wtorek, 23 sierpnia 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 26_epizod 1



Winnice ciągnęły się aż po horyzont. Na łagodnych zboczach, wygrzewane słońcem rosły krzewy winorośli. Wszystkie posadzone w tej samej odległości od siebie, tworzyły równe szpalery. Nawet z wysokości murów widać było, że rośliny są zadbane i równo przycięte.
Mięśnie na twarzy Faviena zadrgały i po raz kolejny musiał się zmusić, by zignorować ukłucie żalu wobec rodzicielki. Wszystko na co patrzył mogło być jego: pola, uprawy, winnice, ludzie i Karez. Jeden niewłaściwy krok matki pozbawił go tego. Jej zauroczenie Tollesto, a następnie decyzja, że nie odda Melirowi syna, zniszczyła im wszystkim życie.
Mógł być jedynym spadkobiercą lorda Kirala, mógł dorastać, jako dziedzic posiadłości. Zamiast tego sprzątał Awer, usługiwał Thargarowi i spełniał wszystkie zachcianki Tollesto. Ze strony matki mógł zaledwie liczyć na jej sympatię. Przynajmniej tak mu się zdawało. Dziś analizując postępowanie rodzicielki, widział tylko jej zafascynowanie drugim synem. Wszystko co smoczyca uczyniła dla pierworodnego, było podyktowane korzyściami, jakie mógłby w przyszłości osiągnąć Thargar.
Nigdy publicznie nie pochwaliła najstarszego syna, gdy zaś chodziło o Thargara, nie miała takich oporów. Przez lata twierdziła, że bracia powinni trzymać się razem, chodziło jej jednak o to, by Favien mógł wyręczać brata w kłopotliwszych zadaniach. Nie chciała rozmawiać o porzuconym mężu, a jeśli już mówiła, to obrzucała Melira obelgami, twierdząc, że był zimnym potworem, pozbawionym serca.
Raz tylko Favien był świadkiem, jak Tollesto wspomniał byłego przyjaciela. Powiedział tamtego dnia, że nie znał odważniejszego i szlachetniejszego wojownika. Być może wtedy powinien zacząć się zastanawiać nad tym, kim naprawdę był jego ojciec i dlaczego nie interesował się losem swojego dziedzica. Nie zrobił tego. Zapomniał o Melirze, skupiając się na walce o tron, przyjmując nienawiść rodzicielki jako życiową mądrość.
Teraz już wiedział, jakim był głupcem, jak bardzo rodzinna Hewarra wykorzystała jego naiwność. Pozwolił kierować swoim zżyciem, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy realizuje swoje marzenia, czy brata. Był marionetką, którą Thargar wykorzystywał do swych celów. Tak samo było z Heleną. Jedno umiejętnie zasiane ziarno nienawiści i jak ostatni dureń złapał przynętę, karząc dziewczynę za zbrodnie, których nie popełniła.
Było mu wstyd za to co zrobił. Krzywd, które wyrządził pięknej smoczycy nie sposób było naprawić ani tym bardziej wybaczyć. Nie rozumiał tylko jednego, dlaczego matka mimo swego wyrachowania chciała oddać mu dziewkę. Czy w ten sposób zamierzała wynagrodzić mu wszystko, czego go pozbawiła, a może był to kolejny podstęp, by go do siebie przywiązać. Nigdy się tego nie dowie. Helena przebywała Farrander, a on prosił bogów, by mieli ją w swojej opiece.
– Tu jesteś, szukałem cię. – Chrapliwy głos rozległ się za Favienem i mężczyzna zerknął za siebie. Stary zarządca z mozołem wspinał się po drewnianych stopniach prowadzących na mury.
– Gdybym wiedział, że mnie szukasz, przyszedłbym do ciebie. – Skinął głową Jadenowi. Zarządca od początku wzbudził w nim sympatię.
Starzec machnął pomarszczoną ręką.
– Nawet moim spróchniałym kościom przyda się trochę ruchu.
– Jesteś pewien? Nie chciałbym potem znosić cię na dół. – zażartował.
– Jużci, to dopiero byłaby gratka na gapiów. – Jaden zarechotał, a stojący nieopodal wartownicy również śmiali się w najlepsze.
– Coś się stało, że mnie szukałeś? Mam ci w czymś pomóc? – zapytał Favien, jak tylko zgromadzeni ucichli. Czyżby pojawiły się nowe grupki złodziei i zbiory ojca były zagrożone?
– Nic złego się nie dzieje, jeśli o to pytasz. – Zarządca machnął ręką. – Zwiększyliśmy ilość wartowników w winnicach, a młody Tormel pofrunął do Farrander z wieściami do hrabiego. Sądzę, że wkrótce lord się tu zjawi i osobiście pokieruje nagonką na złodziei, jeśli jeszcze jacyś zostali w okolicy.
Favien tylko skinął głową, spodziewał się tego, jednak, co innego podejrzewać, że ojciec wróci do domu, a co innego wyczekiwać spotkania z nim, zwłaszcza że nie byłoby ono miłe.
– Zatem wkrótce skończą się wasze kłopoty. – Zmusił się, by jego głos pozostał obojętny. – Teraz, kiedy hrabia wraca, ja jestem już wam zbędny.
– Co za bzdury pleciesz, jaki zbędny? Chyba nie chcesz wyjechać? – Twarz Jadena ściągnęła się w grymasie niezadowolenia. – Nikt cię stąd nie wygania.
– To miłe, naprawdę, ale nie oszukujmy się, to nie jest mój dom. – Favien chciał jeszcze coś dodać, ale starzec chwycił go za ramię.
– Zostań jeszcze trochę, on powinien cię poznać.
Favienowi na moment zabrakło tchu. Wpatrywał się z pomarszczoną twarz Jadena i tylko jedno pytanie kłębiło się mu po głowie: czy zarządca wiedział, czy domyślał się, kim naprawdę jest jego gość?
– Nie mogę, jestem samotnikiem. Nie lubię tłumaczyć się przed nikim, a zwłaszcza kłaniać się lordom. Mówiłem ci o tym.
Jaden nie wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią, głośno jednak tego nie skomentował. Zamiast tego powiedział:
– Zawsze będziesz tu mile widziany. – Uścisnął Faviena, który stał, jak osłupiały nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. – Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Wrócisz tu, jestem tego pewien.
***
Z ciężkim sercem patrzyła za odlatującymi smokami. Białe łuski Melira mocno odbijały się na tle ciemniejącego nieba. Nim gwardziści i hrabia dotrą do Awer nastanie ranek. Zmówiła w myślach modlitwę błagalną, oddając ukochanego pod opiekę przodków. Nic nie potrafiła na to poradzić, ale bała się. Było to silniejsze od niej. Co innego walczyć z jednym smokiem, ale zmierzyć się z najemnikami Thargara, to już zupełnie coś innego.
Znała wojowników służących synowi Hewarra. Była to zgraja łotrów wyzbytych z wszelkich wartości, żyjąca na skraju zdziczenia. Nie szanowali niczego i nikogo. Kochali smak krwi w ustach i ciężar oręża w dłoni. Helena mocno obawiała się, że ludzie króla są zbyt delikatni na spotkanie z tą bestialską masą. Mówiła o tym Melirowi, ale on tylko pogłaskał ją po policzku i powiedział: przysięgam, że wrócę i przyniosę ze sobą twoje dzieci. Rozczulił ją tą obietnicą. Nie sądziła, że ocalenie dwójki małych dzieci z łap krwiożerczych smoków będzie dla niego tak ważne.
– Nic mu nie będzie. – Tubalny głos rozległ się tuż za nią i przyprawiając ją o szybsze bicie serca. Baron Quinkel zbliżył się niezauważalnie i przystanął obok. Helenie przeszło przez myśl, że ktoś tak ogromy nie powinien poruszać się tak bezszelestnie.
– Stwory, z którymi się zetrą, dawno zatraciły resztki człowieczeństwa – powiedziała. – To potwory, żyłam wśród nich, są zdolne do największych zbrodni.
– My również nie jesteśmy potulnymi barankami. – Przypomniał jej baron. Jego głos brzmiał jak zawsze, jednak coś w sposobie zachowania mówiło, że on również miał swoje wątpliwości.
– Mam złe przeczucia – szepnęła tak cicho, że mężczyzna musiał się pochylić, by móc ją usłyszeć. – Thargar nie jest głupcem, z pewnością spodziewa się ataku.
– Zasadzka? – Przez twarz barona przemknął cień złości.
Skinęła głową, chciała coś jeszcze dodać, ale nie zdążyła, gdyż dobiegł do nich Tormel. Młody smok dyszał ciężko po intensywnym biegu. Policzki miał zaróżowione, spocone włosy oblepiały jego czoło. Chłopak wskazał ręką na znikające w oddali smoki.
– Błagam, powiedzcie, że lord Kiral nie pofrunął na północ? – zawołał rozpaczliwie.
Helena i Quinkel spojrzeli na siebie.
– Coś się stało w Karez? – zapytał baron. Znał warownię przyjaciela, wiele razy w niej gościł.
 Była dobrze zarządzana, ale nieszczęścia zdarzały się wszędzie.
– Tormelu? – Helenie również udzielił się niepokój mężczyzn.
Chłopak złapał jeszcze kilka gorączkowych oddechów nim powiedział:
– Mam list do hrabiego od jego zarządcy, pilna sprawa – dodał konspiracyjnym tonem. – Wyciągnął zza pazuchy zapieczętowaną wiadomość i pomachał nią przed oczami barona.
– Coś złego dzieje się w domu hrabiego? – Quinkel bez wahania wyrwał list chłopakowi z ręki, nie otworzył go jednak tylko podał Helenie.
– Są pewne trudności w winnicach – mamrotał chłopak, spoglądając to na dworkę to na barona.
– Otwórz. – Quinkel poprosił niewiastę.
– Nie powinnam. – Wzbraniała się, usiłowała nawet oddać list lordowi, ale smok ani myślał go przyjąć.
– Melir ufa ci równie mocno, jak mi. Otwórz. – Do Tormela zaś rzucił: – Jeśli nie masz nic więcej do przekazania, to zmykaj.
Chłopak zmieszał się mocno, chwilę miętosił rękaw koszuli, nim zdobył się na odwagę, by wyznać, że przybył z czymś więcej niż listem:
– Widziałem się z szambelanem, przykazał mi odszukać cię pani i ciebie lordzie i przekazać, że macie oboje stawić się u Jego Królewskiej Mości, króla Ariela – wyrzucił z siebie jednym tchem. Chwilę później skłonił się nisko i pomaszerował do zamku.
Helena ciągle ściskała list, nie wiedząc, co powinna zrobić. Quinkel nie miał takich oporów, odebrał wiadomość z rąk dziewczyny i złamał pieczęć. Zaczął czytać na głos.
Lordzie Kiral,
Z przykrością muszę zameldować, że na twoich ziemiach doszło do kilku  niebezpiecznych zdarzeń. Zmagamy się z bandami rabusiów, którzy napadają na wsie, rabują i kradną plony. Osobnicy ci są zwykłymi ludźmi bez smoczych cech. W ostatnich tygodniach zuchwałość łajdaków przybrała nowy, straszniejszy wymiar. Napadnięto konwój wiozący ładunek do jednej karczm. Wszyscy nasi ludzie zostali zabici. Ogrom tej tragedii jest przytłaczający, już wydałem stosowne dyspozycje, by zadbać o rodziny poległych.
Piszę do ciebie lordzie, by zakomunikować, że tamta banda została już rozbita, a jej członkowie ponieśli zasłużoną śmierć. Niestety nie wiem, czy była to jedyna horda złodziei grasująca w okolicy. Nie mniej jednak muszę zameldować, że to małe, choć przygnębiające zwycięstwo zawdzięczamy samotnemu wędrowcowi, który podróżując przez Kirragonię, przypadkiem stał się świadkiem ataku na konwój i zareagował jak przystało na porządnego smoka. Rozprawił się z oprychami, rozrywając ich na strzępy. Udzieliliśmy naszemu nieoczekiwanemu sprzymierzeńcowi gościny, zapraszając go do zamku. Od kilku dni panuje spokój, pozostaje zatem wierzyć, że problem został zażegnany.
Pozwól sobie powiedzieć, że bardzo żałuję, iż nie ma cię teraz w Karez. Nasz gość okazał się być doskonałym towarzyszem. Rzadko spotyka się kogoś, kto tak dobrze zna się na sztuce wojennej i jednocześnie potrafi docenić sprawnie funkcjonujące winnice oraz zachwycić się twoim domem. Niestety moje doświadczenie życiowe podpowiada mi, że on wkrótce wyjedzie. Pozwól powiedzieć, panie, że bardzo boleję nad tym, że nie poznasz Faviena. Ufam jednak, że los jeszcze skrzyżuje wasze ścieżki życia.
Podpisał, zarządca Karez, Jaden Harkinson.
Quinkel skończył czytać i jeszcze długo wpatrywał się w list.
– W życiu nie czytałem dziwniejszej wiadomości. Napadnięto na obsadę zamku, a zarządca rozwodzi się nad przymiotami jakiegoś obcego smoka. Starzec chyba całkiem oszalał. Czemu Melira miałby obchodzić samotny wędrowiec? – Baron oderwał wzrok od listu i chwilę później pożałował, że w ogóle otworzył tę przeklętą wiadomość.
Z twarzy stojącej przed nim dworki odpłynęły wszelkie kolory, posiniałe usta drżały gwałtownie. Jej postacią wstrząsały dreszcze, dziewczyna ledwo stała na nogach. Quinkel nie zastanawiał się wiele. Otoczył niewiastę ramionami, przytulając mocno do szerokiej piersi.
– Już dobrze, dziewczyno, uspokój się – powiedział najłagodniej jak tylko potrafił. Nie miał pojęcia, co tak zdenerwowało Helenę, ale musiało być to coś bardzo ważnego, skoro prawie osunęła się na ziemię. – Nie mdlej mi tu, proszę, Melir urwie mi głowę, jeśli się dowie, że cię wystraszyłem.
– Favien. – Z ust smoczycy wydobył się przerażony szept. – To on... Bogowie... To musi być on...
Baron zamrugał zaskoczony. Nie rozumiał jednakowo tego, co było w wiadomości ani tym bardziej zdenerwowania dziewki z powodu mężczyzny imieniem Favien.
– Znasz go?
Ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
– To z jego powodu znalazłam się w Farrander. – Słowa z trudem opuszczały jej usta. Mimo to mówiła, jakby chciała uwolnić się od sekretów, które dźwigała przez lata. – To Favien tak mnie skatował.
Z piersi barona wydobył się groźny warkot. Mężczyzna odsunął się od dziewczyny i spoglądając jej głęboko w oczy, zapytał.:
– Czy Melir o tym wiedział?
Skinęła głową.
– Zdradziłam mu imię swego oprawcy, tak samo jak powiedziałam, że ów smok jest synem Agatte.
Skóra na twarzy barona stała się odrobinę ciemniejsza, co świadczyło, że jego bestia się przebudziła i wściekle domagała uwolnienia.
– Cholera! – zaklął lord. – Powiedz, że nie mówisz o kochance Tollesto?
– Przykro mi. Lady Agatte była związana z hrabią Hewarrem. Urodziła mu syna Thargara, to właśnie on chce zrzucić z tronu Ariela.
Quinkel ponownie zaklął.
– Jak ona wygląda? Szczupła, ciemne włosy, z fioletowymi pasmami, oczy bardzo ciemne sprawiające wrażenie czarnych, choć tak naprawdę są fiołkowe?
Helena wydała z siebie okrzyk zaskoczenia..
– Tak, to właśnie Agatte...
– Czy Favien jest synem Tollesto? – Głos barona stał się jeszcze niższy?
Helena potrząsnęła głową.
– Z całą pewnością nie. Hrabia ledwie go tolerował. Lady nigdy mi nie powiedziała, kto jest ojcem jej pierworodnego dziecka, nie był nim jednak Tollesto.
Quinkel chwycił Helenę za ramiona i potrząsnął nią lekko.
– Dziewczyno powiedz mi, czy Melir wiedział, że Agatte ciągle żyje i mieszka na północy?
– Tak, ale...
– A Favien? Czy wiedział, że jest synem Agatte?
– Tak, powiedziałam mu o tym. – Strach zakradł się do głosu dziewczyny. – Nie rozumiem, co... Czy zrobiłam coś złego…?
– Mamy kłopoty, Heleno. Poważne kłopoty. Twój Melir nie pofrunął na północ, by zniszczyć spiskowców, lecz by się zemścić na kobiecie, która go porzuciła i zdradziła dla Hewara. On chce dopaść swoją żonę – Agatte. Zostawiła go dla Tollesto. Jeśli Favien jest jej pierworodnym dzieckiem i w jego żyłach nie płynie krew Hewarra, to jest wielce prawdopodobne, że jest synem Melira. Czy rozumiesz, co to oznacza?

piątek, 19 sierpnia 2016

Abadon - Zapowiedź



Upadły rozsiadł się wygodniej na krześle. Zabębnił palcami w blat.
– Powiedz mi, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – Zdanie zostało wypowiedziane łagodnym tonem, ale to właśnie on spowodował, że włoski na karku Abadona podniosły się na sztorc.
– Nie pogrywaj ze mną! – warknął żniwiarz. – Próbuj swych sztuczek na śmiertelnikach, ale ode mnie wara.
Lucyfer zaśmiał się głośno. Nie zmienił jednak tonu głosu.
– Stare nawyki, nie miałem nic złego na myśli. Pytam tylko, czy potrzebujesz pomocy, schronienia, alkoholu, dziwek? Wyglądasz na takiego, który ma dość życia.
Abadon wzruszył ramionami.
– Michael dał mi dwa tygodnie urlopu i kazał przemyśleć podejście do obowiązków zawodowych.
– Biedny Michaś, nadal nie potrafi zrozumieć, że nie zawsze mamy wpływ na to jacy jesteśmy? – Lucyfer zrobił żałosną minę. – Niektórzy już po prostu rodzą się stworzeni do zadawania bólu, inni zaś do głaskania po pleckach.
– Taa, coś w tym stylu. Jego zdaniem się zagalopowałem.
– A zrobiłeś to? Straciłeś nad sobą panowanie. – Spojrzenie Lucyfera stało się czujne…

 Szanowni czytelnicy,
Jesień zapowiada się bardzo ciekawie. Mroczny żniwiarz zejdzie na ziemię i co więcej zawita do Polski. Oj, będzie się działo.

czwartek, 18 sierpnia 2016

Malos - Rozdział 22_epizod 2 (ostatni)



Anielski szpital, który zazwyczaj był dość spokojnym miejscem, tego dnia trzeszczał w szwach od nadmiaru osób, które nagle zapragnęły odwiedzić to miejsce. W większość byli to uczniowie z pobliskiej szkoły i ich zaniepokojeni rodzice. Sporo było też nauczycieli i mieszkańców Concory. Wśród tego rozkrzyczanego tłumu wyróżniało się kilka osób: Gerima – dyrektorka miejscowej szkoły – i siedzący obok niej, Will. Chłopiec ciągle jeszcze dochodził do siebie po niewoli u harpii.  Nie uczestniczył w rozgardiaszu, jaki panował na korytarzu. Miętosił koszulkę i nerwowo zerkał na drzwi po lewej.
To za nimi leżała Santi. Sponiewieraną anielicę przyniósł do Concory Malos. Aniołowi towarzyszył Nathaniel i Abadon. Jak tylko dziewczyna znalazła się pod opieką lekarzy, wezwano jej matkę i Gabriela. Archanioł przybył niezwłocznie i zamknął się z medykami w sali. Gerimie ledwie na chwilę pozwolono zobaczyć córkę.
Wieść o zmaltretowanej przez harpie nauczycielce lotem  błyskawicy obiegła Concorę. Plotka goniła plotkę. Szeptano o zmasowanym ataku cór Lucyfera na anioły, co odważniejsi sugerowali wprost początek wojny niebios z piekłem.
Szum zrobił się tak wielki, że w końcu Rada Archaniołów musiała interweniować. Wydano świadczenie, z którego wynikało, że żaden zbrojny konflikt nie zagrażał skrzydlatym istotom.
Komunikat uspokoił nieco zdenerwowanych mieszkańców, ale dzieci ze szkoły i tak upierały się by ujrzeć swoją panią. Godziny mijały, a szpitale korytarze powoli zapełniały się uczniami i ich rodzicami.
Malos siedział przy łóżku Santi i patrzył jak lekarze uwijają się wokół jego ukochanej. Kable, kroplówki i cała ta pikająca aparatura sprawiały, że dziewczyna wyglądała jak wyjęta z filmu s–f. Dużo bardziej jednak niż zabiegi medyczne, interesował go sposób, w jaki Gabriel uzdrawiał ciało zniszczone przez harpie.
Mimo niechęci do archanioła musiał przyznać, że miał on niezwykły talent. Moc, która płynęła z dłoni bożego posłańca zaleczyła większość silnie krwawiących ran. Dwie doby po tym jak dziewczyna znalazła się w szpitalu, medycy orzekli, że jej stan jest już stabilny. Gabriel z cichym jękiem odsunął się od posłania, pot kapał z jego twarzy, a ręce drżały mu z wyczerpania, potwierdzając, jak wielki był to dla niego wysiłek.
Przez cały ten czas Malos siedział z boku i obserwował swego byłego opiekuna, nie odzywając się niego ani jednym słowem. Archanioł również nic nie mówił, zerkał jednak raz po raz, jakby nie dowierzając, że są w stanie przebywać w jednym pomieszczeniu.
– Dziękuję ci, Gabrielu. – Do pokoju weszła Gerima. Dyrektorka była blada, a głos jej drżał, kiedy podchodziła do szpitalnego łóżka. Oglądanie córki w tak kiepskim stanie było ponad jej siły.
Wcześniej Gabriel delikatnie sugerował, by poczekała na korytarzu, aż on zajmie się najpoważniejszymi ranami. Wzbraniała się, nie chciała opuścić Santi, jednak w miarę upływającego czasu, im więcej blizn i złamań wychodziło na jaw, coraz więcej łez płynęło po twarzy surowej zwykle anielicy. Kilka godzin później i wspierana na ramieniu jednej z pielęgniarek wyszła na korytarz. Teraz wróciła, by zobaczyć cud ozdrowienia w wykonaniu posłańca bożego.
Gabriel oparł się o ścianę i dopiero wtedy spojrzał na Gerimę.
– Zrobiłem co mogłem. – Z jego głosu biło zmęczenie. – Myślę, że teraz już nic jej nie grozi. Sprowadziłem na nią sen. Kiedy się obudzi, będzie czuła się już znacznie lepiej... – Przerwał, by nie powiedzieć tego, co dla wszystkich było oczywiste: rany na ciele łatwo zaleczyć, te zadane na duszy długo jeszcze będą krwawić.
Gerima tylko skinęła głową. Doskonale wiedziała jak trudna będzie rekonwalescencja jej córki.
– Tobie również chciałam podziękować, Malosie. – Zwróciła się do młodego anioła.
Chłopak z niedowierzania rozdziawił usta.
– Nie zrobiłem nic, za co można by mi dziękować – mruknął zmieszany. Na jego czole pojawiła się głęboka blizna. – W zasadzie to ja ponoszę całą winę, za to co ją spotkało.
– Zbyt surowo się oceniasz. – Gerima podeszła do chłopaka i położyła mu rękę na ramieniu. – Nie bierz na siebie więcej win, niż jesteś w stanie udźwignąć. Moja córka wiedziała jakie ryzyko wiązało się z tą wyprawą, ty również.
– Nie potrafiłem jej obronić. – Malos upierał się przy swoim. – Za słabo się starałem.
– Przeciwnie, zrobiłeś dużo więcej niż ci się zdaje. – Do rozmowy wtrącił się Gabriel, po raz pierwszy zwracając się bezpośrednio do anioła. – Zaakceptowałeś i pokochałeś dziewczynę, którą inni mieszkańcy z trudem nazywali aniołem.
Malos wbił uważne spojrzenie w archanioła, zaskoczony jego słowami. Normalnie zrobiłby wszystko by zaprzeczyć słowom opiekuna. Dziś nie potrafił tego zrobić. Pokochał Santi tak mocno, że dusiło go w piersi, na samą myśl, że mógłby ją stracić. Nie umiał sobie nawet wyobrazić życia bez niej. To jak wyglądała nie miało żadnego znaczenia.
– Dziękuję – wycedził po dłuższej chwili. – Za to co dla niej zrobiłeś. – Były to pierwsze słowa, które świadomie wypowiedział do archanioła. Z trudem wyszły one z jego ust.
Gabriel uśmiechnął się słabo i kontynuował swój wywód.
– Santi zasłużyła na lepsze życie, ty zaś długo szukałeś swojej drogi. Dobrze, że żeście się spotkali. Nic lepszego nie mogło was spotkać.
Co miał na to odpowiedzieć? Jak wyrazić swoją wdzięczność i przeprosić za wszystkie kłopoty, jakie sprawił. W piersi zakłuło go na myśl, że wszyscy wokół znali go lepiej niż on siebie. Odkąd pamiętał walczył z otaczającą go rzeczywistością, buntując się przeciwko wszystkiemu co stare i skostniałe. Tymczasem to w zwyczajnej codzienności odnalazł spokój i miłość. Nie, poprawił się w myślach. Santi nie była zwyczajna. Była najwspanialszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Oparła dłonie na metalowej balustradzie, pozwalając, by ciepłe promienie ogrzały jej twarz. Wiedziała, że stojący za nią Malos najprawdopodobniej krzywi się z niezadowolenia. Gdyby mógł, przykułby ją na długie tygodnie do łóżka i nie pozwolił na najmniejszy nawet ruch w obawie, że nabawi się jakiejś kontuzji. Prawda była jednak taka, że czuła się wyśmienicie. Wszystkie rany zagoiły się dawno temu i tylko złe wspomnienia nękające ją nocami przypominały o tym, co się wydarzyło.
– Nie martw się, nie spadnę, a nawet jeśli, to mnie złapiesz. – Zażartowała. Nie dalej jak wczoraj zauważyła na plecach Malosa zalążki skrzydeł. Jeszcze nie przebiły się przez skórę, ale już tam były i czekały na odpowiednią chwilę, by pokazać się światu. Minie jeszcze wiele miesięcy nim uformują się w prawdziwe skrzydła, a potem kolejne, aż pokryją się pięknymi piórami, jednak za rok o tej porze jej ukochany będzie mógł porwać ją w ramiona i unieść w przestworza. Cieszyła ją ta myśl.
– Bardzo zabawne – mruknął Malos. – Wystarczy spuścić cię na chwilę z oczu, a już szaleństwa ci w głowie.
– Oczywiście – zaśmiała się lekko. – Podobno nie mogę umrzeć, prawda Abadonie? – zawołała do anioła z czarnymi jak noc skrzydłami, który nagle pojawił się na wysokości tarasu.
Mroczny żniwiarz wylądował lekko i oparł się o balustradę. Jego czarne jak noc włosy zlewały się z ciemnym ubraniem, sprawiając, że mężczyzna prezentował się wyjątkowo ponuro.
– Każdy kiedyś umrze. – Niski głos żniwiarza przyprawiał o dreszcze.
– A jaką datę śmierci dla mnie przewidziałeś? – dociekała, chociaż Malos za jej plecami przeklął głośno. Nie lubił poruszać tego tematu i najchętniej zapomniałby o wyroku wydanym przez Radę.
– Bardzo, bardzo odległą. – Usta Abadona wygięły się w grymasie, który zapewne był jego wersją uśmiechu. – Coś mi mówi, że możesz być jedną z najdłużej żyjących istot na świecie.
Koniec! 
Kochani, to już koniec historii Malosa i Santi. Mam nadzieję, że miło spędziliście czas, zagłębiając się w świat anielskich istot. Już wkrótce przedstawię wam bliżej Abadona. Kto wie, może śmierć potrafi kochać równie intensywnie, jak ludzie?