piątek, 30 stycznia 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 11_epizod 1



Wszedł do komnaty ojca z silnym postanowieniem, że nie wyjdzie stąd dopóki ojciec nie powie mu prawdy o matce. Zastał Tanisa grającego w szachy z Zakirem. Dwóch starców w skupieniu siedziało nad drewnianą planszą, cicho rozmawiając i planując kolejne ruchy. Kiedy tylko go dostrzegli, przerwali partyjkę.
– Przyłączysz się do nas, Cedricu? – zapytał wesoło Tanis.
– Raczej nie. Mam sporo zajęć – odparł smok. – Chciałem tylko zamienić z tobą kilka słów.
– No to mów – Tanis posłał wymowne spojrzenie Zakirowi. – Kobiety… – szepnął cicho, myśląc że syn go nie usłyszy.
Cedric zmiął w ustach przekleństwo. Jeśli ojciec myślał, iż przyszedł tu z powodu Gerenisse, bardzo go rozczaruje.
– Jest młody, może trzeba mu pewne sprawy wytłumaczyć – odparł równie konspiracyjnym tonem Zakir.
– Wiem co się robi z kobietami! – warknął lord Gelar. – I nie potrzebuję rad od starców, którzy muszą siusiać na siedząco.
– Też coś! – obruszył się Tanis. – Słyszałeś go? Ale ważny się zrobił. – Smok pogroził synowi. – Starość kiedyś i o ciebie się upomni, ciesz się więc młodością, póki możesz.
– Mam taki zamiar! – odszczeknął się chłopak. Nagle zaczął się zastanawiać po co tu w ogóle przyszedł. Ojciec był tak zajęty samym sobą, że być może już nawet nie pamiętał, że kiedyś miał piękną żonę.
– Co zrobiłeś z pucharem który znalazłem? – zapytał, starając się nakierować myśli rodzica na właściwy temat.
– Nie twoja sprawa – odparł szybko stary smok.
– Chyba go nie zgubiłeś? – dociekał.
Tanis przewrócił oczyma.
– Nie jestem głupcem – powiedział. – Jest tam gdzie być powinien.
– Czyli gdzie? – nie ustępował Cedric.
– A czemu chcesz to wiedzieć? – złościł się starzec. Zakir milczał, uparcie wpatrując się w podłogę. Nawet jeśli wiedział, gdzie przyjaciel schował puchar, nie zamierzał tego powiedzieć.
– Chciałbym się mu raz jeszcze przyjrzeć – odparł Cedric, nadal próbując podejść ojca.
Tanis wzruszył ramionami.
– Niepotrzebnie się trudzisz, to tylko puchar.
– Moja matka miała go jako ostatnia w swych dłoniach. To ona go schowała już zapomniałeś?
– Nie, nie zapomniałem.
– Chciałbym dowiedzieć się o niej czegoś więcej – nalegał smok.
Z twarzy starego lorda odpłynęły wszystkie kolory. Ta prosta reakcja upewniła Cedrica, że ojciec tylko udawał dziwaka. Dobrze pamiętał żonę, jednak z jakiś powodów nie chciał o niej mówić.
– Czy ona cię skrzywdziła? Albo mnie? – zapytał. Przeszedł przez izbę i usiadł na drewnianej skrzyni. Stopy skrzyżował w kostkach, ręce wsunął w kieszenie.
Tanis mruknął tylko coś wściekle nosem.
– Są sprawy o których nie powinieneś widzieć.
Brwi Cedrica podjechały do góry. W tej chwili cieszył się, że nie powiedział rodzicielowi o znalezionej skrzyneczce i ukrytym w nim pamiętniku matki. Jeszcze kilka chwil temu wahał się czy oddać do ojcu, czy też nie. Teraz jednak wiedział, że jeśli to zrobi, nigdy więcej go nie zobaczy.  Jeszcze go nie otworzył, krępował się ruszać coś do czego nie miał prawa.
– Chciałbym wiedzieć jaka naprawdę była – powiedział ostrożnie ważąc słowa.
Tanis odsunął partyjkę na bok.
– Zakir, zagramy później – rzucił do przyjaciela, a ten tylko skinął głową. I tak już atmosfera stała się zbyt kłopotliwa. Z wielką chęcią skierował się do wyjścia. Nim wyszedł skłonił się jeszcze Cedricowi.
– Nie wyjdę stąd póki mi nie odpowiesz – zażądał smok kiedy tylko zostali sami. – Wiele lat siedziałem cicho, pozwalając ci ukrywać prawdę, ale dość tego. Chcę wiedzieć kim była i w jaki sposób ją straciłeś? I nie mówi mi, że jej nie kochałeś.  Być może nie mam zbyt wiele wspomnień, ale twój ból i rozpacz pamiętam aż nazbyt dobrze. – Wyrzuciwszy wszystkie dręczące go pytania usiadł naprzeciwko ojca zajmując miejsce Zakira.
Tanis milczał. Nie patrzył na syna, tylko wlepiał wzrok w swoje dłonie.
– Kochałem ją, a jakże – powiedział w końcu. – Jak można było nie kochać takiej kobiety. Pięknej, zabawnej, pełnej życia. Wszyscy mi jej zazdrościli. Tym bardziej, że nikt nie wierzył, że ona wybierze właśnie mnie. Z jej pochodzeniem, układami, urodą… – Starzec pokręcił głową. –Mogła mieć każdego, nawet króla. Ale wybrała mnie. Rudego, zgryźliwego smoka.
– Nie jesteś zgryźliwy – wtrącił cicho Cedric, a Tanis uśmiechnął się smutno.
– Wtedy faktycznie jeszcze nie byłem. Ona mnie zmieniła.
– Co chcesz przez to powiedzieć, że cię skrzywdziła?
– Gdyby to było takie proste. – W spojrzeniu Tanisa pojawiły łzy.
– Powiedz mi w końcu – zażądał smok. – Zrzuć to z siebie. Cokolwiek powiesz, nie zmieni to mojego wyobrażenia o niej, ani tym bardziej o tobie.
Z piersi starego lorda wydobyło się długie westchnienie.
– Myślałem, że serce pęknie mi z bólu kiedy umarła. Byłem wtedy daleko, a mimo to rozpacz zawaliła mnie z nóg. Krew która nas łączyła była silniejsza niż wszystko inne. Silniejsza niż zdrada. Gnałem do domu ile sił w skrzydłach. Oszalały od myśli i przeczuć, ale kiedy przybyłem jej już nie było.
– Mnie wcale do niej nie dopuścili. – Cedric wrócił myślami do tamtych wydarzeń. Małego chłopca wypchnięto za drzwi, nie pozwalając mu zobaczyć zmarłej. Zarządczyni przyszła poinformować go, że Gerenisse odeszła do lepszego świata i teraz musi być dzielny. Za siebie i za ojca. Pamiętał, że płakał i tłukł piąstkami w fartuch kobiety. Krzyczał, że ją nienawidzi i ma sobie pójść. Chciał do mamy, ale Bursa miała gdzieś jego fochy. Zostawiła go w ciemnej izbie, sama zaś wróciła przygotowywać uroczystości pogrzebowe.
Wiele godzin później zjawił się ojciec. Cedric widział go z okien swej komnaty. Patrzył jak ląduje na dziedzińcu Gelar. Lord przybrał ludzką postać i biegiem rzucił do zamku. Ryk rozpaczy długo jeszcze unosił się nad warownią.
– Nie byliśmy ze sobą już ładnych parę lat – powiedział w końcu Tanis, przerywając rozmyślania syna. – Odsunąłem się od niej, odepchnąłem ją, a mimo to cierpiałem gdy odeszła.
Cedric zamrugał zaskoczony. Nie miał pojęcia, że jego rodzice żyli osobno.
– Oddaliłeś ją? – zapytał.
Tanis skinął głową.
– Musiałem, zdradziła mnie. Zdradziła króla. Co innego mogłem zrobić?
– Nie wierzę!? – warknął smok. Coś mrocznego przemknęło przez jego twarz. – Matka nie mogła cię zdradzić. Dlaczego miałby to robić?
– Miała powód – odparł Tanis głosem przepełnionym bólem. – W jej życiu pojawił się ktoś inny.
Cedrica zamurowało go. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego.
– To niemożliwe… – wychrypiał. – Kochała cię.
– Widać nie wystarczająco – odparł starzec. – To było dawno temu, byłeś wtedy dzieckiem i nie wszystko rozumiałeś.
– Dziś jestem dorosłym mężczyzną i chyba zasługuję na odrobinę prawdy?
– Co to zmieni. Odgrzebywanie przeszłości i nie przyniesie nam nic dobrego – głos Tanisa przepełniony był bólem.
– Miała kochanka – wycedził przez zęby Cedric. Furia powoli ogarniała jego ciało. – Kim on był?
Ojciec uciekł wzrokiem w bok.
– To bez znaczenia. Od lat już nie żyje.
– Kto? – powtórzył z uporem. Dłonie mężczyzny zacisnęły się w pięści, a skora przybrała złotawy odcień.
– Lord Lewer – odparł niechętnie Tanis. Nawet teraz, po tylu latach, wymawianie nazwiska kochanka żony bolało.
Cedric drgnął. Lewer stał po stronie Tollesto. Zginął nim pozycja hrabiego umocniła się dostatecznie.
– Przyłapałeś ich? – zapytał. Ale Tanis wzruszył tylko ramionami.
– Nie zdołałem, ale były listy i...
– Co?! – wrzasnął coraz bardziej rozdrażniony Cedric. Smok zerwał się z miejsca i krążył teraz nerwowo po izbie. Ogień wylewał się z jego ciała, domagając uwolnienia, żądając zemsty.
– Gerenisse nie wyparła się kontaktów z nim.
Młody smok poczuł, że ziemia usuwa się mu spod nóg. Matka za którą tęsknił przez całe dzieciństwo, którą wspominał niemal każdego dnia, zdradziła ich. Do tej chwili wierzył, że był to jakiś koszmarny żart i jego rodzicielka jest niewinna. Prawda wyglądała zupełnie inaczej.
– Lewer ze szczegółami opowiadał o ich związku – ciągnął Tanis, nie zwracając już uwagi na syna. Słowa same płynęły z jego ust. – Wpadłem w szał. Furia nie pozwoliła mi panować nad swoim ciałem. Nawet nie pamiętam kiedy się przemieniłem. Dopadłem do niego. Nie dałem mu szansy na przemianę, tylko rozerwałem go na strzępy, a zwłoki spaliłem na popiół.
Cedric nie wyglądał na zadowolonego. Wołałby sam zabić gada. Powoli i bardzo boleśnie, ale przynajmniej miał pewność, że stwór nie żył.
– Co z matką?
– Kochałem ją wprost szaleńczo. Najpierw chciałem ją wygnać, ale ty ciągle byłeś malutki. Jak miałem pozbawić cię matki? Pozwoliłem jej zostać, jednak nasze małżeństwo definitywnie dobiegło końca. Żyliśmy w dwóch różnych światach, każdy w swojej części zamku. Tylko ty nas łączyłeś.
– Kiedy umarła rozpaczałeś. Widziałem twoje łzy. Nie możesz temu zaprzeczyć.
Stary lord ze smutkiem spojrzał na syna.
– Kochałem ją – powtórzył. – Łączyła nas krew i przysięga. Jak mogłem nie rozpaczać? Tak wiele było między nami i wszystko przepadło.
Cedric pokręcił głową. Nie rozumiał zachowania rodzicielki. W głębi duszy jednak cieszył się, że do tej pory nie miał pojęcia, co wydarzyło się pomiędzy jego rodzicami. Nawet żałował, że poznał prawdę.
Potem dotarło do niego, że w swojej komnacie trzymał dziennik matki. Jej zapiski i myśli. Być może zwierzenia ze spotkań z kochankiem. Warkot wydobył się z jego piersi.
Musi spalić księgę, nim zniszczy ich życie.

wtorek, 27 stycznia 2015

Malos - Rozdział 8_epizod 2



Wyszła z mieszkania ledwie kwadrans po tym jak Malos udał się na patrol z Nathanielem. Mężczyźni mieli swoje tajemnice, i ani im było w głowie dzielić się nimi z dziewczyną. Pewnie by ją to zirytowało, gdyby również nie miała planów na wieczór. Udając, że ma coś ciekawszego do zrobienia, pozwoliła im wyjść. Potem pędząc ile sił w nogach, pognała do sypialni Any, którą chwilowo zagarnęła dla siebie. Szybko przebrała się w świeże dżinsy i czysty podkoszulek. Wyczesała włosy i związała je w koński ogon. Na koniec chwyciła czarną ramoneskę, i tak przyszykowana wyszła na dwór.
Palce ją mrowiły, a po plecach przebiegał dreszcz podekscytowania. Dotąd nie była sama na mieście, a Malos dobrze pilnował by nie miała ku temu okazji. Ona zaś była ciekawa. Chciała zobaczyć atrakcje, poznać ludzi, zaciągnąć się dziwnym zapachem, tego wiecznie żyjącego miejsca.
Na dworze królowała już noc, jednak tu, w Nowym Jorku, tylko gwiazdy migoczące na niebie świadczyły o godzinie. Miasto płonęło tysiącem latarni i neonów. Tłumy przechodniów niestrudzenie krążyły uliczkami, przesiadywały w restauracjach, spacerowały po bulwarach, czy też parkach. Chłonęła to wszystko, z każdą kolejną chwilą coraz bardziej zauroczona. Wcześniejsze doświadczenia ze zgiełkiem ulicznym poszły w niepamięć. Teraz absorbowało ją wszystko wokół.
Zwiedziwszy kilka galerii, parków i kościołów, zrobiła się głodna. Rozliczne mijane restauracje kusiły zapachami i mnogością potraw. Santi jednak nie weszła do żadnej z nich. Nie znała tutejszych zwyczajów na tyle by nie narobić sobie wstydu. Poza tym nie miała przy sobie zbyt wiele pieniędzy. A za jedzenie na ziemi trzeba było płacić. I to czasem całkiem sporo. Kolejna rzecz, która w równym stopniu napawała ją fascynacją co przerażeniem.
Co więc powinna zrobić? Najprościej poprosić kogoś o wskazanie przytulnej knajpki. Zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć co też mówił jej Malos o tym mieście: „Taksówkarze, oni wiedzą wszystko i wszędzie cię zawiozą”.
– Dobrze – mruknęła sama do siebie. – Zobaczmy czy miałeś rację. Podeszła do krawężnika i naśladując anioła uniosła rękę, machając nią w powietrzu. Wątpiła by to podziałało, gdyż auta mijały ją pędząc przed siebie jak oszalałe. Jednak nie minęło pięć minut, a żółty samochód zatrzymał się tuż przed nią z piskiem opon. Zamrugała zaskoczona, z otwartymi ustami wpatrując w pojazd.
– No dalej, wsiadasz paniusiu, czy nie? – zawołał ze środka kierowca. – Inni również czekają na taxi.
Wciągnęła głęboko powietrze. Skoro powiedziało się A trzeba powiedzieć i B. Z bijącym sercem usadowiła się na tylnym siedzeniu. Jednak dopiero kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, zrozumiała, że jest sama w wielkim mieście, z dala od przyjaciół, nawet od irytującego anioła.
– Dokąd? – zapytał taksówkarz. Jej szofer okazał się być mężczyzną w średnim wieku ze sporo łysiną na głowie. Miał pucołowate policzki, i nieprzerwanie żuł gumę. Oczywiście nie czekał aż odpowie, tylko ruszył przed siebie.
– To znaczy? – zapytała cienkim głosem.
– Dokąd chcesz jechać? – dociekał, zerkając na nią w lusterku. Santi przełknęła ślinę. Nie zastanawiała się nad tym. Gorączkowo usiłowała wymyślić coś mądrego. – Nie bardzo wiem... – zaczęła, gubiąc się. – Chciałabym coś zjeść, ale...
– A, już rozumiem. Turystka? – przerwał jej, strzelając gumą.
– Można tak powiedzieć – odparła cicho.
– Zwiedzałaś już miasto? – dociekał, przyglądając się jej uważnie, być może sondując, czy uda się mu namówić klientkę na kosztowny kurs.
– Tak – odparła szybko. – Chciałbym tylko coś zjeść, ale nie mam dużo pieniędzy, więc musi to być jakaś skromne miejsce. – Ostatnie słowa wymówiła z lekkim zmieszaniem.
Mężczyzna jednak skinął głową ze zrozumieniem. Widać niejedno już w życiu widział i słyszał.
– Tradycyjne potrawy, czy coś egzotycznego? – zapytał.
Wahała się tylko chwilę.
– Egzotycznego.
– No to jedziemy – zawołał, a potem skręcił w prawo, prąc nieubłaganie do przodu.
Jadąc opowiadał o mieście, dzieląc się z Santi ciekawostkami i nowinkami. Jednak ona nie słuchała. Bardziej skupiała się na kolorowych neonach i witrynach, niż na słowach mężczyzny. Zauważyła, że kobiety noszą się bardzo wyzywająco. Krótkie spódniczki, topy odkrywające więcej ciała niż powinny. Do tego szpilki i wyzywający makijaż. Santi spojrzała na swoje postrzępione dżinsy i nagle poczuła się szara i niepozorna. W takim stroju nie mogła zrobić na nikim wrażenia. Nic dziwnego, że Malos zerkał na inne kobiety. Złość ponownie zalała jej myśli.
Taksówka tymczasem opuściła już centrum miasta, kierując się ku spokojniejszym dzielnicom. Krajobraz się zmienił. Krzykliwe reklamy zastąpiły orientalne plakaty i szyldy w języku chińskim, nawołujące do wejścia i skosztowania miejscowych specjałów. Tu również pełno było ludzi. Lecz ci nie spieszyli się, tylko wolno spacerując, zaglądali do małych sklepików i knajpek.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała, gdy samochód zatrzymał się przed restauracją z napisem „Czerwony smok”.
– W chińskiej dzielnicy – odparł taksówkarz, odwracając się do niej. – Można zjeść tu coś niespotykanego i nie jest drogo.
Skinęła głową, choć nie była pewna, czy to dobry pomysł. Potem zapłaciwszy kilka dolarów za kurs, wysiadła z taksówki. Długo stała na ulicy rozglądając się wokoło, zastanawiając się w którą stronę skierować swe kroki. Ostatecznie postanowiła przejść się wzdłuż sklepików i restauracji, a potem zdecydować co dalej. Wystawy były kolorowe i zupełnie inne niż te w centrum. Santi przystawała co kilka chwil, oglądając wachlarze, kubeczki i gliniane misy. Najbardziej podobały się jej jednak dzwoneczki. Ich delikatne brzmienia uspokajały rozkołatane nerwy i przypominały Concorę.
Mijała właśnie kolejny kram, gdy do jej uszu dotarł dziwny dźwięk, coś jakby odgłos tłuczonej szyby, a zaraz potem ciepły zapach krwi wypełnił jej nozdrza. Zamarła, a jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.
Krew, ciepła, świeża, wprost idealna dla służebnic Lucyfera. Dla harpii.