poniedziałek, 20 marca 2017

Abadon - Rozdział 3_epizod 1



– Proszę, nie róbcie nam krzywdy, nie mamy nic więcej. – Błagalny ton kobiety nie zrobił żadnego wrażenia na dwójce napastników, którzy od dwóch godzin przetrząsali mieszkanie na poddaszu, przy Queen Victoria Street 12 w centrum Londynu, szukając kosztowności i pieniędzy.
Wszystko wydarzyło się późnym popołudniem, kiedy lady Grace wracała z córkami ze spaceru. Dziewczynki w wieku dziesięciu i ośmiu lat radośnie trajkotały, wbiegając po schodach, prowadzących do niewielkiego mieszkania, stanowiącego ich dom, i ich cały świat. Wesoły szczebiot skutecznie zagłuszył odgłosy innych kroków. Może gdyby były ciszej, Grace usłyszałaby, że ktoś się za nimi skrada. Skupiona na dzieciach, nie zauważyła obcych podążających jej śladem.
Weszli się do mieszkania nim zdążyła wsunąć klucz do zamka. Wepchnęli kobietę do środka, zatrzaskując za sobą drzwi, uniemożliwiając wezwanie pomocy, rozpoczynając dramat rodziny.
Grace zareagowała instynktownie, ukryła córki za sobą, osłaniając je własną piersią. Na twarz natychmiast przywdziała chłodny wyraz. Przez wiele lat była guwernantką, potrafiła mówić stanowczo i nakłonić do posłuchu nawet najkrnąbrniejsze dziecko.
– Czego, panowie, sobie życzą? – zapytała zimno. Za jej plecami mała Lisa płakała cicho, natomiast jej starsza siostra Elsa stała z otwartymi szeroko oczyma. Przerażenie promieniowało z małego ciałka, dziewczyna była tak przestraszona, że nie zdołała się poruszyć.
– Czego chcemy? – Wyższy z napastników uśmiechnął się do Grace pożółkłymi zębami. Twarz, chociaż niegolona od wielu tygodni, sprawiała wrażenie młodej. Tłuste włosy w odcieniu kasztanu nieskładnie zwisały wokół głowy. Płaszcz, którym okrywał szczupłą sylwetkę, był mocno znoszony i poplamiony w tak wielu miejscach, że trudno było stwierdzić, jaki pierwotnie miał kolor. – Chcemy wszystkiego, co możesz nam dać, paniusiu, a nawet więcej – wycedził.
Przesunął językiem po spękanych wargach, przyprawiając Grace o dreszcze.
– Pieniądze, biżuteria. Kobieta taka, jak ty z pewnością ma ich całkiem sporo – odezwał się drugi. Był dużo niższy od swego kompana i zdecydowanie sporo od niego starszy. Liczne pasma siwizny błyszczały w brudnych włosach. Napastnik miał na sobie równie nędzne ubranie, chociaż jego było brudne od sadzy.
– Jesteśmy biedne, spójrzcie w jakich warunkach mieszkamy. – Grace szybko podjęła decyzję, że będzie się targować. Po śmierci męża, którego grypa zabrała poprzedniej zimy, została z dziećmi praktycznie bez środków do życia. Ludwik pracował jako księgowy w hucie szkła należącej do braci Werenke. Praca była dobrze płatna, ale utrzymanie dwupoziomowego domu na przedmieściach sporo kosztowało. Żyli skromnie, ale szczęśliwie. Śmierć Ludwiga zburzyła poukładany świat całej rodziny. Grace musiała wyprowadzić się z dużego domu i poszukać niewielkiego mieszkania w centrum, skąd dziewczynki mogłyby pieszo chodzić do szkoły. Co cenniejsze przedmioty i meble sprzedała, a uzyskane w ten sposób pieniądze miały zapewnić im byt do czasu, aż nie znajdzie odpowiedniej pracy.
Dwoje oprychów usiłowało ograbić ją nawet z tego.
– Gówno mnie to obchodzi – syknął pierwszy z napastników. W jego dłoni błysnął pistolet. – Kłamiesz, suko, już suknia, którą nosisz, jest sporo warta, musisz mieć pieniądze.
Grace zagryzła wargi. Ciemnobrązowa suknia z marszczonej tafty była ostatnim przypomnieniem życia, jakie kiedyś wiodła. Wszystkie inne modne kreacje, nawet buty, sprzedała dawno temu.
– To pamiątka – powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Po mężu, tylko tyle mi po nim zostało. – Nie była to prawda, ale obcy nie musieli o tym wiedzieć.
– Mężu? – Drugi z oprychów zawahał się nieznacznie. Nawet zerknął na boki, jakby obawiał się, że ktoś wyskoczy z ciemności i stanie w obronie kobiety i jej córek. – Gdzie on jest?
– Nie żyje. – Mogła skłamać, nie zrobiła tego jednak.
– Kiepsko zabezpieczył cię na starość – zarechotał pierwszy z napastników.
– Zważaj, panie, na słowa. – Grace zrobiła krok do przodu. Kochała męża i nie zamierzała pozwolić na znieważanie jego pamięci.
Cios spadł na jej twarz tak niespodziewanie, że nie zdołała się na niego przygotować. Zachwiała się i upadła na podłogę. Policzek palił ją żywym ogniem, w ustach poczuła metaliczny smak krwi. Dziewczynki stojące pod oknem zaniosły się szlochem. Nawet Elsa zazwyczaj tak poważna, płakała rzewnymi łzami. Grace chciała uspokoić córki, ale nieznajomy chwycił ją za włosy i pociągnął ku kredensowi, stojącemu pod ścianą. Z dużą siłą uderzył jej głową o drewniane drzwiczki. Zakręciło się jej przed oczyma, ból na moment pozbawił ją oddechu.
– O, przepraszam! – usłyszała tuż przy uchu. – A teraz mów, kurwo, gdzie masz pieniądze i kosztowności?!
Drżącą ręką wskazała na szufladę w kredensie.
– Pod prześcieradłami – jęknęła. Głos z trudem przechodził jej przez usta. Chciała obrócić się do córek i uspokoić je, bała się jednak poruszyć.
Zbir szarpnął szufladę i zaczął przetrząsać jej zawartość. Z łatwością znalazł niewielką sakiewkę, a w niej piętnaście funtów i dwadzieścia siedem pensów, oraz broszkę z kameą – cały dobytek Grace.
– Co to do cholery ma być!? – syknął, machając sakiewką przez oczyma Grace. – Kpisz sobie ze mnie, dziwko?! – Zamachnął się ręką, ale tym razem zdołała zasłonić się ramionami.
– Nie mamy nic więcej, proszę, nie róbcie nam krzywdy – szepnęła. – Błagam, nic więcej nie mamy.
– Kłamiesz. – Napastnik pomachał jej pistoletem przed oczyma. – Musisz mieć. Odświeżę ci pamięć i sprawię, że z chęcią podzielisz się ze mną wszystkim co ukryłaś. – Mężczyzna wyprostował się, następnie wymierzył pistolet w kierunku płaczących dziewczynek i nacisnął spust.
Huk wystrzału był ogłuszający i sprawił, że na moment wszyscy zamarli, chwilę później na piersi Lisy wykwitła bordowa plama, zaraz potem dziewczynka osunęła się na podłogę. W martwych oczach dziecka ciągle malowało się zaskoczenie.
– Nie!!! – Emma obudziła się z posmakiem krwi w ustach. W uszach ciągle jeszcze słyszała swój własny krzyk i rozpaczliwe wycie matki, która czołgając się usiłowała dotrzeć do Lisy. Nie zdołała tego zrobić, zbir zastrzelił ją nim dotknęła stopy córki.
Emma usiłowała otrząsnąć się z bolesnego wspomnienia. Jakby to było wczoraj miała przed oczyma brudną twarz drugiego napastnika, który zbliżył się do ostatniego żyjącego świadka – Emmy, wtedy jeszcze noszącej imię Elsa. W jego dłoni również groźnie połyskiwał pistolet.
– Przepraszam – powiedział cicho. – I tak nie moglibyśmy zostawić cię przy życiu. – Strzelił. Nie pamiętała bólu, tylko ciemność i otaczające ją zimno. Śmierć nie była taka straszna, ale pustka czająca się tuż za nią, owszem.
Emma usiadła na łóżku. Mimowolnie dotknęła śladu na piersi, jedynego dowodu, że naprawdę kiedyś umarła. Od dziesiątek lat nie śniła o wydarzeniach tamtej nocy. Zrobiła wszystko, by zapomnieć twarze napastników, zadowolenie malujące się w ich oczach. Tamto wspomnienie zastąpiła innym: przerażeniem i strachem, który bił z oczu zbirów, gdy dopadła ich w ciemnym zaułku. Dwadzieścia lat czekała na swoją okazję. Wytropiła ich i rozstrzelała, wpierw jednak upewniła się, że ją pamiętają. Umarli ze świadomością, że duch z przeszłości wymierzył im sprawiedliwość. Nie była duchem, a sprawiedliwością gardziła niczym zużytą chusteczką higieniczną.
Dzwonek do drzwi przyjęła z prawdziwą ulgą. Wstał nowy dzień, czas szykować się do pracy i zapomnieć o przeszłości. Na progu stała zapewne Gosia, która mieszkając w budynku naprzeciwko zawsze wpadała rano, by obudzić przyjaciółkę.
– Już idę! – krzyknęła, człapiąc się do drzwi.
– Wreszcie – Mruknęła Gosia, kiedy w końcu Emma wpuściła ją do środka. – Znowu zaspałaś?
– Tak jakby. – Emma przeczesała palcami niesforne włosy. Nigdy nikomu nie powiedziała, kim jest naprawdę, z tego samego powodu również nie mieszkała nigdzie dłużej niż dziesięć lat. W Poznaniu spędziła ostatnie osiem, jej czas powoli dobiegał końca. – Daj mi chwilę to się ogarnę.
– Pospiesz się, jest późno, a chciałbym jeszcze skoczyć do sklepu. – Gosia przestępowała nerwowo z nogi na nogę.
Normalnie Emma zignorowałaby takie zachowanie, ale dziś przyjaciółka zdawała się jej dziwnie zdenerwowana.
– Coś się stało? – zapytała, maszerując z powrotem do sypialni. W pośpiechu wciągała na siebie rzeczy. – No, powiesz mi, czy nie? – zapytała, ponownie wchodząc do salonu. – Coś z Julką?
– Nie, na szczęście nie tym razem. – Gosia machnęła ręką. – To, coś innego. Chciałam cię prosić, byś zachowała ostrożność. – Ostatnie słowa wypowiedziała niezwykle cicho.
Na twarzy Emmy odmalowało się zdziwienie.
– Powiesz więcej? Jakieś szczegóły?
Gosia westchnęła ciężko.
– Wczoraj ktoś dziwny kręcił się koło kawiarni. Boję się, że może wrócić.
– Jak wyglądał? – Emma momentalnie zesztywniała. Nienawidziła obcych, groźnie wyglądających mężczyzn, takich, którzy są zdolni zabić z zimną krwią.
– Dość wysoki, ubrany na ciemno, długie czarne włosy, arogancja bijąca z twarzy.
Emma skinęła głową. Ten opis pasował do sporej liczby mężczyzn, zamierzała jednak wziąć go sobie do serca. Nie bez przyczyny śniła jej się matka i siostra.
– Dobrze, będę się uważnie rozglądać. – Nie zapytała skąd wziął się nieznajomy, nie interesowało ją to. Zło pojawiało się niespodziewanie i najczęściej wtedy, gdy nikt się go nie spodziewał. Przeszłość Gosi była równie skomplikowana jak Emmy i chociaż nigdy o tym nie rozmawiały, wiedziała, że przyjaciółka władała jakimś rodzajem magii. Moc otaczała ją niczym druga skóra, a jej ogniście rude włosy tylko to potwierdzały. Możliwe, że ktoś z przeszłości wpadł na jej trop i dotarł do Poznania.
Cóż, kimkolwiek był, Emma zamierzała pozostać czujna, a jeśli zajdzie potrzeba, skróci skurwiela na głowę. Miała w tym wprawę.