środa, 28 października 2015

Malos - Rozdział 17_epizod 1



Wysokie drzwi z dębowego drewna, otwarły się z cichym zgrzytem. W przytłumionym świetle dwanaście wiotkich kobiecych postaci weszło do sali. Wszystkie bez wyjątku ubrane były w tak przezroczyste szaty, że mężczyźni patrzący na nie nie mogli mieć wątpliwości co do ponętności ich kształtów. Jako ostatnia weszła królowa. Jej Wysokość nie miała na sobie nic, chyba że przepaskę z klejnotów, zdobiącą jej łono można uznać za odzienie. Długie rude włosy miękkimi falami opadały na piersi kobiety.
Królowa harpii z wdziękiem weszła na podwyższenie, na którym stał jej tron i, nie zaszczycając stojących przed nią aniołów bodaj jednym spojrzeniem, usiadła. Minęła dłuższa chwili, podczas której dwórki zajęły swe miejsca, siadając wokół królowej niczym barwne motyle, nie krwiożercze istoty.
Michael zmiął w ustach przekleństwo. Nie zaproponowano mu niczego do picia, nie wspominając o zwykłym krześle. Był to subtelny przytyk dla emisariuszy, sugerujący jak niewiele znaczyli przed obliczem cudownej władczyni. Zerknął do tyłu, dostrzegając kpiący uśmiech malujący się na twarzy towarzyszącego mu anioła. Ana nie chciała, żeby zabierał właśnie tego konkretnego anioła na spotkanie z królową harpii, ale on ufał mu bezgranicznie i jeśli ktokolwiek był odporny na urok krwiożerczych suk, to właśnie Abadon.
Smukłe palce monarchini zastukały dwa razy w poręcz tronu i dopiero kiedy miała pewność, że spojrzenia wszystkich zebranych są skupione na niej, zdecydowała się przemówić.
– Co sprowadza anioła w moje skromne progi? – Jej ton nie miał w sobie nic z łagodności, prędzej przypominał odgłos, jaki wydaje skrobanie po szybie niż słodkie szepty idealnej kochanki, za jaką lubiła uchodzić.
– Archanioła – poprawił ją Michael. Wiedziała kim był, ale świadomie starała się zdyskredytować jego pozycję.
Władczyni uśmiechnęła się, ukazując ostre jak u piranii ząbki.
– Skoro tak mówisz – stwierdziła, nie przestając się uśmiechać. – Wiele czasu minęło odkąd ostatnim razem przychodziłeś do mnie z prośbą.
– Z prośbą? – prychnął urażony archanioł. Ana od początku upierała się, że przyjście tutaj to beznadziejny pomysł, ale on nie chciał wierzyć żonie. Teraz rozumiał, o czym mówiła. Harpie nikogo nie szanowały, a ich uwagę przyciągali tylko silniejsi od nich. Cała reszta służyła im jako pokarm i niewolnicy. – A skąd pomysł, że przyszedłem prosić cię o cokolwiek?
– A czyż nie stoisz przede mną ze spuszczoną głową i nie czekasz niecierpliwie, aż okażę ci zainteresowanie i pozwolę mówić? – Dwórki królowej zaczęły szeptać między sobą, to śmiejąc się, to pokazując na Michaela palcami.
– Pierwszy pośród archaniołów warknął ostro, przywołując swoją moc, aż skrzydła za jego plecami zafalowały, a przez salę przetoczyła się fala światła. Niezbyt silna, ale wystarczająco mocna, by harpie skuliły się, zasłaniając oczy. Tylko królowa pozostała niewzruszona, znosząc ten pokaz siły, ledwie mrużąc oczy.
– Nie drażnij mnie archaniele, bo przestanę być miła – zauważyła chłodno, kiedy już opadły emocje, a ciało Michała przestało emanować światłem.
– Jeszcze nawet nie zacząłem, królowo suk. Okaż mi jednak raz jeszcze brak szacunku, a pokażę ci, jaka jest różnica pomiędzy nami.
– I po to zabrałeś ze sobą anioła śmierci? – zgrzyt wydobył się z ust królowej. Władczyni nie spoglądała na Abadona, ale to wcale nie znaczyło, że nie dostrzegła jego obecności i nie rozpoznała, z kim ma do czynienia.
Spojrzenie Michaela pozostało niewzruszone.
– Nie, chcę ci tylko uświadomić, w jak wielkie gówno wdepnęłaś i czym to się dla ciebie skończy, jeśli się nie opamiętasz.
Złowrogi syk wydobył się z ust władczyni. Towarzyszące jej dwórki również pomrukiwały, odsłaniając ostre zębiska.
Michael nie powiedział nic więcej, czekał, aż Jej Wysokość przetrawi informację. Zgodnie z jego przypuszczeniami, sama poprosiła o wyjaśnienie. Tak też było, ledwie emocje opadły, monarchini uniosła rękę, uciszając swoją świtę.
– Wytłumacz archaniele, czym cię uraziłam, bo jakoś nie przypominam sobie, bym wypowiedziała ci wojnę.
– Ty może nie, ale Rada archaniołów chce zetrzeć was z powierzchni ziemi. – Abadon stojący za jego plecami nawet nie drgnął, chociaż wiedział, że Michael blefował.
– Nadal nic nie rozumiem? – Władczyni wzruszyła niedbale ramionami, jednak jej ruchy nie były już tak pewne siebie.
– Oddajcie anielskie dziecko – zażądał Michael.
Idealne brwi królowej podjechały do góry.
– Nie kazałam porwać żadnego anielskiego berbecia – syknęła gniewnie.
– Naprawdę? – Michael szedł w zaparte. – Albo mnie okłamujesz, albo któraś z twoich suk wystąpiła przeciwko tobie i niszczy twoje gniazdo.
Słowa Michaela sprawiły, że władczyni wpadła w szał. W jednej chwili z pięknej i powabnej kobiety zmieniła się w harpię z piekła rodem. Rysy nabrały ostrości, a wyraziste kości wręcz przebijały się przez skórę. Ostre zębiska wysunęły się do przodu, długie szpony wyrosły z dłoni, a na plecach pojawiły się skórzaste skrzydła.
– Kto? – zasyczała.
Michael skrzyżował ramiona na piersi. Na nim widok harpii nie robił wrażenia. W czasie pogromu zabijał je gołymi rękoma i to bez użycia swych mocy.
– Ty mi to powiedz. Ukrywają się w Nowym Jorku.
– Już są martwe! – wrzasnęła, skrobiąc szponami po poręczy fotela.
– A dziecko?
– Wasz bękart mnie nie obchodzi – zasyczała, zrywając się z miejsca. Abadon natychmiast przysunął się do Michaela, jednak archanioł uspokoił go ruchem dłoni.
– Mnie zależy tylko na chłopcu. Nie wejdę ci w paradę, będziesz mogła wymierzyć sprawiedliwość po swojemu. Uprzedzam jednak, że jeśli jako pierwszy znajdę twoje harpie, zginą z mojej ręki.

sobota, 24 października 2015

Nie taki wilk straszny, jak go malują - Rozdział 4

Zapraszam na kolejny, czwarty już rozdział "wilczka". Panie trochę lepiej poznają swojego niecodziennego gościa, który jak na prawdziwego macho przystało, nie będzie chętny do rozmowy.

Nie taki wilk straszny, jak go malują - Rozdział 4

piątek, 23 października 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rodział 17_epizod 2



Chwycił ją za ramię, zdecydowanym ruchem wciągając w podcienia. Silną ręką zamknął jej usta, uniemożliwiając ucieczkę.
– Milcz! – nakazał jej ostrym głosem, dla podkreślenia wagi swoich słów ścisnął jej ramię tak mocno, że poczuł, aż kości kobiety zaskrzypiały. Czuł jej panikę i strach, usiłowała się wyrwać, ale złapał ją za włosy. – Nie bądź głupią suką! – zagrzmiał. Przepełniała go wściekłość i furia, nad którą usilnie starał się zapanować. Kaptur zsunął się mu z głowy, ale nie przejął się tym za bardzo. Nie miał już czasu na podchody i planowanie akcji.
Uspokoiła się nieco, ale serce w dalszym ciągu waliło jej rozpaczliwie.  Myślała, że tego nie słyszy. Była w błędzie. Wiedział o niej tak wiele, że mógłby zetrzeć ją w proch. Starała się zerkać na boki, szukając pomocy, mimo iż wiedziała, że było to bezcelowe. Ciemność na dworze skutecznie kryła ich przed wścibskimi spojrzeniami. Zapewne żałowała, że wyszła na późny spacer bez towarzystwa. Dla niego żadne z jej rozpaczliwych działań nie miało znaczenia. I tak by ją dopadł.
– Wydałaś mnie szpiegowi króla? – zagrzmiał jej do ucha. Usiłowała potrząsnąć głową, a nie pozwolił jej na to. – Ten suczy syn aresztował moich ludzi – warczał. – Przez chwilę zakładałem, że to twoja sprawa, ale ty przecież nie jesteś aż tak bystra, prawda?
Nie poruszyła się. Niech ją piekło pochłonie, by miała wdawać się z nim w pyskówki. Biernym zachowaniem wkurzyła go jeszcze bardziej.
- Skurwiel, w tej właśnie chwili przesłuchuje moich wspólników. Jeśli ich złamie, wszystko przepadło.
Ponownie się nie poruszyła, ledwie cień nadziei wezbrał w jej sercu. Irmin jednak skutecznie go ugasił.
– Nie mamy czasu do stracenia, dziś w nocy pójdziesz do komnaty króla i zabijesz go.
Szarpnęła się gwałtownie, a smok puścił ją w tej samej chwili.
– Co ty sobie wyobrażasz?! – syknęła, odzyskując rezon. Usiłowała zmierzyć mężczyznę groźnym wzrokiem, za bardzo się go jednak bała. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie kryje już przed nią swej twarzy. Zaskoczyło ją jak bardzo przypomina Melira. Był równie szeroki w ramionach, jak lord i jego twarz miała ten sam złocisty odcień co hrabiego Karez. Włosy w kolorze dojrzałej pszenicy nosił splecione w długi warkocz. Krótka bródka idealnie przystrzyżona sugerowała jak bardzo był pedantyczny. To, co go wyróżniało, to oczy, stalowoszare, zimne i przeszywające. Była pewna, że potrafi zabijać bez mrugnięcia okiem i czuje przy tym rozkosz. Tak, ten mężczyzna był przerażający.
– Nie mam czasu na twoje gierki – warknął. Wyciągnął podłużny przedmiot owinięty w czarne i wepchnął go w jej dłonie. – Nie muszę ci chyba mówić, co masz zrobić? – ciągnął.
Pobladła, sztylet, który jej dał, parzył jej ręce przez materiał, albo tak tylko się jej zdawało.
– Nie myśl sobie, że będziesz ze mną pogrywać – kontynuował wzburzonym tonem. Dyszał gniewnie, ledwie panując nad sobą.
– Nie możesz mnie zmusić – głos z trudem przechodził jej przez krtań.
– Naprawdę? – zakpił. – Uważasz, że hrabia Karez nie złamie w trakcie przesłuchania swoich więźniów? Ze smokiem z pewnością się trochę pomęczy, ale pozostali pękną raz dwa.
– Co to ma ze mną wspólnego? – zapytała.
– Sądzisz, że nie wykrzyczą twego imienia na torturach?
Helena cofnęła się o krok. Nagle zabrakło jej powietrza, a świat zaczął wirować. Tego nie przewidziała. Nie sądziła, że on poda im jej imię.
– Wieź się w garść – syknął, podchodząc do niej i potrząsając nią. – Dzisiejsza noc albo sprawy się skomplikują. Zawiedź mnie, a przysięgam, że zginiesz najpaskudniejszą śmiercią, jaką potrafisz sobie wyobrazić.
– Moje życie i tak jest już skomplikowane – powiedziała, odpychając go.
Wzruszenie ramion było jedyną odpowiedzią mężczyzny.
– Kogo to obchodzi? – mruknął, zbierając się do odejścia. – Jesteś jedną z nas i nie zapominaj o tym. Przybyłaś z północy, a oni nigdy cię nie zaakceptują. Dla nich zawsze będziesz przybłędą i zagrożeniem. – Irmin obrócił się na pięcie i odszedł.
Helena została sama, oddychając szybko. Strach i rozpacz przelewały się przez nią. Smoczyca wewnątrz niej powarkiwała nerwowo, odsłaniając zęby, marząc, by zatopić kły w szyi zdrajcy.
Co miała teraz zrobić? Pójść na skargę? I co niby mogła powiedzieć? Że obcy smok nęka ją i każe zabić króla? Nie znała jego imienia, nie wiedziała skąd pochodził i co łączyło go z zamkiem. Myślała, że zdoła to odkryć i w ten sposób ukrócić jego zapędy. Myliła się. Teraz bardziej niż spiskowca bała się, co schwytani przez Melira ludzie powiedzą. Czy faktycznie mogli ją wydać, oskarżyć o udział w spisku? Ta myśl wydała jej się wyjątkowo obrzydliwa. Najbardziej jednak obawiała się, że białowłosy lord uwierzy w te pomówienia.
* * *
Wytarł pokrwawione ręce w płótno i dopiero wtedy spojrzał na swego więźnia. Obecnie zdrajca bardziej przypominał kawałek mięsa niż ludzką istotę.
Nogi odmówiły mu posłuszeństwa już kilka godzin temu, wisiał teraz bezwładnie, opierając cały ciężar na skutych nadgarstkach. Łańcuch, na którym go powieszono, wydawał skrzypiące dźwięki, kiedy Melir bił spiskowca. Ramiona mężczyzny wygięły się niebezpiecznie do tyłu, grożąc wyłanianiem.
Hrabia Karez odrzucił w kąt szmatę i marszcząc brwi, podszedł do smoczego wybrańca. Chwycił go za ciemne, teraz obficie zlane krwią włosy i odchylił jego głowę do tyłu.
– Zdajesz sobie sprawę, że twoje milczenie jest bezcelowe? – Starał się mówić spokojnie, na chłodno nakłonić więźnia do złożenia zeznań. W głębi duszy jednak wiedział, że nic nie zdziała. Niezwykle trudno było złamać smoka, za to o wiele łatwiej go zabić w trakcie tortur.
Pojmany spojrzał na niego spod posiniaczonych powiek. Ze złamanego nosa i popękanych warg obficie lała się krew.
– Niczego się nie dowiesz – zacharczał.
Melir puścił jego głowę i zaczął krążyć wokół zwisającego ciała.
– Może źle przedstawiłem ci sytuację – kontynuował. – Nie walczysz teraz o życie, tylko o łagodniejszą formę śmierci. Wiesz, w jaki sposób potrafimy karać zdrajców, opowieści o pohańbionych smokach zapewne nieraz słyszałeś. Chcesz dołączyć do ich grona? Nigdy nie wejść w smoczym wcieleniu w zaświaty?
Więzień drgnął nieznacznie i Melir uśmiechnął się okrutnie. Zadziwiające jak wielu smoczych wybrańców bało się rozdzielenia ze swoją bestią. Śmierć nie zdawała się im tak straszna, jak myśl, że przekroczą bramy wieczności w ludzkiej postaci.
– Twoi przyjaciele nie są tacy jak ty – ciągnął niezrażony. – Jestem pewien, że przy użyciu odpowiednich środków będą bardziej rozmowni.
Jeniec ponownie nie zareagował, choć Melir poczuł, jak jego ciało napina się ze złości. Tak, musiał zdawać sobie sprawę, że jego wspólnicy zaczną sypać.
– Jak myślisz, co nam powiedzą? – kpił Melir. – A może już zaczęli składać zeznania? – zauważył z pozorną obojętnością. Minął więźnia i podszedł do krat. W wąskim korytarzu stało kilku gwardzistów i z ponurymi minami przyglądali się przesłuchaniu. Z ich min łatwo było wywnioskować, że do niedawna byli przyjaciółmi schwytanego. Teraz z niekłamaną furią patrzyli na jego koniec.
Hrabia nie zabraniał im patrzeć, przeciwnie zależało mu, by jak najwięcej spośród tych, co mieli chronić króla, przekonało się, jaki los spotka buntowników, gdy wpadną w ręce Melira. Zdrajców czekał tylko jeden los.
Wszystkich bez wyjątku. Krzyki, które jeszcze kilka chwil temu dobiegały z końca korytarza ucichły jak ucięte nożem. Co mogło oznaczać, że kupiec, którego schwytał razem ze smokiem, zaczął mówić, albo umarł jak jego kamrat. Smok zmarszczył brwi. Gdyby wiedział, że handlarz będzie miał przy sobie fiolkę z trucizną, inaczej rozegrałby przesłuchanie. A tak, ledwie zaczął zadawać pytania, jeniec zrobił się blady i chwilę później gęsta piana wypłynęła z jego ust, a ciało wykręcone w agonii ciało zawisło na kajdanach. Nawet nie usłyszał, kiedy przegryzł fiolkę z trucizną. Kupiec wolał umrzeć niż zdradzić swoich kamratów. Bojąc się, że drugi zachowa się podobnie, kazał wpierw go przeszukać i zajrzeć mu w każdą dziurę, dopiero wtedy pozwolił jednemu z ludzi króla przepytać handlarza. Sam udał się do celi smoczego wybrańca. Przesłuchiwanie silnego gwardzisty o wiele bardziej było mu w smak niż straszenie kruchych i strachliwych ludzi.
***
Chodziła w tę i z powrotem po swojej komnacie. Dłonie pociły się jej tak mocno, że co kilka chwil musiała je wycierać w spódnicę. Nerwowo zerkała na drzwi komnaty, niepewna co za chwilę się wydarzy. Strach dławił ją tak bardzo, że ledwo miała siłę oddychać. Sztylet ukryty w kieszeni ciążył jej niczym kamień. Zdawało jej się, że za chwilę oszaleje. Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyła gwałtownie. Z trudem uspokoiła oddech, niestety, nad drżeniem rąk nie była w stanie zapanować.
Drzwi do komnaty otwarły się i w progu stanęła Rilla.
– Dobrze, że jeszcze nie śpisz – powiedziała cicho. – Jej Wysokość chciała nas zobaczyć nim sama uda się na spoczynek.
Helena przełknęła nerwowo ślinę. Nie była w stanie nic odpowiedzieć, więc tylko skinęła głową i ruszyła za przyjaciółką. Mijani po drodze rycerze przepuszczali je bez słowa, ale Helenie zdawało się, że mierzą ją karcącym wzrokiem, że wiedzą, iż planuje zabić władcę. Czekała, aż ktoś ją powstrzyma, aż czyjaś silna dłoń zaciśnie się na jej ramieniu. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
Zatrzymały się przed sypialnią królewską, a Rilla cichutko zapukała.
Zdecydowane „wejść” dobiegło ze środka i kobiety szybko wsunęły się do komnaty. Skłoniły się przed monarchinią. Jej Wysokość siedziała przed lustrem i rozczesywała włosy. Ubrana w nocną szatę, zdawała się jeszcze mniejsza i drobniejsza.
– Pani, w czym możemy ci służyć? – zapytała Rilla. Helena stała sztywna, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Wzrokiem ostrożnie przebiegała po komnacie. Oprócz sporych rozmiarów łoża, toaletki Jej Wysokości, niewielkiego stołu i kilku foteli, sypialnia nie posiadała żadnych wyjątkowych udogodnień. Złoto nie kapało ze ścian, a szlachetne kamienie nie zdobiły każdego mebla. Wyglądała bardzo zwyczajnie, można wręcz rzec bardzo przytulnie, jak typowa alkowa małżonków pragnących dzielić ze sobą nie tylko łoże, ale i życie.
Króla nie było w izbie i Helena uspokoiła się nieco. Obecność monarchy zdenerwowałaby ją jeszcze bardziej.
– W związku z tym, co wydarzyło się dziś po południu, chciałbym prosić was o szczególną ostrożność. – Jej Wysokość odłożyła szczotkę i spojrzała na swoje damy dworu.
– Moja pani co w zasadzie się stało? – Rilla wyglądała na zaniepokojoną.
Elena westchnęła.
– Hrabia Karez pojmał trójkę spiskowców, właśnie ich przesłuchuje. – Nie musiała dodawać, że przesłuchanie było niczym więcej jak wydobywaniem zeznań poprzez tortury.
Helena wzdrygnęła się mimowolnie. Czyją Melir również by ją torturował? Czy biłby ją jak Favien?
– Coś już wiadomo? – dociekała Rilla.
Władczyni pokręciła głową.
– Nie i nim to nastąpi, proszę byście miały baczenie na dwórki. Boję się, że mogą zrobić coś… nieprzewidzianego.
Rilla zamrugała zaskoczona, ale Helena bezbłędnie odczytała obawy królowej.
– Lękasz się pani, że twoje podopieczne mogą powiadomić rycerzy o tym, co się dzieje? - zapytała.
Królowa ponownie westchnęła.
– Wiele dwórek związało swój los z gwardzistami. Nie mogę mieć im tego za złe. Jednak, wśród pojmanych był jeden z rycerzy króla. Nie możemy wykluczyć, że może być ich więcej.
– Zajmiemy się tym – zapewniła gorąco Rilla. – Porozmawiamy z dwórkami, żadna z nich nie opuści zamku, póki nie będziemy mieć pewności, że jest bezpiecznie.
Jej Wysokość wyglądała na zadowoloną, jeszcze chwilę się nad czymś zastanawiała, ale widać nie było to nic ważnego, gdyż sięgnęła po kartkę papieru leżącą na toaletce obok szczotki.
– Jest coś jeszcze, dziś przyszedł list z Querm.
Rilla spięła się natychmiast. Z jej twarzy odpłynęły wszelkie kolory.
– Coś się stało? Z Khariną, dzieckiem? – wychrypiała. Jej siostra bliźniaczka wyszła za mąż za barona Querm i oczekiwała jego dziecka.
Elena uśmiechnęła się lekko.
– Przeciwnie, baron poinformował nas, że urodził się mu dziedzic. Dziecko jest zdrowie, a jego mama czuje się dobrze. Sama zobacz, Do ciebie również posłaniec przyniósł list. – Królowa podała dwórce zapieczętowaną wiadomość.
Rilla drżącą ręką odebrała papier. Otworzywszy go, zaczęła szybko przebiegać wzrokiem kolejne linijki tekstu. W miarę jak czytała, na jej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Jej Wysokość również wyglądała na odprężoną, co kilka chwil wtrącała jakieś słówko dotyczące rodziny barona Querm. Helena stała nieco z tyłu pozostawiona sama sobie. Nie zwracano na nią uwagi i to była jej wymarzona szansa. Tylko krok dzielił ją od łoża królewskiej prawy. Serce biło jej szybko, kiedy robiła ten jeden krok. Prawą ręką sięgnęła do kieszeni sukni i namacała sztylet. Zacisnęła dłoń na bogato rzeźbionej rączce. Ani na moment nie spuściła wzroku z twarzy władczyni.
„Teraz albo nigdy” – przeszło jej przez myśl, kiedy wyciągała ostrze.

poniedziałek, 19 października 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 21 _epizod 2



Dopiero wchodząc do kuchni, zdała sobie sprawę jak bardzo była głodna. W biegu sięgnęła słodką bułkę i łapczywie wsuwała sobie małe kawałeczki do buzi. Po namiętnym poranku z Cedricem porządnie zgłodniała. Zapach świeżego pieczywa obudził jej pusty żołądek. Rozejrzała się za winem lub bodaj mlekiem i już miała sięgnąć po dzban, gdy zauważyła, że w izbie zapanowała nienaturalna cisza: kucharze, pomocnicy, służki i cała reszta gawiedzi, czyli wszyscy ci, którzy zazwyczaj znajdowali się w zamkowej kuchni, przyglądali się jej w milczeniu. Musiała im oddać, że potrafili trzymać buzię na kłódkę, choć co poniektórzy ledwie powstrzymywali uśmieszki na jej widok.
Pierwsza nie wytrzymała Ira, młoda służąca. Było to szczupłe dziewczę o silnych dłoniach i bystrym umyśle tak niepasującym do jej wiejskiego pochodzenia. Gerenisse polubiła ją od pierwszej chwili.
– Gdzieś ty się podziewała cały dzień? – zawołała służka z wyrzutem, opierając dłonie na chudych biodrach, przyglądając się gniewnie oblubienicy pana. – Wiesz, jak długo cię szukaliśmy?
Gerenisse przełknęła ostatni kęs i nie spiesząc się, popiła go mlekiem. Nie spodziewała się, że mieszkańcy zamku tak pilnie przyglądają się każdemu jej krokowi. Było to na swój sposób słodkie. Pewnie by się zarumieniła pod ciężarem tak wielu par oczu, gdyby nie była tak dobrą kłamczuchą, a oszustwa nie wypiła z mlekiem matki.
– Coś przegapiłam? – zapytała słodko. – Od kiedy to jestem główną atrakcją tego domu?
– Oj, moja pani, ty się kiedyś doigrasz? – Gajusz, główny kucharz pogroził jej palcem. Potężny mężczyzna, chociaż teraz gromił ją spojrzeniem, miał wielkie serce i Gerenisse musiała przyznać, że nie lubiła go zasmucać.
Zagryzła wargi. W ciągu ostatnich kilku dni mocno zżyła się z mieszkańcami zamku. Jakimś sposobem, ci prości ludzie zaakceptowali ją, traktowali jak swoją. Być może wpływ na to miał fakt, że poprosiła, by nie tytułowali jej „pani” lub „lady”, a może to, iż razem z nimi wypełniała domowe prace. Nie zdawała sobie sprawy, że pomagając w uprzątaniu starych komnat, tak bardzo zyska sobie sympatię mieszkańców Gelar. Kiedy przestała być dla nich gościem z daleka, a stała się częścią rodziny?
– Nie rozumiem, o czym mówisz? – rzuciła, uśmiechając się szeroko do Gajusza. – Byłam z lordem Cedricem. – Jej gest rozbawił większość osób zgromadzonych w izbie. Stare pomocnice poszturchiwały się, a młode służki pąsowiejąc na twarzach, pouciekały na podwórze. Gajusz raz jeszcze pogroził jej palcem, ale i on wyglądał na rozbawionego.
– Młodość – mruknął pod nosem i oddalił się do skrytki po świeże mięso.
Kiedy już wszyscy wrócili do swoich zajęć, Gerenisse skinęła na Irę. Dziewczyna wytarła ręce w fartuch i zbliżyła się do kurellki.
– Spotkajmy się za kwadrans na dworze? – poprosiła.
Służąca potaknęła głową.
– Koło poidła dla koni – uściśliła dla porządku i mrucząc pod nosem, opuściła izbę. W holu rozejrzała się uważnie. Oprócz robotników i kręcących się rycerzy nie zauważyła nikogo podejrzanego. Nikogo, kto mógłby usiłować przeszkodzić jej w tym, co planowała zrobić. Wyszła na zewnątrz, mijając jeszcze w bramie dwóch strażników. Obaj uśmiechnęli się na jej widok i zadziwiające, ale nie było w ich zachowaniu nic niestosownego, czy nachalnego. Przeszła jeszcze parę kroków, gdy dotarło do niej, że odkąd tutaj jest, nikt nie czynił jej nachalnych propozycji, nikt nie usiłował wciągnąć jej w ciemny zakątek, zedrzeć z niej szaty. Mężczyźni, których mijała, przyglądali jej się uważnie, niektórzy nawet pogwizdywali, ale nie próbowano jej zaczepiać. Kłaniano się jej i przepuszczano przodem, jeden z giermków nawet osobiście oprowadził ją po murach zewnętrznych zamku, kiedy spytała, czy mogłaby obejrzeć warownię.
Jedno musiała przyznać, mieszkańcy Gelar byli wyjątkowo przyjaźnie nastawieni do każdego, kto przekroczy próg zamku. Gdzieś w środku wypełniało ją ciepło, jeszcze nie widziała jak je nazwać, obawiała się jednak, że zniknie, gdy tylko za bardzo się do niego przyzwyczai. Tam skąd pochodziła, ludzie nie traktowali się z taką otwartością, łagodność i życzliwość była brana za słabość, zaś kłamstwo i wyzysk był jedyną drogą do sukcesu. Jeszcze do niedawna zdawało jej się, że życie wszystkich wokół tak wygląda, że to najsilniejszy zawsze dyktuje warunki pozostałym.
Jakże się myliła. Nagle dotarło do niej, że całe jej życie było kłamstwem. Rodzina wykorzystywała ją do swoich celów, tłumacząc, że deptanie słabszych tylko wyjdzie jej na dobre. Że w świecie smoków tylko najsilniejszy przeżyje i ogniści wojownicy za nic mają dobre maniery czy dworskie ukłony.
Cedric nie był ani brutalny, ani tym bardziej nie gnębił swoich poddanych. Przeciwnie, troszczył się o nich i przyjmował do swego domu kolejne rodziny uciekające z północy. Jacy byli pozostali smoczy lordowie, nie miała pojęcia. Jeśli jednak przypominali, choć odrobinę Cedrica czy króla Ariela, oznaczało to, że Lamis oszukiwał ją przez całe życie.
Idąc dziedzińcem zerkała na rozległy plac. Dotąd nie przyglądała się mu uważnie. Teraz zauważyła kilka zupełnie nowych budynków. Ukończone mury obronne nadawały warowni stosownej powagi i nawet ona, nieznająca się na budownictwie, musiała przyznać, że wyglądały groźnie. Najbardziej jednak podobały jej się błyszczące i górujące ponad wszystkim dookoła wieże wartownicze. Nigdy dotąd nie zastanawiała się, dlaczego Cedric zaczął przebudowywać zamek, teraz jednak zrozumiała, że być może obawiał się napaści nowych sił kształtujących się gdzieś cichaczem na północy. Trochę ją to martwiło. Mimowolnie przemknęła spojrzeniem po ludziach kręcących się wewnątrz murów i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest ich nadspodziewanie dużo: kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci. Jedni pomagali przy kończącej się przebudowie, inni po prostu szukali sobie zajęcia. Dzieci biegały, głośno hałasując i jak zawsze psocąc się starszym. Psy ujadały, zachęcone ich psotami. Na ogół jednak panował nastrój rozprężenia. Przeszło jej przez myśl, że to wieśniacy z północy, którzy uciekając przed batem Tollesto, skryli się w Gelar. Tanis wspominał jej kiedyś, że syn buduje dla tych ludzi wioskę za murami, ale dopóki nie zostanie ukończona, ich domem stała się twierdza. To wszystko było piękne, nawet zbyt piękne.
Chłód przemknął po jej ciele, gdy zdała sobie sprawę, jak wyglądałoby życie tych ludzi, gdyby Cedric nie wpuścił ich do warowni. Kiedyś nękani przez Tollesto, dzisiaj drżeliby się przed Favienem. Żółć podeszła jej do gardła na myśl o smoku, a skóra zaczęła swędzieć. Nie chciała myśleć o losie kobiet i młodych dziewcząt. Nie wątpiła, że ludzie Faviena żadnej z nich nie oszczędziliby hańby. Potrząsnęła głową. To nie był dobry czas na tego typu rozważania. W twierdzy, pod czujnym okiem Cedrica byli bezpieczni.
Weszła w podcienia i idąc krużgankiem, starała się nie myśleć o bolesnych sprawach i o tym, jak często musiała odgrywać narzucone jej role. Zarówno Tanis, jak i Cedric, oczekiwali od niej, że będzie sobą. Z trudem się na to zdobyła. Przez chwilę zdawało się jej, że już nie pamięta, kim jest naprawdę.
Ira czekała przy poidle. Gerenisse podeszła do niej, kątem oka zerkając na kamienne naczynie, mimowolnie przypominając sobie kąpiel, jakiej w nim zaznała wspólnie z Cedricem. Nie wiedziała nawet, że się uśmiechnęła, dopóki służka jej tego nie wytknęła.
– Oj widzę, że moja pani naprawdę dziś nie próżnowała – zagaiła.
Gerenisse zmieszała się. Zamiast odpowiedzieć na pytanie dziewczyny, stwierdziła:
– Miałaś mówić mi po imieniu – skarciła służkę.
Ira zachichotała.
– Do przyszłej hrabiny chyba nie wypada mówić po imieniu, zwłaszcza kiedy wszystko wskazuje na to, że zdobyła serce smoka – zaśmiała się.
Gerenisse ponownie się uśmiechnęła, choć ten uśmiech nie dotknął już jej oczu. Gdzieś w środku zalęgło się poczucie winy, że wspólnie z Cedricem okłamali Tanisa i służbę. A Ból, że słowa dziewczyny nigdy nie okażą się prawdą, choć byłyby spełnieniem marzeń Gerenisse, był jeszcze większy.
– Cedric bywa nieprzewidywalny, a moją rękę nie tak łatwo zdobyć. Nie powiedziałam jeszcze ostatecznego słowa – stwierdziła ostrożnie.
Ira ponownie zachichotała.
– Szukałam cię przez pół dnia, byłam nawet w twojej komnacie. Oczywiście nie zastałam cię, ale odgłosy dobiegające z...
– Nie kończ – przerwała jej Gerenisse, po raz pierwszy rumieniąc się. – Nie twoja sprawa, co robię w wolnym czasie.
Ira poprawiła włosy opadające jej na twarz i wcale niezrażona karcącym tonem kurellki, ciągnęła.
– Moja pani, wszyscy się z tego cieszą. Lord Cedric to naprawdę dobry człowiek, sprawiedliwy, oddany ojcu i królestwu. Tylko jakoś do tej pory nie bardzo interesował się kobietami... – Zakończyła swój wywód z dumą, widząc jednak zdziwioną minę Gerenisse, dodała szybko. – To znaczy, interesował się, tylko nie tak na poważnie. Lubił je, ale przed małżeństwem uciekał, jak demon przed światłem.
Gerenisse z trudem utrzymywała powagę na twarzy. Widząc coraz bardziej zakłopotaną dziewczynę, tłumaczącą, że jej pan jest prawdziwym mężczyzną i niczego mu nie brakuje, tylko ucieka przed ożenkiem, miała ochotę parsknąć śmiechem. W końcu zdecydowała się przerwać służce.
– Już dobrze, Iro. Wszystko zrozumiałam i osobiście nie mam zastrzeżeń co do Cedrica. Nie przeczę, że staliśmy się sobie dosyć bliscy, ale to jeszcze nie przesądza sprawy. Bądź tego świadoma i lepiej uprzedź o tym resztę plotkującego towarzystwa. – Subtelną uwagę złajała dziewczynę za rozniesienie po zamku, co się działo w wieży. Nie wątpiła, że do wieczora wszyscy będą już wiedzieli, jakim to zajęciom oddawał się ich pan ze swoją oblubienicą.
Ira przez chwilę wyglądała na smutną, zaraz jednak przypomniała sobie, że to Gerenisse chciała się z nią spotkać, chwyciła pospiesznie kurellkę za rękę.
– O czym chciałaś porozmawiać? – zapytała z przejęciem.
Gerenisse uniosła brwi do góry. Miała ochotę przypomnień wygadanej służce, że jeszcze chwilę temu zwracała się do niej „pani”, a kiedy już chodziło o plotki, traktowała ją jak równą sobie.
– Byłam wczoraj w opuszczonym skrzydle – zaczęła ostrożnie.
Ira skrzywiła się jak po wypiciu spleśniałego piwa.
– Okropne miejsce, co cię tam zapędziło?
Na końcu języka miała, że duch zmarłej hrabiny, ugryzła się jednak w język, nim wypowiedziała te słowa na głos.
– Cedric pokazał mi resztę zamku – skłamała gładko. W pewnym sensie była to prawda. Smok był tam z nią, choć to raczej ona kazała mu tam pójść i zrobiła to z zupełnie innych powodów. Obawiała się jednak, że zdradzając młodej dziewczynie, że jej lord miał kiedyś starszą siostrę, która została zamordowana w jednej z tamtejszych komnat, a jego matka również zginęła w dziwnych okolicznościach, mogłaby przysporzyć młodą kobietę o atak serca.
Ira skinęła głową.
– Podobno pan kazał robotnikom wyremontować tę część. Jak dla mnie mogłaby być zamurowana na wieki. Zawsze mam ciarki, kiedy tamtędy chodzę. Zupełnie jakby coś czaiło się w ciemności.
Gerenisse zmarszczyła brwi. Służka nie miała pojęcia jak blisko była prawdy.
– Cedric zostawił swój dziennik w jednej z komnat – powiedziała ostrożnie, wypatrując reakcji młodej kobiety. Ta jednak rozdziawiła tylko usta. – Chciałam zapytać, czy ktoś ze służby nie znalazł go?
– Dziennik? Lorda Cedrica? – Ira potrząsnęła głową. – Nie widziałam go, nie miałam pojęcia, że w ogóle prowadzi dziennik. Popytam wśród swoich, może ktoś coś będzie wiedział.
Gerenisse skinęła głową. Z trudem skryła zawód.
– Nie słyszałaś żadnych rozmów na temat skórzanej księgi? Nikt się nie chwalił, że ją znalazł? Może Bursa? – Przeszła do drażliwego tematu.
Ira parsknęła, nawet nie kryjąc się z niechęcią do zarządczyni.
– Jeśli starucha go znalazła, nieprędko go odda. Jeśli w ogóle. Lord będzie musiał porządnie nią potrząsnąć, by wydobyć swoją rzecz.
Gerenisse westchnęła. Antypatia do zarządczyni była powszechnym zjawiskiem, nie ułatwiała jednak obecnej sytuacji. Cóż, jeśli Cedric nie dowie się, kto zabrał pamiętnik jego matki, trzeba będzie odwiedzić staruchę.