niedziela, 7 kwietnia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 14_epizod 1



Wstawiła do zlewu pustą szklankę, by chwile później wejść do niewielkiego salonu. W kuchni ciągle jeszcze unosił się słaby zapach ciepłej krwi, dla zwykłego człowieka zupełnie niewyczuwalny, jednak dla wampira drażniący i kuszący.
Wiki nie była głodna, to że wypiła przed chwilą sporą porcję życiodajnej mikstury, zrobiła bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Zaskakujący był fakt, iż krew która jeszcze kilka dni temu smakowała wybornie, teraz wydawała się jej być dziwnie rozcieńczona i kiepskiej jakości.
Czy krew Lordów mogła tak namieszać w jej kubkach smakowych?
Mogła.
Świadczył o tym, chociażby fakt, że na dworze ciągle jeszcze królowało słońce, a ona od ponad godziny była przytomna. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Zapadała w sen wraz ze wschodem słońca i budziła się tuż po zmroku.
Dlaczego tym razem było inaczej? Wampiry zazwyczaj żywią się ludzką krwią, choć zdarzają się i takie, które tkwią w stałych związkach z nieśmiertelnymi. Nigdy jednak nie słyszała, by któryś z jej pobratymców był przytomny w ciągu dnia.
Czy to krew nieśmiertelnych wojowników tak bardzo namieszała w jej martwym ciele? Kusiło ją, by uchylić okiennice i spojrzeć na okalający jej dom sad w świetle dnia. Zagryzła wargi, czym prędzej odsuwając się od okna, besztając siebie ostro za głupie myśli. Jeszcze tego brakowało, by próbowała spacerować w pełnym słońcu.
Kręcąc głową sięgnęła po telefon. Usiadła na kanapie i odsunęła klapkę komórki. Wiedziała, że coś się zmieniło, czuła się inaczej. Przepełniała ją energia oraz moc jakiej nie czuła w sobie od dawna, a być może nawet nigdy. Moc demonów zmieszana z krwią nieśmiertelnych - nigdy dotąd nie kosztowała takiej mieszanki. Ale też nigdy dotąd nie była w siedzibie Lordów.
Twarz jasnowłosego mężczyzny natychmiast stanęła jej przed oczyma. Mimowolnie jęknęła. Do tej pory , żaden mężczyzna, tak na nią nie działał. Ten wojownik wprawiał ją w totalnie oszołomienie. Elektryzował ją spojrzeniem i zaskakiwał inteligencją. Wybuchowa mieszanka jak na wojownika nawykłego do machania mieczem. Instynktownie chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej, znaleźć się bliżej niego, dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, mięśniom. Poznać go. Zrozumieć dlaczego tylko jego dotyk budził jej ciało do życia?
Westchnęła ściskając mocniej telefon. Kiedy rzuciła się na niego, myślała tylko o tym, by napić się krwi, nieważne kim był. Jej głód był silniejszy niż wszystko dookoła. A potem on przekręcił głowę i zamiast w szyję, wgryzła się w jego usta. Na przestrzeni setek lat, nie zrobiła czegoś równie erotycznego. Nigdy też nie poczuła takiej ekstazy, jak wtedy, kiedy ssała jego miękkie wargi.
- Argh – warknęła sfrustrowana. Takie głupie myśli do niczego dobrego jej nie zaprowadzą. Przeciwnie, mogą znacznie utrudnić realizację jej planów. – Galen – powiedziała na głos, wzdrygając się nieznacznie na dźwięk jego imienia. To na nim powinna się skupić. Im szybciej wyrówna rachunki tym lepiej.
Drobnymi palcami szybko wstukała numer telefonu jaki otrzymała od Stefano. Co prawda nie wierzyła, że należał on bezpośrednio do Galena, kiedy więc dozorca Nadziei odebrał już po drugim dzwonku, prawie podskoczyła ze strachu.
- Czego? – warknął mężczyzna. – Niczego nie sprzedaję. Niczego nie kupuję. Nie wiem kim jesteś i skąd masz ten numer, radzę ci jednak rozłączyć się i spierdalać gdzie pieprz rośnie…
- Wiktoria Vegan z tej strony i wcale nie zamierzam przed tobą spierdzielać.
Cisza. Potem:
- Wiki – mężczyzna wyraźnie się odprężył. – Jak miło cię słyszeć moja krwawa przyjaciółko – rozśmiał się głośno.
- Wzajemnie – nie skomentowała sposobu w jaki ją określił. Prawdopodobnie odkrył już, że ma do czynienia z wampirem.
- Czym mogę ci służyć? – zaczął ostrożnie, przerzucając na nią ciężar rozmowy.
- Przemyślałam twoją propozycję – i zamierzam cię zabić, dodała w myślach.
- Tak? – wyraźnie się niecierpliwił, czy może tylko tak się jej zdawało?
- Jestem gotowa na nią przystać. Mam jednak parę wrunków – niech nie myśli, że pójdzie mu z nią tak łatwo.
- Zanim zapytam jakie to warunki, mogę wiedzieć dlaczego się zgodziłaś? – szczebiotał słodko, przyprawiając ją o mdłości.
- Powiedzmy, że mamy wspólnych wrogów.
Roześmiał się dźwięcznie.
- A to bardzo ciekawe. Chętnie posłucham szczegółów… - jak nic chciał ją sprawdzić.
- To porachunki natury osobistej – powiedziała, co zresztą było prawdą. Teraz już tak, po tym jak ją uwięzili. – Dawno temu bardzo skomplikowali mi życie, a ja nigdy nie zapominam krzywd – taa, niech sobie gnojek myśli co chce.
Milczał przez chwilę nim odpowiedział:
- Jakie stawiasz warunki?
Tak łatwo uwierzył w jej słowa? Jego bezwarunkowa akceptacja zaskoczyła ją. Spodziewała się oporu, podejrzliwości, a co najmniej tego, że zażąda od niej szczegółów znajomości z Lordami.
- O tym, chciałabym porozmawiać już w cztery oczy.
Jeszcze raz się roześmiał, a jej zrobiło się niedobrze. Dopiero co wypita krew podeszła jej do gardła.
- Liczyłem że to powiesz.

Mroczny Dotyk - Rozdział 13_epizod 1





- Możecie sobie mówić, co tylko chcecie, ale ja uważam, że nasz najważniejszy problem, to wcale nie ucieczka wampirzycy, tylko sam fakt, że z taką łatwością udało się jej to zrobić – Aeron przejechał dłonią po krótkich włosach. – Nie martwi was to, że nasza pilnie strzeżona forteca stała sobie otworem i każdy bez problemu mógł do niej wejść lub z niej wyjść?
Reyes westchnął.
- Fakt daliśmy ciała. Kurwa mać, trzeba będzie wzmocnić czujność. Zwłaszcza, że nie wiemy, czy nie wróci tu ze swoimi ludźmi.
- Albo Łowcami – dodał Lucien.
Anioł tylko zmarszczył brwi. Nic jednak nie powiedział.
- Słońce wschodzi, czyli dziewczyna musiała, gdzieś się zaszyć.
- A więc mamy dobre dwanaście godzin, by ją odszukać – dodał Reyes.
- Jakieś sugestie? – zapytał Lucien, spoglądając na Torina.
- Słońce pali jej skórę, musiała więc poszukać jakiegoś mrocznego miejsca – mówił wojownik, wracając do swoich komputerów. Szybko przeskakiwał z obrazu na obraz, szukając tego właściwego, czyli nagrania z kamery nad bramą wjazdową. – Nie miała za dużo czasu, a większość kamienic w Budapeszcie zbudowana jest w starym stylu, znaczy się mają dużo okien.
- A więc odpadają – skitował Aeron. – Co jeszcze mamy w pobliżu?
- Kilka zabytkowych kościołów i cmentarzy… może jakaś krypta, albo… - reszta słów dozorcy Zarazy zginęła w potoku przekleństw, jakie za jego plecami, wyrzucali z siebie wojownicy.
Torin z wrażenia rozdziawił tylko usta. Rozmazana postać, z nadludzką wręcz prędkością przemknęła przez las, zatrzymując się dopiero tuż przed główną bramą. Wampirzyca nie podeszła jednak do stalowych wrót, nie próbowała ich nawet dotknąć. Nozdrza Wiktorii falowały delikatnie, wyczuwając niebezpieczeństwo czyhające na nią przy bramie.
Torin również oddychał chrapliwie. Była piękniejsza niż ją zapamiętał. Policzki miała lekko zarumienione, być może od biegu, a może od krwi jego i Kane’a. Ciało wojownika natychmiast zareagowało na ten rozkoszny widok. Nawet demon przeciągnął się w zakamarkach jego umysłu, mrucząc cichutko. Dotknij. Moja. Torin zagryzł wargi, przywołując swe ciało i demona do porządku. „Nie twoja i nie moja” warknął w myślach.
Sądził, że dziewczyna spróbuje sforsować bramę, lub zniszczyć panel kontrolny i tym sposobem otworzyć sobie furtkę na wolność. Zamiast tego wampirzyca, cofnęła się o kilka kroków, przymknęła oczy i chwilę później smugi ognia ogarnęły jej ramię. Żywe płomienie szybko poradziły sobie ze skórzaną odzieżą, w żaden jednak sposób nie paląc jej twarzy i włosów.
Potem płomienie przesunęły się na plecy, tworząc ze wstążek ognia, skrzydła. Najprawdziwsze, utkane z ognistych piór, skrzydła.
Kobieta rozejrzała się po raz ostatni dookoła, skrzydła szybko rozwinęły się za jej plecami i uniosły ją do góry.
- O w mordę – mruknął Reyes.
- Płomienie – wydukał oniemiały Torin. Ogień pojawił się na jej ramieniu. Ogień, który nie trawił jej ciała. A potem... Jakim sposobem to zrobiła? Lub raczej skąd taka moc u wampira?
- Ten ogień jej nie palił – skwitował Lucien, gromiąc ostrym spojrzeniem Zacharela. – Przypominał wasz niebiański ogień?
Anioł wyprostował się dumnie.
- Zapewniam cię, że z nami ona nie ma nic wspólnego.
- Czyżby? – dozorca Śmierci podszedł do anioła. Ich twarze prawie się ze sobą stykały. – Jakoś śmiem w to wątpić. Żaden wampir nie posiada takiej mocy, a ty chciałeś jej uwolnienia.
- Może to upadła anielica? – Reyes również zbliżył się do anioła, osaczając go z drugiej strony.
- Nigdy nie była aniołem – skwitował spokojnie Zachrel, niezrażony gęstniejącą atmosferą i otaczającymi go wrogimi spojrzeniami.
Torin nie słuchał tej ostrej wymiany zdań. Jego myśli galopowały jak szalone, próbując poskładać wszystkie elementy układanki w jedną całość.
- Płomienie… - powtórzył cicho, raczej sam do siebie niż do reszty wojowników. – Nie ogarnęły całego jej ciała… tylko wyszły z jej ramienia… Dlaczego właśnie z ramienia? – zapytał unosząc głowę i spoglądając na wojowników.
Nagle wszystko stało się jasne.
- Miecz na jej ramieniu! – powiedział zrywając się z krzesła i zrzucając na podłogę papiery leżące na biurku. Kserokopie starodruku i odręczne notatki rozsypały się wokół nóg wojownika. – To on jest źródłem jej mocy – wojownik wbił zielone oczy w Zacharela.
Twarz anioła przybrała kamienny wyraz.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz – powiedział.
- Za to ty wiesz dokładnie – naciskał wojownik. – Już wcześniej widziałem tatuaż na jej ramieniu. Cały ten zwój, te kreski, kropki, znaki i symbole – powiedział, schylając się po rozrzucone notatki. – Od początku wiedziałeś, o co w tym chodzi – pomachał kartkami w powietrzu. – Wolałeś jednak wodzić nas za nos. Niestety mam dla ciebie złą wiadomość, ja już wiem jak odczytać treść pergaminu. Ironia losu polega na tym, że to właśnie jej ucieczka sprawiła, że odkryłem, co zawiera starotekst.
Zacharel zmarszczył brwi, nic jednak nie powiedział.
- Co zniknięcie wampirzycy ma wspólnego z kawałkiem pergaminu? – zapytał Aeron.
- Bardzo wiele – skwitował krótko Torin. – To o niej mówi pergamin.
Przerażającą ciszę jaka zaległa po słowach wojownika, zakłócały tylko ich szybkie oddechy. Lucien odezwał się jako pierwszy.
- Dlaczego uważasz, że zwój sprzed kilku tysięcy lat, mówi właśnie o tej kobiecie?
- Nie mówi o niej, mówi o artefakcie – rzucił szybko Torin, chwytając w dłoń jedną z kopi starotesktu i odwracając się do przyjaciół plecami. Położył papier na biurku i zaczął łączyć ze sobą dziwne znaki. – Cały czas zastanawiałem się, do jakiego alfabetu one należą. Tymczasem to wcale nie litery, tylko fragmenty rysunku – jego dłonie poruszały się szybko, łącząc kolejne kreski  i kropki w jedną całość. Najpierw ukazała się głownia, potem rękojeść z jelcem. Ostrze było lekko wygięte, zdobione runami po bokach. W miarę jak rysował szum podnosił się za jego plecami.
- Miecz – prychnął Aeron.
- Wampirzyca ma identyczny tatuaż na ramieniu – Lucien wypuścił powietrze z sykiem.
- Co to dla nas oznacza? – dopytywał się Reyes.
Torin skończył rysować. W milczeniu przyglądał się rysunkowi. W głowie mu się nie mieściło, że wcześniej na to nie wpadł. Powoli obrócił się mierząc uważnym spojrzeniem anioła.
- Ten miecz to artefakt, prawda? – zapytał wskazując na rysunek. Kiedy anioł nie odpowiedział, ciągnął dalej. – Pozostałe symbole… te przedstawiające świątynię, słońce, rzekę… też są prawdziwe. A wszystkie łącznie mówią o tym samym. Mam rację? Miecz, to czwarty artefakt, nie ma on postaci materialnej, jak Płaszcz Niewidzialności, czy Klatka Przymusu, lecz jest mocą samą w sobie, ukrytą w ciele jej aktualnego opiekuna.
- Strażniczki – niechętnie poprawił go anioł.
- Strażniczka miecza – powtórzył jak echo Torin. – Wcześniej, kiedy pracowałem nad pergaminem, odkryłem, że opowiada on o ścieżce życia, uciekłeś wtedy z fortecy, jakby coś cię wystraszyło – w miarę jak kolejne słowa padały z ust dozorcy Zarazy, zielone oczy wojownika zaczęły wypełniać się czerwienią – znakiem demona. – Już wtedy wiedziałeś, że jestem blisko rozwiązania łamigłówki, a Wiktoria odgrywa w niej kluczową rolę.
- Nadal nie masz pojęcia o czym mówisz – ciało anioła w jednej chwili stało się niewidzialne, by chwilę później zmaterializować się tuż przed Torinem. – To tylko zlepek słów, nic więcej…
- Czyżby? – wojownik nie cofnął się przed aniołem, przeciwnie, zmniejszył odległość między nimi, tak, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Wystarczyło jedno muśnięcie anielskiej skóry i świat pogrążyłby się w chorobie. – Greckie słowa i znaki, opowiadają o życiu, jego sensie, zakrętach losu… innymi słowy o ścieżce życia. A miecz? – zamilkł, rozważając w myślach, wszystko co do tej pory odkrył. – Miecz… być może wyznacza ślad życia jakiejś konkretnej osoby… może właśnie jej - strażniczki… - zamilkł widząc obojętność na twarzy anioła. – Nie – powiedział po dłuższej chwili, spoglądając raz jeszcze na rysunek ostrza. – Miecz nie wyznacza ścieżki jej życia, bo po co niby miałby to robić? Jego moc może wyznaczyć ścieżkę życia dowolnej osoby… przepowiedzieć ją, jak podejrzewam, a może… - zamilkł, bo oczy anioła wypełniły się lodem, a śnieg zaczął sypać się z jego skrzydeł. – Przepowiedzieć – powtórzył raz jeszcze. – A skoro może to zrobić, przepowiedzieć przyszłość każdego z nas, być może jest również w stanie wpływać na nią… kształtować ją.
Anioł milczał, dumnie unosząc podbródek.
- Ona nie jest dla was – wycedził przez zęby. – Nie zbliżycie się już więcej do niej, a Miecz Przeznaczenia nie wpadnie w wasze ręce –  mówiąc to zniknął.
***
Wylądowała na peryferiach Budapesztu, kiedy pierwsze promienie zaczynały sunąć po ziemi. Ogniste skrzydła zniknęły w chwili, kiedy jej stopy dotknęły podłoża. Niewielki domek z czerwonej cegły, pokryty staromodnym gontem, porośnięty bluszczem, stał schowany w plątaninie starych drzew, ukryty przed ciekawskimi spojrzeniami. Odpędzając na bok gałęzie, Wiki pomknęła w stronę domu. Mentalnie otwarła zamek, nim jeszcze dotknęła klamki. Wbiegła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Świt błyskał złotem i pomarańczą, oplatając stare konary drzew. Wiki nie widziała tego, lecz czuła każdą cząstką swego ciała. Czas istot nocy dobiegał końca, czy chciała, czy nie, musiała udać się na spoczynek.
Ręce i nogi nagle stały się dziwnie odrętwiałe, ostatkiem sił powlokła się do kanapy stojącej w salonie. Opadła na nią, nie mając już nawet siły, by przekręcić się na wznak. Mentalnie zdążyła jeszcze zablokować okna i drzwi, nim pochłonęła ją ciemność.
***
- Mamo proszę, otwórz oczy, spójrz na mnie – smukłe palce dziewczynki bezskutecznie próbowały ocucić matkę. Krew wsiąkała w ziemię, mocząc białą szatę dziewczyny. – Mamo – szlochała dziewczynka. – Nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie… - dziewczyna opadła na kolana, tuż obok zakrwawionego ciała matki, tuż obok zmasakrowanych ciał kapłanek Świątyni Jasnowidzenia. Płacząc, ukryła twarz w dłoniach.
- No proszę, jeszcze jeden mały zajączek – mroczny głos rozległ się tuż nad nią.
Uniosła zapłakaną twarz, spoglądając w oczy nieznajomego- w oczy oprawcy. Był wysoki, potężnej budowy, cień jaki rzucał całkowicie zasłaniał jej słońce. Twarz umazana krwią, włosy splątane i w nieładzie. Ze skrzydeł, wyrastających z jego pleców, kapały stróżki krwi. Najgorsze były jednak oczy- przekrwione, pałające żądzą mordu.
- Nie powinnaś była opuszczać swojej nory, zajączku – wychrypiał mężczyzna, unosząc miecz, ociekający krwią.
- Kim jesteś? – zapytała cienkim głosem.
- Twoim ostatnim żywym wspomnieniem – warknął nim ostrze przebiło ją na wylot.
Upadła na mokrą ziemię, jej własna krew zmieszała się z krwią leżących wokół niej kapłanek, z krwią matki. Ciało zgięło się w agonii, serce szaleńczo tłukło się w piersi, pompując krew, która strugami wylewała się na zewnątrz. Mięśnie brzucha drgały, nie radząc sobie z falami bólu i odrętwienia na przemian przepływającymi przez ciało. Chciała coś krzyknąć, ale usta zastygły w karykaturalnej pozie.
Gdzieś daleko ponad nią zatrzepotały skrzydła, unosząc zabójcę poza mury świątyni, poza bramy sprawiedliwości.
Mrok powoli ogarniał jej umysł. Resztkami sił, sięgnęła do matki, wczepiając się kurczowo w jej dłoń, szukając otuchy i pocieszenia w ukochanym ciele rodzicielki. Przesunęła zdrętwiałymi palcami wzdłuż ramienia, zawsze tak ciepłego, tak kochającego, teraz zimnego oraz poharatanego przez ostrze napastnika. Dziewczyna dotknęła miejsca w którym morderca, rozdarł ciało matki aż do kości, szukając w nim tego, czego nie można było zobaczyć.
Zamknęła oczy, czekając aż serce przestanie bić, a udręczona dusza opuści ciało i dołączy do matki w ostatniej wędrówce. Gdy nagle coś gorącego dotknęło jej palców. Ogień tak wielki, że stopił skórę na jej dłoni. Szarpnęła się, ale ciało już nie reagowało na jej polecenia. Chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. Tymczasem żar przesunął się z dłoni, wędrując w górę, wzdłuż jej ramienia, paląc po drodze skórę, zostawiając wypalony głęboko w jej ciele, znak - ślad swojej obecności.
Ogień wgryzał się głęboko w jej ciało, oplatając gorącymi mackami kości oraz mięśnie, osaczając rozdygotane serce, pożerając tlen wypełniający jej płuca. Nie mogła się poruszyć, odsunąć, uciec. Mogła tylko czuć i cierpieć. A potem, kiedy już myślała, że serce pęknie jej z bólu, nastała cisza, ogień zgasł, a ona zapadła się w ciemność.
Wreszcie.
Śmierć przyszła po nią.

Mroczny Dotyk - Rozdział 12_epizod 2




Białe skrzydła dozorcy Nadziei zatrzepotały na wietrze, kiedy łagodnym łukiem opadał nad tarasem Świątyni Jasnowidzenia. Nie powinno go tu być, Rhea dała mu jasno do zrozumienia, co powinien zrobić. On jednak z jakiś dziwnych nieznanych sobie powodów nie zgadzał się z rozkazami swojej królowej.
Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że coś mu umyka, że przegapił jakiś ważny element, coś tak cholernie istotnego, co powaliłoby Rheę na kolana.
Przeszedł swobodnie przez brukowany dziedziniec, ledwie dostrzegając strażników Świątyni, którzy w pełnej gotowości pojawili się u wejścia do sanktuarium.
Świątynia wyglądała tak jak ją zapamiętał. Nie za wysoka, z dużym płaskim dachem, ginęła w tłumie innych budynków Tytanii. Każdy narożnik świątyni wsparto na trzech kolumnach. Do środka prowadziło tylko jedno wejście, również ozdobione kolumnami. Nad wejściem do świątyni umieszczono płaskorzeźbę, przedstawiającą najprawdopodobniej Uranosa. Wewnątrz znajdował się olbrzymi dziedziniec, wyłożony wypolerowanym go gładkości piaskowcem, a na nim fontanna jasnowidzenia, z której to kapłani czerpali swą moc. Cztery boki dziedzińca oplatały identyczne portyki kolumnowe. Dziesiątki misternych rzeźb, kolumn i wejść. Niedoświadczony pielgrzym z łatwością pogubiły się we wnętrzu sanktuarium. 
Przed świątynią, na postumentach, znajdowały się posągi bogów Tytani: Kronosa, Rhei, Temidy, Hyperiona i Tetydy.  To przed nimi ustawili się wartownicy, spoglądając czujnie na Galena. Jak na współczesne czasy, byli kiepsko uzbrojeni. Mieli ledwie po jednym ostrzu i tarcze. „Oręż niebieski” prychnął Galen.
Dawniej za czasów Zeusa, nikt nie pilnował Świątyni. Wtedy też Galen nie miał żadnego kłopotu z dostaniem się do sanktuarium. Nie znaczyło to, że tym razem będzie miał jakiś problem.
- Nikogo nie wpuszczamy – odezwał się pierwszy ze strażników.
- Dlaczego? – zapytał słodko Galen, choć i tak znał odpowiedź na to pytanie.
- Rozkaz króla i królowej.
- Oczywiście – prychnął wojownik. – Ale ja jestem od królowej – nie ustępował. Może okażą się na tyle głupi, że jednak go przepuszczą.
Strażnicy spojrzeli po sobie niepewnie.
- Pokaż jej sygnet, to cię wpuścimy – powiedział najwyższy z nich.
Galen uśmiechnął się pod nosem. A więc nie będzie po dobroci. Mógł użyć Płaszcza, okryć się niewidzialną tkaniną i pod jej przykryciem zabić strażników. Mógł, ale nie zrobił tego. Chociaż Płaszcz Niewidzialności zapewniał mu komfort oraz bezpieczeństwo, nie zapewniał emocji związanych z otwartą walką.
Dobył miecza ruszając na strażników. Z ich twarzy szybko wywnioskował, że oczekiwali takiego obrotu sprawy. Długie ostrza błysnęły w ich dłoniach.
Galen rzucił się na pierwszego z brzegu, spychając go krótkimi pchnięciami na kamienny posąg Tetydy. Strażnik, choć dobrze wyszkolony, był niczym w porównaniu z maszyną do zabijania jaką był Galen. Ostrze dozorcy Nadziei z łatwością przebiło się przez zbroję strażnika, rozszarpując serce mężczyzny na kawałki.
Galen nie miał czasu, by chełpić się tym małym zwycięstwem,  reszta strażników z głośnymi okrzykami na ustach, rzuciła się na niego. Wojownik wyszarpnął miecz z ciała, kopniakiem posyłając na ziemię pierwszego z atakujących, drugiego poczęstował ciosem z pięści. Z ostrza ciągle jeszcze kapała krew, kiedy zadawał kolejne ciosy. Jeden ze strażników stracił głowę, drugi upadł na ziemię, bezskutecznie ściskając brzuch, próbując pochwycić wylewające się z niego wnętrzności. Galen posłał w zaświaty jeszcze dwóch, nim w końcu poczuł rozpierającą go satysfakcję.
Tak, brakowało mu tego. Euforii krążącej w żyłach, smaku zwycięstwa na języku. Ludzie, którymi do tej pory się otaczał, nie stanowili dla niego żadnego wyzwania, ich ciała były tak kruche, a siła życia zbyt nikła, by wzbudzić zachwyt u wojownika. Zaiste tylko walka z nieśmiertelnymi przynosiła zadowolenie.
Może powinien częściej ścierać się z Lordami? Galen pokręcił głową, odrzucając tak niedorzeczny pomysł. Może i był  spragniony wrażeń, ale nie był głupcem. Nie zamierzał ryzykować życia, w walce z Lordami. Miał dużo śmielsze plany na przyszłość i by się ziściły, musiał pozostać przy życiu.
Pokrzepiony tą myślą, zostawiając za plecami stos martwych ciał, ruszył do wnętrza świątyni.
Mężczyzna który wyszedł mu na powitanie był suchym pomarszczonym człowieczkiem. Biała toga okrywała jego starą skórę, niczym całun ciało leżące na stosie pogrzebowym. Najwyższy kapłan – Almetius. Galen nie skłonił się przed nim, zresztą nie przybył tu po radę, czy wróżbę, lecz po informacje, które dobrowolnie lub pod przymusem wyciągnie z kapłanów i kapłanek tego sanktuarium.
- Kim jesteś, że ważysz się rozlewać krew na świętej ziemi? – słowa kapłana przypominały odgłos szorowania pustym wiadrem, po kamiennym dziedzińcu.
Nikt więcej nie pokazał się na dziedzińcu świątyni. Nie znaczyło to jednak, że starzec był jedynym mieszkańcem sanktuarium. Z tego, co się Galen orientował, w celach zbudowanych pod samą świątynią mogła przebywać co najmniej dwudziestka kapłanów i kapłanek. Do tego zapewne można było dodać sporą grupę uczniów, służących i niewolników. Świątynia Jasnowidzenia, była jedną z niewielu w niebiosach, w której zgodnie bogom służyli mężczyźni oraz kobiety. Pozbawieni ochrony strażników, byli zdani na jego łaskę. Gdzie więc teraz przebywali?
Część zapewne ukryła się w ciemnych zakamarkach kamiennej budowli, reszta włączając w to kapłanów i kapłanki modliła się w głównym budynku świątyni, stłoczona wokół ołtarza ofiarnego. Jakby to mogło im pomóc. Jakby któryś z bogów mógł ich usłyszeć.
Galen miał ochotę się roześmiać. Głupcy, jeśli starzec nie powie mu tego, co chciał usłyszeć, ich krew poleje się wokół ołtarza. Żadne modły nie uratują ich przed śmiercią.
- Być może ostatnią istotą, jaką zobaczysz przed śmiercią, starcze – warknął Galen podchodząc bliżej.
- Mocne słowa – powiedział kapłan. – Zważ na miejsce w którym się znajdujesz. Fontanna jasnowidzenia może w mig rozwiać twoje…
- Mało mnie obchodzi zakichana fontanna. Nie przyszedłem tu po wróżbę.
- Zabiłeś strażników, ustanowionych przez króla bogów, zbezcześciłeś stopami święte miejsce i oczekujesz od nas pomocy?
 - Pomocy? – Galen roześmiał się dźwięcznie. – Nie chcę pomocy starcze – powiedział, chwytając kapłana za szyję i unosząc go do góry. Chude ciało zawisło kilkanaście centymetrów nad ziemią. – Chcę wiarygodnych informacji.
Z gardła mężczyzny wydobył się chrapliwy bełkot.
- Tak już lepiej – zarechotał Galen. – A teraz powiedz mi, co oznacza wizerunek miecza wijącego się niczym wąż. I nie mów mi, że nie masz pojęcia o czym mówię. Byłem tu już wcześniej, kilka tysięcy lat temu. Tak jak ciebie teraz, tak wtedy trzymałem w garści główną kapłankę świątyni.
Kapłan szarpnął się i wierzgnął nogami, bezskutecznie próbując złapać oddech.
Galen rzucił wijącym się człowieczkiem na ziemię, z zadowoleniem słuchając trzasku łamanych kości, kiedy chude ciało starca zderzyło się z kamienną posadzką świątynnego dziedzińca.
- Ty… ty… - wychrypiał mężczyzna, kiedy już udało się mu zaczerpnąć powietrza. Jedną rękę przyciskał do szyi, druga bezładnie zwisała. Podobnie zresztą jak prawe kolano, które jakimś cudem wygięło się w przeciwną stronę. – To byłeś ty…
Galen wsparł dłonie na biodrach. Uśmiech zadowolenia nie  schodził z jego warg.
- Tak, to byłem ja – tysiące lat temu, ledwie dekadę po tym jak zyskał kontrolę nad swoimi demonami, najechał to miejsce, mordując wszystkich kapłanów i kapłanki. Tysiące lat temu napędzany zazdrością przybył do tego miejsca, by zdobyć, to co było poza jego zasięgiem – Merinę – najwyższą kapłankę Świątyni. Zaślepiony jej urodą, podburzany przez demony, stanął u progu sanktuarium, żądając kobiety dla siebie.
Merina niechętnie wyszła mu na powitanie, wtedy jeszcze nikt nie pilnował Świątyni. Kapłanka miała włosy czarne jak noc i oczy w kolorze pokruszonego szmaragdu. Gładka cera oraz wyniosłe rysy twarzy, czyniły z niej kobietę o nadludzkiej urodzie.
Chłodne słowa odmowy wzbudziły furię w Galenie. Merina nie tylko odrzuciła zaloty wojownika, zagroziła mu również, że jeśli natychmiast nie opuści świętej ziemi, powiadomi o wszystkim Zeusa.
Galen wpadł w szał. Nadzieja śmiała się w jego głowie, uszczęśliwiona, zawodem jakiego wojownik doświadczył. Zazdrość natomiast podsuwała coraz to nowsze obrazy, kapłanki z innymi mężczyznami… wojownikami… bogami…
Galen nie pamiętał, kiedy zacisnął dłonie na drobnej szyi kobiety. W jej oczach zapłonął strach i przerażenie. Rozpaczliwie, wczepiła dłonie w jego ramiona, błagając o litość. Galen nie słuchał. Demony śmiały się w jego głowie, coraz bardziej i bardziej spychając go na ścieżkę wiodącą ku śmierci.
A potem czas stanął w miejscu. Ramię kapłanki rozbłysło, żywym ogniem, szata na ciele kobiety spłonęła w ułamku chwili, ukazując miecz, wijący się niczym wąż wokół jej ramienia. Rysunek płonął, choć skóra Meriny wokół niego pozostała nietknięta. Oczy kapłanki zaszły mgłą, usta zaczęły szeptać słowa, których Galen nie był w stanie zrozumieć.
Odepchnął od siebie kobietę, rzucając ją na kamienną posadzkę. Pozostali kapłani i kapłanki, nawet młode uczennice, wybiegli na dzieciniec, gromadząc się wokół swej opiekunki. Nikt jednak jej nie dotknął, nie przykrył jej nagiego ciała.
Niezrozumiałe słowa, nieprzerwanym potokiem, ciągle płynęły z ust kobiety. Galen drżąc na całym ciele, stanął nad wijącą się w majkach kapłanką. Choć nie miał pojęcia o czym mówiła i jakiego języka używała, każde wypowiadanych przez nią słów zadawało mu potworny ból. Nie wiedzieć kiedy miecz pojawił się w jego dłoni.
- Każcie jej przestać! – wrzasnął do zgromadzonych.
Kiedy nikt się nie ruszył, chwycił pierwszego z brzegu mężczyznę i przycisnął ostrze do jego szyi.
- Zabiję go! – krzyknął. – Jeśli ona nie przestanie!
- Tego nie można przerwać – pulchna kobieta wysunęła się z szeregu. Jasne kręcone włosy, zaplecione w misterny warkocz, oplatały jej czoło. W niepozornej twarzy, usianej mnóstwem piegów, kryły się piwne oczy. – Miecz się przebudził, i póki ostatnie słowo przeznaczenia nie zostanie wypowiedziane, trans nie minie.
- Miecz… przeznaczenie… o czym ty na piekło mówisz! – czerwień powoli zalewała oczy wojownika. Demony szalały w jego wnętrzu, domagając się uwolnienia, żądając krwi, żądając zaspokojenia. Twoje przeznaczenie drwiły… twoja przyszłość… sława… bogactwo i moc… podjudzała Nadzieja. – Moje przeznaczenie? – Galen zaczerpnął głęboko powietrze. Nadzieja stawiała mu przed oczyma coraz to wspanialsze wizje, jego świetlanej przyszłości. I choć Galen wiedział, że demon, go łudzi, pragnienie władzy zdążyło już zagościć w jego sercu.
- Mów co jest mi pisane! – warknął do kapłanki. – I nie kłam, że nie rozumiesz o czym ona bełkocze. Widzę w twoich oczach, że rozpoznajesz każde słowo.
Kobieta zawahała się na moment. Smutnym spojrzeniem omiotła braci i siostry.
- Jeśli odnajdziesz światło w swoim życiu, twoim udziałem stanie się największy skarb, jaki mężczyzna może otrzymać – słowa z cichym brzękiem przepłynęły przez plac.
Galen pokręcił głową.
- Światło? To jakaś bzdura. Chcę władzy, potęgi, mocy mnie przepełniającej, bogactwa oraz sławy. Chcę by narody się mnie bały i czciły mnie na kolanach. Powiedz mi jak to zdobyć!
- Umrzesz jeśli podążysz tą ścieżką, staniesz się sługą potężniejszych od siebie, i choć twoje ramię będzie niosło śmierć, ty sam nigdy jej nie zaznasz… choć na kolanach będziesz o nią błagał. Nigdy nie zaznasz spokoju.
- Nie będę nikomu służył… już nigdy… - wrzasnął wojownik. Czas, kiedy słuchał rozkazów Zeusa, kiedy potulnie wypełniał polecania Luciena już dawno minął. – Jestem panem swojego losu – warknął, jestem mocą i przyszłym władcą świata. A ty głupia kobieto masz mi powiedzieć, jak to zdobyć – ostrze wojownika świsnęło w powietrzu, ścinając głowę kapłana, którego chwilę wcześniej ściskał za szyję.
Okrzyki przerażenia i jęki zawodu wypełniły dziedziniec.
- Chcę władzy! – powiedział ruszając ku kapłance.
Kobieta cofała się krok za krokiem, z jej pulchnej twarzy odpłynęła cała krew. Lęk wylewał się z jej ciała, mocząc jej tunikę i włosy.
- Powiedz mi jak zdobyć świat! – zażądał, ostrze uniosło się do góry.
- Nie… mogę… - wyjąkała… - Twoim przeznaczeniem jest ciemność i zwątpienie.
Zwątpienie – Baden - to jedno słowo sprawiło, że Galen stracił resztki kontroli, pozwalając, by demony przejęły władzę nad jego ciałem.
- A więc umrzecie – chrapliwy głos, który nie był już głosem Galena. – Wszyscy…
- … tak więc, powiedz mi starcze, czy chcesz podzielić los swej poprzedniczki? – Galen pochylił się nad leżącym człowiekiem.
Kapłan pokręcił głową. Żył już tak długo, że spotkania ze śmiercią wyczekiwał z utęsknieniem. Jednak w świątyni oprócz niego przebywało wiele kapłanów i kapłanek, uczniów i służących. Był za nich odpowiedzialny, ich życie zależało od tego, co powie. Ich życie zależało od kaprysu mężczyzny, który już raz zniszczył to miejsce.
- Odpowiem na każde twe pytanie.
Galen uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo dobrze, a zatem opowiedz mi o mieczu.
Skóra starca przybrała jeszcze szarawy odcień. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, wojownik wyprzedził go, zadając kolejne pytanie.
- Nie próbuj mnie oszukać. Wiem, że tu był, tamtego dnia, widziałem go na ramieniu Meriny. Nie zabrałem go, choć bogowie mi świadkiem, że próbowałem wyrwać go z ciała kapłanki. Powiedz mi zatem starcze, na czym polega jego moc i dlaczego zdobi on teraz ramię martwej kobiety?
Usta starca to otwierały się to zamykały. Zęby dzwoniły o siebie, oczy błądziły na boki. Ciało drżało tak bardzo, że Galen nawet gdyby chciał nie byłby w stanie utrzymać go w miejscu.
- Mów! – wrzasnął wojownik.
- Nie… mogę… - jąkał kapłan. – Miecz odszedł… opuścił świątynię… Artefakt… musi pozostać w ukryciu…
- Artefakt? Arte… - chwiejąc się na nogach, Galen odsunął się od kapłana. – Zaginiony artefakt? - zapytał.
Oczy kapłana zrobiły się okrągłe jak spodki, dając tym samym odpowiedź na pytanie wojownika.
Myśli Galena gnały szaleńczo, podsuwając mu coraz to nowsze rozwiązania. Puszka Pandory zniknęła tuż po tym jak Lucien z wojownikami wypuścili z niej demony. Miejsce ukrycia Puszki miały wskazać cztery starożytne artefakty. Dwa z nich: Wszechwiedzące Oko i Klatka Przymusu były w rękach Lordów. Trzeci artefakt, osławiony Płaszcz Niewidzialności od jakiegoś czasu należał do Galena. Czwartym artefaktem i zarazem najbardziej poszukiwanym był Paring Rod. To on miał ujawnić miejsce ukrycia Puszki. Dotąd jednak nie odnaleziono go, nie wspominając już o tym, że nikt nie wiedział, czym ów artefakt był. Aż do dzisiejszego dnia.
- Opowiedz mi o nim – wojownik ponownie zbliżył się do starca. Jeśli dowie się jaką moc ma miecz, zdobędzie przewagę nad Lordami, a Rhea wynagrodzi go za to po tysiąckroć.
Starzec rzucał głową na boki.
- Nie mogę… nie mogę… - mamrotał raz za razem. – Zabiją mnie jeśli to zrobię… nie mogę… to tajemnica…
- Ja cię zabiję, jeśli mi tego nie wyjawisz – zirytował się Galen. – Powieszę wszystkich starców jakich znajdę w tych murach, zgwałcę wszystkie kobiety, a mężczyzn nadzieję na pal.
Po policzkach starca zaczęły toczyć się łzy.
- Umrę… oni zabiją mnie…
Galen wzruszył ramionami.
- Każdy kiedyś umrze, a teraz mów, czym jest ten artefakt i jaką ma moc.
Zapadła długa cisza przerywana tylko chrapliwym łkaniem kapłana. Galen stał na mężczyzną licząc w myślach do dziesięciu. Wbrew pozorom, jego przyszłość zależała od tego, co kapłan powie. Galen w każdej chwili mógł go zabić, jednak wtedy niczego by się nie dowiedział. W Świątyni było wielu kapłanów, Almetius był jednak najstarszym a wojownik poważnie wątpił, czy starzec przekazał komukolwiek, tajemnicę artefaktu. Tak więc musiał uzbroić się w cierpliwość, co nie było mocną stroną Galena i poczekać. Zza ozdobnego pasa wyciągnął krótki sztylet a potem kręcąc nim piruety, popatrzył na płaczącego kapłana.
Błyszczące ostrze podziałało na Ametiusa niczym kubeł zimnej wody.
- Rysunek, który widziałeś na ramieniu Meriny to Miecz Przeznaczenia – wychrypiał drżącym głosem.
Galen pokiwał głową.
- Rozumiem – powiedział. – Widziałem jak płonął na jej ramieniu. Powiedz mi jaka jest jego moc. Tamte kapłanki bełkotały coś o wizjach przyszłości.
Almetius pokręcił głową.
- Miecz nie tylko wskazuje przyszłość, on ją tworzy… kreśli jeśli taka jest wola strażnika artefaktu.
Brwi Galena podjechały do góry.
- Mówisz, że mając miecz mogę być panem swojej przyszłości? – uśmiech zadowolenia zagościł na twarzy wojownika.
- Tak, ale miecz słucha tylko strażnika, tylko jego przyszłość tworzy. Reszta ludzkości podąża ścieżkami, które on wytycza.
- To akurat mało mnie obchodzi, sam stworzę swoją przyszłość. Powiedz mi jak zdobyć miecz. Jak go wyciągnąć ze strażniczki – Galen poświęcił wiele godzin, próbując wydobyć z ciała Meriny miecz. Nadaremnie. Ostrze zgasło w chwili kiedy ostatnie tchnienie wydobyło się z ust kobiety. Galen na próżno ciął ramię kobiety, na próżno rozrywał jej mięśnie. Nic nie zdziałał. Jakim więc cudem, ten sam rysunek nosiła na ramieniu wampirzyca? Przypadek? Galen nie wierzył w przypadki.
- Nikt nie wie, gdzie jest miecz. Po śmierci Meriny artefakt opuścił mury świątyni… przepadł. Zeus zabronił o nim wspominać…
- Zeusa tu nie ma – warknął Galen. – Jakim sposobem miecz mógł tak po prostu zniknąć? – przepełniała go wściekłość, że miał go w swoich dłoniach, był tak blisko od zdobycia największego cudu świata i pozwolił wyślizgnąć się mu z rąk. – Jakim sposobem? – powtórzył pytanie przysuwając ostrze do gardła starca.
- Tylko w ciele innej osoby, miecz mógł opuścić mury sanktuarium.
- Nikt nie przeżył – warknął wojownik. – Upewniłem się co do tego.