niedziela, 29 września 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 21_epizod 1




Weszli do jadalni trzymając się za ręce, a konkretniej rzecz biorąc Torin ściskał jej dłoń tak intensywnie, że gdyby Wiki była człowiekiem, z pewnością złamałby jej palce. Ten stan trwał już od kilku godzin, czyli od czasu, kiedy mężczyzna obudził się w swoim pokoju, w swoim łóżku, w swoim ciele, wolnym od demona i z ukochaną kobietą u boku.
Kilka ostatnich godzin spędzili na niczym więcej i niczym mniej jak dotykaniu się. Wynagradzając sobie z nawiązką, każdą chwilę rozłąki, każdą ranę i każdy cios zadany przez Kronosa i Rheę. Choć początkowo Torin obawiał się, że teraz, kiedy nie nosił już w sobie demona, Wiki nie poczuje jego dotyku, szybko jednak zrozumiał, jak bardzo się mylił. Dziewczyna drżała w jego ramionach, pojękując cicho, za każdym razem, kiedy dłonie wojownika sunęły po jej skórze.
Drżała pod dotykiem jego czułych palców, pozwalając mu cieszyć się bliskością ich ciał. Tych kilka godzin spędzonych w łóżku sprawiło, że zrozumiała, iż Torin popadł w nową obsesję: dotykania. On, który przez setki, a może nawet tysiące lat nikogo nie dotykał i nie pozwalał, by jego dotykano, teraz nie potrafił oderwać dłoni od jej ciała. Było to o tyle zabawne, że w każdej sekundzie musiał czuć ją obok siebie. Cokolwiek chciała zrobić, nawet, jeśli było to tylko przyjęcie wygodniejszej pozycji na materacu, on musiał, chociaż jednym palcem ją dotykać.
Wszystko zaczęło się w chwili, kiedy przebudził się ze snu. Leżała wtedy obok niego, przyglądając się mu spod przymkniętych powiek.
Torin otworzył oczy, zaraz potem dotknął dłonią jej policzka i tak już pozostało. Jego oczy, jeśli to w ogóle było możliwe, stały się jeszcze bardziej szmaragdowe. Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Hej – powiedział.
– Hej – odpowiedziała.
Jego wzrok przesunął się po ścianach, by znowu skupić się na niej.
– Jesteśmy u mnie – powiedział.
– Hm – potaknęła.
– Od jak dawna?
– Jakieś dwa dni.
– Dwa dni? – zapytał zaskoczony. – Spałem dwa dni? – niedowierzanie wkradło się do jego głosu. – Naprawdę?
Pokiwała głową.
– Twoi przyjaciele raz po raz wpadali sprawdzić, co z tobą.
Zmarszczył brwi, przyglądając się jej uważnie.
– Nie zrobili ci nic złego, prawda? – jeśli tylko spróbowali, odpłaci im za to.
Wiktoria uśmiechnęła się czule.
– Nie, nic mi nie jest. Owszem, mam wrażenie, że każdy, kto tu wchodzi sprawdza, czy aby nie wyssałam cię do sucha, ale poza tym nie są w stosunku do mnie agresywni.
Torin westchnął.
– Muszę z nimi pogadać. Jesteś częścią mojego życia, muszą ci zaufać.
Wiktoria obrysowała palcem jego usta.
– Naprawdę tak uważasz? – zapytała wzruszona. Przez ostatnie dwie doby dręczyło ją tak wiele wątpliwości, że prawie od nich oszalała.
– Wątpisz w to? – zmarszczył brwi. – Należymy do siebie, nie pozwolę nas rozdzielić.
Łzy zapiekły ją pod powiekami.
– Gdybyś tego nie zauważył, jesteś wolny. Demon już nie mieszka w twoim ciele. Możesz dotykać, kogo zechcesz. Możesz spotykać się, z kim tylko zechcesz, dotykać...
– Ciii... – przerwał jej, dociskając swoje usta do jej.
– Jesteś moja – powiedział, odrywając się od jej warg. – Tylko moja. Nie chcę żadnej innej kobiety.
– Nawet, jeśli jestem wampirem i przez większość dnia śpię? – zapytała, starając się ukryć jak wiele słowa Torina dla niej znaczyły.
– Zwłaszcza dlatego – powiedział przysuwając się do niej bliżej. Jego dłonie powędrowały pod jej koszulkę, głaszcząc nagą skórę jej pleców. – Lubię, kiedy mnie gryziesz. To bardzo erotyczne doznanie.
Roześmiała się głośno.
– Jesteś niemożliwy – powiedziała. – Większość osób boi się wampirów.
Wzruszył ramionami.
– Ja nie jestem jak większość osób, a ty nie jesteś taka jak inne wampiry.
Jej oczy odrobinę posmutniały.
– Tak, masz rację, nie jesteśmy jak inni.
– Opowiesz mi o tym? – zapytał.– Jak stałaś się wampirem i strażniczką miecza?
Przymknęła oczy, rozważając jego prośbę. Tak wiele lat minęło od tamtego dnia, a ona ciągle pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała nieswoim głosem.
– Kiedy stałaś się wampirem? – zapytał cały czas głaszcząc jej plecy.
– W dniu, w którym stałam się powierniczką miecza, w dniu, w którym Galen mnie zabił.
Torin zagryzł wargi. Zabić Galena, zrobił mentalną notatkę. Odpłacić gnojkowi, za każdą sekundę jej bólu.
– Myślę, że moja matka wiedziała, jaki czeka mnie los – jej głos załamał się minimalnie. – Zresztą, dlaczego miałby tego nie wiedzieć, nosiła miecz przede mną, dotykała mnie każdego dnia, musiała wiedzieć.
Torin zmarszczył brwi. Czy faktycznie matka Wiktorii wiedziała, że umrze z rąk Galena, a miecz przejdzie na jej córkę? Jakoś nie mieściło się mu to w głowie.
– Wiedziałam, że matka utrzymywała kontakty z wampirami, choć nigdy nie rozumiałam, dlaczego to robiła – ciągnęła gorzkim tonem. – Mnie samej nigdy nie pozwalała do nich podejść, ale tamtego ranka powiedziała do mnie: „córko, dziś poznasz mojego przyjaciela”.
Dłonie Torina zamarły na jej ciele.
– Galen przyszedł do Świątyni Jasnowidzenia po miecz. Kiedy go nie dostał, wymordował wszystkich mieszkańców sanktuarium.
– Ciebie również – zawarczał Torin.
Wiktoria potaknęła.
– Byłam jego ostatnią ofiarą, rzuciłam się na ciało matki, chcąc ją ochronić i wtedy Galen mnie zabił.
– A miecz? – dopytywał się wojownik.
Wiki przytuliła się do piersi wojownika. Dlaczego mówienie i przeszłości było takie trudne?
– Leżałam koło matki, nasze ciała stykały się ze sobą. Umierałam, czułam jak pochłania mnie ciemność, a potem miecz wszedł we mnie. Do dziś pamiętam ból i ogień, jaki ogarnął mnie, gdy ostrze wypalało się w moim wnętrzu.
Torin przytulił ją mocno do siebie.
– Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz – powiedział, głaszcząc jej włosy.
– Ale chcę – powiedziała.
– Miecz cię ocalił – stwierdził Torin.
Wiki ugryzła go lekko w ramię, wojownik mruknął zachwycony.
– Posłał do mojego ciała tylko iskrę życia – powiedziała. – Zupełnie jak to zrobił z tobą. Nadal jednak byłam ranna i na skraju śmierci. Następne co pamiętam, to pochylającą się nade mną twarz wampira, oraz wściekłość i furię malującą się na jego obliczu. Kły wystawały mu z ust, krew kapała z jego oczu. Zrozumiałam, że płakał… – Wiktoria zawahała się. – Prawdopodobnie nad losem mojej matki.
Torin przymknął oczy. Biedna mała dziewczynka. To musiał być dla niej przerażający widok.
– Powiedział, że moje rany są śmiertelne i wkrótce umrę. Zapytał, czy tego właśnie chcę? – jej głos zaczął się łamać. – Powiedziałam, że chcę śmierci skrzydlatego demona. Uśmiechnął się do mnie okrutnie, a potem powiedział, że spełni moją prośbę.
– Zrobił z ciebie wampira – ramiona Torina mocniej objęły ciało Wiktorii. – Żałujesz tego?
Uniosła głowę, spoglądając w jego oczy.
– Nie spotkałabym ciebie, gdybym nie była tym kim jestem – powiedziała. – Chciałam żyć, by móc się zemścić na Galenie. Ukarać go za to, co zrobił mojej matce, kapłankom, mnie.
– Gdybym ciebie nie spotkał, ciągle nosiłbym w sobie demona – stwierdził. Po chwili jednak dodał. – To czym jest miecz? Ostatecznym przeznaczeniem?
Wiktoria zmrużyła oczy.
– Miecz ukazuje przyszłość, aby jednak to się stało, muszę dotknąć daną osobę, choć ostrze bywa bardzo kapryśne i nie pokazuje mi przyszłości wszystkich, których dotykam.
– Moją zobaczyłaś – powiedział, ponownie ją całując. – I zmieniłaś ją.
– Tak – wyszeptała zduszonym głosem. Ciągle jeszcze miała przed oczyma jego martwe ciało. – Nie mogłam pozwolić byś mnie opuścił. Wykorzystałam więc moc miecza i przywołałam cię do życia, zmieniając tym samym twoją przyszłość.
– Dlatego Kronos i Rhea próbowali odebrać ci artefakt, chcieli stworzyć sobie nową przyszłość – głos wojownika stał się zimny. I z tego powodu, prawie rozdarli ciało jego kobiety na kawałki. Torin nie zamierzał puścić im tego płazem. Już wkrótce król i królowa bogów zapłacą mu za cierpienie Wiktorii.

środa, 25 września 2013

Michael - Rozdział 5


Michael chodził wściekły po salonie dziewczyny. Raz po raz spoglądał na nią, posyłając jej groźne spojrzenie. Nie mógł uwierzyć, że go spoliczkowała, że miała czelność w ogóle się mu sprzeciwić. Żadna kobieta do tej pory, nie postawiła się Michaelowi. A nieliczni spośród mężczyzn, którzy tego spróbowali, umarli bolesną śmiercią.
Kobieta siedziała na wysokim krześle, przyglądając się mu z jawną wrogością.
„Była na niego zła?! Na Najwyższego jak mogła być zła na niego? To on miał prawo wściekać się na nią”.
Nie chciała go słuchać. Nie chciała odpowiadać na jego pytania. Na żadne z pytań, które jej zadał. Co miał z nią począć? Przełożyć przez kolano i spuścić lanie, czy może zabrać do Concory i tam siłą wydusić z niej prawdę?
Potrząsnął głową. Żadna z opcji nie przypadła mu do gustu. Pierwsza, choć kusząca, zbyt szybko mogła przerodzić się w coś zgoła innego. A ponieważ nie ufał swoim dłoniom, wolał nie ryzykować. Druga stanowiła jeszcze większe ryzyko. Śmiertelników nie zabiera się do niebios, poza tym w przesłuchaniu musiałby uczestniczyć Gabriel. Jako przewodniczący Wysokiej Rady i Naczelny Sędzia, brał udział w każdym przesłuchaniu.
Gabriel nie można było uznać za miłego, był zimny i stanowczy. Więźniowie płakali na sam jego widok. Czy dziewczyna również by płakała? Nie wiedzieć czemu, wcale nie spodobał mu się ten pomysł.
Co więc miał zrobić i czemu ona cały czas krzywiła się patrząc na niego?
Ana siedziała w kuchni, na wysokim krzesełku, czyli dokładnie w miejscu, w którym siłą posadził ją anioł. Za plecami miała szafki, przed sobą blat, na którym przygotowywała posiłki, a który służył jej również za stół.
Wściekła niczym osa patrzyła przed siebie, jak nadęty, pyszałkowaty archanioł krąży, niczym balon na chwilę przez eksplozją, po jej mieszkaniu. Granatowe pióra delikatnie podrygiwały w rytm jego kroków. Był o wiele wyższy niż go zapamiętała, rysy jego twarzy również zdawały się być bardziej wyraziste. No i teraz był wkurzony. Zresztą w parku również nie był oazą spokoju. Czy on w ogóle potrafił się wyluzować? Szczerze w to wątpiła.
Irytacja przejawiała się w każdym jego kroku, w drgających mięśniach na jego twarzy.
– Kim jesteś? – pierwsza przełamała ciszę.
Zatrzymał się zaskoczony jej pytaniem.
– Nie wiesz? Przyjrzyj mi się. Jak możesz tego nie wiedzieć? – jego irytacja osiągnęła nowy, krytyczny poziom.
Wzruszyła ramionami.
– Skąd mam wiedzieć. Do wczoraj nie wiedziałam, że anioły naprawdę istnieją.
Stanął przed nią, przyglądając się jej spod przymkniętych powiek.
– Kto dał ci zdolność widzenia aniołów? – zapytał.
Rozdziawiła usta.
– Kto, co? – skrzyżowała dłonie na piersi. – Słuchaj, powiem to raz jeszcze. Nie wiem, co tutaj robisz i mało mnie to obchodzi. Nikt mnie nie dotykał i nie dawał żadnej boskiej, czy cholera jasna wie jakieś jeszcze innej mocy. Nie wiem, czemu nagle mogę was oglądać, a jeśli chcesz znać moje zdanie, wcale mi się to nie podoba.
Zmrużył oczy, pionowa bruzda pojawiła się na jego idealnym czole.
Nie uwierzył jej.
Niech to szlag. Ana miała ochotę wrzeszczeć i tupać, ale przede wszystkim miała ochotę wypchnąć anioła za drzwi. Zamiast tego zmusiła się, by zapytać:
– Nadal nie wiem, kim jesteś?
Zazgrzytał zębami, prawdopodobnie urażony jej niewiedzą. Jakby wszyscy ludzie na świecie, powinni wiedzieć, kim był archanioł o iście grzesznym ciele i grantowych skrzydłach.
– Archanioł Michael – przedstawił się zrezygnowanym głosem.
Jej brwi podjechały do góry, serce szaleńczo zatłukło się w piersi.
„Cholera! Cholera! Cholera!” – powtarzała w myślach, ganiąc siebie za niewyparzony język. Najważniejszy pośród archaniołów stał w jej kuchni i wściekał się na nią, a ona go spoliczkowała. No to miała przechlapane.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie. Przynajmniej wiedziała, dlaczego szukał tego drugiego anioła. Michael był katem, boskim egzekutorem. A tamten najwyraźniej mu podpadł. Tylko, dlaczego Uriel powiedział, że Michael nie przybędzie i nie ocali jej? Szybko odepchnęła od siebie tę myśl. To był sen, tylko sen, choć nieźle pokręcony. Nic nie znaczył. Po prostu za dużo naczytała się o aniołach. To wszystko.
„Cholera!” – ponownie przeklęła w myślach. Mógł ją z łatwością zabić i zapewne wcale nie potrzebowałby do tego jakiegoś szczególnego powodu.
– Kim ty jesteś? – zapytał podchodząc bliżej. Jego spojrzenie wwiercało się w nią, lustrując od stóp do głów.
Ana przełknęła ślinę. Czuła się jak jagnię rzucone lwu na pożarcie. Ten wielki facet, był coraz bliżej, jeszcze chwila i ją dotknie. O Boże, co zrobi, jeśli ją dotknie? Serce szaleńczo obijało się w piersi. Nie była już taka pewna, czy w ogóle mogła się przed nim bronić.
– Ana – wydukała w końcu. To znaczy Anastazja – poprawiła się szybko.
Jego piękne brwi podjechały do góry.
– Anastazja – powiedział niskim głosem, jakby smakował jej imię.
Pokiwała głową. Czuła się jak idiotka.
– A więc Anastazjo – powiedział podchodząc do niej. – Twierdzisz, że jeszcze parę dni temu, nie wiedziałaś o naszym istnieniu, a teraz możesz bez przeszkód nas oglądać – oparł dłonie na szafkach, zamykając Anę w uścisku swoich ramion. Jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jej. – Mówisz, że nie znasz Uriela, a potem przez sen wymawiasz jego imię.
„To nie był sen tylko koszmar” – przemknęło jej przez myśl, jednak Michael nie musiał tego wiedzieć.
– Wytłumacz się Anastazjo! – warknął archanioł.
– Nie muszę – powiedziała cicho. – To wszystko prawda.
Warknął, napinając mięśnie.
– Kłamiesz! – jego oczy, jeśli to w ogóle możliwe, ściemniały jeszcze bardziej. – Wiele tysięcy lat temu, odebraliśmy ludziom dar widzenia istot nadprzyrodzonych. Tylko archanioł może przywrócić śmiertelnikowi tę zdolność.
Chciała zaprzeczyć, ale Michael chwycił jej brodę, zmuszając by spojrzała mu w oczy.
– Nie mówisz mi prawdy Anastazjo. Ukrywasz coś przede mną. A ja dowiem się, co to jest. Złamię cię, możesz być tego pewna. Nie będziesz już więcej szpiegować dla Uriela.
Łzy bezsilności cisnęły się jej pod powieki, ale to jedno słowo otrzeźwiło ją zupełnie.
– Szpieg?! Uważasz mnie za szpiega? – wydusiła z siebie.
–Tak – potwierdził.
– Odbiło ci! – wrzasnęła na niego, nim zdołała zapanować nad słowa cisnącymi się na usta. Adrenalina zrobiła resztę i teraz Ana napędzana gniewem zaatakowała anioła.
– Niby, w jaki sposób miałbym was szpiegować, co? Jak sam powiedziałeś jestem człowiek, nic nie znaczącym ludzkim pyłem. Nie mam skrzydeł, nie pofrunę więc do nieba, na żadną pierdoloną chmurkę, a co za tym idzie, nie będę podglądać ciebie, ani twoich braci, czy jak tam ich zwiesz. Zresztą gówno mnie to obchodzi – jej głos stopniowo przechodził w krzyk. – Nie znam ciebie, ani Uriela, choć dupek przyśnił mi się w jakimś popierdolonym koszmarze. Nie chcę was znać, nie chcę was oglądać. Więc wyświadcz mi przysługę i zabierz ode mnie ten dar, a potem zniknij z mojego życia raz na zawsze.
Michaela zamurowało, dosłownie. Czuł, że rozdziawia usta, ale nic na to nie poradził. Zaskoczyła go tym wybuchem gniewu. Przez jedną krótką chwilę myślał, że zaczęła się bać. Widział strach i przerażenie w jej oczach. A potem bach! I wybuchła, niczym wulkan. Powinien ją ukarać, zmiażdżyć jej arogancję i pychę, zamiast tego, jedyne o czym myślał, to czy w łóżku potrafi być równie temperamentna?
Jej usta wabiły go i kusiły. Piersi opięte ciasną bluzeczką, opadały i unosiły się w rytmie jej szybkich oddechów.
Na moc Najwyższego, czuł, że twardnieje, a jego myśli koncentrują się tylko na jednym. Była tak blisko, pachniała tak wybornie, wystarczyło po nią sięgnąć...
Odetchnął ciężko.
Powinien uciekać, nim zrobić coś, czego będzie żałował do końca swego życia.

Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka