiś zakręcony sposób, przez ostatnie miesiące, dzielili ze sobą życie. Potem pojawiła się wampirzyca, wywracając świat wojownika do góry nogami. Nie oznaczało to wcale, że z powodu Wiktorii, Torin odepchnął Cam. Wątpliwości, co do ich związku dręczyły go już od wielu miesięcy. Sprawa pergaminu i nowej właścicielki Destiny, przyśpieszyła tylko moment rozstania.
Może jednak powinien coś powiedzieć, przeprosić wojowniczkę, tysiące wspólnie przeżytych lat, do czegoś go zobowiązywały.
Dozorczyni Niedoli nie dała mu jednak na to szansy. Ze wściekłym grymasem wypisanym na twarzy, obróciła się na pięcie i wybiegła z jego pokoju.
Ramiona Torina opadły bezradnie w dół.
- Nie powinienem być dla niej tak surowy – bąknął.
- Być może – skwitował krótko Zacharel.
- Okłamałeś mnie – wojownik obrócił się, stając przed aniołem.
- Ja nigdy nie kłamię – mięśnie na twarzy anioła zadrgały. – Gdybyś mnie zapytał, powiedziałbym ci prawdę.
- Albo zręcznie przekręciłbyś  fakty – skwitował Torin. – Po co tym razem przyszedłeś?
Anioł zmarszczył brwi. Widząc jednak, że wojownik nie zamierzał kontynuować tematu Wiki, podszedł do stołu.
- Byłem ciekaw, jak postępują prace. Przejrzałem to, co do tej pory zrobiłeś…
- Utknąłem w martwym punkcie – przerwał mu Torin.
Jestem innego zdania – powiedział anioł.
- Nie udało mi się wykreślić wszystkich rysunków, no i te znaki, nadal nie mam pojęcia co oznaczają?
Anioł pochylił się nad kartką papieru.
- Przyglądałem się tym rysunkom – powiedział spokojnie, wskazując na niewykreślone elementy łamigłówki. – Jak zapewne wiesz, w każdej religii, kulcie, wyznaniu, mamy do czynienia z różnymi symbolami. Wyrażają one zazwyczaj nadprzyrodzone aspekty życia, takie jak: nieśmiertelność, mądrość, boską potęgę, śmierć, życie, itd.
Torin pokiwał głową.
- Czy te ci coś mówią?
Anioł zamyślił się.
- Tysiące lat temu, wiele pogańskich plemion używało podobnych symboli, mówiąc o kresie wędrówki człowieka, o jego przyszłym życiu, śmierci, która czeka go gdzieś po środku drogi i raju, do którego zmierza dusza.
Torin zmarszczył brwi.
- Coś podobnego również kołatało mi się po głowie. Przeszło mi jednak przez myśl, że to nie ciąg pojedynczych symboli, tylko dokładnie wyrysowana, choć zawiła ścieżka.
- Ścieżka? – Zacharel spojrzał na niego zaskoczony.
- Droga, którą powinien kroczyć człowiek od dnia narodzin, poprzez dorosłość, a potem śmierć, by jego dusza mogła znaleźć się w raju. Może to instrukcja, jak powinno się żyć, by przekroczyć bramy nieba?
- Zapewniam cię, że z niebem nie ma to nic wspólnego – powiedział chłodno anioł.
- Nie o tym myślałem – westchnął Torin. – Chodziło mi raczej o ścieżkę przeznaczenia, czy coś w tym rodzaju.
- Przeznaczenia? – oczy anioła rozszerzyły się w nagłym zdziwieniu. Złota skóra straciła nagle swój blask.
- Co się stało? – dopytywał się wojownik. - Wpadłeś na coś?
Zacharel jednak już go nie słuchał, drżąc na całym ciele, pochylił się nad kartką papieru. Nagle wszystko stało się jasne, a symbole same zaczęły układać się w ciąg znaków, tworząc linię – ścieżkę, jak trafnie odgadł Torin.
Nie była to jednak zwyczajna ścieżka, lecz droga, którą wyznaczał…
- Zacharel?! – wojownik podszedł tak blisko do anioła, że jego oddech muskał białe pióra.
Anioł oderwał zamglone spojrzenie od tekstu.
- Nie powinienem był ci tego dawać – powiedział ochrypłym głosem, szybko odsuwając się od Torina. – To nigdy nie powinno było trafić w wasze ręce.

Mroczny Dotyk - rozdział 8_epizod 3

Odchylił klapkę, wstukując pospiesznie kombinację kilkunastu cyfr. Nie minęła nawet sekunda, a czujniki przy bramie zaczęły mrugać na zielono, sygnalizując rozłączenie alarmu.
Droga na miasto była otwarta.
Torin chwycił ciężkie wrota bramy i otworzył je na tyle, by mógł się przez nie przecisnąć. Chwilę później zasunął je za sobą i wbił tę samą kombinację cyfr w panel po drugiej stronie. Urządzenie cicho brzdęknęło i czujniki rozbłysły ponownie na czerwono. Teraz już nikt nie mógł wejść nie zauważony do fortecy.
Zapiął szczelniej skórzaną kurtkę, poprawił rękawiczki na dłoniach i wcisnął czapkę z daszkiem na głowę. Tak zabezpieczony ruszył przed siebie. Uszedł jednak zaledwie kilka kroków, kiedy w cieniu rozłożystego dębu po przeciwległej stronie ulicy coś się poruszyło. Torin zamarł na chwilę, z uwagą wpatrując się w ciemny kształt oparty o pień drzewa. Noc doskonale maskowała sylwetkę, rozmazując kontury i nadając postaci widok płynnej zjawy. Mimo to intensywny zapach róż płynący od widma sprawił że Torin mimowolnie zazgrzytał zębami - Lucien.
Zapach przybrał na sile, a postać odepchnęła się leniwie od drzewa kierując w stronę Torina. Dwa metry przed wojownikiem, kontury zjawy wyostrzyły się, ukazując w pełnej okazałości dozorcę demona Śmierci.
- Zakładam, że jesteś przy zdrowych zmysłach – rzucił chłodno Lucien. Naznaczoną bliznami połowę twarzy wojownika w dalszym ciągu skrywał cień. Różnokolorowe oczy badawczo spoczęły na dozorcy Zarazy.
- Nic ci do tego – syknął Torin.
 - Takie akty desperacji są nie w twoim stylu – ciągnął dalej Lucien.
- Nie wiesz, co jest w moim stylu.
Lucien zamrugał kilkakrotnie. Na moment z jego twarzy zniknęła pewność siebie.
- To nie pierwszy raz prawda? – zapytał szeptem.
Torin chciał go zignorować. Naprawdę chciał i powinien to zrobić. Minąć Luciena i pójść własną drogą. Niestety znał przyjaciela na tyle długo, by wiedzieć, że nie ustąpi dopóki nie pozna prawdy, a jeśli Torin spróbuje zbyć go półsłówkami, pójdzie za nim na miasto.
Nie zaskrzeczał demon. Nie chcemy go warknął złowrogo. Zaskakujące, ale Torin całkowicie zgadzał się ze swoim mrocznym towarzyszem. Niepotrzebne im było towarzystwo.
Potrzebowali ciszy… zapomnienia…
Potrzebowali… jej… Ostatnie słowo wyszeptał demon, a Torin poczuł, że robi się mu przeraźliwie zimno. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z temperaturą na dworze.
Jej… jej… dotknij… domagał się demon coraz to rozpaczliwszym głosem.
Torin zacisnął pięści, głowę rozsadzał mu tępy ból.
„Jej już nie ma”, głupcze warknął w myślach do demona.
Lucien przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z twarzy Torina.
- Od jak dawna wymykasz się z fortecy? – zapytał niskim głosem. – I nie mów, że to pierwszy raz, bo nie uwierzę – dodał, widząc protest w oczach przyjaciela.
- To naprawdę nie jest twoja sprawa – mruknął Torin.
- Przeciwnie – nie ustępował Lucien. – Wiesz ile tysięcy osób mieszka w tym mieście? Chcesz ich wszystkich zabić? Oszalałeś?
Torin skrzywił się, jego oczy na jedną krótką chwilę zalała czerwień.
- Nie wiedziałem, że jestem największym złem tego świata – wychrypiał.
Lucien potrząsnął głową, ciemne włosy zatańczyły wokół jego twarzy.
- Stanowisz zagrożenie dla ludzi. Oni są śmiertelni, my nie – powiedział ignorując wybuch Torina. – Poza tym jesteś taki jak my, myślałem, że o tym wiesz…
- Nie jestem taki jak wy! – dozorca Zarazy ledwie panował nad sobą.
- Torin…
- Nie! – złość na nowo wypełniła wojownika. – Chcesz poczuć się jak ja? – syknął podchodząc niebezpiecznie blisko Luciena. Ich oddechy mieszały się ze sobą, mimo to, nie dotknął go. – Zamknij to co dla ciebie najdroższe, zamknij Anyę w szklanym pokoju i wyrzuć klucz. A potem żyj obok niej i umieraj z tęsknoty za jej dłońmi, ciałem, ustami…
Lucien westchnął ciężko.
- Boję się o ciebie – powiedział w końcu. – Boję się, że cię stracimy…
Wargi Torina wygięły się w parodii uśmiechu.
- Nie martw się, nie odejdę – sarknął. – Nie mam dokąd pójść, bo nie ma na tej ziemi miejsca, które zechciałoby przygarnąć takiego potwora jak ja.
- Pójść z tobą – rzucił Lucien, zmieniając temat i wskazując ręką na miasto poniżej.
Torin pokręcił głową.
- Chcę być sam.
- Masz komórkę?
Zielone oczy wojownika błysnęły, znajomy ironiczny uśmiech przemknął po twarzy wojownika.
- Nie martw się mamusiu, będę grzeczny. Obiecuję nie podrywać panienek i nie prowadzić po pijaku.
Lucien pokręcił głową. Na jego ustach również pojawił się uśmiech.
- Baw się dobrze – powiedział, patrząc jak Torin przechodzi na drugą stronę ulicy ku krętym uliczkom Budapesztu. W głębi duszy podejrzewał, że przyjaciel skieruje swe kroki do Destiny. Nie pochwalał tego pomysłu, wiedział jednak, że na miejscu Torina zrobiłby to samo. Musiałby się upewnić, że wampirzyca faktycznie umarła.
W mieście panował spokój, ale to wcale nie oznaczało, że choroba nie zaatakowała jeszcze jego mieszkańców.
Lucien stał jeszcze chwilę, patrząc jak sylwetka Torina ginie w mrokach Budy. W końcu sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon. Wybrał numer i czekał. Po dwóch sygnałach, zdyszany męski głos warknął do słuchawki.
- Co jest? – Aeorn dyszał jak po przebiegnięciu maratonu.
Lucien uśmiechnął się leciutko. Wątpił, by wojownik o tej porze, ćwiczył na siłowni. Prędzej mała, słodka anielica, zagoniła go do roboty, wyciskając z niego siódme poty. I zapewne nie tylko.
- Torin poszedł na miasto – powiedział bez ogródek.
- O kurwa! – wrzasnął Aeron, a chwilę później cichy plask przeszył powietrze. Zapewne Oliwia ukarała swojego partnera za przekleństwo. – Przepraszam mój aniele – mruknął Aeron nie zadając sobie nawet trudu, by zakryć słuchawkę. – Po kiego diabła się tam pakuje? – rzucił do Luciena.
- Myślę, że poszedł potwierdzić jej… śmierć.
Po drugiej stronie Aeron kolejny raz zaklął, a Oliwia ponownie wymierzyła mu klapsa.
- Pakuje się w kłopoty – powiedział Aeron, zupełnie nie przejmując się tym, co się wyprawiało w jego sypialni. – Daj mi chwilę i możesz mnie przerzucić w miasto. Poszukam go.
- Nie – przerwał mu Lucien. – Jestem na mieście, pokręcę się trochę, a potem zajrzę do Destiny. W razie czego wyciągnę go stamtąd.
- Sporo ryzykujemy – Aeron zgrzytał zębami. – Ludzie…
- Musimy mu na to pozwolić – Lucien kolejny raz mu przerwał. – Stracimy go jeśli nie pozwolimy mu samemu zmierzyć się z otaczającą go rzeczywistością.
Cisza, która zapadła po drugiej stronie potwierdziła tylko słowa dozorcy śmierci.
- Boję się, że on nas znienawidzi – Aeron odezwał się po dłuższej chwili. – Za to, że jesteśmy szczęśliwi… - a on nie.
Lucien nic nie powiedział, tak naprawdę obawiał się tego samego.
- A jeśli zechce odejść? – dopytywał się Aeron zachrypniętym głosem.
- Pozwolimy mu  na to.
***
Długo stał w zaułku prowadzącym do Destiny. Przyczajony za kontenerem na śmieci obserwował wejście do klubu, szukając oznak ewentualnej paniki lub wściekłości wampirów.
Tymczasem ludzie wchodzili i wychodzili. Jedni bardziej pijani inni mniej. Turystki szukające mocniejszych wrażeń i bandy ubranych na czarno Gotów. Zauważył też sporo wampirów. Teraz, kiedy już wiedział, że klub stanowi ich siedlisko bez trudu potrafił ich rozpoznać. Mieli nienaturalnie gładką skórę, pozbawioną jakiejkolwiek plamki lub zmarszczki. Ich włosy były gładsze i bardziej błyszczące. Oczy świeciły niczym pochodnie, a usta mieniły się jaskrawą czerwienią.
Istoty piękne, powabne i śmiertelnie niebezpieczne. Wabiące ofiary swoją nieziemską urodą, tylko po to, by wyssać z nich krew, a może nawet życie. Torin mimowolnie wzdrygnął się. Jako nieśmiertelny wojownik, w służbie Zeusa, setki lat spędził na tępieniu tej rasy. Ich istnienie było sprzeczne z jakąkolwiek logiką i prawami natury.
Dusze uwięzione w martwym ciele. Nieumarli…
Spokój, który panował wokół Destiny napawał Torina lękiem. Zakładał, że będzie nerwowo, że wampiry gromadnie będę się zjeżdżać do klubu, żądne krwi i zemsty na śmierć swojej przywódczyni.
Tymczasem spokój i luzacka atmosfera nie pasowała do zaistniałej sytuacji.
- Co tu się kurwa dzieje – mruknął sam do siebie spoglądając na dwóch ochroniarzy beztrosko rozmawiających przed drzwiami lokalu. Oboje głośno rechotali z żartu zasłyszanego od jednej z turystek.
Nie wyglądało to na żałobę ani tym bardziej na przygotowania do odwetu. Kręcąc głową Torin wysunął się zza kontenera, chciał iść do klubu, osobiście sprawdzić, co się tam wydarzyło. Rozum jednak podpowiadał mu, że bez wsparcia przyjaciół, stałby się łatwym celem, a w raz z nim wszyscy mieszkańcy Budapesztu.
Przeklinając więc w duchu swego demona ruszył do centrum. Chociaż godzina była późna, wiele osób nadal spacerowało po zabytkowych uliczkach Budy. Torin ponownie przeklął. O wiele bardziej wolał, kiedy po świecie szalała zima. Śnieg i mróz skutecznie przepędzał turystów, a on mógł spokojnie spacerować po mieście, nie przejmując się tym, że mógłby kogoś dotknąć.
Szybko opuścił najstarszą część miasta, najbardziej obleganą przez turystów i skierował się na wschód. Czekały go jeszcze dwa kilometry marszu wąskimi uliczkami, ale nie przeszkadzało mu to. Lubił spacerować, a jeszcze bardziej lubił zapach świeżego powietrza i szum wiatru we włosach. No i oczywiście ciszę. Gdzie w Budapeszcie tam masowo obleganym przez turystów znaleźć spokój? Oczywiście na cmentarzu. W mieście było ich wiele, większość bardzo starych, ale on kochał ten najbardziej zabytkowy - Kerepesi, pełen prastarych drzew, nagrobków i rzeźb. Wśród tych ostatnich najczęściej szukał ukojenia.
Jedne bardziej nadszarpnięte zębem czasu, inne mniej. Wszystkie jednak piękne, powabne, sprawiające wrażenie żywych. Aniołowie, mężczyźni, dzieci, no i oczywiście kobiety. Istoty o ponętnych kształtach, wykute z kamienia, pieszczone ręką rzeźbiarza. Siadał w ich cieniu, delektując się doskonałością proporcji, iluzją prawdziwości. Mógł powiedzieć im wszystko, lub też milczeć delektując się ciszą. Ale, to co najważniejsze mógł je dotknąć, bez ryzyka, że świat pochłonie kolejna zaraza.
To było żałosne…
Nie był na tyle głupi, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Ale co innego mu pozostało? Życie w zamknięciu, w izolacji od istot żywych? Podsłuchiwanie życia toczącego się tuż za ścianą? Wydeptywanie wciąż tych samych ścieżek, pomiędzy łazienką, sypialnią a pracownią?
Marna wegetacja.
Nie pamiętał już kiedy zaczął wymykać się z fortecy. Znał wszystkie kombinacje szyfrów do bram, drzwi i kamer. W końcu sam je wymyślił. Pierwszej nocy, kiedy wymknął się z zamku, był tak przerażony faktem, że może wpaść na żywą istotę, że z trudem obszedł wzgórze na którym stał ich dom. Ten krótki spacer sprawił mu jednak niesamowitą rozkosz, namiastkę wolności, której los go pozbawił.
Z każdym kolejnym dniem zapuszczał się dalej. Zawsze jednak robił to późno w nocy lub wczesnym rankiem, kiedy jego przyjaciele udawali się już do swoich pokoi, a miasto powoli zapadało w sen.
W oddali przed nim zamajaczyła sylwetka Dworca Wschodniego – jednego z najpiękniejszych zabytków Budapesztu i co za tym idzie miejsca licznie obleganego przez turystów. Skręcił przezornie w prawo, zamierzając obejść bocznymi uliczkami Dworzec. Miasto znał jak własną kieszeń. Czterysta lat spędzonych w jednym miejscu robi swoje. Chociaż „Perła Dunaju” – jak potocznie zwano Budapeszt nigdy nie zasypiała, on wiedział, którędy pójść, by nie natknąć się na tłumy spacerowiczów. Z pojedynczymi turystami radził sobie bez problemu. Zwyczajnie omijał ich szerokim łukiem. Nigdy nie wstępował do sklepów, barów, kin.
Teraz też tak zrobił, przeszedł na drugą stronę ulicy chowając się w cieniu wysokich drzew, z dala od roześmianej grupki mężczyzn stłoczonej wokół kobiety.
Zamierzał odejść nie oglądając się za siebie, jednak podniecone głosy mężczyzn sprawiły, że zatrzymał się wpatrując w rozochoconą grupę. Mężczyzn było trzech, dwóch płonącymi oczyma wpatrywało się w kobietę. Trzeci stał wsparty o ścianę, prawą rękę przyciskał do szyi, spojrzenie miał zamglone, a usta rozchylone w głupkowatym uśmiechu.
Torin zmarszczył brwi, ukrył się w cieniu wielkiego dębu i patrzył. Nie widział kobiety, mężczyźni skutecznie mu ją zasłaniali, słyszał jednak jej melodyjny śmiech. Musiała coś powiedzieć, gdyż obaj młodzieńcy zgodnie pokiwali głowami. Wyciągnęła drobną dłoń o delikatnych długich palcach, pogłaskała jednego z mężczyzn po policzku, a potem przyciągnęła jego głowę do siebie, zupełnie jakby chciała mu coś szepnąć do ucha. Źrenice mężczyzny rozszerzyły się gwałtownie, jak pod wpływem ekstatycznego doznania. Wszystko trwało dosłownie chwilę, kilkadziesiąt sekund, może minutę. Dziewczyna uwolniła chłopaka ze swych ramion, odpychając go lekko od siebie. Potoczył się po chodniku, nogi się mu nieznacznie plątały, głowa opadała na boki, głupkowaty uśmiech nie schodził jednak z jego ust.
Został jeszcze jeden. Dziewczyna nie marnowała czasu. Z siłą o jaką trudno by było podejrzewać tak małą istotę przyciągnęła chłopaka do siebie. W jej ruchach nie było już ani odrobiny delikatności. Bezceremonialnie odsunęła jego głowę na bok odsłaniając szyję. W ciemności błysnęły długie kły, by chwilę później zanurzyć się w ciele chłopaka.
Torin zamarł z dłońmi wczepionymi w pień drzewa.
Wampirzyca.
Księżyc, który właśnie teraz postanowił wysunąć się zza chmur oświetlił nieskazitelną twarz dziewczyny. Gładkie policzki, długie lekko zakręcone rzęsy i włosy ciemne jak heban przelatane czerwono-krwistymi pasmami.
Wiktoria.
Nie wiedział jakim cudem jeszcze oddychał. W jego umyśle panował chaos. Udręczony mózg powtarzał w kółko: „Żyje! Żyje! Żyje! Nie zabił jej” Demon również się przebudził kwiląc do niej: dotknij, dotknij…
Jednak zachwyt szybko przemienił się w złość. Żyła, owszem, tylko że, w czasie, kiedy on dręczony poczuciem winy rwał włosy z głowy, ona spokojnie spacerowała sobie po mieście napadając na samotnych turystów. Wypijając ich krew, hipnotyzując ich i ogłupiając.
Nagle przymknięte powieki wampirzycy uniosły się, a szmaragdowozielone oczy spoczęły na nim. W chwili w której zrozumiała kim był i co robił, puściła swoją ofiarę, nie zadając sobie nawet trudu, by sprawdzić, czy chłopak jest w stanie iść o własnych siłach.
Jej postać rozmyła się, rozpadając na drobne kawałki, by chwilę później scalić się pół metra przed nim. W jej spojrzeniu nie było ani odrobiny ciepła, nawet kropli życzliwości.
- Odejdź! – warknęła. – Zniknij z mojego życia!
- Ty żyjesz… - wychrypiał.
- Nie pozwolę ci się zniszczyć! – syknęła. – Dotknij mnie raz jeszcze, a zabiję cię!