czwartek, 26 marca 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 9_epizod 1



Przebudzenie było bardzo bolesnym doświadczeniem. Zapuchnięte powieki ledwie pozwalały się unieść, zaś wpadające przez ogromne okna światło jedynie potęgowało jej cierpienie. Lata przebywania w mrocznych jaskiniach, gdzie promienie słońca raczej nie zaglądały, sprawiły, że jej oczy stały się zbyt wrażliwe. W ustach miała zaschło, a spękane wargi piekły niemiłosiernie.
Zdawała sobie sprawę, że nie jest sama i w izbie przebywają ludzie. Słyszała ich głosy, kroki i dzwonienie naczyń. Gdyby mogła, przywołałaby kogoś do siebie, jednak wymówienie chociaż jednego słowa zdawało się niemożliwe. Ponieważ jednak nie  była w stanie się poruszyć, spoglądała jedynie w górę na wysoki sufit. Wspomnienia tego, co się wydarzyło, zalewały jej umysł, zmuszając do rozpamiętywania swego ostatniego spotkania z Favienem.
Wpadł do jej komnaty, wrzeszcząc od progu. Siedziała właśnie na podłodze, bawiąc się z dziećmi. Skóra mężczyzny płonęła, a ogień wypełniał jego źrenice, jednak to szybko unosząca się klatka piersiowa smoka, zdradzająca jak blisko był przemiany, sprawiła, że Helena zadrżała.
– Favien... – rzuciła, ale smok zdawał się nie słyszeć jej głosu.
– Ty zdziro! – wrzasnął. – Chciałaś mnie ośmieszyć!
Zbladła, a zimny pot spłynął po jej plecach. Siedząca obok Marica zaczęła płakać, przerażona krzykami mężczyzny. Próbowała ją uspokoić, głaszcząc po główce, ale dziecko, zdjęte strachem, płakało jeszcze głośniej.
– Miałem cię za kogoś innego! – grzmiał Favien. – Za kobietę inną niż wszystkie.
– Ja... – próbowała coś powiedzieć, przerwać tę spiralę gniewu i nienawiści, zwłaszcza że Marcel również dołączył do siostry, zalewając się łzami, jednak rozwścieczony mężczyzna nie raczył słuchać. Ruszył ku niej, chwytając po drodze krzesło i rzucając nim o ścianę. Mebel z głośnym trzaskiem rozbił się na mniejsze kawałki.
– Dziwka! – krzyczał, idąc po nią, kopiąc wszystko, co stanęło mu na drodze.
Głos ugrzązł jej w gardle. Smok obrażał ją, obrzucając kolejnymi obelgami. Nie rozumiała niczego z tego, co mówił. Jego słowa bolały, tym bardziej, że były tak bardzo nieprawdziwe. Gdyby był spokojny, może i próbowałaby z nim rozmawiać, on jednak pałał taką żądzą zemsty, że jej wysiłki z góry skazane były na porażkę. Jedyne, co mogła zrobić, to chronić przed nim dzieci.
Zaczęła się podnosić, łapiąc odruchowo drobne dłonie maluchów, Favien jednak jednym skokiem znalazł się przy niej. Bez zastanowienia zacisnął rękę na jej szyi, niemal miażdżąc gardło. Powietrze szybko uleciało z jej ust. Zaczęła się szamotać, walcząc z mężczyzną o oddech. Smok tymczasem spojrzał z pogardą na dwójkę przycupniętych dzieci. Nie wahając się ani chwili, odrzucił chłopca na bok, posyłając na wełniany pled, a chwilę później w ślad za malcem poleciała dziewczynka. Dzieci potoczyły się po dywaniku, przypadając do siebie nawzajem i krzycząc wniebogłosy.
Ich krzyk dodał Helenie siły. Szarpała się, usiłując oderwać rękę mężczyzny od swego ciała, kopała z całych sił, nie zastanawiając się nawet, co robi. Nie myślała o tym, czy to cokolwiek pomoże, chciała tylko się uwolnić i znaleźć jak najdalej od niego. Skoro był zdolny uderzyć dzieci, nie cofnie się już przed niczym, a ktoś taki nie mógł liczyć na jej zaufanie.
Favien musiał przyznać, że zaskoczyła go swoją reakcją. Rozluźnił uchwyt, a ona wykorzystała to i, łapiąc gwałtownie powietrze, podrapała mu twarz pazurami. Puścił ją ze wściekłym sykiem. Zatoczył się do tyłu. Przejechał palcami po policzku, ścierając krew.
– Suka! – krzyknął.
– Nie będziesz krzywdził moich dzieci! – wrzasnęła, ciężko łapiąc powietrze.
– Twoich dzieci?! – W głosie mężczyzny było tyle nienawiści, że Helena poczuła, iż oblewa się potem.
– Cokolwiek sobie ubzdurałeś, to nie jest prawda... – zaczęła, ale smok nie zamierzał słuchać jej wyjaśnić.
– Nie wezmę dziwki za żonę! – zagrzmiał. Dopadając do niej, uderzył ją pięścią w twarz. Cios był na tyle silny, że szczęka Heleny pękła, ona sama zaś poleciała do tyłu, upadając na ławę, która połamała się pod jej ciężarem.
Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Ból dosłownie sparaliżował jej członki. Krew zalewała usta i gardło. Słyszała płaczące dzieci i chociaż chciała rozkazać im, by uciekały, nie potrafiła nawet poruszyć ustami.
Favien nie czekał, aż dojdzie do siebie. Pochylił się nad nią, unosząc ją spomiędzy ochłapów drewna z taką łatwością, z jaką ona podnosiła dzieci. Usiłowała błagać o litość, ale szybko z tego zrezygnowała, bo ogień w jego spojrzeniu powiedział jej, że nie miała co liczyć na łaskę.
Znowu ją spoliczkował, a potem raz jeszcze. Jej głowa opadała na boki niczym u szmacianej laki. Straciła kontrolę nad reakcjami swego ciała. Poprzez zapuchnięte oczy nie widziała już swego oprawy. Może to i lepiej, tak łatwiej było znieść upokorzenie, pomyślała.
Smok szybko znudził się tłuczeniem swej ofiary, zwłaszcza że wcale nie protestowała. Upuścił ją na podłogę, patrząc, jak posiniaczona ląduje u jego stóp. Gniew ciągle jeszcze w nim buzował i wcale nie uważał, by plama na jego honorze została zmazana. Zdecydowanie powinien dać jej jeszcze większą nauczkę.
Kopnął leżącą dziewczynę w brzuch, z niemą satysfakcją patrząc, jak zwija się kłębek. Zadawał ciosy raz za razem, zadając ciosy gdzie popadnie: w piersi i twarz. Uderzał w kolana i nogi, łamiąc je, dźwięk ten w połączeniu z jej jękami był muzyką dla jego uszu.
Czas mijał, a kobieta, która miała zostać jego żoną, stawała się krwawą masą, workiem skrywającym pokruszone kości i porwane mięśnie. W szale nie zauważył nawet, że używał również pazurów, znacząc jej piękne piersi i gładkie policzki długimi cięciami. Zresztą w tej chwili nic już nie miało znaczenia. Nawet to, że kiedy znalazła się na skraju śmierci, ogień przetoczył się pod jej skórą.
– Tylko spróbuj! – warknął, pochylając się nad nią, przyciskając kolano do jej pokrwawionej szyi. – Zacznij się zmieniać, a pourywam łby twoim bękartom! – kontynuował gniewnym tonem.
I wtedy go olśniło, że małe bachory przez cały ten czas były w pomieszczeniu, patrząc, jak katuje ich matkę. Potoczył wściekłym spojrzeniem po izbie, wypatrując berbeci, z łatwością odnajdując je w kącie. Przytulone do siebie, drżące i skomlące niczym psiaki, szlochały, nie rozumiejąc, co się wydarzyło.
Favien uśmiechnął się okrutnie.
– Leżeć! – huknął na maluchy, do Heleny zaś powiedział: – Szkoda, że ich nie widzisz, takie przestraszone, takie żałosne. – Zacharczała w odpowiedzi. Połamana szczęka skutecznie uniemożliwiła jej mówienie, nie znaczyło to jednak, że nie słyszała ich płaczu.
– Mógłbym je teraz zabić, a ty nie byłabyś w stanie nawet kiwnąć palcem – dodał, pochylając się nad jej zmasakrowaną twarzą. Ponownie zacharczała i ogień znowu przetoczył się pod jej skórą. Nieomylny znak, że również była smokiem, choć z jakiś dziwnych powodów nie potrafiła wykorzystać tej strony swej natury.
Favien zdawał się jednak tego nie dostrzegać.
– Mogę cię zabić i nikt mnie za to nie potępi – oznajmił sarkastycznie. – Po tobie zapłaczą co najwyżej twoi kochankowie. Ale tylko pod warunkiem, że cholernie dobrze się chędożyłaś. – Znowu się szarpnęła, a on jeszcze mocniej przycisnął ją kolanem. – Jako kobieta i jako smok nic już dla mnie nie znaczysz – ciągnął swój pokręcony wywód. – Nie chcę cię więcej widzieć ani tym bardziej twoich dzieci. Thargar pragnie ujrzeć je martwe i zastanawiam się, czy nie spełnić jego rozkazu.
 Bulgot wydobywający się ze spuchniętej twarzy Heleny był jedyną odpowiedzią. Smok uśmiechnął się okrutnie.
– Mają żyć? – W głosie smoka pojawiła się drwina. – Musisz się bardzo postarać, bym zdołał powstrzymać Thargara. – Kiedy nie zareagowała, ciągnął dalej: – Opuścisz warownię, a ja zaniosę cię w pewne miejsce. Pozostaniesz tam, dopóki nie zjawi się ktoś, kto zabierze cię do Farrander.
Łzy potoczyły się po policzkach Heleny, ale Faviena nie wzruszył ten widok. Mrucząc nisko, szepnął wprost do jej ucha:
– Zapamiętaj sobie uważnie moje słowa, Heleno. Król ma zginąć i ty go zabijesz. Masz czas do następnej pełni. Jeśli do tego czasu Kirragonii nie obiegnie wiadomość, że władca nie żyje, wypatruj szczątków swoich bękartów na wzgórzach Farrander.
Nie miała pojęcia, że płacze, dopóki ciepła dłoń nie spoczęła na jej policzku, ścierając łzy.
– Już dobrze, nie musisz się bać. – Słowa wypowiedziane przyjaznym głosem pozbawione były jakichkolwiek złych podtekstów. Zamrugała, a przynajmniej usiłowała to zrobić, ale poranione powieki niespecjalnie reagowały na jej rozkazy.
Kobieta, która pojawiła się obok jej łoża, była niezwykle piękna, z ciemnymi włosami, jasną cerą, prostym nosem oraz oczami w kolorze płynnego brązu. Z jej twarzy bił blask, a jej kosztowny strój sprawił, że Helena jeszcze mocniej poczuła się nic nie warta.
Usiłowała otworzyć usta, ale również to zadanie przerosło jej możliwości, nieznajoma zaś, widząc jej bojaźń, ruchem dłoni przywołała służki.
– Powiedz uzdrowicielowi, że dziewczyna się obudziła – rzekła, pewnym głosem wydając plecenia.
– Tak, Wasza Wysokość. – Kobieta, ubrana w prostą szarą suknię i narzucony na nią biały fartuch, dygnęła nisko. – Już idę.
– Nim pójdziesz, każ przynieść dzban z mlekiem makowym.
– Jak sobie życzysz, moja pani. – Służąca raz jeszcze dygnęła i czym prędzej oddaliła się do swoich obowiązków.
Helena zaś mogła tylko leżeć i z szeroko otwartymi oczyma wpatrywać się w kobietę, do której inni zwracali się per „królowo”. Ledwie pojmowała, że niewiasta jest władczynią wszystkich smoków i myśl ta sprawiała jej wielki ból.
– Niczym nie musisz się martwić – powiedziała monarchini, po raz kolejny skupiając swe spojrzenie na pacjentce. – Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas.
Z oczu dziewczyny ponownie popłynęły łzy. Nie mogła nad nimi zapanować, tak samo jak nie mogła powstrzymać Faviena przed okrucieństwem, którego się dopuścił i podłych rozkazów, które jej wydał.
Jej Wysokość po raz kolejny dotknęła poranionego policzka dziewczyny. Na twarzy władczyni pojawił się wyraz zamyślenia.
– Nie wiem, kim jesteś – szepnęła. – Ale jakiekolwiek demony przygnały cię w te strony, nie mają one już wpływu na twoje życie – rzekła.
Serce Heleny krwawiło. Królowa się myliła. Bestia z północy bez trudu pociągała za sznureczki, bawiąc się nią jak marionetką, bez litości pchając ją w otchłań piekieł, a jej dzieci na zatracenie.
Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

środa, 25 marca 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 14_epizod 1



Był w wyjątkowo dobrym nastroju, kiedy wychodził na dziedziniec. Opierając ręce na biodrach, rozejrzał się wokół. Dzień zapowiadał się wspaniale, słońce wędrowało po niebie, ogrzewając mury zamku, pomagając w pracach, wypełniając serca ludzi radością. Takie dni jak te miały w sobie magię. Brak wiatru, czy deszczu sprzyjał pracom budowlanym, a długie, jasne dni pozwalały na dłuższą pracę.
Roboty na flankach miały się ku końcowi. Robotnicy kładli właśnie ostatnie partie kamieni, wyrównywali nierówności zaprawą, sprawdzali, czy całość dobrze się prezentuje. Zachodnia i wschodnia baszta również były gotowe. Dachy przykryto już gontami, a metalowe iglice lśniły w słońcu.
Widział uśmiechy na twarzach swoich ludzi, a ich zadowolenie pod dwóch latach ciężkiej pracy, było wręcz namacalne. Jeszcze kilka dni, może tydzień i część obronna zamku zostanie ukończona. Całość prezentowała się wprost zachwycająco i już teraz Cedric czuł dumę. Zewnętrzne mury podniesiono o trzy metry, stare blanki zburzono do podstaw, a w ich miejsce postawiono nowe. Planował przeznaczyć jedną na zbrojownię, z drugiej zaś uczynić podręczny spichlerz dla mieszkańców warowni. Nowy kamień na dziedzińcu również prezentował się wyśmienicie. Do tej pory większość podwórza stanowiła ubita ziemia, która po deszczach zamieniała się w błoto. Teraz przynajmniej konie i ludzie nie będą topić się w nieczystościach.
Prace nad nowymi budynkami gospodarczymi, chlewami i stajniami ciągle jeszcze trwały, ale nie przejmował się tym za bardzo. Planował dać robotnikom tydzień wolnego, a wcześniej wydać ucztę dla całej załogi z okazji ukończenia pierwszego etapu przebudowy Gelar. Kiedy wrócą wypoczęci, przerzuci większość z nich do budowy wioski poza murami zamku, reszta pomoże w pracach wewnątrz zamku. Tu ciągle jeszcze sporo było do zrobienia, ale to również go nie martwiło. Optymizm go nie opuszczał.
Zwłaszcza gdy przypomniał sobie minę Bursy i Gerenisse, gdy opuszczał komnatę. Obie kobiety sprawiały wrażenie równie zaskoczonych, co zszokowanych. Zastanawiał się, jak szybko po jego wyjściu rzucą się sobie do gardeł? Zapewne niezwłocznie. Nie martwił się już nawet tym, że stara smoczyca mogłaby spróbować zabić kurellkę. Nie, Bursa nie zrobi nic z tych rzeczy, za bardzo bała się samotności poza murami zamku, by dać się owładnąć krwiożerczym zapędom. Prędzej złośliwymi docinkami spróbuje zatruć życie młodej podopiecznej, Gerenisse zaś nie pozostanie jej dłużna. Tak, życie potrafiło być piękne. Rozłożył ramionami, przeciągając się z zadowoleniem. Nawet żałował, że nie potrafi być niewidzialny i nie może patrzeć, co dzieje w izbie.
– Lordzie Cedricu, dobrze, że cię widzę... – Z daleka wołał ku niemu Namar. Zarządca stał na murach i widząc lorda, zaczął machać rękoma. Chwilę później już schodził po stopniach.
– Jakieś problemy? – zapytał smok, kiedy mężczyzna zatrzymał się przed nim. Młody pełnomocnik pokręcił głową, a jego ciemne włosy zatańczyły wokół drobnej twarzy. Namara zastąpił na stanowisku Guldę, wiekowego gada, który dziś był już tak ślepy, że dwoje służących musiało go prowadzić, by starzec mógł gdziekolwiek dojść. Młody wiek nowego zarządcy sprawiał, że wielu nie traktowało go zbyt poważnie, i z pobłażaniem przyjmowało jego rozkazy. Cedric jeszcze nie interweniował, póki praca była zrobiona nie było potrzeby wprowadzać chaosu, a chłopak sam musi zasłużyć sobie na szacunek.
– Przybyły ptaki z wieściami – odparł szybko. Jako że policzki mężczyzny płonęły z podekscytowania, Cedric uświadomił sobie, że przeczytał on już notatki. Sam dał mu takie prawo, mianując go swoją prawą ręką i teraz Namar przestępował z nogi na nogę zachwycony rewelacjami.
– Mów! – zażądał smok, ale zarządca pokręcił głową.
– Nie tu, przejdźmy w jakieś spokojniejsze miejsce – odparł konspiracyjnym tonem i nie czekając, aż lord zareaguje, skierował się krużgankom.
Brwi smok podjechały do góry, ruszył jednak za swoim pracownikiem w podcienia. Namar zatrzymał się przy ścianie i dopiero kiedy upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje, a robotnicy są daleko, powiedział:
 – Rankiem przyfrunął pierwszy ptak z lasu druidów, a przed chwilą zjawił się sokół z Farrander.
 Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy lorda.
 – Co się dzieje? Czy król jest przy dobry zdrowiu? Zdrajcy? – wyrzucał z siebie pytania, jakie natychmiast zalęgły się mu w głowie. Dobry nastrój ulotnił się w jednej chwili.
 – Jego Wysokości nic nie jest... chyba... – wydusił cicho zarządca. Jego mina była ściągnięta. Sięgnął do kieszeni po kartkę, podając ją Cedricowi.
Smok szybko przebiegł wzrokiem po krótkiej treści. Wiadomość pochodząca z Farrander natychmiast zmroziła mu serce. Zlokalizowano wrogie oddziały na Czerwonych Wyspach, ostatecznie też potwierdzono istnienia prawowitego następcy Tollesto, król nakazuje wszelką ostrożność, zmusza też do informowania stolicy o pojawieniu się nieznanych smoczych osobników.
 – Cholera! – zaklął Cedric. Wiedział, że wysłano zwiad na tereny poza Siódmym Lądem. Miał jednak nadzieję, że zbrojni nic tam nie znajdą. Teraz jego nadzieje legły w gruzach.
 – Co to dla nas oznacza? – zapytał szeptem Namar.
 Smok skrzywił się.
 – Mniej więcej tyle, że czeka nas kolejna wojna.
 – Ale hrabia zginął... – ciągnął chłopak.
 – Czytałeś wiadomość – rzucił smok. – Skurczybyk miał syna, ukrył go nie wiadomo gdzie, a teraz gnojek wypełznął ze swojej nory i ślini się na myśl o koronie.
 – To jakieś szaleństwo, jakie może mieć szanse? Kto go poprze? – Głowił się zarządca.
 – Zapewniam cię, że znajdzie się wielu chętnych do podziału łupów. – Na ustach Cedrica pojawił się gorzki uśmiech. – Tylko patrzeć jak zaczną ściągać na północ.
 – Czy ktokolwiek go widział? – dopytywał się Namar.
 – To bez znaczenia. Sama plotka, że istnieje, przysporzy mu wielu entuzjastów, szczególnie wśród tych, którym nie podobają się rządy Ariela.
– A są tacy?
 – O niezadowolonych najłatwiej – burknął lord. – Pokaż mi drugą wiadomość. Jeśli jest równie pomyślna, jak pierwsza, idę się napić.
 Twarz zarządcy pokryła się ciemnym rumieńcem. On sam zaś sprawiał wrażenie, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Mimo to podał swemu lordowi pasek. Nie był to nawet papier, czy kawałek skóry, tylko długi liść, na którym kolorowym barwnikiem wyryto kilka zdań. Druidzi mieszkali w oderwaniu od świata, papier oszczędzali na księgi i przepowiednie, pilniejsze wieści wysyłali na korze drzew lub liściach.
 Cedric wziął rulonik i lekceważąc dziwne zachowanie swego zarządy, zaczął czytać. W miarę jak przebiegał wzrokiem po kolejnych słowach, gniew rozlewał się mu w kościach, a zakłopotanie widoczne u zarządcy przestało go dziwić.
 – Nikomu nie powiesz, co czytałeś! – powiedział ostrym tonem, chowając liść do kieszeni.
 Mężczyzna skinął głową.
 – Oczywiście, mój panie – zapewnił.
 Cedric pogroził mu palcem.
 – Ta sprawa nie podlega dyskusji, masz trzymać język za zębami.
 Kolejne skinięcie głowy i smok miast odetchnąć z ulgą, skrzywił się jeszcze bardziej. Tego mu tylko było trzeba. Druidzi powiadomili go, że Lamis szuka swej siostry. Kurell odkrył już, że dziewczyna została zabrana do Farrander. Kapłani prosili Cedrica o powiadomienie władcy o zaistniałej sytuacji, gdyż złotnik może zechcieć odwiedzić stolicę. Wyrazili również nadzieję, że smok będzie równie dobrze strzegł swych granic, jak i swego więźnia.
 Hrabia zmełł w ustach przekleństwo. Namar nie spuszczał z niego wzroku. Zarządca niecierpliwie czekał na słowa swego pana. Nie rozumiał do końca treści wiadomości, chociaż bardziej prawdopodobne, że zżerała go ciekawość. Widział dziewczynę i jak większość w warowni uważał, że lord przywiózł sobie narzeczoną. Z wiadomości tymczasem wynikało, iż kobieta była więźniem nie kochanką.
 Cedric westchnął ciężko. Obawiał się, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Złudnie jednak wierzył, że zdarzy się to kiedy dziewki już nie będzie w Gelar.
 – To, co powiem, ma zostać między nami – zażądał, mierząc swego podwładnego ostrym spojrzeniem.
 Chłopak ledwie dostrzegalnie zamrugał.
 – Dziewczyna jest szpiegiem z północy. Pracuje dla swego brata, złotnika z Lahmar. Ten zaś najprawdopodobniej służy smokom z północy.
Rumieniec zniknął z twarzy Namara, kiedy pojął sens wypowiadanych przez Cedrica słów. Jego policzki stały się wręcz kredowobiałe, a w rozszerzonych źrenicach czaiło się niedowierzanie.
 – Szpieg? Tutaj? – jęknął, ale Cedric zgromił go spojrzeniem.
 – Ona jest moim problemem, nie twoim, czy kogokolwiek innego – powiedział. – Król kazał mi ją zabrać i spróbować nakłonić do wyjawienia prawdy o siłach północy. Mój ojciec widzi w niej jednak swoją synową, muszę więc kłamać, że nią jest. Chwilowo. Rozumiesz, o czym mówię?
 Mina Namara była jeszcze głupsza niż chwilę wcześniej i Cedric ponownie zaklął pod nosem.
 – Dziewka sporo wie, a ja muszę zdobyć jej zaufanie i wyciągnąć z niej przydatne dla korony informacje.
 – Wszelkimi sposobami? – zapytał Namar, a Cedric zmarszczył brwi.
– Wszelkimi co?
– Nieważne, jakim sposobem to zrobisz, panie? – ponowił pytanie Namar.
–Tak, chyba tak – odparł smok, drapiąc się po brodzie.
– Zatem, może być twoją kochanką?
 Teraz to Cedric rozdziawił usta.
– Kochanką? Że niby w łożu... – zakłopotanie pewnikiem odmalowywałoby się na twarzy smoka, gdyby złość wpierw go nie wyparła. – Czy z tego wszystkiego, co powiedziałem, tylko to zapamiętałeś? – warknął, a zarządca uśmiechnął się krzywo.
– Jest piękna. Trudno o niej zapomnieć, jeśli raz się ją zobaczyło.
 W odpowiedzi smok prychnął.
– Ja nie mam z tym żadnych problemów – skłamał bez zająknięcia. Namar miał rację. Trudno było przejść obojętnie obok Gerenisse. Jej wdzięki, lico, jasne włosy, wszystko to sprawiało, że bez przerwy zastanawiałeś się, jakby to było, wciągnąć ją do łożnicy. Czy jęczałaby, gdyby ją pieści, ssał jej sutki, głaskał biodra, wypełniał ją sobą?
 Smok otrząsnął się z głupich myśli.
 Warcząc, zganił podwładnego.
 – Będziesz siedział cicho i trzymał język za zębami – rozkazał. – Ta kobieta jest zdrajcą i tak masz ją traktować. Żadnych głupich uśmieszków, czy aluzji.
 – Ale...
 – To moje ostatnie słowo – zagrzmiał Cedric. – Kobieta jest moim zmartwieniem, twoim zarządzanie zamkiem.
 – Jak sobie życzysz, panie – odrzekł niechętnie młody smok. – Chciałem tylko powiedzieć, że kobiety w zamku już zdążyły ją polubić, a dziewki kłapią na lewo i prawo, jaką wspaniałą będą mieć panią. Rycerzy też oczarowała.
 – Jasna cholera! – wrzasnął lord, wyrzucając ręce do góry. – Jakim sposobem to wszystko niby zrobiła? Jest tu tak krótko.
 – Służące ją widują i dużo o niej opowiadają – odparł wymijająco mężczyzna. – Zbrojni zaś zerkają na nią na korytarzach. Uśmiecha się do nich, pozdrawia każdego i życzy dobrego dnia – odparł, uśmiechając się szeroko i w Cedrciu zagotowała się krew. Smok przebudził się, powarkując groźnie, żądając kobiety dla siebie. Lord nie musiał pytać, czy jego zarządca uległ wdziękom kurellki, odpowiedź chłopina miał wypisaną na twarzy. Korciło go, by przyłożyć chłopakowi i zetrzeć z jego twarzy ten kretyński uśmiech zadowolenia.
 Z Gerenisse też będzie musiał porozmawiać. Wybije jej z głowy spoufalanie się ze służbą i uwodzenie jego zbrojnych.