piątek, 30 maja 2014

Fiona


Dziś z zupełnie innej bajki. Nasza rodzinka powiększyła się o nowego członka. Ma cztery tygodnie i nosi słodkie imię Fiona.

środa, 28 maja 2014

Nathaniel - Rozdział 11_epizod 2

Moi drodzy, dziś znowu zapraszam Was do spotkania z Malosem. Zdradzę co nieco jeśli chodzi o zagadkową postać nauczycielki.

Anioł zatrzymał się w drzwiach prowadzących na taras, patrząc jak Gabriel pomaga usadowić się żonie na miękkich poduszkach. Za kilka tygodni Maria miała  urodzić pierwsze dziecko archanioła. Z ostatnich badań wynikało że dziecko wcale nie będzie takie małe, zachodziła więc obawa, czy kobieta podoła trudom porodu.
Maria jęknęła, przyciskając dłoń do sporego brzucha, radowała się tym dzieckiem, ale ostatnie dni dawały się jej porządnie we znaki. Mimo to uśmiechnęła się dostrzegając Malosa.
– Jesteś już – powiedziała. – Martwiłam się o ciebie, długo cię nie było.
– Trochę mi zeszło – odparł, podchodząc do niej i całując ją w czoło. Gabriel stojący obok zmarszczył brwi, nic jednak nie powiedział.
Oboje wiedzieli, że archaniołowi nie podobała się troska jaką Maria okazywała krnąbrnemu aniołowi, nie potrafił jednak wyperswadować ukochanej niewłaściwości jej zachowania, a ona jakimś cudem uznała Malosa za swe przybrane dziecko, stwierdzając że chłopak potrzebuje miłości i akceptacji w tym trudnym czasie. Prawda była jednak taka  że ten anioł nie był już dzieckiem, i  jakby tego było mało, liczył sobie prawie dwieście lat więcej niż jego opiekunka.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– To my powinniśmy się o ciebie martwić, a nie ty o nas. –Malos spojrzał na Gabriela. Stał oparty o barierkę. Z jego poważnej miny jak zwykle nie można było nic wyczytać, ale on wiedział jak bardzo archanioł martwił się o żonę. Przeciągająca się sprawa z Thomasem również nie poprawiała sytuacji. No i oczywiście pozostawała jeszcze sprawa skrzydeł Malosa.
Młody anioł nigdy nie wybaczył drugiemu pośród archaniołów tego, że kazał obedrzeć go ze skrzydeł, i chociaż nadal mieszkał pod jego dachem starał się z nim nie rozmawiać. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że okrutny w roli sędziego Gabriel, jako mąż i opiekun, spisywał się wyśmienicie. Maria, Amelia, nawet stara Abigail i wszystkie zamieszkujące posiadłość anioły, cieszyli się miłością i troską archanioła.
Do tej grupy zaliczał się również Malos, choć on nigdy oficjalnie nie przyznałby się że zależy mu na opiece tego mężczyzny. Tym co ich łączyło była Maria. Ludzka towarzyszka archanioła od pierwszej chwili pokochała krnąbrnego anioła, nić porozumienia zawarła się pomiędzy nimi tak silna, że nawet Gabriel nie potrafił jej przerwać.
– Mam nadzieję że Gerima nie daje ci się za bardzo we znaki? – zapytał Gabriel. Archanioł doskonale wiedział iż że względu Marię, Malos odpowie na jego pytanie. W każdej innej sytuacji zignorowałby go. Ale dziś żaden z nich nie zamierzał denerwować ciężarnej kobiety.
– Nie przepadamy za sobą, jeśli o to pytasz. Jakoś się jednak dogadujemy.
– Jest dość specyficzna – mruknął archanioł. – Ma jednak sporą wiedzę i potrafi ją w ciekawy sposób przekazać.
„Święta prawda” – przeszło Malosowi przez myśl, głośno jednak nie zamierzał się do tego przyznawać.
– Być może – burknął w odpowiedzi. – Dziś pojawiła się  Santi – rzucił przyglądając się Gabrielowi. Tak naprawdę ciekawy był jak zareaguje archanioł na imię nauczycielki. W końcu jeśli nie miała skrzydeł, musiała utracić je przez archanioła.
Gabriel uśmiechnął się lekko.
– To dobrze, martwiłem się o nią. Tym razem trochę za długo to trwało.
Tym razem? Malos z  wrażenia otworzył usta, to znaczy, że już kiedyś anielica straciła skrzydła? Jak to możliwe, że Rada trzymała ją w Concorze, co gorsza pozwalała  jej uczyć w szkole.
– Pozwalacie jej uczyć? – zapytał. Nie miał zamiaru osądzać dziewczyny, jednak dziwił się, że rygorystycznie przestrzegająca porządku Rada pozwalała anielicy prowadzić lekcje. I pomyśleć, że nawet Gerima nie protestowała.
Gabriel zmarszczył czoło.
– Wiem, że trochę długo to trwało, ale przecież nie można z tego powodu pozbawiać jej ukochanego zajęcia. Te lekcje są dla niej wszystkim, nic poza tym nie potrafi robić.
Maria, która przysłuchiwała się całej dyskusji, dotknęła dłoni Malosa.
– Czym się zamartwiasz? Chodzi o Santi? Gabriel mówi, że to dobra dziewczyna.
Zmieszał się, nie wiedząc co powinien powiedzieć, by nie urazić swoich gospodarzy, ale przecież nic tu nie pasowało. Dziewczyna nosiła wysoko głowę, wyraźnie dając odczuć Malosowi, że jest od niej gorszy.
A jednak Gabriel ją lubił, co już samo w sobie było dziwne. Poza tym Gerima przykazała mu, że ma być miły dla nauczycielki, bo w przeciwnym razie wyrzuci go na zbity pysk. 
– Dzieciaki tęskniły za nią, byłoby im przykro gdyby znowu zachorowała – skłamał gładko.
– Tym się nie martw – archanioł wszedł mu w słowo. – Ona doskonale daje sobie radę, a gdyby coś nagle się wydarzyło Gerima bez trudu ją zastąpi. Teraz zresztą do pomocy ma ciebie, więc pewnie będzie jej łatwiej.
Anioł puścił dłoń Marii i skoncentrował się na słowach archanioła.
– Co ja mam z tym wspólnego? – zirytował się. – Posłałeś mnie do niej celowo, prawda? – warknął, podchodząc do Gabriela. – Ukartowałeś to, zaplanowałeś nasze spotkanie. Dwoje skazańców w jednym miejscu, bez skrzydeł, bez mocy. – W ciele młodego anioła rozgorzał gniew.
– Malosie… – Maria jęknęła, ale Gabriel powstrzymał ją ruchem dłoni.
– Pozwól mu mówić, ukochana. Niech wyrzuci to z siebie, zbyt długo już skrywa w sercu żal. – Twarz anioła stała się szara, ale archanioł mówił dalej. – Cokolwiek jednak sobie myślisz, pamiętaj że straciłeś skrzydła i moce przez swoją głupotę, ona nigdy ich nie posiadała. Dla ciebie obecna sytuacja jest upokarzająca, dla niej to codzienność.

poniedziałek, 26 maja 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 12_epizod 2



– Co się tutaj dzieje? – Twarz Esny stała się kredowo-biała. W izbie zapadła przejmująca cisza, spojrzenia wszystkich biesiadników skupiły się na baronie i dziewczynie. Ci zaś zdawali się nie dostrzegać nikogo wokół siebie. Kharina oparła się dłońmi o stół.
– Od początku podejrzewasz mnie o wszystko co najgorsze – syknęła w stronę mężczyzny.
– Bo to prawda – oburzył się smok. – Wszędzie gdzie się pojawiasz zaczynają się kłopoty.
– Wy naprawdę się znacie – Esna nagle odzyskała mowę. Obejrzała się za siebie stwierdzając, że nikt już nie je, za to wszyscy doskonale bawią się darmowym przedstawieniem.  – Zachowujcie się! – warknęła, besztając barona i Kharinę. – Wszyscy na was patrzą.
– Co z tego, jestem u siebie! – wrzasnął smok, i dla podkreślenia wagi swoich słów uderzył pięścią w stół. Co poniektóre służki szybko uciekły w popłochu do kuchni, reszta biesiadników sprawiała wrażenie, jakby nagle przestali rozumieć co tu robią i czym prędzej powinni wynieść się z sali. Minęło wiele dekad odkąd ostatni raz mieszkańcy Querm mieli okazję oglądać zagniewanego pana domu.
Baron naprawdę był rozłoszczony, w ciemnych oczach mężczyzny płonął już ogień, a ciało falowało nieznacznie, grożąc w każdej chwili przemianą. Taki stan rzeczy zwykle oznaczał, przebudzenie smoka, co stanowiło spore zagrożenie dla zwykłych mieszkańców zamku.
Dziewczyna kimkolwiek była, potrafiła zrobić coś, czego wszyscy starali się unikać – obudzić gniew w smoczym wybrańcu. Nikt nie wiedział, czy robiła to nieświadomie, czy może była tak głupia, że nie wiedziała, iż rozzłoszczony smok, łatwo tracił nad sobą kontrolę, a wtedy o nieszczęście nie było trudno. Ona zaś sprawiała wrażenie jakby doskonale się bawiła, a wzburzony gad nie robił na niej żadnego wrażenia.
– Chyba nie myślisz, że mnie przestraszysz? – powiedziała, pochylając się nad mężczyzną, ich twarze znalazły się tak blisko siebie, że gorący oddech smoka owiewał policzki dziewczyny.
– Nie powinnaś... – zaczęła Esna, ale dziewczyna zignorowała jej ostrzeżenie.
– Nie boję się ciebie – szepnęła do Quinkela. – I nie myśl sobie, że ta groźna mina i błyszcząca skóra, chociaż bardzo seksowna, mnie przestraszy.
– Kharino... – z ust smoka wydobył się warkot, a fala mocy rozlała się po izbie. Spora część gawiedzi zdążyła już wymknąć się chyłkiem, reszta w przestrachu spoglądała po sobie. – Odsuń się, bo nie ręczę za siebie!
– Och dość tego! – ofuknęła smoka dziewczyna. – Wiecznie mi grozisz i oskarżasz. Mam tego powyżej uszu. – Pogroziła mu palcem. – Uspokój się w tej chwili i daj ludziom w spokoju zjeść.
– To niesłychane – szepnęła Esna, siadając na ławie. – Oni nikogo nie słuchają – zarządczyni rozejrzała się po opustoszałej sali. – Zamienili kilka słów i przepędzili prawie wszystkich z izby. Farelu zrób coś – rzuciła do męża siedzącego naprzeciwko, ale ten tylko wzruszył ramionami, wybitnie ubawiony słowną potyczką barona i dziewczyny.
– Och daj spokój, duszko – mruknął stary smok. – Po co miałbym się mieszać. Przecież to jego zamek, jeśli nie potrafi przywołać dziewczyny do porządku i pozwala jej sobą rządzić, to jego sprawa.
– Nikomu na nic nie pozwalam! – wrzasnął Quinkel, skóra smoka przybrała jeszcze intensywniejszy kolor. – Ona tylko...
– Zamknijcie się oboje! – syknęła dziewczyna, mierząc groźnym spojrzeniem Quinkela i Farela. – Powiem wam coś, mości panowie. – To, że jesteście smokami, nie znaczy, że wszystko wam wolno. Szacunek winien jest każdemu, niezależnie do jakiej rasy należy i jaką pracę wykonuje.
Farel zamknął usta, zaskoczony słowami dziewczyny, Quinkel zaś zmieszał się nieznacznie. Skóra smoka przygasła nieco, powoli wracając do swego naturalnego koloru.
– A teraz – ciągnęła Kharina, odkrawając kawałek pieczonej gęsi i maczając go w sosie. – Otwórz ładnie buzię i spróbuj mojego dania.
– A jeśli powiem nie? – wychrypiał, niezdolny oderwać wzrok od jej ust.
– Nie prowokuj mnie – mruknęła, podsuwając mu widelec do twarzy. – Nie chciałbyś wiedzieć do czego jestem zdolna, gdy się mnie wkurzy.
– Może lepiej spróbuj – szepnął cicho Farel, ale dziewczyna posłała mu ostre spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: siedź cicho, bo będziesz następny.
Esna jęknęła.
– To wprost nie do uwierzenia – pisnęła.
Baron tymczasem całkowicie już uspokojony, uśmiechnął się lekko.
– Zawsze karmisz smoki?
– Nie, ale nikt dotąd tak mi nie zalazł za skórę – odgryzła się.
– Uważaj, bo ci się spodoba – mruknął, a potem zjadł uszykowany przez nią kawałek.  Chwilę przeżuwał, w końcu przełknął.
– I? – zapytała – zjadliwe?
Skinął głową.
– Wyśmienite, nigdy czegoś takiego nie jadłem. Mogę prosić o jeszcze? Zmarszczyła brwi.
– Mam cię nakarmić? Wolne żarty, na takie pieszczoty musisz sobie bardziej zasłużyć – szepnęła, wbijając nóż w pieczeń, a w końcu odchodząc od stołu, zostawiając osłupiałych mężczyzn, Esnę i tych nielicznych, którzy dotrwali do końca przedstawienia.
Wychodząc z sali gonił ją jeszcze donośny śmiech Farela i wtórujący mu niski głos Quinkela. Nie odwróciła się chociaż miała ochotę, wiedziała jednak, że smok nie spuszcza z niej czujnego wzroku.
***
Quinkel westchnął ciężko, a następnie odłożył czytany przez siebie list na biurko. Wiadomość przywieziona chwilę wcześniej przez posłańca z Lahmar, potwierdzała jego przypuszczenia, nie spodziewał się jednak, że będzie tak źle.
Owszem, zakładał, że transporty wysyłane ze skalnego miasta do królewskiego skarbca docierają tam w uszczuplonym stanie, nie spodziewał się jednak, że jest tak tragicznie. Hurria – główny skarbnik przysłał mu swój protokół z transportów. Hargar dołączył do niego wypisy z ksiąg kurellów. Wszystko to, z dokładnymi datami i ilością wywożonych towarów leżało przed oczyma smoka. Co gorsza nic się nie zgadzało, lub jak na ironię losu, wszystko do siebie pasowało.
Schemat był prosty. Co pięć dni z górskiego miasteczka wyruszał transport cennych kruszców. Dwa dni później odbierał go i odpieczętowywał w skarbcu Hurria. Niestety tylko jeden ładunek na trzy transporty docierał na zamek. Reszta znikała gdzieś po drodze, wraz z końmi, kurellami i krasnoludami. Rycerze wysyłani z Farrander w najlepszym przypadku znajdowali zmasakrowane ciała ludzi.
Quinkel zmarszczył brwi, potem raz jeszcze spojrzał na leżącą przed nim rozpiskę. W głowie mu się nie mieściło, że nikt nie zaczął analizować zniknięć. Owszem, napady w górach były codziennością, ale mówiło się, że król walczył z nimi zaciekle. Z drugiej jednak strony każdy transport, nawet ten, który nie docierał do Farrander posiadał szczegółowy raport z rabunku cennych kruszców, z podaniem dokładnej ilości skradzionego towaru oraz wyliczeniem ofiar. Zaskakujące było jednak to, że na liście zabitych znajdowali się również kurellowie i krasnoludy, mimo iż ciała ofiar należały wyłącznie do ludzi. Napady zaś zdarzały się na wąskich, stromych odcinkach, w miejscach, gdzie kładki graniczyły z przepaściami.
„Sprytne” – przeszło przez myśl baronowi. W przepaść łatwo zrzucić ciała, lub też zasugerować innym, że tak właśnie się stało. Osobiście nie wierzył w żadną z tych ewentualności. Nie można napadać w nieskończoność na transporty klejnotów dla króla, chyba, że masz pewność, iż nie zostaniesz schwytany. To niestety mogło oznaczać, że w sprawę byli zamieszani rycerze króla.
Czy to możliwe, że Ariela otaczali zdrajcy i dlatego władca wybrał osobę z zewnątrz do rozwikłania tej zagadki?
– Niewiarygodne – smok zmarszczył brwi. Hargar pisał, że w Lahmar systematycznie ubywa kurellów i krasnoludów, oraz że oficjalnie uważa się ich za zmarłych, mimo to nie brakuje chętnych do udziału w kolejnych transportach.
Baron sięgnął po dzban z winem, nalewając sobie czerwonego trunku do kielicha. Ktoś oszukiwał króla i robił to całkiem otwarcie. Smok uniósł kielich, wino pachniało przyjemnie, kusząc bogactwem smaków.
– Podstępna kobieta – warknął, odstawiając kielich. – Na każdym kroku tylko ona. – Powinien wypić cały dzban trunku, byle tylko zetrzeć z języka boski smak jej przeklętej pieczeni – ale nie potrafił. Nigdy dotąd nie jadł czegoś tak wybornego i kuszącego, a przecież Tars należał do najlepszych kucharzy w królestwie.  Nie potrafił powiedzieć, co też było w jej potrawach, ale jedno wiedział na pewno, nie będzie umiał się już bez nich obejść.
– Przeklęta niewiasta – syknął. Wprowadzała zamęt nie tylko wśród mieszkańców, ale przede wszystkim w jego myślach. Łapał się na tym, że co kilka chwil zastanawiał się, gdzie była i co też właśnie robiła.
Powinien się jej pozbyć, ale jak miał to uczynić, skoro przekorne dziewczę postanowiło dręczyć go dopóki nie odda jej kamienia.
Westchnął, a potem jak zawsze, kiedy był sam, sięgnął do szuflady biurka, wyciągając z niej małą, drewnianą szkatułkę. Niepozorne pudełko skrywało w swoim wnętrzu ogromny skarb.
Baron ostrożnie uniósł wieczko, wyciągając ze środka zawiniątko. Odwinął sukno i blask kamienia prawie natychmiast wypełnił izbę. Nie potrafił się powstrzymać przed dotknięciem klejnotu. Jak zawsze, zdumiało go ciepło wydobywające się ze szmaragdu i jego kolor: tak intensywny i migoczący, przywodzący na myśl kolor oczu Khariny. Zaskoczyło go to podobieństwo.
Pokręcił głową przypominając sobie chwilę, w której znalazł kamień. Dolina Ciszy – jedno z najdziwniejszych miejsce w jakim miał możliwość się znaleźć. Bitwa trwała w najlepsze, ludzie Edwina dawno rozproszyli się po równinie, szukając drogi ucieczki, ale rycerze Hermagionu i Tynaru skutecznie wyłapywali uciekinierów. Ariel walczący pośrodku, otoczony wiernymi mu smokami, ścinał głowy, wypruwał wnętrzności zdradzieckich gadów.
Quinkel stał nieco dalej, swą potężną sylwetką odgradzając smoki Tollesto od ludzi. Brązowy gad, który ruszył na niego, toczył pianę z ust. Jego wzrok był mętny, a dłonie pociły się na rękojeści miecza. Syczał, kręcąc młynki w powietrzu.
Baron pozwolił mu na ten nędzny popis siły, a potem przystąpił do natarcia. Jego ciosy były pewne, a każdy dosięgał celu, rozcinając kawałek po kawałku pancerz i skórę brązowego gada. Ten jeszcze próbował odparowywać ciosy, ale silniejszy smok nie zamierzał bawić się tak w nieskończoność. Pozbawiwszy przeciwnika miecza i zepchnąwszy go na kolana, ściął mu głowę.
Stał patrząc jak toczy się po zbroczonej krwią i potem ziemi. Ciało gada bezgłośnie upadło w piach. Już miał odejść, gdy jego wzrok przykuł przedmiot zawieszony na szyi pokonanego. Był to kamień owinięty w rzemień, w dodatku całkiem spory, zielony, mieniący się i wabiący swoim blaskiem.
Zdjął go z truchła, przez chwilę ważąc w dłoni, przyglądając się mu z niedowierzaniem, by w końcu schować pod poły pancerza. Zgodnie ze smoczym zwyczajem wszystkie klejnoty i kosztowności odebrane pokonanym przechodziły na rzecz przyszłego króla. Jeśli los będzie im sprzyjał, ten szmaragd zasili skarbiec Farrander.
Kamień rzeczywiście był wyjątkowy, kiedy więc niespełna miesiąc później Elena wręczyła mu go, nie krył swego zdziwienia.
– Nie mogę tego przyjąć – powiedział zmieszany. W obecności królowej nie próbował nawet podnieść wzroku, nie wspominając już o powstaniu z klęczek. Elena była drobnej budowy niewiastą, zdawała się być krucha i delikatna, ale tamtego dnia baron zrozumiał, że kryła się w niej moc i siła zdolna unieść największe nawet brzemię.
– To nie jest zwyczajny kamień. – Monarchini podała mu klejnot. – Jest w nim zaklęta moc i coś jeszcze…
– Pani… – próbował protestować, ale królowa przerwała mu.
– Ten kamień wybrał sobie ciebie, spójrz jak jaśnieje w twoich dłoniach. zupełnie jakby czekał właśnie na ciebie.
– Nie jestem godzien, moja pani – szepnął wzruszony, jednak palce przesunęły już  się po gładkiej tafli klejnotu. Ciepło natychmiast spłynęło na dłoń mężczyzny, przyprawiając serce smoka o drżenie.
– Przez wiele lat służyłeś wiernie Kirragonii, stałeś u boku Ariela, walczyłeś z nim ramię w ramię. Uwierz mi, jesteś godzien, a smocza ziemia winna jest ci chociaż tyle. – Na twarzy królowej pojawił się zagadkowy uśmiech. – Zatrzymaj go, a kto wie, co jeszcze się wydarzy…
 Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka

niedziela, 25 maja 2014

Nathaniel - Rozdział 11_epizod 1






– Skup się, to przecież nie może być takie trudne. – Podirytowany anioł krążył po pokoju, rzucając raz po raz kwaśne uwagi pod adresem Sue.
Dziewczyna siedziała na kanapie, miała zamknięte oczy i dłonie płasko położone na kolanach. Na jej twarzy malował się spokój, daleko jej jednak było do tego stanu ducha. Od kilku godzin bezskutecznie próbowała skontaktować się z Thomasem. Anioł drepczący po pokoju wcale jej w tym nie pomagał.
Choć jeśli miałaby być absolutnie szczera to jej głównym problemem był fakt, że tak naprawdę w ogóle nie chciała usłyszeć głosu swego stwórcy. Bała się go jak żadnej innej istoty na świecie.
Thomas wyglądał na dżentelmena, miał nienaganne maniery i wspaniały styl. Niestety była to tylko przykrywka, pod która skrywał swe prawdziwe oblicze. Sue miała to nieszczęście poznać drugą twarz ojca. W swym prawdziwym wcieleniu niewątpliwie budził strach.
Thomas nie dbał o sługi i niewolników, traktując ich jako siłę niewolniczą i posiłek. Mieszkając w willi niejednokrotnie widywała rozszarpane ciała – ofiary gniewu, lub też po prostu kolacji. Młode wampiry nawet, jeśli żywiły się świeżą krwią nigdy nie zabijały, trupy zawsze ściągały kłopoty, ale nieumarli pokroju Thomasa nie przejmowali się tym. Trzymali wokół siebie dziesiątki wojowników, gotowych wypełnić każdy, nawet najbardziej odrażający rozkaz.
Tamtej pamiętnej nocy to właśnie strażnicy przywlekli do domu Marię i jej maleńką córeczkę. Thomas nienawidził dzieci, choć ich krew uważał na najsmaczniejszą. Bała się, że odda dziewczynkę strażnikom, jednak kiedy tego nie zrobił, zrozumiała, że mała była mu potrzebna. Była jego gwarantem, że Maria będzie posłuszna.
– Musi być jakiś sposób! – Ciskał się Nathaniel. – Wszak wampiry od tysięcy lat potrafią przywoływać się.
Otworzyła oczy, przyglądając się mężczyźnie krążącemu po pokoju. Zamienił pokrwawioną koszulkę na błękitną. Ta dziwnym trafem jeszcze bardziej podkreślała odcień jego oczu. Był przystojny, co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości, te wiecznie rozwiane włosy sprawiły, że wyglądał jak gwiazdor rocka. Co z tego, skoro jedno wypowiadane przez niego zdanie potrafiło zepsuć cały efekt.
– Nigdy tego nie robiłam – powiedziała cicho, ale on i tak usłyszał. Do diabła z nim, była prawie pewna, że gdyby rzuciła w myślach pod jego adresem jakąś kąśliwą uwagę, też by o tym wiedział.
– Już to mówiłaś. – Zatrzymał się po środku pokoju. – Jak to możliwe, że Thomas nie nauczył cię tego.
Wzruszyła ramionami.
– Nie zwracał na mnie uwagi.
– Jesteś jego córką, zasranym obowiązkiem każdego wampira jest troszczyć się o swoje potomstwo.
– Nie byłam jego ulubienicą.
– Jakoś mnie to nie dziwi – rzucił kąśliwie.
– A powinno – odcięła się. – Nie byłam podobna do nich, nie myślałam tak jak oni, nie chciałam patrzeć na świat ich oczyma.
– Odepchnął cię. – Spojrzenie anioła złagodniało.
Odwróciła wzrok. Nie chciała litości, ani współczucia, a już na pewno nie pragnęła jej od przeklętego anioła.
– Byłam mu zupełnie obojętna. Chciał ukształtować mnie na swój obraz i podobieństwo, kiedy jednak zrozumiał, że to się mu nie uda, zaczął mnie ignorować. – Niestety była to tylko część prawdy. Thomas miał w zwyczaju znęcać się nad nią psychicznie, zmuszając do biernego udziału w krwawych orgiach.
– Być może teraz myśli inaczej, tylko ty mu zostałaś.
Przygryzła wargi. Szczerze w to wątpiła.
– Jest pewien sposób – zaczęła ostrożnie, ale Nathaniel natychmiast podchwycił jej słowa.
– Jaki? – w oczach anioła zapłonęła ciekawość.
Zdawała sobie sprawę, że jest to ich jedyna szansa, bała się jednak z niej skorzystać.
– Kiedy mieszkałam w domu Thomasa, jedna z wampirzyc powiedziała mi, że tylko pijąc krew ze źródła, stwórca będzie w stanie usłyszeć moje wołanie.
– To prawda? – Nathaniel zmarszczył brwi.
– Nie wiem – zmieszała się.
– Jak możesz tego nie wiedzieć, przecież pijesz krew! – syknął anioł.
– Ale nie robię tego od ludzi – obruszyła się. Prawda była taka, tamtej nocy, kiedy Jowita zdradziła jej ów sekret, przysięgła sobie, że nigdy nie wypije krwi żywej osoby. Tylko w ten sposób mogła bronić się przed Thomasem. Dotrzymała słowa, a potem zjawił się Nathaniel i jej postanowienia szlag trafił.
Anioł przeszedł przez pokój i usiadł naprzeciwko dziewczyny.
– Jeśli nie pijesz jej od żywych, to w jaki sposób to robisz? Jesteś wampirem, musisz pić krew.
– Wiem o tym! – warknęła. – Kupuję krew od sprzedawców.
Zamrugał zaskoczony.
– Kupujesz? – w  jego głosie pojawiło się niedowierzanie – kłamiesz. Skrzyżowała ramiona na piersi.
– Myśl sobie co chcesz, ale nie piłam krwi od żywych, właśnie po to, by Thomas nie mógł mną dyrygować.
– Czyli jeśli napijesz się krwi, on bez trudu cię wyczuje, a ty będziesz mogła wezwać go do siebie. – Na twarzy anioła pojawił się uśmiech.
– Prawdopodobnie.
– Na co więc czekasz? – mruknął.
– Jakoś nie widzę tutaj dawcy – powiedziała. – Muszę wyjść na zewnątrz i poszukać kogoś.
– Wykluczone – warknął, zrywając się z miejsca. – Nie spuszczę cię z oczu.
– Nie ufasz mi?! – Ona również wstała. – Po co więc tu przejechaliśmy?
– Chcę dopaść twojego tatuśka! – warknął. – Nie myśl jednak, że pozwolę ci się wykiwać i pobiec do niego przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Miała ochotę się roześmiać, chociaż nie, tak naprawdę to miała ochotę walnąć go w tę podejrzliwą gębę.
– Jeśli nie napiję się krwi, nie skontaktuję się z Thomasem, a do tego potrzebuję kogoś żywego. Może się zdziwisz, ale nie widzę w zasięgu wzroku odpowiedniego kandydata.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
– Ja tu jestem  – zaczął ostrożnie – i tak się składa, że jestem całkiem żywy.
– Chyba oszalałeś – odruchowo cofnęła się o krok. – Przebywałeś za długo na śniegu, albo na słońcu, nie ważne. Tak czy siak, padło ci na mózg, bo nie wiesz co mówisz.
Uśmiechnął się okrutnie.
– Zapewniam cię ślicznotko, że wiem co ci proponuję. Napijesz się ode mnie.
– Nie – pokręciła głową. – Ugryzienie wampira jest niezwykle bolesne dla anioła. Co ja mówię, prawie śmiertelne.
Jego spojrzenie stało się mroczne i zimne.
– Właśnie dlatego.
Wzdrygnęła się.
– Tak się składa, że dotykanie ciebie to ostatnia rzecz na jaką mam ochotę.