sobota, 28 maja 2016

Malos - Rozdział 21_2



Przesiedzieli w grotach prawie godzinę, nim odważyli się wyjść. Jako pierwszy wychylił się Abadon. Anioł zniknął w mroku, zostawiając swoich towarzyszy w całkowitej niepewności. Upłynęło sporo czasu, nim wrócił. W ręku trzymał pochodnię, śmierdziała jeszcze bardziej niż ta, którą wcześniej zmajstrował z wnętrzności demonów.
- Droga wolna - powiedział. - Wioska jest pusta. Pokraki pobiegły ku dolinom mgieł.
- To chyba dobrze - zauważył Malos, ale nikt z obecnych nie skomentował jego słów.
- Zamek królowej jest tam. - Świeca śmierci wskazał ciemny kształt jakiś kilometr przed nimi.
Malos zamrugał zaskoczony. W pierwszej chwili myślał, że wzrok go zawodzi. Nie było żadnego pałacu, wilii, czy warowni. Tylko wielki, usypany z ziemi kopiec. Widział co prawda otwory okienne i słabe światło sączące się z wnętrza, ale nie tak sobie wyobrażał główną siedzibę cór Lucyfera.
- One mieszkają pod ziemią? - zapytał stojącego najbliżej Nata.
Anioł spojrzał na niego i z właściwą sobie ironią powiedział:
- I tak i nie. Kochają złoto i bogactwo, jednak przed wszystkimi, nawet przed mieszkańcami piekieł udają, że nic nie posiadają.
- Dziwne - skomentował Malos, ale Nat tylko wzruszył ramionami.
Dyskusja się urwała, bo Abadon nakazał ciszę i drużyna ponownie ruszyła w drogę. Podejście do kopca było nie tylko uciążliwe, ze względu na strome zbocza, ale też niebezpieczne, z uwagi na patrole królowej. Dla anioła śmierci jednak nawet one nie stanowiły problemu, sprytnie prowadził swoich ludzi niewidocznymi dla niewtajemniczonych ścieżkami. Skąd je znał, nie powiedział. Ale zarówno Malos, jak i Nathaniel byli pewni, że musiał wielokrotnie tu bywać. Weszli do siedziby dzięki przejściu, które wskazał im mroczny żniwiarz.
Wnętrze domu królowej bardzo różniło się od tego co widzieli z daleka. Ściany i sufity były co prawda czarne, ale żyrandole, które wisiały nad ich głowami połyskiwały kryształami i drogim kruszcem. Podłogi zaś wyłożono złotem. W mieniących się kaflach wędrowcy bez trudu mogli obejrzeć swe twarze.
- Zachowajcie absolutną ciszę - nakazał Abadon. Następnie wskazał ręką na korytarz po lewej stronie. - Na jego końcu jest zejście do lochów. Tam jest dziewczyna. Nie trwońcie czasu, nie szarżujcie zanadto. Zabijcie tylko tyle harpii, ile będzie konieczne.
Malosowi skąpe wyjaśnienia wystarczyły, myślał tylko o Santi i tym, by ujrzeć ją całą i zdrową. Nat jednak miał inne podejście do sprawy.
- Nie idziesz z nami?! - Złapał śmierć za ramię.
- Nie, muszę coś jeszcze załatwić.
- Co?! - W głosie Nata zabrzmiała złość.
- Zadbać o wasze bezpieczeństwo.
- Czego nam nie mówisz? - Nathaniel nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Stojący za jego plecami Mirra i Tumma mieli równie tajemnicze miny, jak ich przyjaciel, co tylko mogło oznaczać, iż, w przeciwieństwie do Nathaniela i Malosa, znali szczegóły planu.
- W kopcu mieszka prawie tysiąc harpii - wychrypiał Abadon. - Nie wyjdziemy stąd żywi, jeśli o to nie zadbam. Zatem idźcie w swoją stronę, a ja w swoją. Spotkamy się na zewnątrz. - Mroczny siewca nie powiedział już nic więcej, odsunął się od Nathaniela, odwrócił na pięcie i ruszył na spotkanie z krwiożerczymi kobietami. Wędrowcy stali chwilę osłupiali, rozważając jego słowa.
- Nie mam pojęcia, co on planuje. - Zauważył Nathaniel. - Cokolwiek to jednak jest, będzie krwawe.
- Musimy iść - zarządził Tumma. Anioł wskazał ręką na korytarz. - Naprawdę mamy niewiele czasu.
Sypialnię królowej oświetlały tylko świece. Sama władczyni wylegiwała się na łożu. Oczy miała przymknięte, ciało rozluźnione. Nagie piersi dumnie sterczały, wabiąc jędrnością, zaś idealne krzywizny bioder niejednego doprowadziły do szaleństwa.
Na Abadonie nie robiły już jednak wrażenia. Dawniej dałby odciąć sobie rękę za możliwość polizania jej skóry, dziś czuł zaledwie mrowienie w palcach i gorzki niesmak w ustach. Hermiona przeciągnęła się z gracją na posłaniu. Wiedziała, że do niej przyszedł. A jakże, suka zawsze umiała go wyczuć. Kiedy więc odsunął zasłonę, posłała mu czarujący uśmiech.
- Oh, twoje odwiedziny to zawsze taka niespodzianka - zaskrzeczała.
Kiedyś jej głos przyprawiał go o drżenie, dziś odbierał go jak drapanie paznokciem po szkle. Posłusznie wszedł na materac i pozwolił się objąć. Natychmiast otoczyła go ramionami i oplotła nogami w pasie.
- Śmierdzisz - zasyczała, krzywiąc piękne lico. - Gnijącym demonem, szczynami i czymś jeszcze bardziej ohydnym.
- Człowiekiem, kochana, człowiekiem. Cuchnę człowiekiem.
- Obrzydliwy zapach. - Zmarszczyła nos. - Po co te podchody? W moich progach zawsze jesteś mile widziany. Chyba nie gniewasz się na mnie za to, że zlekceważyłam cię przy Michaelu? - Wydęła usta w podkówkę. - Pomyślałam, że nie chcesz, by on dowiedział się o nas. - Głos harpii ociekał słodyczą, ale Abadon wiedział lepiej. Gdyby mogła coś ugrać, z radością zdradziłaby Michaelowi co ją łączy z siewcą śmierci. Skoro tego nie zrobiła, czekała na inną nadarzającą się okazję. Dawno przestał łudzić się, że coś dla niej znaczył. Istoty takie jak ona potrafiły tylko brać i niszczyć. Sam był takim potworem. Od setek lat krążył między światami, niszcząc życia i rodzinne szczęście. Harpie czyniły to samo. Jednak Hermiona obudziła w nim czułość, o jaką się nie podejrzewał. Długo myślał, że pokochała go równie mocno, jak on ją. Rozczarowanie było bolesne, ale konieczne.
Od dawna patrzył na nią trzeźwo bez zaślepienia, tylko ona tego jeszcze nie zauważyła. Przychodził do niej kiedy miał ochotę i odchodził, nie dając jej nic ponad orgazmy.
- Zdawało mi się, że zazwyczaj interesuje cię mój członek, nie to jak pachnę? - Złośliwa uwaga miała podkreślić, jakie naprawdę łączyły ich relacje.
Harpia zaśmiała się skrzekliwie. Dłońmi sięgała już pod ubranie anioła, ale ten powstrzymał ją. Chwycił jej ręce i uniósł ponad jej głowę. W odpowiedzi zasyczała na niego. Nie był to jednak syk sprzeciwu, tylko niezaspokojenia. Mroczny żniwiarz wpił się wargami w jej usta, chłonąc smak, pozwalając, by ostre kły kochanki cięły jego wargi. W końcu odsunął się od niej, by skupić się na szyi i gardle. Z krwawiących ust ciągle sączyła się krew, ale jemu to nie przeszkadzało, a tylko bardziej podniecało kobietę. Jęczała już, kiedy dotarł do piersi. Zacisnął zęby na sutku, wciągając go głęboko do swoich ust. Ssał, gryzł i kąsał ją na przemian. Krzyczała i jęczała z rozkoszy. Wcale nie musiał być delikatny, przeciwnie, jego pieszczoty miały sprawiać jej ból. Kochała to uczucie na równi z cierpieniem, jakie sama zwykła zadawać.
Porzucił zaczerwienioną i poranioną pierś, by skupić się na drugiej i uczynić z nią to samo. Oddech kobiety stał się chrapliwy, przepełniony oczekiwaniem na rozkosz. Nogi coraz mocniej zaciskały się na jego biodrach. Każda inna kobieta na jej miejscu domagałaby się jego kutasa w swojej cipce, ale nie ona. Królowa nie błagała, nawet o rozkosz. Ona żądała spełnienia, satysfakcji. Abadon przygryzał wrażliwy sutek coraz mocniej, dopóki jej ciało nie napięło się jak struna i z ust kobiety nie wydobył się głośny krzyk rozkoszy.
Dopiero wówczas anioł oderwał się od ciała władczyni, usta miał nabrzmiałe, brodę i szyję zachlapaną jej i swoją krwią. Milczał. Śmierć, która malowała się na jego twarzy nadawała mu upiorny wygląd. Żniwiarz sięgnął pod płaszcz i wyciągnął krótkie ostrze. Stal błysnęła w świetle świec, by chwilę później utonąć w piersi królowej. Krzyk rozkoszy przeszedł w ryk bólu i niedowierzania. Kobieta szarpnęła się, jej dłonie natychmiast przeobraziły się w długie szpony.
Usiłowała dosięgnąć gardła zabójcy, nie zdołała jednak tego zrobić. Anioł przekręcił ostrze. Krew siknęła ze zdwojoną mocą. Wsunął rękę we wnętrzności władczyni.
- Żegnaj - szepnął. Jednym ruchem wyrwał bijące jeszcze serce. Na pięknej twarzy wojownika nie pojawił się nawet cień wyrzutów sumienia.
Wstał z łoża, serce królowej harpii ściskał w dłoni. Niespiesznie wyszedł z komnaty i skierował się ku głównej sali. Znał tu każdy kąt. Przez setki lat odwiedzając Hermionę, zdążył dobrze poznać zwyczaje krwiożerczych kobiet. Idąc korytarzem wcale nie starał się zachowywać ciszy. Przeciwnie, głośno stukał buciorami o złotą podłogę. Krew kapała z jego dłoni, tworząc upiorną ścieżkę za nim. Świeża posoka wywabiła pozostałe harpie ze swych pokoi. Córy Lucyfera od razu go rozpoznały. Syczały na niego i prychały. Niektóre nawet sięgały po broń. Żadna jednak nie odważyła się go zaatakować. Posłańca śmierci lękała się każda istota na tym świecie.
Abadon wszedł do sali tronowej, a tłoczące się za jego plecami harpie rozbiegły się po izbie. Część kobiet przybrała już swój prawdziwy wygląd, szczerząc ostre zębiska i długie szpony na anioła. On jednak nie patrzył na wojowniczki, wszedł na podest i usiadł na tronie Hermiony. Założył nogę na nogę. Dopiero wtedy spojrzał na zebrane. Setki, a może nawet tysiące harpii zgromadziły się w największej sali pałacu, a ciągle wbiegały nowe. Żadna z cór Lucyfera nie patrzyła na niego z radością. Przywabiła je tu krew i to na niej koncentrowały swoje zmysły. Być może podejrzewały do kogo należała, a może po prostu były głodne. Wszystkie bez wyjątku zerkały ku zaciśniętej dłoni mężczyzny.
Wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom, uniósł rękę, krew ściekała spomiędzy jego placów. Na chwilę zapanowała cisza.
- Wasza królowa nie żyje! - krzyknął. Otworzył dłoń, ukazując kobietom serce monarchini. - Czas Hermiony i jej córek przeminął! - zawołał. Słowa Abadona wywołały popłoch wśród harpii. Wrzaski wściekłości i krzyki radości mieszały się z jękami niedowierzania i łzami. Wiele spośród krwiopijek  upadło na podłogę i rwało włosy z głowy, inne śmiały się głośno. Żniwiarz nie czekał aż kobiety zaczną zadawać pytania, cisnął serce władczyni na środek izby. - Niech żyje nowa królowa - powiedział, dając sygnał do rozpoczęcia walki o sukcesję. Odgłosy, które wypełniły salę, zatrzęsły jej murami. Wszystkie kobiety bez wyjątku rzuciły się na środek komnaty, chcąc pochwycić serce. Nawet te, które jeszcze chwilę temu łkały po śmierci matki, zapragnęły teraz zająć jej miejsce. Zgodnie z tradycją, nowa władczyni musiała zjeść serce poprzedniczki, przejmując jej moc, rodzinę i tron. Kobiety walczyły zajadle, szpony poszły w ruch. Krew tryskała na boki, śmierć ponownie zagościła w pałacu.
Abadon podniósł się z tronu. Nie obchodziło go, kto zasiądzie na tronie. Jakiekolwiek będzie nosiła imię, zrobi wszystko, by zgładzić anioła śmierci.

środa, 25 maja 2016

Twierdza Wspomnień - Rozdział 27_epizod 2




– Nigdy cię nie zdradziłam, musisz mi uwierzyć. – Gerenisse patrzyła jak hrabina Gelar klęczy przed mężem i błaga go o zrozumienie. Twarz kobiety była zapłakana, fryzura zmierzwiona. Ciągle miała na sobie tę samą suknię, co ubiegłego wieczoru, gdy odwiedziła władcę. – To wszystko kłamstwa, manipulacja. Nie możesz dawać wiary w to, co widziałeś?
Tanis nie patrzył na żonę. Groźnie ściągnięte brwi mężczyzny i mieniąca się złotem skóra świadczyły, że ledwie panował nad sobą.
– To, co usiłowałaś zrobić karze się śmiercią. – Słowa męża smagały ciało małżonki niczym bat. – Okryłaś hańbą mój ród.
Twarz hrabiny zrobiła się jeszcze bledsza. W Gerenisse również rozgorzał gniew. Nie chciała tej wizji, nie pragnęła ponownie być świadkiem życiowych dramatów rodu ker Goric, ale duch zmarłej wciągnął ją w wir wspomnień nim zdołała się zaprotestować.
– Przez te wszystkie lata robiłam wszystko byś był szczęśliwy, ty zaś nigdy nie zauważyłeś, jak bardzo jestem w tym domu osamotniona. Poświęciłam się tylko tobie i naszemu dziecku, a ty wierzysz, że mogłabym cię zdradzić? – Do głosu kobiety oprócz rozpaczliwych tonów wkradł się gniew.
– Naszej córki już nie ma! – Tanis pogroził małżonce. – Gdybyś bardziej jej pilnowała, cięgle biegałaby wśród nas.
Hrabinie zabrakło tchu, broda jej drżała, kiedy wypowiadała następne słowa.
– Kochałam moje dziecko bardziej niż ktokolwiek inny w tym zamku, bardziej niż ty, który pragnąłeś syna. Nikt nie wie, jak bardzo boli matkę śmierć jej dziecka. Tuliłam ją, gdy była maleńka, ścierałam łzy, kiedy śniła koszmary, marzyłam, że będę patrzeć jak dorasta i staje się kobietą, a tymczasem musiałam ubrać ją w żałobną szatę i oddać płomieniom. Więc nie mów mi o bólu, kochany mężu, bo to nie ja zabiłam nasze dziecko! Cecylia ciągle by żyła, gdybyś tak ślepo nie ufał Bursie. To ona…
– Bursa?! – Tanis parsknął. – Zawsze byłaś o nią dziwnie zazdrosna, chociaż nigdy nie dałem ci do tego powodów. Jest tylko zarządczynią, a ty w swym zaślepieniu usiłujesz zrobić z niej potwora.
– Ona jest potworem! – krzyknęła. Ponownie zalała się łzami. Nie uniosła jednak rąk by je zetrzeć. Nie obchodziło jej, że wyglądała okropnie i wszystkie osoby obecne w Sali, a było ich sporo, patrzyły na nią. Służące co prawda starały się nie podnosić wzroku znad podłogi, były równie zakłopotane i przestraszone jak ich pani, jednak zarządczyni, która stała przy oknie, nie starała się nawet ukrywać uśmiechu satysfakcji.
– Mówiłam ci mój panie, że taka kobieta nie wytrwa w wierności – zasyczała stara smoczyca. – Wychowała się w wielkim świece, gdzie mężczyźni nadskakiwali jej na każdym kroku. Uwięziłeś ją w Gelar, pozbawiając rozrywek, mężczyzn…
– Nieprawda! – wrzasnęła hrabina. – Kocham Tanisa i nic sobie nie robię z przyjęć. Oddałabym wszystkie bogactwa za spokojne życie z nim i Cecylią, ale przez ciebie to nie możliwe.
Bursa ani trochę nie straciła pewności siebie, przeciwnie, czuła się pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. Lord ślepo wierzył w jej słowa, a to dodawało jej odwagi.
– Nie jesteś godna lizać jego stopy, a mówisz o dzieleniu z nim łoża, gdy tymczasem do woli rozkładasz nogi przed każdym gościem twojego męża. Począwszy od przyjaciół twego męża, a skończywszy na królu.
– Ty ściągnęłaś tu Lewera, to ty kazałaś mu nachodzić mnie w sypialni. Czekałaś na okazję, aż upadnę tak nisko, że pozwolę dotknąć się komuś tak obrzydliwemu. – Hrabina splunęła na podłogę. – Ale ja jestem silna. Możesz mnie kopać i poniżać, możesz nasyłać na mnie swoich ludzi, nie złamię się. Choćby cały świat był przeciwko mnie, ja się nie zmienię. Jestem Gerenisse ker Goric i zawsze nią będę.
– Jesteś dziwką! – syknęła Bursa.
– Dość! – Tanis przerwał dyskusję kobiet. – Nie będę wysłuchiwał podobnych bredni. Nie rozumiem powodu dla którego tak bardzo się nienawidzicie i nie chcę go znać. Obie mieszkacie w Gelar i to się nie zmieni, tak samo jak to, że to ja mogę was obie przepędzić z zamku.
– Zaatakowała króla! – Twarz zarządczyni pokryła się czerwonymi plamami. – Powinno się ją skrócić o głowę!
– Nie! – Głos Tanisa był ostry jak nóż. – Władca odstąpił od zarzutów.
– Dlaczego? – Zarządczyni ledwie panowała nad sobą. Całe jej ciało dygotało na skraju przemiany. Nienawistnym spojrzeniem mierzyła hrabinę klęczącą na podłodze. Ta zaś uśmiechała się do niej triumfalnie.
– Bo jest moją żoną i to ja powinienem ją ukarać! – Lord Gelar potrząsnął głową. Głębokie bruzdy odmalowały się na jego twarzy. Nagle wydał się dużo starszy niż był w rzeczywistości.
– Król poczuwa się do winy, taka jest prawda – wtrąciła się hrabina. – To on próbował mnie zniewolić…
– Milcz, żono! – Tanis pogroził ukochanej. – Jeszcze z tobą nie skończyłem. Zawiodłaś moje zaufanie i sprawiłaś, że nazwisko ker Goric okryło się hańbą. A takich zniewag się nie wybacza. Dlatego też, pozostaniesz w wieży i będziesz tam przebywać do końca swego życia.
– Tanisie, nie…! – Gerenisse usiłowała podnieść się z kolan i podejść do męża, ale ten odepchnął jej ręce. W jego spojrzeniu dostrzegła ból i gniew. – Nie rób tego, ja cię kocham.
– Chcę mieć dziedzica, a ty mi go dasz. – Lord ciągnął niewzruszonym tonem. Nie patrzył już jednak na żonę. Zaciśnięte pięści trzymał blisko ciała, wzrok wbity w ścianę. – Będę odwiedzał się w wieży, dopóty nie powijesz zdrowego potomka. Potem pozwolę ci odejść z Gelar.
Tanis skończył mówić i ruszył do drzwi. W progu jeszcze zatrzymał się i spojrzał na wszystkie obecne w komnacie osoby: służące, Bursę i żonę.  – Biada temu, kto spróbuje pomóc mojej małżonce uciec z zamku.  – Po tych słowach opuścił izbę.
Hrabina długo jeszcze siedziała oniemiała na podłodze. Jedna ze służących podeszła do niej i okryła ją płaszczem.
– Chodź, pani – szepnęła dziewka. – Odprowadzę cię do siebie. Kobieta strząsnęła jej ręce.
– Nie chcę pomocy! – warknęła. Nagle uniosła głowę. Spojrzenie królowej spoczęło na Gerenisse, stojącej do tej pory w kącie izby, oglądającej wspomnienia matki Cedrica ze ściśniętym sercem.: Uciekaj! Idą po ciebie! – krzyk hrabiny sprawił, że Gerenisse podskoczyła przestraszona, a wizja urwała się równie nagle, jak się pojawiła. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie nim spojrzenie stało się wyraźne. Głos kobiety ciągle jeszcze dzwonił jej w uszach.
– Idą po ciebie – powtórzyła jak echo. Hrabina rzadko zwracała się do niej bezpośrednio, rzadko też dostrzegała ją w swoich wspomnieniach. Czy słowa mogły być naprawdę skierowane do Gen, a może do kogoś innego?
Dziewczyna potrząsnęła głową. To było dziwne. Nigdy wcześniej nie widziała w oczach zmarłej takiej paniki. Chciała ją ostrzec? Przed kim i dlaczego? W zamku była bezpieczna, a przebywając na świeżym powietrzu wiele osób miało na nią oko. Z tego też powodu często wychodziła na taras przylegający do południowej części warowni. Lubiła tu przesiadywać i czytać fragmenty dziennika. W twierdzy wspomnienia zmarłej hrabiny bardziej natarczywie usiłowały wdzierać się do Gerenisse, na zewnątrz łatwiej mogła sobie z nimi poradzić i kontrolować.
Dotknęła palcami dziennika, leżącego na kolanach i już miała przewrócić kolejną kratkę, gdy do jej uszu doleciał dziwny odgłos, coś jakby gwizd chwilę później rozległo się szuranie stóp. Zareagowała instynktownie, podrywając się do góry. Nim jednak zdołała zrobić bodaj jeden krok, czyjaś ręka zasłoniła jej usta, druga zaś objęła ją w pasie i pociągnęła do tyłu. Uderzyła plecami w pierś napastnika. Jej nozdrza owionął ciężki zapach drzewa sandałowego. Wszędzie rozpoznałaby tę woń. Serce zabiło jej gwałtownie. Lamis!
– Witaj siostrzyczko – Kurell szepnął wprost do jej ucha. – Tęskniłaś za mną? Bo ja za tobą bardzo.
Chciała krzyknąć „nie” i pewnie zrobiłaby, to gdyby brat jej na to pozwolił. Próbowała się wyswobodzić, ale on trzymał ją mocno. Na domiar złego dostrzegła drugiego mężczyznę na tarasie. Wysoki, ubrany na czarno z pokiereszowaną twarzą, przypominał bardziej łotra do wynajęcia niż rycerza. Z pewnością nie mieszkał w Gelar, zapamiętałaby tak charakterystyczną twarz.
– Bądź grzeczną dziewczynką – zagroził jej Lamis. – W przeciwnym razie pozwolę memu przyjacielowi się z tobą zabawić.
Znieruchomiała w jednej chwili. Brat nigdy nie żartował z uciech cielesnych, a zbir i tak już pożerał ją łakomym wzrokiem.
– Bardzo długo cię szukałem, moja piękna – ciągnął niezrażony jej sprzeciwem. – Przebyłem pół Kirragonii, ale w końcu cię dopadłem. I wiesz co? Muszę przyznać, że nieźle się ustawiłaś: kochanka lorda, pierwsza dama na zamku. Zawsze umiałaś wykorzystać swoje ciało we właściwy sposób. Jestem pewien, że głupi smok obsypuje cię klejnotami po każdej wspólnej nocy. Z przykrością muszę ci jednak oznajmić, że nic z tego, co od niego dostałaś, nie możesz ze sobą zabrać, chociaż potrafię sobie wyobrazić, jakimi bogactwami obsypał cię twój kochaś.
Spotkanie brata było najbardziej przerażającym wydarzeniem w jej życiu. Wszystkiego mogła się spodziewać, tylko nie tego, że Lamis ją tu odnajdzie.
– Nigdzie… Z tobą… Nie pójdę… – wycharczała, z trudem łapiąc powietrze.
– Przeciwnie. – Brat mocniej zacisnął obręcz wokół jej piersi. – Jesteś moja i tylko moja, chyba nie myślałaś, że zapomnę o tobie i pozwolę ci żyć tu w bogactwie, podczas gdy ja klepię biedę?
Chciała coś rzec, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Towarzysz Lamisa przypatrywał jej się lubieżnym wzrokiem, przyprawiając ją o dreszcze. Jakby tego było mało, u podnóża tarasu pojawiła się Bursa. Smoczyca minę miała jak pies, który ukradł ze stołu najlepszy kąsek i nim pan zauważył pochłonął go w całości.
– Mówiłam, że znajdę na ciebie sposób – zaskrzeczała, wygrażając pięścią kurellce.
– Gdzie wyjście? Twierdziłaś, że blisko stąd? – przerwał wywód smoczycy Lamis.
Kobieta skrzywiła się, jednak chęć pozbycia się rywalki jednak zwyciężyła.
– Chodźcie za mną – syknęła. Ruszyła wzdłuż szpaleru cyprysów i cisów, ciągnących się wzdłuż tarasu aż do murów zewnętrznych.
Smoczyca szła dziarsko stawiając kroki, co kilka chwil zerkała za siebie, upewniając się, czy jej wspólnicy faktycznie zamierzali wyprowadzić znienawidzoną dziewkę poza mury. Handlarz ciągle mocno ściskał kobietę, raz por raz szepcząc jej coś do ucha. Najemnik szedł za nimi. Mężczyzna miał baczenie, czy nikt podejrzany nie dostrzegł tego, co się stało na tarasie.
Gerenisse nie zamierzała iść spokojnie, nieustannie szarpała się i usiłowała wyrwać. Nie była jednak w stanie tego zrobić.
– Uspokój się albo cię ogłuszę! – warknął brat do jej ucha. Kiedy nagana nie odniosła skutku, zagroził jej: – Naprawdę chcesz bym oddał cię memu przyjacielowi? – O dziwo, to jedno zdanie sprawiło, że dziewczyna stała się potulna.
Dotarcie do przejścia zajęło im kilka minut. Bursa zatrzymała się niespodziewanie. Pulchną rękę położyła na idealnie przyciętym krzewie.
– To tutaj – powiedziała konspiracyjnie. – Szarpnęła zieloną gałąź, odsłaniając wąskie przejście ukryte wśród zieleni.
– Dokąd prowadzi? – zapytał Lamis.
– Poza mury. Tylko uważajcie, to stara droga, pełno tu ruchomych kamieni. Wartownicy z wież mogą was dostrzec…
– Tym się nie przejmuj. – Kurell przerwał wywód kobiety. – Mam swoje sposoby, by stać się niewidzialnym. – Przy ostatnim słowie wymownie pocałował Gerenisse w policzek.
Bursa wzruszyła ramionami. Mało ją obchodziło, co się stanie z porywaczami, ważne, by dziwka zniknęła z Gelar.
– Idźcie już – mruknęła rozłoszczona. Do kurellki zaś szepnęła zjadliwie. – Mówiłam ci, że nie zagrzejesz tu długo miejsca, a ja zawsze dotrzymuję słowa.
Gerenisse szarpnęła się w odpowiedzi. Usiłowała coś powiedzieć, ale brat nie pozwolił jej na to. Zamiast tego wepchnął ją w tunel utworzony przez krzewy. Zielony szpaler poprowadził ich ku wyrwie w murze, gdzie pośród sypiących się na głowy kamieni i tynku, uciekinierzy opuścili zamek.
– Jak tylko wyjdziemy na zewnątrz, masz użyć swych mocy – syknął do siostry. – I nie pogrywaj ze mną. Jeśli choć jeden wartownik spojrzy w naszą stronę, przysięgam, że poderżnę ci gardło.

czwartek, 19 maja 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 24_epizod 1




Kolana trzęsły się pod nią, kiedy wchodziła do karczmy. Starała się nie pokazać po sobie jak bardzo się boi i chociaż robiła dziarską minę, miała wrażenie, że wszyscy dostrzegają jej zdenerwowanie. Dwa dni czekała na wiadomość od szewca, czas dłużył się nie miłosiernie, a ona wpadała w coraz większą rozpacz. Co jeśli Irmin uznał jej żądania za absurdalne i nie zgodził się umówić z resztą swoich wspólników? Zarówno Melir, jak i Cedric zapewniali ją, że nie ma się czego obawiać, gdyż spiskowcy bez niej nie są w stanie dostać się w pobliże króla i tym samym zrealizować swego plan obalenia władcy.
Odczekała kolejny dzień, nim poszła do Ernesta. Jasnowłosy smok już czekał na zapleczu i nie krył wściekłości, że zwlekała z przyjściem. Zadziwiające, ale ten wybuch gniewu nie zrobił już na niej takiego wrażenia jak kiedyś. Dawniej obawiała się zostać z tym mężczyzną sam na sam. Teraz wydawał jej się żałosny. Nastawiony na zabicie monarchy, zgodziłby się na wszystkie jej warunki, byle tylko osiągnąć swój cel. Wolno cedząc słowa, powiedział, że jego przyjaciele spotkają się z nią jutro wieczorem w gospodzie „Pod czerwonym smokiem”. Oczywiście miała zachować ostrożność i nikomu nie mówić o miejscu spotkania. Zagroził nawet, że ją zabije, jeśli się wygada. Ponownie, jego groźby wydały się jej błazenadą zdesperowanego człowieka.
Ustaliwszy z Melirem plan działania z poszła do tawerny. Cedric miał mieć na nią baczenie w oberży i powiadomić hrabiego Karez, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli. Starając się zachować spokój zajęła miejsce przy pustym stoliku. Ostrożnie rozejrzała się po sali. Lord Gelar siedział przy barze i wolno sączył piwo.
– Co podać? – służka pojawiła się niespodziewanie, zasłaniając jej widok na smoka. Była to krępa kobieta o spoconej twarzy. Fartuch, który okrywał jej znoszoną suknię, był brudny i zachlapany resztkami jadła. Na zmęczonej twarzy malowała się obojętność, patrzyła na smoczycę, ale tak naprawdę wcale jej nie widziała. – Mamy jeszcze sporo baraniny, jest udziec wieprzowy... – zaczęła wyliczać na placach.
Helena przerwała jej machnięciem ręki.
– Dziękuję, czekam na kogoś.
Służka mrucząc pod nosem, obróciła się na pięcie i podreptała na zaplecze.
W oberży nic specjalnego się nie działo. Pora była co prawda późna i coraz więcej osób schodziło się na wieczorny posiłek, jednak mimo zwyczajnego rozgardiaszu nie można było dostrzec nic dziwnego. Ludzie i smoki siedzieli przy swych stołach, a dziewki roznosiły jadło. Piwo i wino lało się strumieniami. Gdzie nie gdzie słychać było jakiś podniesiony głos lub śmiech. Poza tym jednak było spokojnie.
Nagle drzwi skrzypnęły i do gospody wszedł postawny mężczyzna. Jego ogorzała od słońca twarz, naznaczona wieloma bliznami nadawała mu wręcz upiorny wygląd. Nie był smoczym wybrańcem, ale szerokie ramiona i groźne spojrzenie sprawiały, że większość osób wolałaby trzymać się od niego z daleka. Zbir nie był sam, ciągnął za sobą drobną kobietę. Niewiasta szarpała się i wiła, za wszelką cenę usiłując wyrwać rękę z uścisku najemnika. Ten jednak nic sobie nie robił z jej protestów. Pociągnął opierającą się dziewkę ku schodom.
Helenie zakręciło się w głowie, a strawa, którą zjadła kilka godzin temu podeszła do gardła. Nie miała wątpliwości, jaki los czekał młódkę. Chciała coś zrobić, podbiec do łotra i uwolnić dziewczynę, by przerwać to, co za chwilę miało się wydarzyć. Wszystko w niej się burzyło i krzyczało na tak jawną niesprawiedliwość, zwłaszcza że nikt inny z sali nie raczył się ruszyć. Ludzie siedzieli przy swoich stolikach, zajęci rozmową i pijaństwem. Los biednej istoty nic ich nie obchodził.
Helena nie zamierzała odpuścić, zaczęła nawet podnosić się z miejsca, ale gniewne spojrzenie Cedrica usadziło ją w miejscu. Twarz lorda z Gelar płonęła z gniewu, smok zaciskał dłonie w pięści, ledwo panując nad sobą. On również zauważył dziewczynę i podobnie jak Helena wiedział, co należało zrobić, zachował jednak spokój. Przybyli do tego miejsca w innym celu. Ingerencja na piętrze zniszczy plan schwytania spiskowców. Zostali zatem oboje na swoich miejscach, świadomi, że być może bezpieczeństwo króla zostanie okupione bólem i łzami porwanej niewiasty.
Helena oddychała szybko, starając się uciszyć przebudzoną smoczycę, domagającą się w tej chwili krwi łotra. Trudno jej było zapanować nad ognistą naturą, szczególnie gdy zgadzała się z głodem krwi swej towarzyszki. Siedziała zatem, patrząc tępo na swoje dłonie, wmawiając sobie, że nic się nie stało, że przybyła tu w innej sprawie. Jednak zapłakana twarz dziewki ciągle stała jej przed oczami.
Z głębi sali wyszedł potężny mężczyzna i podszedł do Heleny. Fartuch, który miał zawiązany w pasie świadczył, że pracował w gospodzie, coś jednak w sposobie jego bycia mówiło dziewczynie, że nie był zwykłym pomocnikiem.
– Jestem Tramal. – Nieznajomy przedstawił się. Z bliska dostrzegła w nim to, co umknęło jej w pierwszej chwili. Szerokie ramiona i wyrazisty kolor oczu świadczyły, że niewątpliwie płynęła w jego żyła smocza krew. Prawdopodobnie było jej jednak zbyt mało, by mógł nazwać siebie wybrańcem.
Nie odpowiedziała na powitanie, zamiast tego czekała, aż zaprosi ją na spotkanie.
Skrzywił się lekko, co tylko uświadomiło jej, że zakładał, iż będzie się przed nim płaszczyć. Kiedy kilka minut później nadal tego nie zrobiła, chrząknął i powiedział:
– Ludzie, z którymi chcesz się spotkać, czekają w dębowej sali.
– Zaprowadź mnie zatem do nich – zażądała.
Poprowadził ją na tyły gospody, do wydzielonej izby, zamkniętej przed wścibskimi spojrzeniami. Karczmarz zapukał trzy razy i nie czekając na odzew złapał za klamkę. Wpuścił Helenę przodem, sam nie wchodząc do pomieszczenia. Drzwi zamknęły się za dziewczyną, odcinając ją od Cedrica, zostawiając sam na sam ze spiskowcami. Smoczyca przełknęła ślinę. Nie zamierzała się poddać ani tym bardziej udawać, ofiary. Przez całe swoje życie mieszkała z ludźmi Tollesto, groźnymi, nieznającymi strachu, biorącymi wszystko na co mieli ochotę. Ci tutaj byli tylko nędznymi namiastkami tamtych, odrażających potworów z północy.
Dziewięć par oczu wpatrywało się w nią badawczo, lustrując od stóp do głów kobietę, która miała w ich imieniu zabić króla.
– Mam nadzieję, że wiecie, kim jestem – zawołała. Starała się zapamiętać ich twarze, by w razie niepowodzenia akcji, móc ich opisać. Wśród spiskowców było troje smoków, co najmniej dwóch gwardzistów, krasnolud. Resztę stanowili ludzie, zapewne kupcy i rzemieślnicy. – Obiecałam pomóc spełnić wasze marzenie i dotrzymam słowa. By to jednak zrobić muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia, i co się z tym wiąże muszę wam zaufać.
– Mówisz o zaufaniu, kobieto, a skąd my mamy wiedzieć, czy ty jest godna naszego zaufania?
 Smoczy wybraniec siedzący koło karła wymierzył w Helenę mięsisty palec. Mężczyzna miał niski głos, typowy dla szlachetnego urodzenia. Ciemnobordowe włosy z lekką domieszką bieli nosił krótko przycięte przy skórze. Brwi ściągał groźnie, zaś usta wydymał z niesmakiem. Sprawiał wrażenie kogoś, kto gotów jest rzucić się jej do gardła, ale ona wiedziała, że to tylko poza. Był równie zaskoczony jej przybyciem, jak pozostali. Chciał ją zastraszyć i zmusić do uległości. Nie przejęła się jego słowami ani tym, że pozostali zgodnie potakiwali głowami. Tylko jasnowłosy smok siedzący na końcu stołu z zadziwiającą powagą bębnił palcami w blat stołu.
Helena zrobiła dwa kroki, zbliżając się odrobinę do spiskowców. Raz jeszcze zmierzyła ich uważnym spojrzeniem. Potem ostrożnie uniosła ręce i zsunęła kaptur z głowy, pozwalając nieznajomym przyjrzeć się jej twarzy. Nim zaczęli szeptać, zawołała:
 Jestem Helena Orwel przybrana córka hrabiego Hewarra Tollesto. Wychowałam się w Awer u boku tego, którego chcieliście wiedzieć na tronie Kirragonii. Jeśli ja nie jestem godna zaufania, to kto jest?
Jej słowa wywarły na obecnych piorunujące wrażenie. Niektórzy zaczęli uderzać pięściami w stół, inni gwizdać, a jeszcze inni zerwali się z miejsc i podbiegli do niej, by uściskać. Nawet jasnowłosy smok, którego Helena znała od dawna zdawał się poruszony jej wyznaniem. Do tej pory podejrzewał, że pochodziła z północy, nie miał jednak pojęcia jak blisko była Tollesto.
Kiedy wrzawa ucichła, karzeł chrząknął i jako pierwszy zrobił to, na co dziewczyna tak bardzo czekała.
– Burniel Bras, pochodzę z Lahmar. – Przedstawił się, a inni natychmiast podążyli za jego przykładem.
– Roma, handlarz z Farrander.
– Gamir Holle, kupiec i mieszczanin ze stolicy.
– Kar wer Lorgul, a to mój brat Tor. – Smok, który jako pierwszy zaczepił Helenę przedstawił siebie i swego krewniaka. Dziewczyna skrupulatnie odnotowała w pamięci jego imię. Pozostali zdrajcy również podawali jej swoje imiona i miejscowości, z których pochodzili, dodając czym się zajmowali. Ją jednak interesował jasnowłosy mężczyzna. Od pierwszych chwil, wiele tygodni temu, starał się ją upokorzyć i zmusić do posłuszeństwa. Melir przyrzekł, że szczególnie się nim zaopiekuje.
– Irmin an Kastel – powiedział w końcu, a ona z trudem opanowała radość. Teraz kiedy już mogła przypisać mu konkretne imię, wiedziała, kogo obarczyć główną odpowiedzialnością kierowanie spiskiem. Nigdy nie wątpiła, że to właśnie on dowodził zgrają rzezimieszków, roszczących sobie prawo do decydowania o losie Kirragonii.
– Wykazaliście się wielką odwagą przychodząc tutaj i decydując się stanąć twarzą w twarz ze mną. – Zauważyła.
– Głęboko wierzymy, że jest tylko jeden ród, którego potomkowie mogą zasiadać na tronie naszego królestwa. – Kar rzucił ostro, a pozostali zgodnie pokiwali głowami.
– Poświęciliśmy tej sprawie całe życie. – Dodał kupiec Gamir.
– Czy możesz to zakończyć? – zapytał Burniel. Po słowach karła zapadła ciężka cisza.
Helena podeszłą do stołu. Mężczyźni siedzieli, a ona spoglądała na nich z góry.
– Mogę i zrobię to – powiedziała. Głos ściszyła do szeptu, a oni jak na komendę pochylili się nad blatem, starając się nie uronić ani jednego jej słowa. – Ja również mam dość tej przepychanki, zwłaszcza że proces naszego towarzysza dobitnie pokazał, iż władca nie jest godzien pełnić swych obowiązków.
– Bękart nie potrafił go nawet osądzić! – Tor splunął na podłogę, a jego brat uśmiechnął się okrutnie.
– To nie władca, tylko marionetka w rękach lordów – dodał Roma.
Helena tylko potakiwała głową, pozwalając wyżalić się niezadowolonym mieszkańcom. Smoczyca wewnątrz niej powarkiwała, nie zgadzając się z ani jednym słowem, drapiąc ciało Heleny, domagając się uwolnienia. Wszystkie te obelgi znały na pamięć, przez całe swoje życie słysząc je najpierw pod adresem poprzedniego monarchy, potem jego namiestnika Amara, a w końcu Ariela. Zmanipulowani przez Tollesto chcieli widzieć tylko jego na tronie królestwa i nawet śmierć hrabiego nie potrafiła odwieść ich od tej decyzji. Teraz sądzili, że skoro Hewarr miał syna, jemu należał się tron. Gdyby wiedzieli, jaką krwiożerczą i pozbawioną wyższych uczuć bestią jest Thargar, nigdy w życiu nie pomyśleliby nawet o zabiciu Ariela.
Prawda była taka, że zdaniem dziedzica Tollesto w Kirragonii powinni mieszkać tylko smoki, wszystkie inne rasy należało wybić, wypędzić albo zniewolić.
– Mówisz, że zabijesz króla, zdradź zatem, jak planujesz to zrobić? – pytanie zadał Irmin. Smoczy wybraniec uśmiechał się cynicznie, jawnie kwestionując możliwości kobiety.
– Na pewno nie w taki sposób, w jaki twoi ludzie usiłowali ostatnim razem pozbyć się władcy. – Odcięła się natychmiast. W izbie zaległa cisza, a oczy wszystkich zebranych skupiły się na Helenie. – Od dawna nieudolnie usiłujesz zniszczyć monarchę. Czym to się kończy, wszyscy wiemy. Wystarczy wspomnieć ostatni pożar... – zawiesiła znacząco głos. – Dawno nie widziałam takiej kompromitacji.
– To ty miałaś zabić królową i zawiodłaś! – warknął smok.
Helena spojrzała na Irmina, po jej ustach błąkał się kpiący uśmieszek.
– Nie zabieram się za nic, czego nie mogę dokończyć. Służący, których przekupiłeś, zaprószyli ogień.
– Twierdzisz, że to moja wina? – Irmin zerwał się z miejsca. Chciał podbiec do smoczycy, ale Kar złapał go za ramię.
– Pozwól jej mówić, jestem ciekaw, co się faktycznie wydarzyło?
Warcząc Irmin usiadł z powrotem na miejscu, a Helena kontynuowała swoją opowieść, mówiąc dokładnie to, co wcześniej ustaliła Melirem, by podważyć zaufanie do ich przywódcy, a jednocześnie utwierdzić ich w przekonaniu, że bez niej sobie nie poradzą.
– Planowania zamachu na tron nie można zaczynać od zabicia księcia. Daliście się podejść, najłatwiejszy plan nie zawsze jest najkorzystniejszy. Atakując Eleara zwróciliście na siebie oczy monarchy. – Wyliczała metodycznie wszystkie błędy spiskowców. – Po tak nieudanej akcji musieliście zacząć się ukrywać.
– To nie tak miało wyglądać! – warknął przez zęby Irmin. – Plan był inny. Niestety, ludzie, których tam posłałem spartaczyli zadanie i zamiast wejść do królewskiej komnaty poszli po księcia.
– Właśnie o tym mówię – zaśmiała się. – Ludzie, którymi się posługujesz niszczą twoje plany.
– Z twoich słów wynika, że tobie pójdzie lepiej – syknął smok, a pozostali uczestnicy wlepili w nią chciwe spojrzenia.
– W przeciwieństwie do ciebie, mnie królowa zna i darzy sympatią. Bez trudu zostanę z nią sam na sam, resztę możecie sobie dopowiedzieć.
– A co z Arielem? – dociekał Kar.
– Monarchowie dzielą wspólną sypialnię, wystarczy zaczekać, aż przyjdzie. Nim się zorientuje, że jego żona nie żyje, będzie za późno.
– No nie wiem... – Irmin udał, że się zastanawia. – Król nie jest głupi. To silny mężczyzna, a ty jesteś kobietą. Nie pokonasz go.
– Wcale nie powiedziałam, że to zrobię. Mam w zanadrzu kilka sztuczek. Ból po stracie Eleny bardzo go osłabi, a ja wiem jak to wykorzystać.
– To co mówisz jest bardzo piękne, ale nie trudno też zauważyć, że twój plan może się nie powieść. – Zoran był bardzo sceptyczny wobec smoczycy.
Helena ziewnęła ostentacyjnie.
– Musicie mi zaufać. Nic nie ryzykujecie, to ja narażam swoje życie.
– Jesteś na to gotowa? – zapytał Irmin.
– Gdybym nie była, nie przyszłabym tutaj. – Skwitowała ostro. Sięgnęła do płaszcza i ponownie zarzuciła kaptur na głowę. – Żegnam was panowie. Na mnie już czas. – Obróciła się na pięcie i nie dając mężczyznom szansy na zatrzymanie jej, podeszła do drzwi. – Nasłuchujcie wieści z zamku. – Rzuciła jeszcze nim wyszła z izby. Serce biło jej mocno, gdy szła korytarzem. Szczęściem nikt nie pobiegł za nią, nikt też nie usiłował jej zatrzymać. Ponownie weszła do głównej sali gospody. Cedric ciągle siedział przy barze. Spojrzał w jej stronę, a na jego twarzy odmalowała się ulga.
Przechodząc obok niego szepnęła.
– Są wszyscy, możecie zaczynać.
Tyle wystarczyło. Lord zeskoczył z wysokiego krzesła i podszedł do drzwi wejściowych. Otworzył je gwałtownie i zagwizdał. Chwilę później do karczmy wpadła gromada smoków, na ich czele biegł hrabia Karez. Goście w gospodzie zaczęli wstawać się ze swoich miejsc, zaskoczeni zbrojnym wejściem gwardzistów. Kilkoro nawet sięgnęło po miecze, ale Melir ostudził ich zapał.
– Mordy w kubeł i nie ruszać się z miejsc, inaczej wszystkich aresztuję! – wrzasnął. Do Cedrica zaś rzucił: – Gdzie?
– Izba na tyłach. – Rudowłosy smok już szedł w tamtym kierunku.
Melir ruszył za nim, wcześniej jednak złapał Helenę za rękę.
– Zostań tutaj – szepnął z uczuciem.
– Karczmarz również należy do spisku – powiedziała. Starała się być dzielna, ale jej odwaga skończyła się w chwili, kiedy opuściła komnatę pełną zdrajców.
Lord skinął ręką i dwoje gwardzistów pomknęło do kuchni. Wrzaski i krzyki dobiegające z zaplecza potwierdziły, że znaleźli tego, kogo szukali.
Melir wpadł do izby, w której spiskowcy ciągle jeszcze dyskutowali o propozycji kobiety z blizną na twarzy. Wtargnięcie strażników pod dowództwem białowłosego smoka wywołało popłoch wśród rozmawiających. Część zebranych od razu podniosła ręce i zaczęła błagać o litość, inni wpadli w panikę, wrzeszcząc wniebogłosy, smoki nie prosiły, tylko sięgnęły po broń.
Twarz Irmina przybrała ciemniejszy kolor. Wściekłość buzowała mu pod skórą, ogień płonął w oczach.
– Suka zdradziła nas! – ryknął ile sił w płucach. Z odsłoniętym orężem ruszył na Melira.
Pomieszczenie było zbyt małe, by stoczyć prawdziwą walkę, toteż mężczyźni wpadali na siebie nieustannie. Jednak to gwardziści uzbrojeni w krótsze miecze sprawniej uporali się z opornymi. Nie obyło się bez ran, krew tryskała na boki, brudząc wszystko wokół. Kilka minut później, po intensywnej i brutalnej walce, wszyscy spiskowcy leżeli na podłodze. Kilkoro z nich miało już nigdy się nie podnieść. Melir pochylił się nad jasnowłosym smokiem i chwycił go za długi blond warkocz.
– Osobiście się tobą zaopiekuję – rzucił groźnie. – Będziesz przeklinał dzień, w którym postanowiłeś zastraszyć Helenę.
Cedric nie czekał, aż gwardziści i Melir skończą walczyć. Wybiegł z izby, kiedy tylko podłoga zabarwiła się od krwi. Wyciągnął sztylet zza pasa i skierował się do głównej sali. Elena stała pod oknem, obok niej gwardzista króla pilnował związanego karczmarza. Mężczyzna przeklinał siarczyście pod nosem, obrzucając smoki największymi obelgami. W izbie było prawie pusto, większość gości uciekła, uznając, że lepiej trzymać się z daleka od smoczych walk.
– Idę po dziewczynę – rzucił do Heleny, a ona posłała mu uśmiech pełen wdzięczności.
– Odpłać temu gnojkowi.
– Masz na to moje słowo.
Cedric wbiegł na schody, pokonując po kilka stopni na raz. Będąc już na piętrze wywarzał kopniakiem każde drzwi, szukając dziewczyny. Pierwsza izba była pusta. W drugiej dziwka obsługiwała podstarzałego klienta. Kobieta wrzasnęła oburzona, wygrażając mu pięścią. Cedric nie przejął się tym ani trochę. Otworzył trzecie drzwi i wbiegł do środka. Uprowadzona kobieta leżała na łożu. Była naga. Z jej oczu obficie płynęły łzy. Nad nią pochylał się mężczyzna. Zbir używał sobie w najlepsze, gwałcąc niewiastę, nie przejmując się jej krzykami i łzami. Zauważył Cedrica w chwili, gdy ten robił zamach i rzucał nożem. Na reakcję było już jednak za późno. Ostrze przefrunęło przez pokój gładko wchodząc w pierś. Łotr zacharczał, próbował jeszcze wyciągnąć nóż, ale nie zdołał unieść rąk. Z jego ust trysnęła krew. Cedric wskoczył na łoże i zepchnął zbira z niewiasty na drewnianą podłogę.
Martwe oczy łotra tępo wpatrywały się w sufit, ostrze sterczało mu z piersi. Lord Gelar chwycił kołdrę i rzucił ją dziewce.
– Już po wszystkim – szepnął. – Teraz jesteś bezpieczna. – Twój koszmar się skończył.