środa, 30 października 2013

Michael - Rozdział 10_epizod 1

To nie mój świat
Była zbyt oszołomiona, by cokolwiek powiedzieć. Kiedy Michael wspomniał o zabraniu jej do niebios, zgodziła się bez wahania, lub raczej bez zastanowienia. Nie sądziła bowiem, że archanioł miał na myśli prawdziwe niebo. Myślała, że aniołowie, tylko latają po niebie, ale ich domy są gdzieś tutaj, w centrum miasta. Wyobrażała sobie luksusowe wille, może apartamenty w największych wieżowcach?
Nie była przygotowana na taką podróż. Swój błąd zrozumiała w chwili, gdy Michael wyszedł na taras jej małego mieszkanka, podszedł do krawędzi dachu i wyciągnął do niej dłoń. Wtedy dotarło do niej, że on naprawdę chce ją dokądś zabrać, co gorsza nie pojadą tam taksówką, tylko pofruną.
– To... nie jest dobry pomysł – bąknęła, wchodząc podobnie jak on na taras. – Nie możemy pojechać tam samochodem?
Spojrzał na nią, z przekornym uśmiechem.
– Tam trzeba pofrunąć Anastazjo. Do Concory, można dostać się tylko na skrzydłach.
Okej, teraz to już naprawdę się bała.
– Ja nie mam skrzydeł – powiedziała.
– Zaufaj mi – szepnął.– Zaniosę cię.
Prychnęła.
– Co będzie, jeśli w połowie drogi mnie upuścisz? – miał z jej powodu, ostatnio tyle kłopotów, że mógłby ją upuścić celowo.
– Jesteś dla mnie zbyt cenna, by ryzykować twoje życie – powiedział po prostu. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, toteż Ana nie mogła stwierdzić, czy oszukiwał ją, czy też faktycznie mówił prawdę.
Po chwili zastanowienia, podeszła do niego.
Michael bez chwili wahania, chwycił ją w ramiona i skoczył z dachu.
Krzyknęła, mocniej przywierając do niego, pewna, że lada moment spotka się z twardą powierzchnią chodnika. Jednak ku jej zdziwieniu, poszybowali wysoko.
Michael rozśmiał się.
– Zrelaksuj się – szepnął wprost do jej ucha. – Za pół godziny będziemy na miejscu.
Akurat. Nie miała takiego zamiaru, przeciwnie, wtuliła się mocniej w jego ramiona.
Dziesięć minut później stwierdziła, że latanie z Michaelem było wspaniałe. Szybowali w powietrzu, coraz wyżej i wyżej. Sądziła, że będzie jej zimno, tak wysoko nad ziemią, było jednak zupełnie inaczej, czuła przyjemne ciepło.
Archanioł natomiast uspokoił ją, że już dawno przekroczyli bramę do świata archaniołów. Ana, co prawda nie widziała żadnej bramy, ale Michael twierdził, że granica między światem ziemskim a anielskim jest bardzo cienka i tylko wysokiej rangi aniołowie, potrafią wyłapać w powietrzu wirujące przejścia magiczne.
Nadal nic nie było widać. Tylko chmury jak okiem sięgnąć i czyste powietrze. Próbowała wypytać go o Concorę, ale Michael nie chciał za bardzo na ten temat rozmawiać. Bąknął zaledwie, że to stolica anielskiego państwa oraz, że w tym wymiarze jest kilka podobnie wyglądających miast.
Jakiś czas później Michael szepnął do jej ucha.
– Patrz, już prawie jesteśmy na miejscu – powiedział.
Spojrzała przed siebie, początkowo nic nie dostrzegając. Już miała go zbesztać, gdy nagle chmury przerzedziły się, a w dole pod nimi ukazało się niewielkie miasteczko. To nie była metropolia, raczej spora mieścina.
Miasteczko leżało na wzgórzu, o skaliste brzegi rozpryskiwały się fale oceanu. Domy zbudowano z białego kamienia. Gładkie chodniki, ze złocistego piaskowca, błyszczały w słońcu. Wszystko inne, porastały kolorowe kwiaty.
– Pięknie tu – powiedziała. – Zupełnie jak na greckich wyspach.
Michale potaknął nieznacznie.
– Tak, ale w Grecji dominuje biel i błękit, u nas biel oraz złoto – archanioł obniżył lot, pozwalając jej z bliska przyjrzeć się anielskim domostwom.
– Dlaczego na dachach domów są tak rozległe tarasy? – spytała, zbyt późno zdając sobie sprawę, jak głupie pytanie zadała.
– Żebyśmy nie połamali sobie skrzydeł, kiedy lądujemy – odpowiedział.
Ana zagryzła wargi. Jej taras był zabudowany. Michael z pewnością nie raz złorzeczył na brak przestrzeni.
– Dokąd lecimy? – spytała.
– Na południowy skraj, tam jest mój dom.
Uniosła głowę, spoglądając mu w oczy.
– Zabierasz mnie do swojego domu? – zaskoczyło ją to. Tak naprawdę to spodziewała się, że Michael zaprowadzi ją do ratusza, czy jakiejś innej siedziby, w której urzędują anielskie władze.
– W moim domu będziesz bezpieczna – powiedział, przerywając jej myśli.
Przefrunęli nad miastem, kierując się ku wzgórzom. Już z oddali dostrzegła jego dom. Na samym szczycie, tuż przy linii skalnego urwiska, stała willa. Dom wybudowany częściowo z białego kamienia, częściowo z piaskowca, obrośnięty bluszczem i kwiatami, idealnie wpasowywał się w zbocze góry.
Westchnęła, zachwycona mnogością kwiatów, pnących się po ścianach jego domu. Michael wylądował miękko, ostrożnie stawiając ją na nogi. Obejrzała się za siebie, kusiło ją, by podejść do klifu i zobaczyć jak wysoko są, jednak brak barierki zrobił swoje, szybo więc zrezygnowała z pomysłu.
Michael chwycił ją za rękę, prowadząc ku willi.
Ana zarumieniła się, na taką zażyłość. Próbowała wyrwać dłoń z uścisku, ale archanioł nie pozwolił jej na to. Drzwi do domu anioła, były ogromne, zapewne po to, by właściciel i jego mieszkańcy nie łamali sobie skrzydeł, przekraczając jego próg. Nagle zastanowiło ją jak Michael wchodził do jej mieszkania? Drzwi na taras w jej mieszkaniu, były tak wąskie, że z ledwością można było przecisnąć przez nie krzesło. Zmarszczyła brwi. Dlaczego wcześniej nie zwróciła na to uwagi?
– Chodź – powiedział, wpuszczając ją przodem.
Ledwie przekroczyli próg, a z głębi domu wybiegł im na powitanie anioł. Ana zamarła, wpatrując się w przybyłego. Był niższy niż Michael, biała tunika i takie same spodnie wisiały na nim jak na kukiełce. Ostre rysy twarzy anioła, nie pozwalały określić jego wieku. Anioł spoglądał na nią z zaciekawieniem.
– To jest Azra – powiedział Michael, przedstawiając dziewczynie anioła. – Mój kamerdyner, służący, kucharz i ogrodnik – archanioł ciągnął z zadowoleniem. – Azro, to jest Anastazja. Będzie naszym gościem.
Anioł skłonił się jej nisko.
– Miło mi panienkę poznać – powiedział lekko.
– Mnie również – szepnęła, odrobinę speszona. Nie wiedziała, czy powinna podać mu dłoń, czy też założyć, że Michael nie byłby zadowolony z bratania się ze służbą. Po chwili zastanowienia zdecydowała się jednak wyciągnąć dłoń.
Anioł uśmiechnął się uszczęśliwiony, ściskając delikatnie jej palce.
Michael nie zganił jej za ten prosty gest. Przeciwnie, wyglądał na szczerze ubawionego.
– Czy ktoś już przybył? – zapytał anioła.
– Tak, panie. Nathaniel czeka od samego rana. Archaniołowie: Ithuriel i Gabriel przylecieli przed chwilą.
Michael skinął głową.
– Czekają w gabinecie?– zapytał, kierując się do biura.
– Tak – Azra krzyknął za nim. – Czy coś podać do jedzenia? – anioł zawołał jeszcze za archaniołem.
– Przyszykuj śniadanie dla Any – odkrzyknął Michael. Archanioł złapał dziewczynę pod ramię i wprowadził ją do gabinetu.
Trójka aniołów przebywająca wewnątrz natychmiast skupiła na niej swe spojrzenia. Ana zmieszała się do tego stopnia, że zaparła się w progu i ani rusz nie chciała wejść do środka.
– Nie bój się – powiedział szeptem Michael, popychając ją do przodu.
Serce biło jej szaleńczo, w głowie wirowało. Trzech potężnych aniołów wpatrywało się w nią badawczo, lustrując ją od stóp do głów, szukając w niej wad i niedoskonałości.
Michael warknął, przerywając ciszę.

Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka


Re

sobota, 26 października 2013

Gabriel - Rozdział 4_epizod 2


– Mamo, mamo, dostanę bułeczkę dla kaczek? – Amelia podskakiwała radośnie, zerkając raz po raz za siebie na stadko kolorowych kaczek pływających po sztucznym stawie, w centrum parku miejskiego.
Maria uśmiechnęła się czule do dziecka.
– Oczywiście, szkrabku. – Sięgnęła do torby po bułkę i podała ją dziecku.
Dziewczynka z dzikim piskiem okręciła się na pięcie i pognała do kaczek. Maria usiadła na najbliższej ławce z oddali przyglądając się córce, rzucającej okruchy ptakom.
Nagle powietrze wokół niej zafalowało, ogromny cień na moment przesłonił niebo. Maria odruchowo spojrzała w górę, nie dostrzegając, jednak nic godnego uwagi. Chwilę później z zaskoczeniem stwierdziła, że mężczyzna, którego spotkała nad ranem w piekarni Karla,  pojawił się między drzewami i szedł teraz w jej kierunku.
W dziennym świetle zdawał się być jeszcze przystojniejszy. Ciemne dżinsy i czarna koszula idealnie opinały jego ciało. Kruczoczarne włosy nosił krótko obcięte, prawie po wojskowemu. Być może faktycznie był wojskowym, świadczyłoby o tym jego umięśnione ciało i sztywne ruchy. Krok po kroku zbliżał się do niej i lada moment z pewnością ją zauważy.
Jego wzrok cały czas błądził po otaczających go ludziach, jakby bał się, że ktoś mógłby do niego podejść. Jednak, dopiero kiedy zatrzymał spojrzenie na Amelii, Maria postanowiła działać.
– Hej ty, nie gap się na moją córkę! – warknęła, wstając z ławki. Nie miała pojęcia kim był, a już na pewno nie pozwoli jakiemuś pedofilowi zbliżyć się do córki.
Mężczyzna zatrzymał się krok przed nią. Dopiero teraz koncentrując w pełni swe spojrzenie tylko na niej. Maria czuła jak przesuwa wzrokiem po jej ciele. Zmarszczył brwi.
– Co tu robisz? – odezwała się pierwsza.
Zamrugał zaskoczony jej słowami.
– Spaceruję – powiedział. Doskonale wiedział jak niewiarygodnie to zabrzmiało. Tak naprawdę, to Gabriel sam nie wiedział po co tu przyszedł. Przespał tylko dwie godziny, kolejne dwie przeleżał w łóżku zadręczając się wizją jej pięknej twarzy i, choć Thalia upierała się, że ma zostać w łóżku, postanowił, że wróci na ziemię. Sam nie wiedział, co go tutaj ciągnęło, pewnie sam diabeł pchał go w łapy tej kobiety. Tak czy siak, musiał tu wrócić i zobaczyć ją. Próbował sobie wmówić, że, kiedy raz jeszcze na nią spojrzy w pełni dotrze do niego jak nie wiele była warta, a, wtedy bez problemu o niej zapomni i wróci do swojego życia.
Z łatwością odszukał ją w mieście. Jej zapach tak dokładnie wrył mu się w pamięć, że lądując koło piekarni Karla, bez trudu rozpoznał go w mnogości innych zapachów. Kierując się instynktem przyszedł aż tutaj. A teraz ona stała przed, nim i, jeśli to możliwe wyglądała jeszcze piękniej niż nad ranem. Długi wełniany sweter niczym worek okrywał jej ponętne ciało aż do samych kolan. Na nogach miała coś, co wyglądało jak spodnie, choć przylegało do nóg niczym druga skóra. Gabriel nie miał pojęcia jak nazywała się ta część ubrania, ale też nigdy nie miał za specjalnie do czynienia z damską garderobą.
Sweter, który miała na sobie mógłby pomieścić dwie osoby. W czymś takim nie powinna wyglądać kusząco, a jednak wyglądała. Jej skóra błyszczała świeżością, a włosy swobodnie powiewały unoszone przez wiatr.
Spoglądała na niego, marszcząc groźnie brwi.
– Szukałeś mnie? – zaatakowała go.
Nie odpowiedział. Musiałby powiedzieć jej prawdę, a tego przecież nie mógł zrobić.
– Słuchaj koleś – zaczęła podnosząc głos. – Nie znam cię i niech tak pozostanie. Nie wiem, co też uroiło się w tej twojej chorej głowie, ale nic z tego, o czym rozmyślasz nie spełni się.
Zmarszczył gniewnie brwi, gdy dotarły do niego jej słowa. Myślała, że chciał się z nią przespać? Wzdrygnął się. Jak mógłby dotknąć kogoś takiego jak ona?
– Jesteś w błędzie – powiedział cedząc słowa. Jego wzrok mimowolnie uciekł do dziecka podskakującego nad stawem. Zalał go gniew i złość. Jak ktoś tak pozbawiony zasad molarnych może wychowywać dziecko.
– Nie patrz na nią! – syknęła.
– Nie powinnaś wychowywać dziecka – powiedział z wyrzutem.
– Co? – zamurowało ją.
– Kobiety twojego pokroju nie powinny mieć dzieci. – Jego głos był zimny.
Kobietę zamurowało, archanioł widział w jej spojrzeniu, że nie spodziewała się takich słów. Być może nikt dotąd nie miał odwagi jej tego powiedzieć. Wciągnęła nerwowo powietrze, a potem zrobiła coś, czego Gabriel się nie spodziewał. Spoliczkowała go.
Nawet nie zauważył, kiedy jej dłoń wylądowała na jego twarzy. Ból w porównaniu z upokorzeniem był naprawdę niewielki, ale i tak cofnął się do tyłu przed jej dłońmi, na wypadek, gdyby znowu zechciała go uderzyć.