czwartek, 30 października 2014

Twierdza Wspomnień - Rozdział 3_epizod 2


– Mój panie, smok nadlatuje od zachodu – zawołał rycerz pełniący wartę na murach. Młody hrabia Gelar odłożył szkice zamku i spojrzał na posłańca. Dzień był piękny, jasny i słoneczny. Jeśli pogoda utrzyma się przez następne dni, robotnicy bez problemów skończą dach ma wschodniej wieży. Mężczyznę jednak nie pogoda martwiła, lecz dziwne znalezisko i reakcja ojca na jego widok.
Owszem, puchar był piękny, ale dlaczego starzec płakał, przyciskając go do piersi. W kółko powtarzał, że to Gerenisse ukryła kielich. Cedric niewiele z tego rozumiał. Nie widział sensu w ukrywaniu jakichkolwiek przedmiotów, zwłaszcza przed panem domu. Nie powiedział tego jednak na głos, nie chcąc ranić uczuć ojca. Matki prawie wcale nie pamiętał. Jawiła się mu jako piękna kobieta o ogniście rudych włosach i twarzy usianej piegami. Jak przez mgłę przypominał sobie jej kojący głos i radosny śmiech. Mówiono, że miała ogromne poczucie humoru i lubiła płatać figle. Czemu jednak robiła je własnemu mężowi?
– Jakie ma barwy? – zapytał w końcu, odpędzając na bok myśli o matce.
– Jest biały – wyrecytował mężczyzna.
– Hrabia Karez. – Cedric uśmiechnął się pod nosem. Białowłosy smok dawno nie odwiedzał Gelar. Ciekawe, co powie na wprowadzone zmiany. – Jak daleko jest od warowni? – zapytał.
– Blisko, lada chwila tu będzie.
Cedric skinął głową. Zwinął szkice zamku i dokładnie związał je tasiemką. Potem podał rulony giermkowi, przykazując mu zanieść je do biblioteki.
– Powiadom mojego ojca, że będziemy mieć gościa – zawołał jeszcze za chłopakiem. Sam zdołał przepłukać tylko usta winem, gdy na niebie pojawił się cień olbrzymiej postaci. Ciało smoka ze względu na biel łusek prawie idealnie zlewało się z chmurami, zaś błękit oczu bynajmniej nie ułatwiał rozpoznania gada.
Skrzydlaty gość zrobił dwie rundki wokół zamku, nim zdecydował się posadzić wielkie cielsko na dziedzińcu. Lądując, wzbił tumany kurzu, a wszystko, co było wystarczająco lekkie, zostało porwane podmuchem wiatru.
Smok nie pozostał długo w swej postaci. Białe łuski gada, chociaż piękne, odbijały światło, kłując w oczy. Stwór uniósł się na tylnych łapach, porzucając ogniste wcielenie i na powrót przybierając postać mężczyzny.
Cedric czekał z boku, przyglądając się, jak jego gość staje się człowiekiem. Hrabia Karez był wysokim mężczyzną o szerokich ramionach i bystrym spojrzeniu. Sporo starszy od Cedrica, zwracał na siebie uwagę jasnymi włosami i nieco podejrzliwym podejściem do życia.
Młody smok lubił jednak towarzystwo Melira, mimo iż ten nie należał do mężczyzn z dużym poczuciem humoru. Rzadko kiedy się uśmiechał, a jeszcze rzadziej sprawiał wrażenie rozluźnionego.
– Dobrze cię widzieć, Melirze – zawołał lord Gelar, podchodząc do gościa i ściskając go mocno.
– Cedricu. – Mężczyzna odwzajemnił uścisk. Jasne włosy smoczego wybrańca zatańczyły wokół jego twarzy.
– Co cię do nas sprowadza? – zapytał smok. Mężczyźni zeszli już z dziedzińca, kierując ku zamkowi.
– Spore zmiany poczyniłeś – skwitował lord, omiatając pośpiesznie podwórze i wysokie mury. – Twierdza prezentuje się bardzo okazale.
– Staram się nadać rodzinnemu gniazdu rangę, na jaką zasługuje – odparł żartobliwie Cedric. Od czasu napaści Razzela wielu żartowało, że Gelar jest jedyną warownią pośrodku smoczej ziemi, która oparła się najazdowi Tollesto, chociaż nie posiadała solidnych wałów obronnych ani nawet metalowej bramy.
Melir skinął tylko głową. Nie skomentował jednak żartu.
– Miło jest patrzeć, jak rosną mury na chwałę smoczych wojowników – odparł.
Cedric uśmiechnął się szeroko, dokładnie takiej reakcji spodziewał się po poważnym przyjacielu.
– Ojciec ucieszy się z twojej wizyty – wtrącił niespiesznie.
– Jak on się miewa? – Na twarzy Melira odmalowało się zakłopotanie.
– Lepiej niż kiedy widziałeś go ostatnim razem. Częściej wychodzi na dwór, choć robi to głównie, by krytykować moje decyzje i doprowadzać do szału robotników.
– A więc przebudowa obudziła w nim wolę życia. – Stwierdził Melir.
– Gdybym wiedział, że rozbudowa zamku wyciągnie go z komnaty, już dawno kazałbym zburzyć kilka ścian – odparł beztrosko, a hrabia Karez tylko skinął głową.
Przeszli przez sień, mijając wielką salę i skręcając w jeden z korytarzy.
– Usiądziemy w bibliotece – powiedział Cedric. – To w tej chwili jedyne pomieszczenie nadające się do użytku.
Melir nic nie odpowiedział. Idąc za młodym lordem, oglądał postępy w pracach. Cedric otworzył masywne drzwi i puścił przyjaciela przodem. Komnata była ciemna i nieco mroczna, zaś od podłogi po sam sufit piętrzyły się grube księgi i zwoje.
Usiedli przy ciężkim biurku i Melir od razu wyciągnął list dla młodzieńca. Położył go na stole przed smokiem.
– Cedricu, sytuacja jest poważna – oznajmił tylko.
Młody smok uśmiechnął się lekko.
– Na moich ziemiach nie ma zdrajców – stwierdził. – Sprawdziłem dokładnie, zgodnie z rozkazem króla.
– Bardzo się z tego powodu cieszę – odparł smok, jednak jego mina nie wyrażała zachwytu. – We wszystkich innych częściach Kirragonii lordowie natrafiają na ślady zdrajców. – Nasze królestwo po raz kolejny przestało być bezpiecznym miejscem.
– Jak mogę pomóc?
Hrabia Karez podsunął młodzieńcowi list.
– Nie zdołaliśmy nacieszyć się spokojem, a znowu musimy szykować się do walki. Władca i pozostali lordowie martwią się sytuacją mieszkańców północnych ziem.
Cedric zagryzł wargi. Nic jednak nie powiedział. Miał swoje zdanie na temat północy, wolał go jednak głośno nie wygłaszać w obawie, że zostanie źle zrozumiany.
– Gelar leży na pograniczu południa i ziem odzyskanych. Pod twoją pieczą ciągle przebywają mieszkańcy północnych wiosek. Co możesz mi o nich powiedzieć?
Na czole młodego smoka pojawiła się pionowa bruzda.
– Obawiam się, że nie to, co chciałbyś usłyszeć – odparł ostro.
Melir uniósł ze zdziwieniem brwi. Ten niespodziewany wybuch gniewu, wiele mówił o sytuacji w Gelar.
– Cedricu, ufam twemu osądowi. Wierzę, że nie pozwoliłbyś mieszkać w swoim domu nikomu, kto mógłby zagrozić niezależności Kirragonii. Dlatego pytam o twoje zdanie na temat mieszkańców północy. Podobnie jak król, niepokoję się biedą i ubóstwem tamtych rejonów.
Cedric przymknął na moment oczy. W końcu nieco uspokojony ponownie popatrzył na białowłosego smoka.
– Przepraszam cię, Melirze, źle odczytałem twoje intencje. Myślałem, że podobnie jak większość naszych, gardzisz kirragończykami z północy.
Hrabia Karez zarumienił się lekko. Uwaga Cedrica była celna i niestety nie stawiała zwycięskich smoków w pozytywnym świetle. Król robił, co mógł, ale uprzedzeń nie łatwo było się wyzbyć.
– Wiele wody jeszcze upłynie w naszych rzekach, nim nauczymy się nie postrzegać mieszkańców północy jako gorszych.
Cedric skinął głową.
– Są biedni – powiedział w końcu. – Ale potrafią uczciwie pracować. Nigdy nie żądają niczego za darmo i nie składają obietnic, których nie mogą dotrzymać.
– Bardzo się cieszę z twoich słów.
– Co jest w liście? – zapytał Cedric. Jakoś nie kwapił się otworzyć korespondencji z Farrander. Obawiał się, że Ariel wzywa go do siebie, a w obecnej sytuacji nie był w stanie opuścić Gelar.
– Zakładam, że dalsze instrukcje, co do postępowania względem podejrzanych osobników.
– Naprawdę jest ich tak wielu? – Smok pochylił się do przodu, opierając masywne ramiona na biurku. – Myślałem, że zabiliśmy wszystkich w Dolinie Ciszy.
– Widać, spora część z nich nigdy nie udała się do Hermagionu, a po śmierci Tollesto rozpierzchła się po smoczym lądzie.
– A jeśli dopiero teraz pojawili się w królestwie? – zapytał mimochodem smok.
– Też o tym myślałem. – Melir podrapał się po brodzie. – Kiedyś wydawało mi się to niemożliwe, ale teraz sądzę, że to całkiem prawdopodobne, iż gady przybyły do nas dopiero teraz, a wcześniej przebywały poza Siódmym Lądem, na niegościnnych ziemiach.
– To nie wróży nic dobrego – stwierdził z przekąsem Cedric. – Jeśli przybyli zza wody, może to znaczyć, że jest ich tam więcej.
– Dlatego król nakazał patrolować zachodnią granicę.
– Nie jestem przekonany czy zdołamy upilnować linię brzegową. – Wtrącił cierpko Cedric. – Poza tym, mogą przecież dostać się na smoczy ląd od strony Kalzedonii czy Hermagionu.
Biały smok postukał palcami w biurko.
– Król zdaje sobie z tego sprawę – odpowiedział.
– Poinformował już władców sąsiednich królestw? – dociekał Cedric.
Melir nie od razu odpowiedział. Przez chwilę spoglądał na regały z księgami i zwojami, zastanawiając się, dokąd ich ta sytuacja zaprowadzi.
– Nie pytałem go o to – stwierdził w końcu. – Jestem jednak przekonany, że władca zrobi, co będzie konieczne, by zapewnić pokój między królestwami.
– Poważnych słów używasz przyjacielu. – Lord Gelar rozparł się wygodnie w fotelu. – Czy w najbliższej przyszłości czeka nas wojna?
Hrabia Karez zmarszczył brwi.
– To raczej mało prawdopodobne. Jest ich zbyt mało, by stawić czoła naszej armii. Obawiam się jednak, że spróbują skrycie przejąć władzę.
– Chcą zabić Ariela? – Smok niespokojnie poruszył się w fotelu.
– Tego nigdy nie możemy wykluczyć.
– Już raz coś takiego się wydarzyło – mruknął hrabia. – Wolałbym nie przerabiać powtórki.
– Nikt by nie chciał. – Melir ani słowem nie wspomniał, że Cedric urodził się już po śmierci poprzedniego władcy. Nie wiedział więc, jakim był królem, za to Melir aż za dobrze go pamiętał. Znał Mirraga i gdyby nie wojna domowa, która wybuchła po jego śmierci, uznałby, że dobrze się stało. Poprzedni monarcha poświęcał uwagę tylko smoczym wybrańcom, całkowicie ignorując problemy innych ras zamieszkujących Kirragonię. Ariel był inny. Traktował wszystkich równo, a przynajmniej bardzo się starał.
– Co z nami? Resztą lordów i mieszkańcami? Również grozi nam niebezpieczeństwo?
– Baron kel Warez odkrył w lasach wokół swego zamku grasujące smoki. Gady spaliły jedną z wiosek znajdujących się pod pieczą Quinkela, a potem próbowały zniszczyć jego warownię.
Cedric potarł twarz. Słyszał o tej historii. Zdawało się mu jednak, że to pojedynczy przypadek. Relacja Melira świadczyła o czymś zgoła innym.
– W moim domu jest bezpiecznie – zapewnił.
– Wiem. Twój zamek zawsze leżał w strefie neutralnej.
Cedric wzruszył ramionami. Nie miał na to żadnego wpływu. Urodził się w czasach bezkrólewia i terroru hrabiego Tollesto. Od dziecięcych lat wiedział, że nie jest bezpieczny poza murami zamku, bo mogą zjawić się ludzie z północy, mimo to nie raz uciekał ojcu i jakoś nic złego nigdy mu się nie przydarzyło.
– Dobrze znasz północne ziemie, prawda? – zapytał Karez, zmieniając nieco temat rozmowy.
– Jak każdy. – Cedric wzruszył ramionami. Nie była to prawda. Północ znał jak własną komnatę, ale takimi wiadomościami nie zawsze należało się chwalić.
– Ariel rozkazał definitywnie zakończyć sprawę Lamisa – ciągnął Melir.
Cedric drgnął. Znał to imię. Słyszał, co prawda, dość pobieżnie historię, która przydarzyła się Quinkelowi i jego żonie w górach Lahmar. Obiło się mu jednak o uszy, że złotnik okradał skarbiec królewski, a potem zbiegł z klejnotami. Baron ruszył za nim w pościg, lecz poza krasnoludami, które dopadł i zabił w smoczej dolinie, nie zdołał odnaleźć kurella.
– Stworzenie nowej armii sporo kosztuje – stwierdził Melir. – A my już wiemy, że Lamis jest jednym z tych, którzy wspierają i łożą na odbudowanie pozycji po Tollesto.
Cedric warknął pod nosem.
– Co kurell ma wspólnego ze zdrajcami?
– Tego jeszcze nie wiemy. Król jednak chce widzieć go martwym. Podejrzewamy, że nie zdążył opuścić królestwa i może ukrywać się gdzieś blisko twojej warowni.
Smok przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela, analizując jego słowa, zaraz potem zerwał się z miejsca. Rude włosy, niczym nieskrępowane, zatańczyły wokół jego twarzy. Ledwie nad sobą panował. W jego źrenicach błyskał ogień.
– On jest tutaj? Koło mego domu? Gdzie? Dlaczego jeszcze nikt go nie wytropił? – Wyrzucał z siebie pytania jedno za drugim.
– To kurell, Cedricu. – Wtrącił spokojnie hrabia Karez. – Towarzyszą mu pobratymcy i elfy. Na co dzień otaczają się magią, dlatego nie możemy ich wytropić.
– Ale przecież musi być jakiś sposób? – Złościł się młody smok.
– Quinkel wkrótce tu będzie. Król zaś rozkazał, byś wziął udział w poszukiwaniach. Znasz te lasy jak nikt inny. Poprowadzisz barona. Wspólnie musicie wytropić i zabić zdrajców.
Cedric zatrzymał się pośrodku komnaty. Jego twarz była mieszaniną złości i zwątpienia. Chciał walczyć, a jakże. Smocza krew aż gotowała się w jego ciele na myśl o dobrej potyczce i skręceniu kilku karków. Jednak rola hrabiego nakazywała mu pozostać w twierdzy, zająć się ojcem i przypilnować rozbudowy zamku.
– To właśnie jest w liście, prawda? – zapytał, wskazując ręką na zapieczętowany dokument, a Melir tylko skinął głową.
– Przykro mi, Cedricu. Wiem, że masz inne sprawy na głowie, ale jako poddany Jego Królewskiej Mości jesteś mu winien posłuszeństwo.
Młody smok skrzywił się lekko. Uważał się za kirragończyka, to zaś oznaczało, że własne marzenia będzie musiał odłożyć na później.

poniedziałek, 27 października 2014

Twierdza Wspomnień - Rozdział 3_epizod 1



Miejsce nie podobało się jej ani trochę. Ruiny zamku straszyły nadkruszonymi wieżyczkami i dziurami w murach. Wiatr hulał po zniszczonych komnatach, nic sobie nie robiąc z braku okiennic i ubytków w dachu. Przechodziły ją ciarki na samą myśl o miejscu, do którego przywiózł ją brat. Buntowała się i zapierała do samego końca. Nie pomogły błagania matki ani nagany brata. W końcu musiał ją zbić i dopiero wtedy ubrała się w odświętną suknię, a potem pozwoliła  przywieźć do tego przeklętego miejsca.
Jeszcze w drodze, Lamis próbował załagodzić sytuację, opowiadając jej historię zniszczonej warowni, w której ukrywały się smoki. Podobno należała do jakiegoś znakomitego, smoczego rodu. Tollesto nakazał zburzyć ją i zamordować wszystkich mieszkańców po tym, jak pan zamku odmówił wydania swojej córki za człowieka hrabiego.
Brat wprost promieniał, opisując jej sposób, w jaki Tollesto podszedł mieszkańców i los jaki im zgotował. Gerenisse mało obchodziło, co stało się z dworzanami, dla niej ważne było, że należeli do smoczej rasy i już tylko z tego powodu szczerze ich nienawidziła.
Dotarli do ruin w samo południe. Słońce świeciło mocno, parząc jej plecy, ale Lamis ani na chwilę nie pozwolił jej zarzucić szala na ramiona. Co więcej, zmusił ją do rozsznurowania gorsetu i wystawienia piersi na widok mężczyzn. Znienawidziła go za to. Zazwyczaj wojownicy nie potrafili oderwać od niej wzroku, ale teraz z gołymi ramionami, w rozchełstanej sukni będzie miała szczęście, jeśli nie rzucą się na nią gromadnie.
Sama zeskoczyła z wozu, odrzucając rękę wyciągniętą przez wojownika, który wpuścił ich na teren przyzamkowy. Ruszyła za Lamisem, ale i tak głośny rechot gada jeszcze długo dolatywał do jej uszu.
Nim wpuszczono ich do środka, kazano im czekać w zniszczonej sieni. Brat milczał, wyraźnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Oczekiwał wystawnego przyjęcia, tymczasem potraktowano go jak zwykłego handlarza obwoźnego, każąc czekać w kolejce, nim udzieli się mu zgody na zaprezentowanie swego towaru. Co gorsza, to ona – Gerenisse – była tym towarem.
Zagryzła wargi, po raz kolejny przeklinając w myślach brata i matkę. Smoki, które raz po raz przechodziły obok nich, nie szczędziły jej wulgarnych zaczepek i propozycji, od których robiło się jej niedobrze.
– Nie kwaś się! – warknął na nią brat. – Będziesz tu mieszkać, więc lepiej się przyzwyczajaj.
– Ani mi się śni – odcięła się, krzyżując ramiona na piersi. Jednak ten prosty gest uwydatnił tylko jej biust, szybko więc opuściła ręce. Najchętniej wbiłaby nóż – który ukryła pod fałdami sukni – w zimne serce Lamisa.
– Mam ci przypomnieć, po co tu jesteś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie! – odcięła się. Wszystkie nędzne i podłe powody znała na pamięć. Nie znaczyło to jednak, że zamierzała zbagatelizować ryzyko, na które wystawił ją brat. Osobiście nie wierzyła, by umowa ze smokami miała w jakikolwiek sposób poprawić ich los.
– Musisz się im spodobać, inaczej nie zechcą nas chronić – rugał ją Lamis. Kurell ubrał się w swój odświętny strój: ciemne spodnie, jasną koszulę i wyszywany złotem kaftan. Lśniące włosy mężczyzny, związane rzemieniem, spływały po jego plecach. Brat chodził w tę i z powrotem, nerwowo zerkając na drzwi. Żadną miarą nie przyznałby się do tego, jak bardzo czuł się w tej chwili upokorzony, Gerenisse znała go jednak lepiej. Widziała gniewne błyski w jego źrenicach i dłonie zaciśnięte w pięści. Ledwie nad sobą panował i co kilka chwil dawał temu wyraz, wrzeszcząc na nią.
– Mogę się rozebrać – syknęła. – Wtedy na pewno się im spodobam.
– Nie bądź wulgarna – ofuknął ją brat. – Favien sam zdecyduje, kiedy zerwać z ciebie ubranie.
Wzdrygnęła się na myśl o obcym mężczyźnie dotykającym jej ciała. Smoki były silne i dominujące. Nigdy nie liczyły się z uczuciami innych, a zwłaszcza kobiet. Brały, co chciały i kiedy chciały.
– Na twoim miejscu zastanowiłbym się dwa razy, nim się odezwę. – Ciągnął swą tyradę brat. Zbliżył się do niej na tyle, że z łatwością mógł dotknąć jej twarzy lub ją uderzyć. – Pamiętaj, że on chce mieć w swoim łożu twoje ciało, jeśli będziesz pyskować, znajdzie skuteczny sposób, by cię ukarać.
Posłała mu obrażone spojrzenie.
– Wiem, co mam robić – mruknęła. Przerabiali to już tak wiele razy, że zdążyła do perfekcji dopracować kobiecie sztuczki. Doskonale wiedziała, w jaki sposób mrugać, uśmiechać się, wzdychać i wdzięczyć do mężczyzn, by jedli jej z ręki. Po nocy spędzonej w jej towarzystwie, gotowili byli oddawać swoje majątki. Wiele w ten sposób zyskała. Co prawda, większość z przywilejów, o które „walczyła”, spływały na brata, jej zaś w udziale przypadały zaledwie błyskotki, ale i tak nie mogła narzekać na swoje życie.
Teraz również zamierzała wykorzystać swoją urodę. Co z tego, że Favien był smokiem? Nadal pozostawał mężczyzną, a tym nie zdarzało się myśleć głową częściej niż raz dziennie. Uwiedzie go, wykorzysta jego słabe strony, a potem, kiedy już nasyci się nią, odejdzie. Lamis zyska to, o co zabiega, a ona trochę kosztowności. Jedyną złą stroną tej sytuacji była konieczność obcowania z gadem. Gardziła nimi tak bardzo, że obawiała się, iż może mieć trudności z pohamowaniem odruchu wymiotnego w ich obecności.
W końcu, po bardzo długim czasie drzwi otwarły się. Mężczyzna, który wyszedł im na powitanie, miał tylko jedno oko. Drugie, podobnie jak całą połowę twarzy, pokrywały szpecące blizny. Smok tylko przelotnie spojrzał na Lamisa, swoje spojrzenie skupił na dziewczynie, lustrując ją dokładnie, począwszy od stóp, a skończywszy na twarzy i piersiach.
– Możecie wejść – powiedział, oblizując językiem usta.
Kurell poprawił gustowny kaftan, potem szarpiąc siostrę za rękę, ruszył do wnętrza warowni. Gerenisse pozwoliła się prowadzić, rolę przestraszonej branki znała aż za dobrze. Wlokąc się za Lamisem, miała szanse z bliska obejrzeć zamek. Jeśli myślała, że wewnątrz będzie wyglądał lepiej, pomyliła się. Każda ze ścian w mniejszym lub większym stopniu była dziurawa. Ubytki widać było prawie wszędzie, począwszy od posadzek, poprzez schody, a skończywszy na dachu. Na dodatek wszędzie walały się resztki jedzenia i nieczystości. Wszechobecne psy wylegiwały się na ubrudzonych odchodami matach, żywiąc się czym popadnie. Smród był przejmujący i dziewczyna po raz kolejny zastanowiła się, jak przeżyje tych kilka tygodni.
Idąc za oszpeconym przewodnikiem, dotarli w końcu po pomieszczenia, które kiedyś zapewne pełniło rolę głównej izby. Po tym, co zobaczyła w korytarzach, nie oczekiwała niczego wyjątkowego. I niestety, nie pomyliła się. Całą salę zajmowały ławy i stoły, przy których siedziały smoki. Mężczyźni hałasowali, głośno rozmawiając, szturchając się i obżerając. Wino lało się strumieniami. Nikt tu nie przejmował się manierami, kości rzucano wprost na podłogę, skąd porywały je wygłodniałe psy.
Pojawienie się kobiety nie mogło pozostać niezauważone. Zapanował jeszcze większy harmider, smoki gwizdały i rzucały pod jej adresem obraźliwe uwagi. Co któryś łapał się za krocze, wołając ją, pokazując, na co ma ochotę. Starała się nie patrzeć na nich, po raz pierwszy zadowolona, że Lamis był przy niej. Gardziła bratem za to, że wpakował ją w tę okropną historię, była jednak rada, że trzymał ją mocno za rękę.
Przeszli pomiędzy stołami, zatrzymując się przed podwyższeniem, gdzie przy suto zastawionym stole siedział ten, który miał stać się jej panem. Mężczyzna nie zachowywał się jak jego kamraci, pił w spokoju wino, przyglądając się jej spod wpół przymkniętych powiek. Granatowy warkocz długich włosów opadał mu na lewe ramię. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie młodego, jednak kiedy przyjrzała się mu uważniej, dostrzegła pierwsze siwe włosy na jego skroniach. Mimo to jego twarz miała dość regularne rysy: prosty nos, kanciasta szczęka i wysokie czoło. Z miejsca, w którym stała, nie widziała koloru oczu smoka, była jednak pewna, że wojownik wpatruje się nią uważnie.
W końcu skinął głową, zapraszając ich do zajęcia miejsca przy stole. Lamis usadził ją na końcu ławy, sam siadając obok smoka.
– Spójrz na nią, widzisz, jaka jest piękna? – zaczął natychmiast kurell, wyczuwając dogodną sytuację i zainteresowanie smoka Gerenisse.
– Nie jestem ślepy! – warknął mężczyzna. Jego głos pozostawał gniewny, ale w spojrzeniu nie było furii, tylko ciekawość i podniecenie.
– Jak ma na imię? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku. Słowa skierował do Lamisa, ignorując dziewczynę i fakt, że sama mogłaby udzielić mu odpowiedzi.
– Możesz mówić na nią, jak masz ochotę. – Lamis machnął lekceważąco ręką. Brat nie raczył nawet na nią spojrzeć, nie interesowała go jej obrażona mina, liczył się tylko interes ze smokiem. – My wołamy na nią Gerenisse.
Smok uśmiechnął się krzywo.
– Może być – mruknął, wolno cedząc słowa.
– Zatem dobijamy targu? – Lamis wyciągnął przed siebie rękę, ale smok zlekceważył jego dłoń.
– Nie tak prędko, bękarcie. – Zganił go ostro. – Jaką mam pewność, że nie będzie próbować uciekać?
– Oczywiście, że spróbuje. Sądziłem jednak, że potrafisz utrzymać kobietę w ryzach? – W głosie kurella pojawiła się kpina.
Smok zmierzył go ostrym spojrzeniem, potem na powrót skupił się na dziewczynie. Ciemny materiał jego koszuli napiął się niebezpiecznie, kiedy pochylał się do Lamisa.
– Zapewniam cię, że znam sposoby na poskromienie złośnic.
Kurell zaśmiał się głośno.
– To świetnie, bo ona naprawdę nie jest jagniątkiem.
– Tym lepiej – odparł Favien. – Okiełznanie jej sprawi mi niemałą przyjemność.
Przygryzła wargi, ledwie opanowując chęć poderwania się z ławy i rzucenia czymś ciężkim w brata i wrednego gada. Podłe gargulce, rozmawiały o niej, jakby jej tutaj nie było. Omawiali jej wygląd i charakter. Lamis zachwalał jej wdzięki i zdolności w sztuce zaspokajania mężczyzn. Smok mruczał rozochocony, gotowy w każdej chwili rzucić się na nią i posiąść na oczach gawiedzi.
Zrobiło się jej niedobrze, szczególnie gdy Lamis zapewnił, że nie jest delikatną niewiastą i że Favien może zrobić z nią, co zechce, a jak mu się znudzi lub nie będzie posłuszna, zawsze może oddać ją wojownikom.
– Nie jestem ladacznicą! – wrzasnęła, przerywając tę męczącą wymianę zdań. Jej podniesiony głos uciszył wszystkie rozmowy w izbie. Smoki, które jadły, spoglądały teraz na nią wyczekująco. Starała się zignorować ich natrętne spojrzenia i skupić się na Lamisie. – Nie rozdaję ani nie sprzedaję swego ciała! – ciągnęła podniesionym głosem. – Zawieramy umowę i nic poza tym.
Z twarzy brata odpłynęły wszelkie kolory. Zaciskał pięści tak gwałtownie, że chyba tylko obecność Faviena powstrzymywała go przed przyłożeniem jej.
– Zamknij się! – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Ani myślę! – wrzasnęła, grożąc mu palcem. – Zgodziłam się tu przyjść. Zgodziłam się być ze smokiem, ale na tym koniec! Szanuj mnie! Bo gdyby nie ja, nie miałbyś nic! – Jej głos przeszedł w krzyk. Zdawała sobie sprawę, że Lamis wpadnie w szał, nie podejrzewała jednak, że straci nad sobą kontrolę i rzuci się na nią. Zerwał się miejsca tak gwałtownie, że nie zdążyła zareagować. Uderzył ją w twarz, a potem przygwoździł do stołu, zaciskając ręce na jej szyi.
– Ty podła suko! – wrzeszczał. – Nic ci nie zawdzięczam. Miałabym świat u swoich stóp, gdybym nie musiał troszczyć się o ciebie i matkę. Umiesz tylko rozkładać nogi, nic… – nie zdążył dokończyć zdania, gdy potężna ręka chwyciła go za kaftan i odrzuciła do tyłu. Poleciał na ścianę, uderzając w nią niczym worek z ziemniakami.
Favien stał nad Gerenisse, spoglądając na nią roziskrzonym spojrzeniem.
– Nigdy więcej cię nie dotknie – powiedział, a potem pochylając się nad nią, sięgnął dłonią do rozsznurowanego kaftana, rozrywając go mocniej, kładąc rękę na jej piersi, ściskając w palcach sutek. – Od tej chwili jesteś moja – oznajmił. – A każdy, kto spróbuje cię dotknąć – zginie.