środa, 2 listopada 2016

Abadon - Rozdział 1_epizod 1



Minął klub zwany Siódme Niebo i poszedł dalej. Pewnie gdyby nie skojarzenia z nazwą zajrzałby do środka. Niestety, aktualnie miał dość anielskiego towarzystwa. Wątpił, co prawda, by miasto rozpusty, jakim było Los Angeles, miało cokolwiek wspólnego z jego rasą, wolał jednak nie ryzykować. Dziś miał ochotę pić do upadłego. Jutro zapewne też i pojutrze również. Najchętniej czyniłby to do końca świata, obawiał się jednak, że prędzej ostatni mieszaniec ziemi wyzionie ducha niż on poczuje nasycenie.
Michael wykopał go z Concory. No może nie dosłownie, ale polecił mu, co najmniej dwa tygodnie nie pokazywać się w niebiosach. Powiedział, że jest przemęczony i ma nabrać dystansu do swego zawodu. A najlepiej by było, gdyby od nowa rozważył kwestię swego powołania.
Rozważy, jak cholera. Zamierzał to robić przez następne trzynaście dni, a Johnnie Waker mu w tym dopomoże. Nikt, do kurwy nędzy, nigdy go nie pytał o powołanie. Urodził się taki i dupa. Z krwią na rękach, ze śmiercią wypisaną w oczach. Co do stu tysięcy diabłów niby innego miałby robić? Bawić anielskie dzieci? Uczyć w szkółce niedzielnej? A może być aniołem stróżującym? Aż go otrząsnęło na myśl o tych ostatnich. Nigdy nie zniży się do tego, by łazić za jakimś nieszczęśnikiem i pilnować go przed zrobieniem głupstwa. Prędzej zakończyłby żywot idioty, niż namawiał go do nawrócenia.
Na horyzoncie zamajaczył kolejny lokal i Abadon mlasnął z zachwytu. Klub zwał się Wyzwolenie i mężczyzna od razu poczuł się lepiej. Nie namyślając się wiele, wszedł do środka. Wnętrze było luksusowe, ale to akurat nie było niczym nowym w L.A. Czerń, czerwień, metal i połyskliwe światła pulsujące w rytmie głośnej muzyki, tak w skórce opisałby to, co widział. Półnagie kobiety wiły się w tańcu, wdzięcząc się przed nadzianymi facetami. Szefowie film fonograficznych i przyszłe artystki, do tego mnóstwo alkoholu i narkotyki. Tak, to zdecydowanie był jego świat.
Anioł z trudem dopchał się do baru. Ciemnoskóra barmanka podeszła do niego chwilę później.
– Co podać?! – krzyknęła.
– Coś bardzo mocnego i w potrójnej dawce.
Kobieta nie skomentowała jego zamówienia, widać miała już do czynienia ze zdesperowanymi klientami. Zamiast tego wyciągnęła trzy kieliszki i nalała do nich brunatnego płynu.
Abadon wypił pierwszego szota i nawet się nie skrzywił. Alkohol przyjemnie rozgrzał mu gardło, było to jednak o wiele za mało, niż potrzebował. Wypił drugi kieliszek i poczuł się jeszcze lepiej, ale nadal niewystarczająco dobrze, by zapomnieć, kim był. Ludzie wokół niego tańczyli, śmiali się i ściskali, on jednak najchętniej przegoniłby ich wszystkich gdzie pieprz rośnie. Chociaż starał się nie patrzeć na otaczający go tłum, doskonale wiedział, ile osób było w lokalu, co gorsza wiedział również, że nim wstanie słońce, dwie kobiety obecne w klubie umrą z przedawkowania.
Nienawidził swego daru i tego jak łatwo mógł rozszyfrować każdego śmiertelnika. Nagle pożałował, że tu przyszedł. Powinien był kupić butelkę whisky w monopolowym i zaszyć się w pokoju. Sięgnął po ostatni kieliszek, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Momentalnie otoczył go zapach ognia, cierpienia, ale też grzesznej przyjemności.
– Jeśli chcesz zapomnieć, mogę dać ci coś o wiele lepszego. – Niski, zmysłowy głos szepnął mu do ucha.
Abadon obrócił się na krześle, by znaleźć się w twarzą w twarz z tym, którego imienia lękał się cały świat.
– Lucyfer – powiedział anioł. – Co ty do cholery tu robisz?!
Król upadłych uśmiechnął się szeroko.
– Jestem u siebie – rzucił lekko. Szatan usiadł na krześle obok anioła i nie spuszczał wzroku ze skrzydlatego. – Wydaje mi się, że to ja powinien tobie zadać to pytanie.
Abadon wzruszył ramionami.
– Jak sam słusznie zauważyłeś, usiłuję zapomnieć. A więc to twój klub? – Siewca śmierci kiwnął z uznaniem głową. – Tak, to w twoim stylu.
– Dziękuję. – Lucyfer poprawił czarną marynarkę. Leżała na nim doskonale, zresztą w tym mężczyźnie wszystko było perfekcyjne. Byłby idealnym modelem, natchnieniem dla artystów, gdyby tylko zechciał. Tylko że on tego nie pragnął. Raz jeden dał się namówić i pozował rzymskiemu rzeźbiarzowi, ten zaś stworzył posąg, który do dziś dnia stoi w mieście Monte Sant’Angelo.
Lucyfer gardził tamtą rzeźbą i przez lata zrobił wiele, by ona i jej wszelkie kopie zostały zniszczone. Nie wymazał jednak z pamięci ludzi swego wizerunku, chociaż po dziś dzień błędnie nazywano rzeźbę odbiciem Michaela archanioła.
Jak na ironię losu, Michael wyglądał zupełnie inaczej. Był wyższy od Lucyfera, szerszy w ramionach, a jego ciało nie miało w sobie łagodności, tylko twarde mięśnie. Włosy również mieli inne. Michael długie, proste mieniące się granatem, Lucyfer zaś czarne i kręcone. Tylko rysy twarzy mieli podobne, ale tej jednej kwestii nie dało się zmienić, wszak byli rodzeństwem.
– Nadal nie wiem, co tutaj robisz? Raczej nie przyszedłeś mnie odwiedzić? Chyba że masz ochotę urządzić u mnie powtórkę z harpiami? – Na twarzy upadłego pojawił się uśmiech, ale Abadon wiedział, że Luc nie żartował. Nikt nie lubił, kiedy demolowano jego królestwo, nie wspominając już o zakradaniu się bez zaproszenia.
– Wybacz, sprawa wyższej konieczności – rzucił zdawkowo.
Piękne brwi Lucyfera uniosły się w zdziwieniu.
– Ta anielica, czy ona żyje?
– Oczywiście, co to za pytanie? – Obruszył się Abadon.
– Tak tylko sprawdzam. – Upadły rozsiadł się wygodniej na krześle. Zabębnił palcami w blat. – Powiedz mi, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – Zdanie zostało wypowiedziane łagodnym tonem, ale to właśnie on spowodował, że włoski na karku Abadona stanęły dęba.
– Nie pogrywaj ze mną! – warknął anioł. – Próbuj swych sztuczek na śmiertelnikach, ale ode mnie wara.
Lucyfer zaśmiał się głośno. Nie zmienił jednak tonu głosu.
– Nie myśl o mnie źle, braciszku. To stare nawyki, nie miałem nic złego na myśli. Pytam tylko, czy potrzebujesz pomocy, schronienia, alkoholu, dziwek? Wyglądasz na takiego, który ma dość życia.
Abadon wzruszył ramionami.
– Michael dał mi dwa tygodnie urlopu i kazał przemyśleć podejście do obowiązków zawodowych.
– Biedny Michaś, nadal nie potrafi zrozumieć, że nie zawsze mamy wpływ na to, jacy jesteśmy? – Lucyfer zrobił żałosną minę. – Niektórzy już po prostu rodzą się stworzeni do zadawania bólu, inni zaś do głaskania po pleckach.
– Taa, coś w tym stylu. Jego zdaniem się zagalopowałem.
– A zrobiłeś to? Straciłeś nad sobą panowanie. – Spojrzenie Lucyfera stało się czujne.
– Chciałbyś. – Zgasił zapał brata. – Robię to, co muszę, nic więcej.
– Wiem, widziałem twoje ostatnie wyczyny w moim królestwie.
Siewca śmierci ponownie wzruszył ramionami.
– Taki los, nic na to nie poradzę. Głupie demony, same pchały się na mój miecz.
– Wiem, harpie i demony nie należą do najinteligentniejszych istot na tym świecie. Diablice są dużo bystrzejsze i trudniejsze do okiełznania.
Abadon spojrzał z boku na brata.
– Czyżbyś miał problem z kobietami?
Twarz Lucyfera momentalnie stała się poważna.
– Trzymam silną ręką swoich ludzi, dobrze o tym wiesz.
– Ale… – Naciskał anioł.
– To bez znaczenia. – Uciął dyskusję szatan. – Powiedziałbym ci, gdybym wiedział, że mi pomożesz, ale ponieważ pracujesz dla wrogiego obozu, nie ma tematu.
– Faktycznie, nie ma. – Abadon uniósł ostatni kieliszek i opróżnił go jednym haustem. – Chwilowo jestem na urlopie i nie pracuję dla nikogo. Nie będę lizał tyłka Michaelowi, a już pewnością nie zamierzam biegać za twoimi diablicami. – Anioł podniósł się z krzesła i chwiejnym krokiem ruszył wśród tłumu podrygujących gości do drzwi. 
– Gdybyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać – zawołał za nim Lucyfer, ale śmierć wolała udawać, że nie usłyszała propozycji.