sobota, 27 września 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 24_epizod 2



Smok wszedł do celi w której przetrzymywany był krasnolud. Baron, brwi miał groźnie zmarszczone, usta zaciśnięte. Ewidentnie nie był w nastroju do żartów. I pomyśleć, że nie dalej jak kilka godzin temu nastój mężczyzny był zgoła inny. Rozmowa z Khariną napełniła go nadzieją, której nie odczuwał od lat.
Pełen zapału i dobrych myśli, wrócił do swoich obowiązków. Kazał zasypać wejście do Lasir, chroniąc w ten sposób mieszkańców przed demonami. Potem przyszła pora na rozliczenie się z Gawinem.  Przeszukanie domu krasnoluda, zaowocowało odnalezieniem zaskakujących przedmiotów.
W miarę jak przeglądał znaleziska, rósł w nim gniew. Teraz spoglądał na siedzącego w kucki krasnoluda i zastanawiał się co w ogóle powstrzymuje go przed urwaniem knypkowi, głowy. Rzucił do stóp Gawina, grubą księgę, czekając na jego reakcję.
Krasnolud miał obandażowaną twarz i palce. Jego ubranie ciągle jeszcze śmierdziało dymem, a nadpalone włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Siedząc na zimnych kamieniach, nie raczył nawet spojrzeć na księgę. Doskonale wiedział co jest w środku i gdzie baron ją znalazł. W tej chwili było mu to jednak najzupełniej obojętne.
– Nie pytam, co masz na swoje usprawiedliwienie, tylko gdzie ukryłeś kosztowności skradzione z transportów?! – rzucił ostro baron.
Krasnolud uniósł głowę. W przekrwionych od dymu oczach, gościł gniew.
– Myślisz, że coś ci powiem? – powiedział z dużym wysiłkiem.
– Tak.
– Niby dlaczego miałbym ci się zwierzać? Nie jesteśmy przyjaciółmi – zakpił krasnolud, choć jego głos wskazywał, że wcale nie jest mu do śmiechu.
– Nie drażnij mnie, knypku! – warknął smok. – W tej chwili moi ludzie przeszukują twój dom. Znaleźli już tę księgę i listy. Jestem jednak przekonany, że odkryją dużo więcej. Jeśli będzie trzeba zburzą chatę do fundamentów.
Krasnolud zagryzł wargi, nie zmienił jednak zdania, trwając w swym uporze.
– Masz tu rodzinę, chyba nie muszę ci o tym przypominać? – kontynuował smok,  zawieszając głos, sugerując, że coś złego może im się przytrafić.
– Tylko spróbuj, a zabiję cię! – wrzasnął Gawin. Krasnolud próbował zerwać się z podłogi, jednak poparzone ciało skutecznie zatrzymało go w miejscu. – Nie waż się ich skrzywdzić! – wrzasnął, ponownie kuląc się na kamieniach.
– Tak jak ty nie próbowałeś zabić mojej kobiety? – ryknął namiestnik.
Knypek poruszył się niespokojnie. Nie miał pojęcia, że dziewczyna należy do barona. Gdyby wiedział, nie tknąłby jej placem. Smoki były bardzo zaborcze, a ruszenie członka ich rodziny, uważały za największą zbrodnię.
– Nie wiedziałem… – Zaczął, przełykając ślinę.
– To bez znaczenia. – Odciął się smok. – Nawet, gdyby było inaczej, nie miałeś prawa napadać na nią i grozić jej. Stałeś się chciwy i zachłanny, podobny do Lamisa.
– Nie porównuj mnie do tego ścierwa – syknął krasnolud.–  Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. –  Był tu już cały dzień, a kurell nie zjawił się nawet, by go odwiedzić. Skurczybyk siedział zapewne w swoim domu, naśmiewając się z niego.
– Czyżby? – w głosie smoka pojawiła się kpina. – A myślałem że łączą cię z nim interesy.
– Dostarczałem mu wydobyte kamienie – rzucił bez zastanowienia Gawin. – Tylko tyle.
– Raczej wspólnie okradaliście króla – sprostował Quinkel.
Krasnolud chciał coś powiedzieć, ale smok pogroził mu palcem.
– Mam księgę, widziałem zapisy, daty. Czytałem listy. Dogadałeś się ze złotnikiem. Wspólnie pozorowaliście wypadki w górach i zniknięcia ładunków przeznaczonych dla Farrander.
–Skoro tyle wiesz, dlaczego mnie uwięziłeś, a jego nie? – wrzasnął rozwścieczony knypek. – Rozpierał go gniew na myśl, że on tu cierpi i pewnie zgnije w więzieniu, albo zginie z ręki barona, zaś tamten piękniś pije sobie w najlepsze wino.
– Lamis uciekł z Lahmar – odparł Quinkel.
Krasnolud zaniemówił z wrażenia.
– Nie wiedziałeś o tym? – smok uśmiechnął się gorzko, podchodząc bliżej knypka. Ukucnął na podłodze, zrównując się nieco z krasnoludem. – Wykiwał cię. Zostawił zdanego na moją łaskę, sam zaś zwinął swój interes i razem z matką i siostrą, dał nogę.
– Podła szuja! – warknął w końcu Gawin. – Oślizgła gnida.
Smok przekrzywił lekko głowę.
– To jak, powiesz mi co robiliście ze skradzionym towarem, czy od razu mam odwieźć cię do Farrander?
Gawin przymknął oczy, rozmyślając nad swoją sytuacją, w końcu skinął głową.
– Dobrze, ale stawiam jeden warunek, darujesz mi życie.
Quinkel pokręcił głową.
– O twoim losie zdecyduje król. Ja mogę ci tylko przyrzec, że nie wypędzę twoich pobratymców z Lahmar, a twoje córki i żona będą mogły również zostać w mieście. Chyba, że podobnie jak ty brały w tym udział, wówczas…
– Nie! – zapewnił gorączkowo krasnolud. – O niczym nie wiedziały.
– Więc będą bezpieczne.
– Chciałem tylko lepszego życia dla mojej rodziny – powiedział krasnolud.
– Nie opowiadaj mi niestworzonych historii. Dobrze się wam tu żyło, lepiej niż innym rodzinom. Chciałeś się wzbogacić, stać się kim ważnym, podobnym do Lamisa, zyskać jego szacunek i pozycję.
– To wszystko był jego pomysł. – Gawin tłumaczył się nieporadnie.
– Też mi się tak zdaje. Trzeba mieć nie lada głowę, by wpaść na coś takiego. Podwójne księgi, rejestry, przekupieni tragarze.
– Wszyscy ludzie w transportach należeli go kurella. Ja przydzielałem mu zawsze po dwóch trzech ze swojej ekipy. Lamis chciał ich powoli wyprowadzać z miasta.
– Co się z nimi stało? – dociekał namiestnik.
– Dostawy klejnotów dla Farrander realizowaliśmy zgodnie z wytycznymi Hurii. Eskorta wychodziła z ładunkiem i wracała jak zawsze. Pozostałe transporty należały do nas. Opuszczały miasto ale nie docierały do celu.
– Wiem o tym! –Smok pochylił się na krasnoludem. – Chce wiedzieć, czy skarby ciągle tam są? W górach? A może Lamis prowadził transporty do wyznaczonych kryjówek?
Gawin przymknął oczy.
– Nie mam pojęcia, jaki był ostateczny cel podróży. Wiem na pewno, że nie ma ich już w górach.
– Skąd ta pewność? – zirytował się smok. – Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz i próbujesz mnie przechytrzyć?
– Nie mam żadnego celu w okłamywaniu ciebie. Musisz mi uwierzyć. Ładunki z kosztownościami schodziły z gór w dolinę.
  A więc tam ukrył się kurell? – Quinkel uśmiechnął się szeroko. Trochę żałował, że złotnika nie ma już w górach. Liczył, że dorwie go w jakimś zagłębieniu i będzie miał okazję zrzucić w przepaść.
– Nie mam pojęcia gdzie on jest! – wrzasnął Gawin. – Zrozum to wreszcie. Tylko Lamis znał cel podróży i zdradzał go temu, który dowodził przeprawą.
– Skąd wiesz, że cię nie oszukał? Mógł znaleźć jakąś samotną górę i tam składać kosztowności, a tobie wmawiać, że schodzi do doliny.
– To niemożliwe – jęknął krasnolud. – Zabierał ze sobą moich ludzi, oni byli gwarancją, że kurell wypełni umowę. A góry musieli opuścić, bo tylko poza nimi, Lamis mógł spotkać się ze swoimi przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi? – W głosie namiestnika pojawiła się podejrzliwość. – Chciałeś powiedzieć wspólnicy?
– Chciałem powiedzieć smoki! – warknął, wyczerpany już tą rozmową Gawin. – On spotykał się ze smokami. Oddawał im część kosztowności.
Quinkel wyprostował się gwałtownie. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, ale przecież Gawin powiedział wyraźnie – smoki. Zrobiło się mu gorąco, na myśl, co to może dla nich wszystkich oznaczać.
– Lamis dostarczał kamienie smokom spiskującym przeciwko królowi?! – zapytał, czując jak krew się w nim burzy.
Krasnolud niepewnie uniósł wzrok, nagle zdając sobie sprawę, do czego naprawdę przykładał rękę – do zdrady korony.
– Chyba tak – jęknął, kuląc się w sobie. Czekając na śmierć z rąk barona.

poniedziałek, 22 września 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 24_epizod 1



Pamiętał jak spoglądał na Kharinę przyciskającą kamień do ściany. Poruszała ustami wypowiadając zaklęcie, ale w gwarze spadających kamieni, niewiele było słychać. Cała jej postać błyszczała na równi ze szmaragdem trzymanym przez nią w ręku. Moc przepływała przez jej ciało, kumulując się w jej palcach.
Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że nie powinni byli tutaj przychodzić, że powinien był jej zaufać i puścić ją samą. Miała rację we wszystkim.  Była od nich silniejsza i odporniejsza, a oni stanowili dla niej dodatkowe zagrożenie.
To, że sam znalazł w sobie siłę, by oprzeć się mrocznym podszeptom, zawdzięczał właśnie jej. Tam w tunelu, dotknęła go, przekazując mu część siebie i jakąś cząstkę swojej mocy. To jedno muśnięcie pozwoliło mu obudzić się z transu i odrzucić złowrogie podszepty. Kiedy tylko się opamiętał, smród zła i śmierci natychmiast uderzył w niego ze zdwojoną mocą. Ledwie miał siłę stać na nogach i trzymać miecz. Ból ściskał jego skronie, a żołądkiem zastrajkował, targany torsjami. Słyszał jak dziewczyna coraz głośniej intonuje pieśń, nie miał jednak czasu przyglądać się jej, był zbyt zajęty odpieraniem ataków swoich oszalałych kompanów.
O czach pozostałych smoków płonął ogień, nie miał on jednak wiele wspólnego ze smoczym płomieniem, tylko z demoniczną kontrolą umysłów. Maszkary uwięzione w skale wyczuwały bliskość dziewczyny i jej moc. Być może się jej bały, a może po prostu pragnęły za jednym zamachem zniszczyć i ją i smoki. Hargar ciągle walczył z własnym ciałem. Baron pamiętał jak wojownik wznosił miecz do ciosu,  a chwilę później opuszczał go, zawstydzony tym co chciały zrobić jego dłonie. Bliźniaki natomiast poddały się bez reszty i Quinkel musiał nieźle się natrudzić blokując ich ciosy, i jednocześnie trzymając ich z dala od Khariny.
A potem nastąpił huk i ściana runęła. Nim demony wypadły na zewnątrz, zobaczył jak nieprzytomna Rilla pada w ramiona siostry. Nie poruszała się, a jej twarz ciągle wyglądała jak z kamienia, jednak Kharina uśmiechała się do niej, a to znaczyło, że dziewczyna żyje.
Nie miał czasu przyglądać się kobietom. Maszkary z głośnym sykiem wyłoniły się spomiędzy skał. Ich skołtunione futro ciągle jeszcze pokrywały drobne kamienie i pył, ale ślepiami już rozglądały się w poszukiwaniu ofiar. Zlustrowały  wojowników, i nie dostrzegając w nich jednak większego zagrożenia, skoncentrowały się na kobietach.
Wiedział, że ich głównym celem będzie uśmiercić Kharinę, w niej widziały największe zagrożenie. Nie miał jednak pojęcia, czy dziewczyna była w stanie bronić się przed nimi. Przyciskała siostrę do siebie kurczowo, nie dostrzegając tego, co działo się wokół niej, a on nie zamierzał pozwolić ją teraz zabić.
– Hej, maszkaro! – krzyknął do demonów. Kiedy jednak żaden nie zareagował, chwycił kamień i rzucił nim w potwora. Kątem oka dostrzegł że Hargar poszedł w jego ślady, również nawołując stwory ku sobie. Karis i Kursse stali nieco dalej, ledwie trzymając się na nogach. Oba smoki wymiotowały, co mogło oznaczać, że wraz z runięciem ściany, umysły gadów zostały uwolnione. Baron chwycił kolejny kamień, ciskając nim w łeb maszkary. Demon odwrócił się gwałtownie. Z jego paszczy wydobył się ogłuszający ryk.
Stwór odepchnął na bok kamienie i puścił się biegiem na smoka, podobnie uczynił drugi z potworów. Quinkel zacisnął mocniej ręce na rękojeści, czekając aż stwór podejdzie na tyle blisko, by zadać cios. Hargar u jego boku również szykował się do walki. Gorąca para buchała z ust gada, świadcząc jak bardzo był wzburzony.
Demon dopadł do Quinkela, młócąc łapami jak ostrzami. Każdy z jego szponów mógłby rozedrzeć ciało mężczyzny na strzępy. Baron uchylał się przed pchnięciami, cofając krok za krokiem, ale i tak pazury maszkary raz por raz zostawiały krwawe ślady na jego ciele.
Stwór nie ustępował, powarkując na barona. Ramiona potwora były wiele dłuższe niż miecz smoka, toteż zadanie ciosu nie należało do łatwych. Niespodziewanie z pomocą przyszedł Karis. Młody gad otrząsnął się już z rzuconego na niego uroku i teraz pełen gniewu atakował z drugiej strony. Wsparty silnym ramieniem, Quinkel naparł mocniej na kreaturę. Kontry wyprowadzane przez wojownika zaczęły wreszcie spadać na ciało maszkary, tnąc futro i skórę. Demon pluł śliną zmieszaną z jadem, machając łapskami to w kierunku jednego mężczyzny to w kierunku drugiego. Jego ciosy nie były już tak idealne, a większość z nich nie ocierała się nawet o wojowników.
Maszkara szybko zdała sobie sprawę, że nie zdoła pokonać atakujących go smoków, ostatkiem sił potwór odwrócił się, rzucając ku wnętrzu góry i miejsca z którego przyszedł.
- Nie pozwól mu uciec – krzyknął Quinkel, do Karisa. Młody smok zaparł się nogami w miejscu, szykując do ciosu, zagradzając maszkarze drogę ucieczki. Demon ryknął na niego, zaciskając szpony na krawędzi miecza mężczyzny. Quinkel skoczył z tyłu, wbijając ostrze w plecy kreatury. Stwór zawył, podrywając się do góry, ale Karis już czekał na niego, wpychając kreaturze ostrze we wnętrzności.
– Odetnijcie im głowy! – doleciał do nich krzyk Khariny. Dziewczyna próbowała się do nich zbliżyć, ale osłabiona Rilla chwiejąca się w jej ramionach, zatrzymała ją w miejscu.
– Zostaw mnie i idź do nich – szepnęła kobieta.
– Nie mogę – pisnęła Kharina.
– Idź – Rilla próbowała pchnąć dziewczynę do walczących, jej dłonie były jednak zbyt słabe. – Musisz… – Zaczęła z trudem wypowiadając słowa. – Musisz zamknąć przejście.
W oczach Khariny błysnęły łzy, puściła jednak siostrę i pobiegła do miejsca w którym  waląca się skała, utworzyła wąskie przejście do świata demonów. Chwyciła się kamieni, zaglądając do środka.
– Co robisz? – zawołał za nią Quinkel. – Nie wchodź tam! – krzyczał. Smok brał właśnie zamach, by ściąć głowę maszkary.
Kharina nie słuchała go, raz jeszcze zerknęła w zagłębienie, szybko przekonując się, że była to dalsza część tunelu, prowadząca w głąb góry. Wewnątrz śmierdziało jeszcze intensywniej, a cała podłoga jak okiem sięgnąć zasłana była ludzkimi kośćmi. Nagle zamarła, wyczuwając coś, czego obawiała się od początku.
– One tu idą – krzyknęła, wyskakując zza skały.  Spojrzała na mężczyzn. Hargar z Kursse stali nad zwłokami drugiego demona, odpychając stopą głowę maszkary na bok. Wszyscy bez wyjątku zlani byli własną krwią i posoką demonów.  – Uciekajcie… – wrzasnęła, ale jej słowa zagłuszył ryk istot wydobywający się z głębi tunelu.
Rilla również krzyczała. Dziewczyna siedziała skulona na podłodze, zasłaniając ramionami głowę.
– Ja nie chcę, nie chcę – powtarzała w kółko. – Już nie chcę.
Góra ponownie zaczęła się trząść, sypiąc na ich głowy kamienie i pył.
– Zabierzcie  ją stąd! – zawołała Kharina.
Hargar nie pytał kogo miała na myśli, już był przy dziewczynie, łapiąc ją w ramiona i podnosząc do góry. Pozostałe smoki również zaczęły się wycofywać.
Quinkel chwycił Kharinę za ramię, ciągnąc ją do tyłu, ale wyrwała rękę z jego uścisku.
- Muszę zamknąć tunel –  zawołała, próbując przekrzyczeć łoskot spadających skał. – Uciekaj!
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszę! – warknął. – Rób co masz robić i zabierajmy się stąd.
Skinęła głową, mimo wszystko szczęśliwa, że został przy niej. 
- Pilnuj mnie – szepnęła, a potem odwróciła się do niego bokiem, koncentrując swe myśli na wielkiej dziurze w skale. Przymknęła oczy, jej usta zaczęły się poruszać, choć nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Powietrze wokół niej natychmiast zgęstniało i zaczęło falować. Moc wypełniła korytarz. Dłonie Khariny uniosły się do góry. Kamienie, zaczęły drzeć i unosić z podłogi. Jednak nim zaklęcie nabrało mocy do dziury dopadły demony. Quinkel zamachnął się mieczem, ścinając pierwszy łeb, który wyjrzał za skał. Kolejny cios i następna kreatura pożegnała się z życiem.
– Pośpiesz się! – krzyknął do dziewczyny.
Powietrze wokół niej iskrzyło, kamienie coraz szybciej odrywały się od podłogi, lądując w dziurze. Maszkary próbowały jeszcze odpychać je i przeciskać się do korytarza, ale Quinkel ciął wszystko co wystawiło łeb z ciemności. Kreatury ryczały, rozpychając się w zmniejszającej się szczelinie. Rozwścieczone bestie usiłowały zniszczyć nowo zbudowany mur, ale nie były w stanie złamać mocy zaklęcia. W końcu ostatnie bloki wsunęły się na swoje miejsce, zamykając definitywnie przejście i zamykając stwory wewnątrz.
Kharina powoli otworzyła oczy, zbyt oszołomiona, by móc uwierzyć że jeszcze żyje. Quinkel stojący obok, dyszał ciężko, wyczerpany po krwawej walce. W końcu nic nie mówiąc podszedł do niej, łapiąc ją w ramiona i obejmując mocno. Jego ciało ciągle jeszcze krwawiło dziesiątkami drobnych ran zadanych przez demony, ale on zdawał się tym nie przejmować.
– Już po wszystkim – powiedział z wysiłkiem.
– Tak – odparła. – To już koniec.
***
Baron przeczesał mokre włosy, strącając z nich ostatnie krople wody. Czysta koszula, którą miał na sobie, przylgnęła do mokrej skóry, ale smok nie dbał o to. Wykąpał się bo musiał to zrobić, zmyć z siebie zapach demonów i ich wnętrzności. Zaraz potem, ledwie wciągnąwszy świeże spodnie, udał się do komnaty Khariny.
W izbie rozświetlonej blaskiem świec, na szerokim łożu, leżały obie kobiety. Wtulały się w swoje ciała jak to robią małe dzieci i spoglądając na nie Quinkel poczuł smutek rozlewający się po kościach. Nie miał rodzeństwa, ani dzieci, nie poznał więc co się czuje przytulając do siebie kogoś, z kim łączą cię więzy krwi i kogo kochasz do szaleństwa. A to że siostry łączyło szczególne uczucie, było aż nadto widać. Zazdrościł im tego i współczuł wszystkiemu, co musiały wycierpieć.
Przeszedł przez izbę, stając przy łożu, uważniej przyglądając się kobietom. Spały, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie. Zerkał to na jedną to na drugą. Wcześniej, kiedy Kharina mówiła mu, że szmaragd jest zaczarowanym sercem jej siostry, nie dowierzał jej. Teraz miał przed oczyma naoczny dowód na prawdziwość jej słów. Już nie dziwił się dlaczego z taką determinacją przemierzała smoczy ląd poszukując kamienia. Ten klejnot był częścią jej rodziny, cząstką jej siostry. Wszystko co mu opowiadała okazało się być prawdą. Nie zdradziła tylko, że Rilla jest tak bardzo do niej podobna. Zaledwie zapadnięte policzki i wychudzone ciało odróżniało je od siebie. Jednak rysy twarzy, wzrost, kolor włosów, zapewne nawet oczu, miały taki sam. Obie piękne i idealne, ale tylko jedna z nich była smoczym wybrańcem.
Podszedł do posłania, dłonią delikatnie głaszcząc policzek jednej z nich. Otwarła oczy, spoglądając na niego szmaragdowymi źrenicami.
– Uwolniłaś siostrę – powiedział szeptem, by nie obudzić drugiej z kobiet.
– Tak – odparła. – Ale myliłam się.
– W jakiej sprawie? – drgnął zaskoczony.
– Sądziłam, że mogę zrobić to sama. Teraz wiem, że bez was zginęłybyśmy we wnętrzu góry.
– A myślisz, że my przetrwalibyśmy tam bez ciebie? – mruknął.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Być może trochę za bardzo upierałam się przy pójściu tam sama.
– Niewykluczone – odparł.
– Ale ty mi tego wcale nie ułatwiłeś.
Wydął usta.
– Nie umiem rozmawiać z kobietami.
– Może czas się nauczyć?
– Jestem już stary, w moim wieku smoki uczą się jedynie jak przykrywać nogi ciepłym pledem na zimę.
Ponownie się uśmiechnęła.
– Co teraz zrobisz? – zapytał, zmieniając temat. – Zabierzesz Rillę na północ? – Na jego czole pojawiła się głęboka bruzda, świadcząca że niecierpliwie wyczekuje jej odpowiedzi.
– Tam już nic nie ma – powiedziała ze smutkiem. – Nikt tam na nas nie czeka.
– W Querm wiele osób ucieszyłoby się z twojego powrotu – szepnął ledwie dosłyszalnie, nie spuszczając z niej wzroku.
– Wiem – odparła bez zastanowienia.

środa, 17 września 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 23_epizod 2



– Planowałaś wymknąć się chyłkiem i sama pójść do kopalni! – warknął Quinkel, wypadając z chaty. Dziewczyna, sapała z wściekłości, próbując za nim nadążyć.
– I bardzo żałuję, że nie udało się mi tego zrobić.
– Umówiliśmy się, że poczekasz! – wrzasnął, zatrzymując się gwałtownie w miejscu.
Zazgrzytała z wściekłości zębami, omal nie zderzając się z plecami mężczyzny.
– Ja nic nie obiecywałam, to ty mówiłeś, że mam poczekać – warknęła, próbując go wyminąć, ale smok złapał ją za ramię. Kamienie skrzypiały pod ich stopami, tłumiąc nieco głosy, ale i tak pozostałe gady, czekający przy wejściu do Lasir, słyszały każde słowo.
– Czy ty naprawdę nie potrafisz posłuchać mądrzejszego od siebie? – syknął.
– Mądrzejszego? – prychnęła, wyszarpując rękę z jego uścisku. – Gdybyś był taki mądry za jakiego się uważasz, nie wchodziłbyś już więcej do kopalni.
– Co to niby ma znaczyć? – wrzasnął, podchodząc bliżej. – Czy jest coś, o czym nie wiem?!
Spojrzała na niego z politowaniem.
  Wydaje ci się, że to zwykłe demony, prawda? – W jej słowach pojawiła się gorycz. – Ale tu nie wystarczy twój miecz i siła. Ważniejsze jest, co masz w głowie i sercu.
Smok zamilkł ogłupiony.
– Nie rozumiem… – bąknął.
– To demony dusz – powiedziała na tyle głośno, by smoki stojące przy skale mogły ją usłyszeć. – One nie tylko mają szpony, rogi i ostre zębiska. Ich moc sięga dużo dalej. Sądzicie, że będą was atakować? – Spojrzała na Karisa, a potem na Kursse. – Nie będą musiały. Sami to zrobicie. Wzajemnie się pozabijacie, a one będą stały i czekały aż padniecie do ich stóp. Dopiero potem pożrą wasze dusze.
Bliźniacze gady spojrzały po sobie zdezorientowane, za to Hargar klął siarczyście pod nosem.
– Mówiłem, że wszystkiego nam nie powiedziała! – warknął przez zęby. – Chciałaś wciągnąć nas w pułapkę.
– Pułapkę? – popukała się palcem w czoło. – Nie kazałam się wam pchać do kopalni. Chciałam pójść sama.
– Dlaczego tobie ma się udać a nie nam? – W głosie Quinkela pobrzmiewała złość.
Westchnęła, ponownie spoglądając na kochanka.
– Jestem nie tylko smokiem – przypomniała mu. – W moich żyłach płynie również krew magicznych, elfickich rodów. Potrafię zablokować umysł i serce przed ich podszeptami. Wy nie macie z nimi żadnych szans. Zrobią wszystko, by was zniszczyć. Wedrą się do waszych serc i myśli. Wykorzystają każdą słabość, każdą zadrę, którą nosicie w duszy. A potem nastawią was przeciwko sobie.
– Niemożliwe – mruknął baron. – Nie pozwolę im przejąć kontroli.
– Nie łudź się – pokręciła głową.  – Gniew, pycha i zazdrość, wszystkie te cechy, demony znajdą w każdym z was. I wszystkie wykorzystają przeciwko wam.
– A ty? – Hargar zgrzytał zębami. – Jesteś przecież taka sama jak my.
Wzruszyła ramionami.
– Zapominasz, że już tam byłam. Stałam z nimi twarzą w twarz. Zmierzyłam się z ich potęgą i nie poddałam się ich woli. Ale mnie otaczała moc elfickich przodków. Co was ochroni?
– Przychodzi mi do głowy tylko zdrowy rozsadek – odezwał się w końcu Karis.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Nie liczyłabym specjalnie na niego.
– Nieważne czym one są. Nie pójdziesz tam sama. – Zarządził Quinkel, przybliżając się do dziewczyny na tyle, że ich twarze prawie się ze sobą stykały. – Myśl sobie co chcesz, ale nie pozwolę ci samej zbliżyć się do skały. Jestem odpowiedzialny za ciebie i mieszkańców Lahmar. Reszta może zostać – dodał, spoglądając na swoich kompanów.  – Nikogo nie będę przymuszał.
Smoki jednak tylko wzruszyły ramionami, zaś Hargar wstał z kamienia, ruszając do kopalni.
– Acha – mruknęła pod nosem Kharina, również podążając za smokami. – Zatem plan by wejść cichaczem, zburzyć ścianę i zabrać Rillę, nie robiąc przy tym zamieszania właśnie padł z kretesem.
– Powinnaś się cieszyć, że tyle osób jest gotowych zaryzykować dla ciebie własne życie! – ofuknął ją baron.
– Lub dołączyć ich imiona do spisu tych, których śmierć obciąża moje sumienie – burknęła pod nosem.
Nie skomentował jej słów, zamiast tego puścił ją przodem, sam jako ostatni wchodząc do wnętrza przeklętej góry. Jak zawsze było tu ciemno, ale tym razem mrok był przesiąknięty czymś dziwnym, dobrze znanym i jednocześnie przerażającym. Kharina wiedziała co to jest – nadzieja. Demony czuły że przyjdzie, że być może odzyskała serce i spróbuje dziś złamać zaklęcie. Wiedziały i radowały się tym, podsycając w niej tęsknotę za siostrą, sącząc do jej umysłu wspomnienia twarzy Rilly.
Potrząsnęła głową, przeganiając podszepty kreatur. Nie zawierzy tak łatwo iluzji zwycięstwa. Zamierzała zniszczyć dziś tę ściana, a razem z nią potwory strzegące Rilly.
Szli w milczeniu, ostrożnie stawiając stopy. Górne pokłady, szerokie i przestronne, jeszcze nie tak dawno, tętniły życiem. Górnicy mijali się w nich nieustannie z ludźmi, pracującymi przy wyrobisku. Dziś tylko cisza szalała po pustych sztolniach. A jedynym namacalnym śladem obecności istot żywych, były płonące kaganki. Im głębiej schodzili, tym węższe stawały się chodniki, i więcej pyłu, oraz kamieni zalegało na posadzce.  Było też coraz ciemniej. Jeśli kiedykolwiek coś tu płonęło, dawno zgasło. Zło nie tolerowało blasku, skutecznie pochłaniając i depcząc każdy jego przejaw.
– Nie będzie tak strasznie – odezwał się Karis. Został im jeszcze spory kawałek, ale smok wyglądał jakby wstąpiły w niego nowe siły. Kharina tymczasem pociła się niemiłosiernie, nieustannie blokując napór złych myśli. Mężczyzna zaś wyciągnął ze ściany, zimną od dziesiątek lat pochodnię, dmuchnął na nią, rozniecając ogień. Beztroskim spojrzeniem rozejrzał się wokół.
– Łatwizna – dodał Kursse. – Zauważyliście, że nie śmierdzi tak bardzo? – powiedział, łapiąc drugą pochodnię, ale Kharina wyrwała mu ją z ręki.
– Przeciwnie – bąknęła, dmuchając na nią. – Cuchnie bardziej niż ostatnio, tylko wasze psie nosy tego nie czują.
– Hej! – Oburzył się Karis. –  Żadne z nas kundle!
– Zamknij się! – skarcił go Hargar, zatrzymując się przy dziewczynie. – Dlaczego twierdzisz że śmierdzi mocniej? Nawet nie doszliśmy do tunelu.
– Ty również uważasz, że wszystko jest w porządku?! – warknęła na niego. – Może wydaje ci się, że sam dałbyś radę, a my wszyscy jesteśmy niepotrzebni i dobrze by było pozbyć się nas?! – Kipiała z nadmiaru wściekłości. Nie dość, że ból rozsadzał jej głowę, to miała przed sobą otumanionych samców.
Hargar zmarszczył czoło.
– Skąd wiesz o czym myślałem? – Ściszył głos do szeptu. Próbował złapać dziewczynę za ramię, ale wywinęła się mu.
– To twoja wina – dodał Kursse. – Ty nas tu ściągnęłaś.
– Nie dotykaj mnie! – warknęła. – Żaden z was nie jest w tej chwili sobą. Bądźcie więc łaskawi trzymać łapska z dala ode mnie, inaczej wam je odrąbię.
– Hargarze, to złudzenie, ułuda – odezwał się Quinkel. Zadziwiające, ale jego głos brzmiał normalnie. Stanął przed dziewczyną, zasłaniając ją swoim ciałem przed wzrokiem smoków. – Wasze myśli nie należą do was, zrozumcie to wreszcie – powiedział.
Smoki jednak nie rozumiały co mówił. Spoglądały po sobie zdezorientowane, nie bardzo wiedząc, po co tu przyszły w tak licznym gronie, skoro w pojedynkę również można było uwolnić nieznajomą dziewczynę.
– Ona chce wszystkie zasługi sobie przypisać! – warknął Karis. – Mamy jej pomóc, by obnosiła się zwycięstwem?!
– Jesteście tu, bo Kharina nie będzie w stanie sama ocalić siostry przed demonami – sprostował Quinkel, wolno wymawiając słowa. Twarz barona stopniowo zmieniała kolor na ziemisty, a jego usta poruszały się z trudem.
Kharina zrobiła krok do przodu, kładąc rękę na plecach mężczyzny, posyłając mu trochę swojej siły, swego wsparcia i bezpieczeństwa.
– Oddychaj spokojnie – szepnęła. – Niech twoje myśli wypełnią bolesne wspomnienia, coś bardzo trudnego, przykrego, co pozwoli ci uwolnić umysł od zwodniczych wizji.
– Nie jestem głupi! – syknął przez zęby. – Wiem, że to co podszeptuje mi umysł, nie należy do mnie. Gdyby tak było, wszyscy leżelibyście martwi u mych stóp – powiedział, zerkając po twarzach smoków.
– Martwi? – W głosie Hargara pojawiło się w równej mierze zaskoczenie co zdziwienie. – Ja też o tym myślałem.
– Nieprawda – warknęła dziewczyna zza pleców barona. – Żaden z was o tego nie pragnie. To ich słowa i sugestie. Każą wam to zrobić, przelać krew, dla ich zabawy.
– Nie będą mną dyrygować – bąknął Kursse. Młody smok mrugał gorączkowo oczyma, próbując pozbyć się złych wizji.
– Już im się poddałeś! – huknął na niego Quinkel. – Weźcie się wszyscy w garść. Nie czas na marudzenie i fochy. Zapomnijcie o wzajemnych urazach i niespełnionych marzeniach. Liczy się tylko to, co jest tutaj. A tu są demony. Kreatury, gotowe zbrukać wasze dusze, a potem pożreć je bez wahania.
– Nie dam się zjeść jakiejś maszkarze! – warknął Hargar.
– To się obudź! – Ofuknęła smoka Kharina. – Albo zmiataj na górę. Nie potrzebuję tutaj nabuzowanych samców.
– Nic mi nie jest – odparł smok, wyrywając pochodnię z rąk Karisa i ruszając przed siebie. – Nie dam się drugi raz podejść. – W głosie mężczyzny pobrzmiewał gniew, ale mordercze wizje ciągle jeszcze krążyły mu przed oczyma.
Kursse potrzebował nieco więcej czasu na otrzeźwienie, ale Karis pomógł bratu, waląc go pięścią w głowę.
– Hej! – wrzasnął wojownik. – Nie pozwalaj sobie!
– Uciszcie się obaj! – syknął Quinkel. Namiestnik minął wojowników stając przed ciemną dziurą – wejściem do tunelu. – Nie jesteśmy tu sami.
– Pójdę przodem – zaoferowała się Kharina. – Wy zaś miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, a miecze w pogotowiu. – Miała tylko nadzieję, że nie zechcą wbić jej ich w plecy.
Tunel był równie mroczny jak ostatnim razem. I podobnie jak wtedy, teraz czuła, że skały drżą pod jej stopami. Albo więc demony próbowały ją zastraszyć, albo już szykowały się do ataku.
Przylgnęła plecami do ściany, chociaż wiedziała, że nie uchroni jej to przed złem. Ale przynajmniej mogło ją to obronić przed mężczyznami, podążającymi jej śladem, jeśli maszkary ponownie spróbują przejąć nad nimi kontrolę. Nim zdołają rzucić się na nią, zyska przynajmniej kilka cennych sekund i zdoła dobyć miecza.
Pocieszając się tą myślą, wolno stawiając stopy, ruszyła do przodu. Starała się nie oglądać za siebie, słyszała jednak jak Quinkel raz po raz karci swoich podwładnych, którzy mimo walki, ciągle byli pod wpływem demonów.
Widziała już ścianę, równie śliską i odpychającą jak setki lat temu. Teraz, kiedy przyświecał im blask pochodni, odbicia potworów pod cienką taflą przeźroczystego  kamienia, były aż nadto wyraźne. Dwa demony i uwięziona pomiędzy nimi kobieta. Maszkary były wyższe niż większość mężczyzn, miały po dwie pary zakręcanych rogów i długie pazury zamiast dłoni. Ich cielska pokrywało futro, za wyjątkiem twarzy, bo ta zadziwiająco przypominała ludzkie odbicie. Z dwoma wyjątkami. Oczy demonów były czerwone jak krew, a z ich warg wystawały długie kły.
Nim zamieniły się w skałę, próbowały zaciągnąć Rillę do swego świata. Z ich twarzy biła euforia, rychła zapowiedź uczty na jaką się szykowały. Niestety, nie zdążyły, bo na ich drodze stanęła Kharina, zamykając wejście do podziemnego świata. Teraz ponownie wyczuwały jej obecność. Nie były już jednak tak naiwne jak ostatnio, sądząc, że miast jednej kobiety, dostaną dwie. Dziś, wiedziały, że jest kimś zupełnie innym i może ich pokonać. Do tego zaś nie zamierzały dopuścić.
Ściany ponownie zaczęły się trząść, ale ona była już na to przygotowana. Wbiła spojrzenie w Rillę, w jej pobladłą twarz i rozwarte w krzyku usta. Jedną dłoń zacisnęła na klindze miecza, w drugiej trzymała szmaragd.
Gdzieś z tyłu słyszała głosy Quinkela i wojowników. Smoki powarkiwały na siebie, słyszała zgrzyt ostrza o skały, oraz nerwowe szepty. Nie wiedziała tylko, kiedy Quinkel zbliżył się do niej na tyle, że mógł objąć ją ramieniem. Usłyszała jednak jak chwyta za miecz, gotów jej bronić zarówno przed demonami, jak i przed swoimi braćmi. Zło nie było już w stanie wedrzeć się do jego duszy.
– Rób, co konieczne! – wrzasnął, próbując przekrzyczeć hałas sypiących kamieni.
Nie odpowiedziała. Była już tak blisko, że mogła dotknąć twarzy siostry. Jej myśli wypełniło zaklęcie, usta poruszały się miarowo, wypowiadając słowa nad którymi tak naprawdę nie miała kontroli. Po raz pierwszy od setek lat położyła dłoń na twardej skale, tuż przy ciele Rilly. Uniosła kamień do góry. Szmaragd rozżarzył się do czerwoności, paląc jej palce. Ale nawet ból, nie sprawił, że przestała wypowiadać magiczne słowa. Intonowała pieśń coraz głośniej, mocniej akcentując każdą sylabę. Serce błyskało i strzelało iskrami. Góra trzęsła się, sypiąc pyłem i odłamkami na ich ramiona i głowy. W końcu przyłożyła kamień do ściany, a potem wypowiedziała ostatnie zdanie.
Widziała jak szmaragd przechodzi przez skałę, zajmując od dawna należne mu miejsce w piersi siostry. Rozległ się huk, a zaraz po nim ściana runęła i bestie wydostały się na wolność.
Usłyszała jeszcze ryk Quinkela, nie mogła się jednak obrócić, by sprawdzić z kim walczy i kogo ma po swojej stronie, a kogo nie. Trzymała w ramionach Rillę i chyba tylko tyle się liczyło. Widziała jak oczy siostry wypełniają się życiem, a jej pierś unosi się porwana pierwszym oddechem.
„Za tę jedną chwilę warto umrzeć” – przeszło przez myśl Kharinie.