niedziela, 30 marca 2014

Szmaragdowe Serce - Rozdział 7_epizod 1









– To naprawdę nie jest konieczne – irytował się Gawin. – Jeśli masz jakieś wątpliwości – pytaj – odpowiem na każde pytanie – krasnolud deptał smokowi po piętach, ten jednak nic sobie nie robił z jego słów.
Quinkel wszedł do Lasir, obiecując sobie w duchu, że jeśli krasnolud nie zamknie gęby, każe go zakneblować. Miał już po dziurki w nosie układów panujących w mieście. Jeszcze dziś musiał wyjechać, ale nim to zrobi, chciał osobiście sprawdzić wszystkie kopalnie i magazyny złotników.
Nie zakładał, że Gawin będzie protestował, a jednak się pomylił.  Mały człowiek z uporem bronił swego, nie godząc się na wejście smoków do szybów. Na nieszczęście krasnoluda, smoki były od niego dwa razy większe i niewiele sobie robiły z protestów zarządcy.
Jak tylko Quinkel skończył przesłuchiwać świadków i wydał wyrok – wielce podirytowany ruszył do kopalń.
Mocno wkurzał go fakt, że musiał uwolnić Lamisa i jego zgraję, jednak z braku wszelkich dowodów na próbę zabicia dziewczyny, nic innego ponad ułaskawienie, nie mógł zrobić. Niestety, mimo jego nacisków dziewczyna nie wniosła żadnych oskarżeń, co zirytowało go chyba najbardziej. Liczył, że chociaż ona pogrąży kurellów. Kharina jednak uparcie twierdziła, że nie zależy jej na ukaraniu złotnika, tylko na odnalezieniu kamienia.
Z ciężkim sercem, wściekły na siebie i dziewczynę, pozwolił odejść kurellom. Wcześniej jednak nałożył na nich grzywnę i zobowiązał do pomocy przy budowie nowych chat dla najbiedniejszych mieszkańców Lahmar. Lamis zgodził się na wszystko, a potem z dumnie zadartą głową wyszedł z sali, zabierając swoich kamratów i odświętne ubranie z dala od tłumu i gawiedzi.
– Jesteś wolna – powiedział smok do dziewczyny, ale ona ciągle stała przed stołem, spoglądając na niego mieniącymi się oczyma. – Słyszałaś, co powiedziałem! – warknął, niezadowolony z faktu, że tak badawczo się mu przyglądała.
– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – Złość pojawiła się w jej głosie.
Baron wciągnął powietrze do płuc. Na wszystkie demony, przecież nie mógł jej powiedzieć tego, co chciała usłyszeć. Najpierw sam musiał poznać prawdę.
– Nie – warknął, podnosząc się z miejsca. – Mam ci coś jeszcze do zakomunikowania. Opuść to miejsce i przestań gonić za mrzonkami, a jeśli mi nie dowierzasz napisz list do króla, może cię wysłucha.
Nic nie powiedziała, spoglądała na niego jeszcze chwilę gniewnym wzrokiem, po czym opuściła salę z resztą gawiedzi. On zaś wściekły jak nigdy w życiu zabrał się za inspekcję gór.
Jako pierwszą odwiedził Awir. Była to mała kopalnia, wydrążona we wnętrzu niskiej góry. Od setek lat wydobywano w niej rubiny i inne bardziej lub mniej szlachetne kamienie.
Quinkel wszedł do środka w asyście Hargara, ignorując protesty krasnoludów i ludzi. Mało tu było miejsca, korytarze były wąskie, a światło skąpe.
– Idziemy w głąb – rzucił do smoka. – Chcę dojść do złoża i zobaczyć na ile jest wydajne, potem obejrzymy sobie skarbiec.
Smoczy wojownik tylko skinął głową. Niskie korytarze wykuwano z myślą o ludziach i krasnoludach, smokom w nich nie było zbyt wygodnie. Ludzie, którzy ich mijali nie mieli zadowolonych min, byli wyczerpani i zmęczeni po długiej pracy. Krasnoludy, podobnie jak ludzie, udające się na przerwę, również nie wyglądały najlepiej.
Smoki szły coraz głębiej, schodząc na coraz niższe pokłady, zastanawiając się, jak to możliwe, że najemnicy mieli jeszcze siłę pracować. Wszędzie śmierdziało dymem i siarką.
– Wyburzali niedawno skały – bąknął Hargar, a baron tylko skinął głową.
– Tak, czuję. Dym drażni nozdrza.
Na najniższych piętrach kopalni było nieco więcej miejsca, ale był to typowy zabieg krasnoludów. Nic tak nie łechtało ich próżności, jak wykute w skałach izby, pomieszczenia, przeogromne antresole i kładki.
Quinkel spojrzał na robotników uwijających się w głębinach góry. Krasnoludy sprawnie uderzały kilofami, wykuwając ze skał piękne, mieniące się czerwienią kamienie. Ludzie zbierali pomniejsze odłamki i przesiewali skalny popiół w poszukiwaniu tego, co przeoczyły oczy knypków. Zewsząd mieszały się ze sobą: chrząkania spoconych mężczyzn, uderzenia kilofów i zgrzyt wózków wywożących odpady.
– Schodzimy – rzucił baron, a Hargar tylko skinął głową. Popiół i fragmenty skał wywożono na górę w specjalnych wagonikach, połączonych ze sobą i przytwierdzonych grubymi łańcuchami do stalowej liny, biegnącej wzdłuż wszystkich korytarzy.
Smoki zeszły wąskimi schodami, bacznie uważając, by nie zahaczyć stopami o wystające fragmenty skał. Na dole jeszcze bardziej śmierdziało siarką, a dym ciągle spowijał część tuneli.
Quinkel ruszył w tamtą stronę, ale drogę zagrodził mu krasnolud. Był to młody człowiek, o brodzie ledwie sięgającej piersi i bystrych oczach.
– Chcemy zobaczyć złoża – warknął smok, nie bawiąc się w uprzejmości.
– Dopiero co wyburzyliśmy odcinek, dym jeszcze nie opadł, nic nie zobaczycie. – Naciskał krasnolud, dziarsko zadzierając głowę.
Quinkel pochylił się, sięgając po mężczyznę. Chwycił go za poły kubraka i uniósł do góry.
– Pokaż nam źródła – warknął smok, nie przejmując się tym, że nogi krasnoluda zwisają daleko od ziemi. Reszta najemników przyglądała się im ze zdziwieniem.
– Jeśli taka wasza wola, idźcie – pisnął mężczyzna.
Smok puścił krasnoluda. Hargar w tym czasie wyrwał ze ściany pochodnię i już wchodził w zaułek. Dym rzeczywiście był tu gęsty i drażnił oczy, ale smokom nawykłym do ognia, niewiele on przeszkadzał. Doszli do końca odcinka, gdzie piętrzyły się sterty kamieni, namacalne ślady po niedawnej eksplozji. Hargar poświecił pochodnią, w smugach dymu, pomiędzy fragmentami skał, wyraźnie połyskiwały czerwone żyłki rubinów. Twarda skała była nimi naszpikowana niczym dobra kasza skwarkami.
Smoki spojrzały po sobie.
– Sporo tego – rzucił Hargar.
– Owszem – mruknął smok. – Zobaczmy co zawiera skarbiec. – Quinkel wyszedł z zaułka. – Gdzie skarbiec? – rzucił do krasnoluda, który teraz z obrażoną miną czekał na nich u wyjścia z tunelu.
– Nie wasz interes – mruknął knypek.
 – Nie drażnij mnie! – warknął Quinkel tak głośno, że skały posypały się ze ścian, a krasnolud zatoczył się na kupę kamieni.
– Tam – jęknął, wskazując ręką na wyższe piętra kopalni. – Nie wejdziecie do środka – dodał, szybko przełykając ślinę, kiedy zobaczył, że smoki spoglądają na niego złowieszczo.
– Kto ma klucz? – Baron nie był w nastroju do żartów.
– Gawin, ale on was nie wpuści, on nikogo tam nie wpuszcza.
– To się jeszcze okaże – mruknął smok.
Nie musieli długo szukać głównego krasnoluda. Gawin czekał na nich na wyższym pokładzie. Minę miał niewesołą, brwi groźnie zmarszczone.
– Mości namiestniku – rzucił oschle krasnolud – jeśli chciałeś zwiedzić kopalnie mogłeś mi to powiedzieć, oprowadziłbym cię.
Quinkel podszedł do krasnoluda i spoglądając na niego z wysokości swego wzrostu, warknął:
– Zapewniam cię, że potrafię odnaleźć się w mrocznych korytarzach i nie potrzebuję przewodnika.
Gawin wzruszył ramionami.
– Jak sobie chcesz, ze mną byłoby szybciej.
– Pokaż nam skarbiec – zażądał smok.
Gawin zmarszczył brwi, na starej twarzy odmalował się upór.
– Skarbiec jest pod moją pieczą. Zapewniam, że nic z niego nie zniknęło.
– Właśnie dlatego chcę go zobaczyć. – Nie ustępował baron.
Krasnolud sapnął.
– Nie widzę konieczności takiej inspekcji.
– Twoje zdanie krasnoludzie, mnie nie interesuje – Quinkel minął Gawina i ruszył do skarbca.
Krasnolud mruknął coś niezrozumiale, w końcu jednak podreptał za smokami.
Skarbiec był w rzeczywistości wykutą w skale izbą, zamkniętą stalowymi wrotami. Quinkel oparł się o drzwi, czekając, aż krasnolud podejdzie z kluczem.
Gawin mruczał wściekle pod nosem, zapewne ciskając przekleństwa pod adresem smoków. Chwilę grzebał w kieszeni, by w końcu wyciągnąć z przepastnych fałd ubrania długi klucz. Zamek zgrzytnął przeciągle, a wrota rozsunęły się, wpuszczając nieco światła do wnętrza.
Baron stanął w progu, uważnym wzrokiem lustrując wszystkie zakamarki izby. Szczelnie powiązane i zapieczętowane worki jutowe, stały w jednym kącie, nieco dalej piętrzył się stos rubinów i spineli. W koszach i skrzyniach leżały kamienie różnego rodzaju i wielkości, czekając na posegregowanie i oczyszczenie. Smoki spojrzały po sobie.
– Sporo tego. – Hargar podrapał się po gęstej brodzie.
– Co z nimi robicie? – Zainteresował się baron.
Krasnolud przyglądał się im z obojętną miną.
– Jak to co? Regularnie wysyłamy do Farrander. – Krasnolud nie wyglądał na zadowolonego i bynajmniej nie miał ochoty odpowiadać na podstępne pytania gadów.
– Naprawdę? – Baron uniósł brwi do góry. Jakoś w to nie wierzył. W królewskim mieście, narzekano na braki w dostawach. Smok obiecał sobie, że sprawdzi dogłębnie tę kwestię. – Czy w każdej kopalni praca wygląda podobnie?
Krasnolud skinął głową.
– A skarbce? – Hargar mierzył krasnoluda ostrym wzrokiem.
– Każda kopalnia ma swój skarbiec, klucze dzierżę tylko ja.
– To dobrze – skwitował jego słowa baron. – Obejrzyjmy pozostałe.
– Po co? – Zirytował się krasnolud.
– Zapominasz z kim rozmawiasz, krasnoludzie! – warknął smok. Mnie wszystko wolno, jeśli zechcę skontrolować twoją chałupę – zrobię to i nie powstrzymasz mnie.
Krasnolud zagryzł wargi. Miał ochotę coś powiedzieć, ale ugryzł się w język miarkując, że może tylko pogorszyć swoją sytuację.
– A więc chodźcie – mruknął, wychodząc z kopalni.
Wnętrze Malir wyglądało podobnie. Dziesiątki korytarzy, kładek i tuneli. Wszędzie pracujący ludzie i krasnoludy. Popiół skalny i zapach siarki. Skarbiec kopalni również pękał od nadmiaru kosztowności. Wychodząc Quinkel miał już plan, co powinien zrobić – jak najszybciej sprawdzić księgi prowadzone przez krasnoludy, porównać je z rejestrami kurellów, potem wysłać raport do Farrander. Był prawie pewien, że w księgach znajdzie daty wysyłki poszczególnych transportów, o których nikt w zamku nawet nie słyszał.
Weszli do Lasir, ale zamiast iść na niższe pokłady, obejrzeć wydobycie, krasnolud od razu poprowadził ich do pomieszczenia skarbcowego. Quinkel położył dłoń na metalowych wrotach nim krasnolud włożył klucz w zamek.
– Dlaczego najpierw przyszliśmy tutaj? – bąknął smok, obserwując twarz krasnoluda.
Gawin wzruszył ramionami.
– Wszędzie jest tak samo. Obejrzyjcie skarbiec i idźcie swoją drogą – warknął karzeł.
– Coś przed nami ukrywasz? – baron nie spuszczał wzroku z krasnoluda. – W tym miejscu pachnie inaczej, oprócz siarki czuć coś jeszcze. Poza tym, dlaczego nie pracują tutaj ludzie? Widzę tylko krasnoludy, natomiast ani jednego człowieka.
Gawin skrzywił się.
– Ludzie są tacy leniwi – mruknął. – Na dole ciężko się pracuje, tylko moi pobratymcy wytrzymują. Możecie sami sprawdzić, jeśli mi nie wierzycie – sapnął, mierząc ich ostrym spojrzeniem.
– Sprawdzimy. – Baron opuścił korytarz i ruszył na dół. Krasnolud schował klucz i przeklinając pod nosem pobiegł za smokami. Potem wyprzedził ich i prawie biegnąc skręcił w lewy korytarz, omijając zaułek z którego roznosił się ów wstrętny zapach. Na dole kręciły się tylko krasnoludy, praca paliła się im w rękach, łopaty śmigały, kilofy raz za razem uderzały w twarde bloki, rozbijając je na mniejsze. Inna grupa przeszukiwała wyrobisko. Wszystko wyglądałoby normalnie, gdyby nie dziwny zapach wypełniający korytarze.
– Co tak śmierdzi? – warknął Hargar, zatykając nos.
– To kopalnia, pełno tu siarki – odszczeknął się Gawin. – Jeśli macie za delikatne noski, wyjdźcie na zewnątrz.
– To nie siarka. – Zirytował się smok. – To coś zupełnie innego. Na wyższym pokładzie zapach był intensywniejszy.
– Bzdura! – Zaperzył się krasnolud.
– Możemy pójść to sprawdzić. – Quinkel nie zamierzał popuścić. Wyszedł z zaułka, kierując się ku schodom, ale krasnolud doskoczył do niego.
– Dobrze, tam… tam… naprawdę coś jest – jego głos stracił nieco ze swej hardości. Zapewniam was jednak, że zamknąłem ten odcinek i nikt tam nie wchodzi.
Smoki otoczyły krasnoluda, mierząc go groźnymi spojrzeniami.
– Nie mam pojęcia, co tam jest. Parę lat temu odkryliśmy zasypany wcześniej korytarz. Na żadnej mapie go nie było. Zaczęliśmy drążyć, ciekawi, co też chciał ukryć przed nami Awis, bo tylko on mógł wydać taki rozkaz.
Quinkelowi nie podobała się ta historia. Wszedł na schody i ruszył na wyższe piętro, w miejsce, gdzie korytarze rozszerzały się, i śmierdziało najbardziej. Chciał wejść do tunelu, ale smród prawie powalił go na kolana, odór był potworny, ale to coś innego… jakieś zło broniło wstępu do wnętrza.
– Co to do stu demonów jest! – warknął Hargar.
– Do czego się dokopaliście? – syknął baron, zasłaniając twarz, wycofując się nieco, byle dalej od tej dziwnej mocy.
Kiedy Gawin nie odpowiadał, smok ryknął na niego:
– Gadaj, co znaleźliście!
– Nic – zazgrzytał zębami krasnolud. – Trafiliśmy na ścianę, to od niej bije moc, źródła smrodu nie znaleźliśmy.
– Co jest w skale?! – nalegał smok, kierując się do wyjścia.
– Nie mam pojęcia – sapnął Gawin. – Ściana jest gładka, śliska i mieniająca się. Nie można jej dotknąć, ani zbliżyć na odległość mniejszą niż dziesięć kroków.
– Zakazuję wam wstępu do kopalni! – warknął baron jak tylko znaleźli się na powierzchni. Smok pochylił się, opierając dłonie na kolanach, szybko wciągając powietrze do płuc. – Masz zamknąć kopalnię.
Krasnolud skrzyżował krótkie dłonie na piersi.
– Nie zgadzam się.
– Nie masz nic do gadania! – warknął smok. – Od tej chwili kopalnia jest zamknięta. Do czasu, aż nie dowiem się z czym mamy do czynienia, nikomu nie wolno do niej wchodzić.



Redakcja tekstu - Sylwia Ścieżka