poniedziałek, 30 listopada 2015

niedziela, 22 listopada 2015

sobota, 14 listopada 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 22_epizod 1



Bezszelestnie zeskoczył z konia. Podał lejce młodemu wyrostkowi, nawet nie zaprzątając sobie głowy jego wyglądem. Nim wszedł do gospody, zerknął ku gęstwinie lasu. To gdzieś tam, za ścianą dębów, buków i sosen stał zamek Gelar.
Lamis zmarszczył brwi. Prawdziwą ironią losu było, że ukrył matkę i cały swój dobytek ledwie dzień drogi od warowni. Gdyby wiedział, że siostra jest tak blisko, nie powlókłby się do Farrander w pogoni za nią, a tak przebył pół królestwa, by odkryć, że siostrę miał przez cały ten czas od nosem.
Uśmiechnął się leciutko, gdyby nie to, że był wprost szaleńczo zmęczony i ledwie stał na nogach, udałby się wprost do warowni. Wiele długich dni w siodle zmusiło go do zmiany planów. Wszedł do karczmy uważnie rozglądając się dookoła. Gospoda nie wyróżniała się niczym specjalnym. Jedno duże pomieszczenie służące za jadalnię i pewnie całkiem sporo izb na piętrze do spania. Długie ciemne stoły i ławy, a przy nich biesiadnicy. Jako że było już późne popołudnie, gości przybywało z każdą chwilą. Z kuchni wynoszono chleby i talerze z mięsiwem. Piwo lało się bez umiaru, czego efekty były widoczne jak okiem sięgnąć. Zapach rzygowin i jadła mieszał się tu bez żadnego skrępowania. Służki, dorodne wiejskie dziewki kręciły się między stołami, roznosząc napitki, ścierając resztki na podłogę, wprost pod łapy wygłodzonych psów. Gwar i hałas był wprost nieznośny.
Kurell zmarszczył brwi. Nie lubił takich miejsc i starał się ich unikać jak ognia. Zazwyczaj jednak towarzyszyła mu matka i siostra oraz gromada podwładnych. Kobiety usługiwały mu na każdym kroku, spełniając jego zachcianki nim zdołał je wypowiedzieć na głos. Tu był zdany na siebie.
Krzywiąc się lekko, stawiając stopy tak, by nie wdepnąć w czyjś zwrócone danie, zajął miejsce przy stole. Szczęściem dla niego chwilę wcześniej poprzedni biesiadnik spadł z ławy zmorzony winem. Lamis przesunął go stopą i kiwnął ręką na służkę. Zjawiła się chwilę później. W jednej ręce trzymała dzban z winem w drugiej ścierę.
– Wytrzyj tu – zażądał, nie pozwalając kobiecie postawić napitku na brudnym blacie. Wzruszyła ramionami, nawet nie zadając sobie trudu skomentować jego słów. Zmiótłszy rękawem resztki mięsiwa i chleba, przetarła deski mokrą ścierą. Szmata nie pachniała najlepiej i już miał na końcu języka powiedzieć dziewce o tym, ugryzł się jednak w język. Nic mu nie da awanturowanie się. Wolał, by jego pobyt tutaj pozostał niezauważony.
– Co serwuje dziś kuchnia? – zapytał, kiedy dziewka uprzątnęła stół i postawiła przed nim piwo.
– Dziczyznę, kartofle, zupę na żeberkach, gulasz z kaszą i kluchy – recytowała z pamięci. – Znalazłoby się chyba jeszcze trochę potrawki z kurczaka – dorzuciła, zerkając po sali.
Kurell wzdrygnął się. Nie zamierzał jeść po nikim resztek.
– Daj mi świeżego chleba i trochę mięsa z sosem. – Rzucił kobiecie monetę, którą ta chwyciła z dzikim błyskiem w oku. Wepchnęła ją szybko do kieszeni, nawet nie zadając sobie trudu, by na nią spojrzeć. – Dopilnuj tylko bym nie dostał cudzych resztek, chleb nie był czerstwy, a dostaniesz jeszcze jedną.
Skinęła chciwie głową i pognała do kuchni. Lamis rozparł się na ławie i obserwował gości. Większość z nich stanowili ludzie przemieszczający się po smoczej ziemi to w poszukiwaniu chleba, to goniąc za pieniądzem. Zauważył, co najmniej pięcioro najemników. Siedzieli w różnych kątach izby, ale wszyscy bez wyjątku prezentowali się tak samo. Wysocy, dobrze umięśnieni, z dłońmi zgrubiałymi od machania mieczem i twarzami na widok, których większość uciekała w popłochu. Nie rozmawiali z nikim, nawet ze sobą. Głowy mieli spuszczone, palcami chciwie wpychali strawę do ust. Krasnoludy jak zawsze były najgłośniejsze i zgodnie ze swoim zwyczajem trzymały się w grupie. Dostrzegł może jednego, dwóch kurellów, ale ci siedzieli cicho z naciągniętymi kapturami i starali wtopić się w tło. W gospodzie nie było elfów, ale też nie spodziewał się ich tutaj zobaczyć. Wywyższająca się rasa nie zwykła zadawać się z pospólstwem. Jako półelf rozumiał ich awersję.
Służka wróciła, przynosząc strawę. Na dużym talerzu piętrzył się spory kawał dziczyzny polany gęstym sosem. Przyniosła również ziemniaki, chociaż o nie prosił o nie i pół bochenka chleba. Pieczywo jeszcze parowało, ledwie co wyciągnięte z pieca.
– Coś jeszcze, panie? – mruknęła służalczo.
– Pokój – powiedział. – Muszę gdzieś przenocować, macie tu izby do wynajęcia?
Skinęła głową.
– A jakże. Całkiem sporo. Mogę kazać przygotować jedną.
– Byle porządną, bez pcheł i zasikanego siennika! – warknął.
Wzruszyła ramionami.
– Postaram się – stwierdziła beznamiętnie, przyzwyczajona do fochów klientów.
Lamis przeklął w duchu i rzucił jej obiecaną monetę.
– Zadbaj o moje wygody, a nie pożałujesz – mruknął. Nie musiał nawet przesadnie kusić kobiety. Z doświadczenia wiedział, że takie jak ona, pracujące za parę groszy i dach nad głową łatwo było skłonić do współpracy, machając byle miedziakiem przed oczami.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, ukazując poczerniałe zęby.
– Przygotuję pokój i mogę ogrzać łoże, jeśli sobie tego życzysz, panie?
Lamis spojrzał na kobietę i wzdrygnął się na samą myśl. Miała brudne szaty, tłuste włosy wystające spod czepka i klejącą się od potu skórę. Przeklął pod nosem.
– Obejdzie się. Chcę tylko pokój. A teraz idź i dopilnuj moich spraw.
Nie czekał, aż służka oddali się, chwycił w palce kawałek chleba i umazał go w sosie. Prawie jęknął. Nawet nie podejrzewał, że był tak głodny. Szybko sięgnął po nóż i odkroił kawałek mięsiwa. Było dobre, kruche, mocno upieczone i dobrze doprawione.
Zajadając się potrawą nie zauważył, kiedy zbliżył się do niego wysoki mężczyzna. Nieznajomy usiadł po drugiej stronie ławy i nie pytając Lamisa o zdanie, nalał sobie piwa z dzbana kurella.
– Jestem Joran – powiedział, jakby to jedno słowo miało tłumaczyć chamskie zachowanie. Złotnik zmarszczył brwi. Obcy był jednym z zakapiorów, jakich dostrzegł z izbie. Miał ciemne włosy i gęsty zarost pokrywający jego policzki. Ubrany na czarno nie zwracałby pewnikiem na siebie takiej uwagi gdyby nie jego słuszny wzrost, długi miecz u pasa i odpychające spojrzenie.
– Zawsze żłopiesz czyjś napitek, czy tylko mnie spotkał taki zaszczyt? – Starał się mówić spokojnie, w myślach jednak oceniał siłę przeciwnika i odległość, jaką miał do drzwi w razie gdyby musiał ratować się ucieczką.
Obcy zarechotał nisko.
– Zawsze – mruknął wesoło. – A ty mi wyglądasz na takiego, co umie zapłacić.
– Czyżby? – Brwi kurella podjechały do góry. Jeśli go słuch nie mylił, najemnik proponował mu swoje usługi. – Zazwyczaj płacę dziwkom za dobrą obsługę, ale ty mi na taką nie wyglądasz.
Joran prychnął.
– Dupodajka, ha, ha – zaśmiał się – jeszcze nikt mnie tak nie nazwał.
– Czego więc chcesz? – Lamis oparł się o ławę. W dłoni trzymał nóż, obracając nim w placach. Może i nie był wielkim szermierzem, ale nie zamierzał dać się łatwo ubić.
– Zaproponować ci swoje usługi – ciągnął Joran. – Nie wyglądasz na tutejszego, może więc przyda ci się przewodnik albo sprawne ramię do obrony?
– Jesteś najemnikiem? – Kurell udał, że się waha.
– Powiedzmy, że włóczę się po smoczej ziemi w poszukiwaniu wrażeń. Jestem silny, mam sprawne ramię i nie boję się byle czego.
– A smoki? Ich też się nie boisz? – zapytał Lamis z krzywym uśmieszkiem.
Reakcja Jorana była zaskakująca. Mężczyzna skrzywił się, przeklął głośno i splunął na podłogę.
– Gardzę tą hołotą.
Lamis tylko się uśmiechnął. Nie pytał o więcej, zbyt głośna rozmowa o bestiach mogła ściągnąć na jego głowę kłopoty. Donosicieli nie brakowało w żadnym królestwie.
– Może rzeczywiście mi się przydasz – powiedział w końcu.
Joran odstawił kubek z piwem, otarł usta z piany i skupił się na rozmówcy.
– Uciekasz przed władzą? – zniżył głos do szeptu.
Spojrzenie Lamisa pozostało niewzruszone.
– A wyglądam na takiego? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Joran wzruszył ramionami.
– Wzrok można oszukać, zmienić wygląd, zachowanie, akcent. Ale kiedy ktoś siada w kącie i stara nie zwracać na siebie uwagi, zazwyczaj ma na bakier z prawem.
Lamis był pod wrażeniem, w duchu przyrzekł sobie być bardziej otwartym i swobodnym w obejściu.
– Możliwe, że szukam kogoś – powiedział po dłuższej chwili – i wolałbym, by moja obecność tutaj pozostała niezauważona.
– Kogo? – zapytał automatycznie najemnik, resztę słów kurella przemilczając.
– Członka mojej rodziny.
– A co się z nim stało? – W spojrzeniu Jorana pojawiła się ciekawość.
– Został porwany – skłamał gładko. Póki nie wiedział, z kim ma do czynienia, zdecydował się nie mówić wszystkiego.
– Przez kogo?
–To akurat nie jest istotne – powiedział.
Najemnik nie wyglądał na przekonanego.
– Jeśli mam ci pomóc muszę wiedzieć czyje tyłki będę musiał obić?
– A jeśli ci powiem, że smoków, co wtedy? – Kurell pochylił się nad stołem, uważnie wypatrując reakcji mężczyzny siedzącego przed nim.
Zbir nie wyglądał na przestraszonego. Przeciwnie, był więcej niż zaciekawiony.
– Wówczas powiem, że to będzie dla mnie prawdziwa przyjemność – wychrypiał wielce z siebie zadowolony.
– Dobrze – przytaknął kurell. – Masz pracę. Zapłacę ci dobrze, jeśli pomożesz mi uwolnić mojego krewniaka. – Póki co nie zamierzał mówić, że chodzi o kobietę. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
– Gdzie on może być? – zapytał najemnik, ponownie nalewając sobie piwa.
– Nie wiem dokładnie – Lamis cedził słowa. – Doszły mnie słuchy, że może być więźniem w Gelar.
Twarz Jorana wykrzywiła się w krzywym uśmiechu.
– To tuż za lasem, jakiś dzień drogi stąd.
– Byłeś tam kiedykolwiek? – Lamis ledwie panował nad ekscytacją.
Joran podrapał się po brodzie.
– Przejeżdżałem obok. Warownia jest spora i wygląda solidnie. Tamtejszy lord umocnił mury i wymienił bramę. Wokół zamku powstaje wioska dla ludzi wygnanych z północy. Zatrzymałem się tam na chwilę. To ładna okolica. Chciałem nawet prosić o wpuszczenie do twierdzy, ale odmówiono mi wstępu. – Najemnik ponownie splunął na podłogę, do jego głosu zakradł się gniew. – Młody gówniarz, którego miejscowi zwą zarządcą, kazał mi się wynosić, twierdząc, że nie potrzebują sprzedawczyków. Ledwie pozwolili mi napoić konia.
Lamis pokiwał głową. W głowie miał już pewien plan, a zatargi Jorana z mieszkańcami Gelar były mu bardzo na rękę.
– Wejście do zamku zostaw mnie. Twoja rola będzie polegać na wydostaniu z lochów mojego krewniaka. – Sięgnął pod poły płaszcza, do sakiewki ze złotem. Bez wahania rzucił kilka sztuk najemnikowi.
– Pomóż mi, nie zadawaj głupich pytań, a będziesz bogaty.

sobota, 7 listopada 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 18_epizod 1



Uderzył raz jeszcze, wsłuchując się w głuchy łoskot łamanych kości. Nie lubił bić, ale nie miał wyboru. Nim zapadnie wyrok, musi mieć pewność, że nic więcej nie wyciśnie z więźnia. A smok wiszący na łańcuchu nie chciał współpracować. Zdołał wyciągnąć z niego zaledwie kilka słów: jak ma na imię i to, że gwardzista przyznał się do spisku na życie króla. Nazwisk jednak żadnych nie podał. W tym miejscu skończyła się cierpliwość Melira.
Następne kilka godzin spędził na zapoznawaniu więźnia ze wszelkimi możliwymi rodzajami bólu. Za każdym razem, kiedy Guwes, bo tak miał na imię pojmany, tracił przytomność, kazał go cucić. Aż w końcu nie pozostało już nic ludzkiego w gwardziście. Bardziej przypominał skatowane i zadręczone na śmierć zwierzę niż ludzką istotę. Warczał i skomlał za każdym razem, kiedy Melir uderzał. Próbował gryźć, ale jego ruchy były mocno ograniczone. Kulił się przed ciosem i wył z bólu. W jego spojrzeniu nie było śladu myśli, tylko cierpienie i błaganie o śmierć.
- Wystarczy. - Słowa wyszły z ust Ariela. Monarcha kilka godzin temu zajrzał do lochów i mimo protestów Melira, by nie uczestniczył w krwawym procederze, nie opuścił celi.
- Jesteś tego pewien, panie? - zapytał hrabia.
Władca smoków skinął głową.
- Jemu jest już wszystko jedno, czeka, aż zadasz ostateczny cios.
- Co mam zatem z nim zrobić? - Hrabia wytarł ręce i twarz od krwi. Nie na wiele się to zdało. Całe jego ubranie było umazane posoką więźnia, koszula lepiła się mu do pleców, a białe włosy od kropel krwi zabarwiły się miejscami na różowo.
- Uwolnijcie go z więzów i zamknijcie pod kluczem.
- Nie każesz go zabić? - Melir wyglądał na zdziwionego.
Ariel pokręcił głową.
- Nie chcę być posądzony o prywatę, dlatego osądzi go Rada Królewska.
Melir nie wyglądał na przekonanego i pewnie jeszcze by oponował, gdyby spojrzenie króla nie było tak zagniewane.
- Będzie jak sobie życzysz. – Dał znać strażnikom by zajęli się więźniem.
Król warknął.
- Nie chcę, by szeptano, że skazuję na śmierć bez prawa do obrony.
W Melirze obudził się gniew.
- Pozwól panie sobie przypomnieć, że twój syn był całkiem bezbronny, kiedy usiłowano go zgładzić.
Oblicze króla stało się chmurne, a jego zielone oczy zmieniły kolor na złocisty. Trwało to tylko chwilę, wystarczająco jednak długo, by Melir rozpoznał oznaki wzburzenia.
Władca nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdy na korytarzu rozgorzała wrzawa i chwilę później stukot wielu par buciorów wypełnił podziemia. Do celi wbiegło kilku zbrojnych.
- Wasza Wysokość! - zawołał jeden z gwardzistów. - Doszło do kolejnego ataku.
Z twarzy Melira odpłynęły wszelkie kolory, król w jednej chwili był na korytarzu.
- Moja rodzina? - wychrypiał, stając naprzeciwko rycerza.
- Bezpieczni, mój panie. Był pożar w królewskim skrzydle, ale już ugaszony.
- Gdzie się paliło? Są ofiary? - dociekał Melir, również wychodząc na korytarz. Gniew bijący z jego oczu i poplamione krwią ubranie nadawało jego postaci przerażający wygląd. Gwardzista zawahał się, nim odpowiedział.
- Ogień wybuchł w komnacie gościnnej, nikt nie został ranny.
- Gdzie jest Jej Wysokość?! - warczał Ariel, kierując się do wyjścia.
- W swojej komnacie, razem z synami i ojcem.
Idąc za władcą Melir zagryzał wargi ze złości. Nie mieściło mu się w głowie jak ktoś śmiał zaatakować, wiedząc, że złapano kilkoro ze spiskowców. A może właśnie dlatego podjęto próbę? Nagle opanowało go złe przeczucie. Odwrócił się i krzyknął do wartowników wynoszących z sali przesłuchań omdlałego Guwesa.
- Pilnujcie go dobrze, jeśli ucieknie, zapłacicie za to głowami.
Zdziwienie odmalowało się na twarzach rycerzy. Popatrzyli po sobie niepewnie. Nie nawykli kwestionować rozkazów, ale ich miny świadczyły, że nie rozumieli, jakim sposobem na półumarły smok miałby zbiec.
Melir nie został by tłumaczyć im, co kołatało się mu w głowie. Zamiast tego dogonił króla i jego świtę. Opuszczając lochy władca nie odezwał się ani słowem, kolejne korytarze również pokonali w absolutnej ciszy. Dopiero kiedy dotarli do tej części zamku, którą mieli prawo zajmować tylko członkowie rodziny królewskiej, Ariel, przemówił do białowłosego smoka.
- Cokolwiek się stało, postaraj się nie zdenerwować Eleny.
Hrabia drgnął, ale nie skomentował słów monarchy. Ariel darzył swoją delikatną małżonkę wprost szaleńczym uczuciem. Melir nie miał pojęcia, co to znaczyło, nigdy, nawet w chwilach największej bliskości z Agatte nie doświadczył takiego oddania. Odruchowo, kiedy tylko piękna twarz żony pojawiła się przed jego oczyma, zacisnął dłonie w pięści. Nigdy nie wybaczył kobiecie tego, co zrobiła. Nigdy też nie przestał sobą gardzić za to, że nie znalazł w sobie dość siły, by ją zabić.
Woń spalenizny ciągle jeszcze mocno wyczuwalna w powietrzu rozproszyła jego myśli, zmuszając, by skoncentrował się na obecnej chwili. Na korytarzu roiło się od zbrojnych i służby. Szóstka gwardzistów stała przed drzwiami sypialni królewskiej, pilnując władczyni. Pozostali przetrząsali sąsiadujące izby. Spalona komnata znajdowała się na końcu korytarza, w miejscu, z którego nijak nie można było dostać się do pokoi monarchów. Melir zmarszczył brwi, po raz kolejny zastanawiając się, czy dzisiejsze zdarzenie faktycznie miało coś wspólnego z pojmaniem Guwesa. Król nie miał żadnych wątpliwości, minął zbrojnych i odsuwających się przed nim służących, po czym wszedł do komnaty. Mimo otwartych okien duszący dym ciągle jeszcze unosił się w powietrzu.
Władca i hrabia Karez zatrzymali się w progu, patrząc na to, co pozostało z izby. Doszczętnie spłonęło łoże i stojące wokół niego skrzynie, jak również gobeliny wiszące przy łożnicy.
- Kiedy wygaszono ogień w kominku? - zapytał Melir, łapiąc jednego ze sług za ramię, chociaż żaden mebli nie znajdował się nawet w pobliżu paleniska, a drewniane polana wyglądały na nietknięte. - Po tym jak ugaszono pożar, czy wcześniej?
Sługa zamrugał zaskoczony.
- Panie, tej komnaty od dawna nikt nie ogrzewał.
Melir tylko warknął groźnie, ale to król wypowiedział na głos wniosek, który sam się nasuwał.
- Zatem, ktoś ewidentnie podłożył ogień.
Melir nic nie rzekł. Był tego pewien, jeszcze nim weszli do zniszczonej komnaty. Mrużąc oczy, patrzył na uwijających się służących, uprzątających pogorzelisko i pomagających im rycerzy. Korciło go, by kazać im wszystkim się wynosić i samemu poszukać śladów, obawiał się jednak, że ogień zatarł wszelkie tropy. I wtedy poczuł coś dziwnego. Smok wewnątrz niego zamruczał, budząc się ze snu, przesuwając się pod skórą, szukając źródła woni. Zapach był dziwnie znajomy, urzekający, delikatnie zabarwiony słońcem tęsknotą i lękiem. Serce mężczyzny zabiło gwałtownie, gdy zrozumiał, kto zostawił swój ślad w pomieszczeniu. Smok podchwycił jego myśl i powarkując, drapał pazurami o żebra.
- Nic tu po nas, mój panie. - Hrabia zmusił się by nadać swemu głosowi chłodne brzmienie. - Później porozmawiam z wartownikami i służbą, teraz chciałbym sprawdzić jak miewa się królowa.
- Ja również. – Głos władcy był ciężki od gniewu. Mężczyźni opuścili zniszczoną sypialnię, kierując się ku komnatom władczyni. Elena siedziała w głębokim fotelu, tuląc do siebie syna. Mały książę spał w najlepsze, zupełnie nieświadomy panującego wokół zamieszania. Stary król Tynaru, otulony w gruby szlafrok, siedział w drugim fotelu. Na jego twarzy malowała się troska i zmęczenie. Nataniel był dużo mniej powściągliwy. Krążył po izbie w tę i z powrotem, wyłamując palce, ledwie panując nad rozsadzającym go gniewem, powarkując na gwardzistów przeszukujących izbę.
Ariel od razu podszedł do żony. Ucałował jej usta i upewniwszy się, że Elear jest zdrowy, rozejrzał się po izbie.
- Co się tu wyprawia?! – warknął na zbrojnych.
Po głowie Melira kołatało się to samo pytanie. Rozumiał, że należało sprawdzić, czy w sypialni nie ukrył się szpieg, jednak poza zajrzeniem do szafy i pomieszczenia kąpielowego przylegającego do łożnicy, nie było specjalnej możliwości, gdzie ktokolwiek mógłby się schować. Dlaczego zatem gwardziści zaglądali do skrzyń i przetrząsali łoże monarchów.
Ciemnowłosy wojownik, którego imienia hrabia nie pamiętał, podszedł do króla i pokazał mu nóż.
- Znaleźliśmy to pod łożem Waszej Wysokości - powiedział.
Król chwycił ostrze, a cichy złowrogi warkot wydobył się z jego piersi.
- Nie należy do mnie. - Władca ważył w dłoni sztylet, przyglądając się rękojeści. Ostrze było wąskie i długie. Idealne do zadania śmiertelnego ciosu w serce. Rękojeść bogato zdobiona złotymi zawijasami i runicznym znakami.
- Mogę spojrzeć? - Melir podszedł króla, a władca oddał mu bez wahania nóż. Brwi hrabiego Karez zmarszczyły się, kiedy usiłował rozpoznać znaki na zbrodniczym narzędziu. Sztylet jednak nie zawierał żadnych odniesień, co do swego właściciela. Kosztowna stal nieposiadająca żadnych szczególnych znaków.
- Gdzie dokładnie leżał? - zapytał gwardzistę.
- Pod łożem, bliżej nóg, jeśli cię to interesuje, panie. W żadnym szczególnym miejscu, bez trudu go dostrzegliśmy.
- Był w coś zawinięty? - dociekał lord. Uniósł ostrze, wąchając je, ale nie wyczuł nic szczególnego. Zbyt wiele osób trzymało go w dłoniach i teraz zapachy ich wszystkich mieszały się za sobą.
- Czy coś jeszcze znaleźliście? - zapytał. - Jakieś przypadkowe przedmioty? Coś, co nie powinno tutaj być?
Zbrojny pokręcił głową.
- Nie, ale jeszcze sprawdzamy.
- Podrzucono go dziś, czy leżał tam od dawna? – Ariel wyraził swe wątpliwości na głos.
Melir zamyślił się. Istniało spore prawdopodobieństwo, że ostrze od wielu dni leżało pod łożem króla i czekało aż zamachowiec wejdzie do komnaty i go użyje.
- Wszystko jest możliwe - odrzekł wymijająco. Dopóki nie złapie konkretnego tropu, wolał nie wdawać się w dyskusje. O wiele bardziej interesowała go inna kwestia. Spojrzał na królową, która ciągle gładziła syna po czarnych włosach.
- Pani - zwrócił się do monarchini. - Czy twoje służące nie zauważyły nikogo podejrzanego kręcącego się w pobliżu sypialni? A twoje dwórki, czy nakazałaś im szczególną ostrożność?
Władczyni smoków uniosła głowę i spojrzała na białowłosego lorda. Wbrew temu, co czego się Melir spodziewał, nie dostrzegł w jej spojrzeniu strachu czy przerażenia, tylko zmęczenie.
- Nie wiem, nie rozmawiałam jeszcze ze służbą, myślę jednak, że gdyby coś zauważyły, powiedziałyby mi o tym. Co się zaś tyczy dwórek... - zawiesiła głos - rozmawiałam o nich z Rillą. Poprosiłam ją i Helenę, by ostrzegły niewiasty i zakazały im opuszczać zamek.
- Kiedy z nimi rozmawiałaś, pani? - Głos Melira stał się chrapliwy ze zdenerwowania. Bestia wewnątrz niego szarpnęła się, słysząc imię kobiety, którą darzyła szczególnymi względami.
- Kilka godzin temu - odrzekła królowa. Nagle twarz monarchini pobladła, a jej głos zaczął drżeć. – Myślisz hrabio, że coś mogło się im stać?
- Sprawdzę to – odrzekł, kierując się ku drzwiom. Nim jednak opuścił izbę, królowa krzyknęła za nim.
- Hrabio Kiral...
Zatrzymał się i spojrzał na Jej Wysokość. Monarchini uniosła rękę i wskazała na niego.
- Nim pójdziesz postraszyć moje damy dworu, czy mógłbyś zmienić odzienie. Obawiam się, że jeśli przeżyły dzisiejszy wieczór, na twój widok padną zemdlone.
Zamrugał zaskoczony, początkowo nie rozumiejąc słów władczyni. Dopiero później spojrzał na swoją koszulę i zmieszał się. Królowa miała rację, wyglądał przerażająco, mniej więcej tak jakby wytarzał się w czyjś wnętrznościach. W pewnym sensie była to prawda. Wytarzał się we krwi i bólu Guwesa. A teraz szedł na spotkanie z Heleną.