niedziela, 30 listopada 2014

Twierdza Wspomnień - Rozdział 5_epizod 2



Favien puścił ją, jednocześnie popychając w stronę druidów.
Przeklęła pod nosem. Nie lubiła być narzędziem w rękach zaślepionych mężczyzn, a tak właśnie traktował ją Lamis i Favien. Chwyciła spódnice w dłonie i brnąc poprzez trawy, dzwoniąc łańcuchami, podeszła do mędrców.
Kapłani przyglądali się jej z zaciekawieniem, uważnie studiując jej twarz, zerkając na skute łańcuchami dłonie.
– Czego od nas chcesz, dziecko? – zapytał jeden z druidów. Miał najdłuższą brodę, a w jego spojrzeniu była tak wielka łagodność, że dziewczyna przez chwilę pożałowała, że jest kurellką.
Odchrząknęła, zbierając myśli. Druid, z którym rozmawiała kilka dni wcześniej, stał nieco z boku, ale on również uśmiechał się szeroko.
– Mówiłem ci moja droga, że jeszcze się spotkamy – powiedział.
Miała ochotę wzruszyć ramionami, uznała jednak, że ten gest byłby wielce nie na miejscu i mógłby obrazić mędrców.
– Chciałam z wami porozmawiać, szlachetni kapłani – zaczęła. Nienawidziła wypowiadanych przez siebie słów. Biła z nich nieszczerość i obłuda. – W imieniu smoków – dodała jeszcze.
Druid z białą brodą spojrzał na Faviena, stojącego ledwie kilka metrów od nich. Smok dreptał nerwowo w miejscu, przypatrując się im groźnie. Miecz ciągle jeszcze spokojnie leżał w jego pochwie, ale dla wszystkich było oczywiste, że dobycie go zajmie mu ledwie chwilę.
– Dlaczego on sam nie zwróci się do nas z prośbą? – zapytał druid.
„Bo jest tępym, głupim kretynem” – odparła w myślach, głośno zaś powiedziała:
– To prosty człowiek, nie posiada manier i nie umie ładnie przemawiać.
– Dlatego wysłał ciebie do nas? – starzec uśmiechnął się do niej, jak to czyni rodzic do rozrabiającego dziecka.
– Tak – zapewniła skwapliwie. – On nie chce urazić was swoim nieokrzesaniem.
Druidzi spojrzeli po sobie, a potem, ten ze starców, którego spotkała poprzednio zabrał głos.
– Doprawdy piękny masz głos, Gerenisse i ładnie mówisz, ale nie możemy spełnić jego żądań – odparł.
– Skąd znacie moje imię? – zapytała, bardziej zaciekawiona tym faktem, niż świadomością, że właśnie odmówiono jej wydania wody życia.
– Wiele o tobie wiemy – odparł kapłan. – Może nawet więcej niż ty sama wiesz o sobie.
– Niemożliwe – zaperzyła się. – Stosujecie jakieś ciemne sztuczki, albo czytacie mi w myślach.
– Nic podobnego – zapewnił ją druid. – Od jakiegoś czasu już czekamy na twoje przybycie.
Serce dziewczyny zaczęło bić gwałtownie.
– Ale… Ja nie jestem nikim ważnym – odparła, chciała jeszcze coś dodać, jednak jej słowa zginęły porwane wiatrem. Gwałtowny poryw szarpnął jej szatą i włosami. Próbowała je złapać, uniosła nawet ręce, ale zamarła w połowie drogi i nagle zrobiło się jej zimno. Jeszcze nim usłyszała krwiożerczy ryk, wiedziała, że smoki, które właśnie nadleciały, nie były jej sprzymierzeńcami, tylko króla.
Favien wrzasnął, wydając gorączkowe rozkazy, a potem wraz z pozostałymi przybrał smoczą skórę i wzbił się w powietrze. Natychmiast rozpętała się walka. Smoki robiły tak wiele szumu, że drzewa pod nimi gięły się i łamały. Gerenisse upadła na kolana, zasłaniając głowę ramionami, chroniąc się przed gałęziami i konarami. Kotłowanina ponad nią trwała w najlepsze. Ostre szpony stworów drapały skórę przeciwników, paszcze głośno kłapały, prezentując cały szereg ostrych zębisk. Gady zadawały silne ciosy, usiłowały chwycić przeciwnika za gardło i skręcić mu kark.
Nie była w stanie rozróżnić walczących. Rozpoznała jedynie czarnego smoka, którego widziała jakiś czas temu w dolinie. Jeśli się nie myliła był to baron kel Warez – namiestnik smoczych gór. Stwór walczył z zielonkawo-brunatnym gadem. Zmarszczyła brwi. Zdecydowanie nie był to Favien, tylko inny wojownik z jego zgrai. Gdzie za ten był jej ciemiężyciel? Reszta walczących tworzyła plątaninę kolorowych ciał i łusek. Raz po raz powietrze przeszywała kula ognia i ryk rozwścieczonych istot.
Przeszło jej przez myśl, że powinna raczej uciekać, niż siedzieć tu i czekać aż coś na nią spadnie lub co gorsza spłonie, trafiona smoczym płomieniem. Jednak nie potrafiła się ruszyć, jak zaczarowana zerkając na rozgrywające się widowisko. Słyszała za sobą nawoływania druidów. Kapłani żądali, by poszła z nimi, ale ona nie umiała się ruszyć.
I wtedy go zobaczyła. Wylądował gładko, ledwie parę metrów przed nią. Był szary ze złotą wstęgą biegnącą wzdłuż jego kręgosłupa. Z pyska kapała mu krew. Jedno skrzydło miał całkowicie rozdarte, utykał też na tylnią łapę. Początkowo go nie rozpoznała, jednak zasyczał na jej widok i już wiedziała z kim ma do czynienia – osiłek, który przyszedł po nią do ogrodu.
Stwór warknął na nią, a potem przybrał ludzki wygląd, potwierdzając swoją tożsamość. Nieznacznie ciągnął lewą stopę, a rękawem ścierał krew płynącą z rozciętego policzka, ale nawet to nie było w stanie spowolnić jego ruchów.
– Zawsze chciałem cię mieć – zacharczał. Był już ledwie kilka kroków od niej, kiedy zrozumiała, że najpierw ją zniewoli, a potem zabije. Rzuciła się gorączkowo do ucieczki, ale łańcuchy zaczepiły się o gałązki jałowca i runęła jak długa. Przeturlała się na plecy i siadając niezgrabnie, próbowała jeszcze wyplątać stopy z krzewów.
– Nie uciekniesz mi – zarechotał smok, stając tuż nad nią. W jego dłoni błyszczał długi nóż i dziewczyna nie była pewna, czy chce ją wypatroszyć, czy przyszpilić do ziemi. Nim jednak zdołała przekonać się odnośnie zamiarów gada, na polanie wylądował drugi smok. Ten miał łuski we wszystkich odcieniach brązu oraz złota i osobliwą grzywę ogniście rudych włosów. Stwór zatrzymał się, śledząc poczynania wojownika stojącego przed Gerenisse. Widziała gniew i żądzę krwi malującą się w jego ślepiach. Nabrał powietrza zamierzając spalić mężczyznę i nagle brązowe oczy spoczęły na niej. Nawet z daleka widziała zaskoczenie malujące się na jego pysku. Wypuścił powietrze z sykiem, zmieniając swój zamiar, a ona dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że gdyby plunął, to nie tylko człowiek Faviena by zginął, ale ona również. Zrobiło się jej słabo na tę myśl.
Smok tymczasem, przeobraził się już w istotę ludzką i z mieczem gotowym do walki rzucił się do ataku. Człowiek Faviena również go dostrzegł, schował nawet nóż, dobywając miecza. Mężczyźni wpadli na siebie, ostrza poszły w ruch. Dziewczyna ciągle siedziała na trawie, tępo patrząc na walkę toczącą się tuż przed jej oczyma.
Szczęk metalu o metal był ogłuszający, wojownicy napierali na siebie, zadając silne ciosy, szukając swoich słabych punktów i dogodnej okazji do zranienia przeciwnika.
Niespodziewany obrońca Gerenisse był nieznacznie wyższy od swego przeciwnika, ale był też dużo młodszy i szybszy. Długie rude włosy niczym nie skrępowane, falowały wokół jego twarzy.
Mężczyzna zrobił zamach i ciął przeciwnika w udo, ostrze zsunęło się po nodze, tnąc głęboko ciało.
– Na co czekasz dziewczyno, uciekaj! – wrzasnął smok, spoglądając na nią brązowymi oczyma.
Zamrugała zaskoczona, ale wojownik ciągnął dalej, nieprzerwanie zadając ciosy.
– Wstawaj z kolan i zmiataj stąd, życie ci niemiłe?
Otrzeźwiała w jednej chwili. Miał rację, jeśli teraz nie ucieknie, nigdy nie zdoła się uwolnić. Chwyciła rękoma gałązki jałowca, wyplątując je spomiędzy kotek. Nie patrzyła już na walczących, słyszała tylko ich ciężkie oddechy i chrzęst stali o stal, czuła jednak, że rudowłosy smok nie spuszcza z niej oczu. Drugi z gadów był skoncentrowany wyłącznie na przetrwaniu.
Próbowała wstać, ale łańcuchy plątały się jej pomiędzy spódnicami.
– Cholera – usłyszała jak jej obrońca przeklina, zapewne na widok kajdan. Wojownik zadał kolejny cios, posyłając zmęczonego walką mężczyznę na trawę, potem podbiegł do niej. – Rozłóż nogi – krzyknął i nie czekając na jej reakcję, zamachnął się mieczem.
Krzyknęła, zasłaniając głowę dłońmi, ale ostrze z głośnym zgrzytem upadło na łańcuch, z łatwością rozcinając go i przy okazji jej spódnice. Wojownik posłał jej kpiący uśmieszek, dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jej nogach, a potem pobiegł kończyć walkę.
Z wrażenia odebrało jej mowę. Ten smok ją uwolnił. Tak po prostu, rozciął jej łańcuchy. Była równie zaskoczona jego zachowaniem, co rozłoszczona bezczelnością mężczyzny. Nie miała jednak czasu zastanawiać się czemu to zrobił, zerwała się na nogi i już nie patrząc za siebie, pobiegła w gęstwinę. Długo nie mogła znaleźć ścieżki, a poranione nogi wcale nie ułatwiały jej tego zadania. Kiedy więc w końcu trafiła na wąską drużkę, a drzewa zaczęły rozchylać przed nią gałęzie, poczuła się najszczęśliwszą osobą na świecie. Odgłosy walczących i ryki smoków pozostawiła za sobą. Była wolna. Na reszcie, po tylu dniach trwogi. W końcu, znowu jej życie należało tylko do niej.
Cedric nie zamierzał bawić się dalsze przepychanki. Jak każdy smok kochał porządną walkę, jednak ten pojedynek zaczynał już go nużyć. Przeciwnik osłabł tak bardzo, że ledwo trzymał się na nogach. Czas skończyć i pomóc Quinkelowi rozprawić się z resztą.
– Jakieś ostatnie życzenie – rzucił do gada, ale ten, posyłając mu gniewne spojrzenie, plunął krwią pod jego nogi.
– Jesteś głupcem – zawołał. – Nie pokonacie nas wszystkich.
– To się jeszcze okaże – odparł dziarsko lord. – Ciebie w każdym bądź razie z pewnością zabiję. Nie będziesz już więcej niewolił bezbronnych kobiet.
– Bezbronnych? – zakpił wojownik, zerkając przelotnie na miejsce w którym jeszcze chwilę temu siedziała dziewczyna. – Żadna z niej bezbronna niewiasta. To zdradziecka suka, kurellka, jedna z tych, którzy uciekli wam w górach. A ty ją uwolniłeś – zarechotał, nie zdołał jednak już nic więcej powiedzieć, gdyż smok wbił mu w pierś miecz, kończąc jego nędzny żywot.
Lord Geral wyciągnął ostrze z drgającego ciała, potem marszcząc brwi, spojrzał na gęstą linię drzew. To tam pobiegła dziewczyna.
– Niech to szlag – zaklął siarczyście. Uwolnił kurellkę, być może należącą do zgrai Lamisa. Zerknął na niebo. Walka ciągle trwała, chociaż Quinkel i Melir wypychali stopniowo wrogie gady z lasu druidów. Smok podrapał się po brodzie. Mógł wzbić się w powietrze i pomóc przyjaciołom, albo pobiec za dziewczyną. Skrzywił się lekko, w końcu decydując się na drugie rozwiązanie. Nim jednak wbiegł miedzy drzewa, schował miecz do pochwy. Nie był głupi, druidzi nie lubili broni, a on już i tak splamił ich ziemię krwią.
Kobieta zniknęła dokładnie w tym samym miejscu, gdzie druidzi, zakładał więc, że udała się do ich wioski. Ciekaw był tylko, jak kapłani przyjmą tę zdradziecką istotę w swojej osadzie. Zapewne nie powinna liczyć na pozytywne przyjęcie.
Dłuższą chwilę zajęło mu odnalezienie ścieżki. Kręcił się i plątał bez celu, prawie zwątpił, że jest w stanie to zrobić, i wtedy ją zobaczył: delikatnie przygiętą trawę i rozchylone gałęzie. Pobiegł w tamtym kierunku, zastanawiając się jak to możliwe, że ani kapłani, ani tym bardziej dziewczyna nie zostawiali odcisków stóp. On sam ciężko stawiał nogi. Brnął coraz głębiej w las, modląc się w duchu, by ten wątły drogowskaz nagle się nie urwał, pozostawiając go gdzieś pośrodku głuszy.
Mimo tego wszystkiego, pomimo obaw, że robi coś bardzo złego, szedł dalej, a drzewa unosiły przed nim gałęzie, prawie pchając go do przodu i nim się obejrzał dotarł do osady. Zatrzymał się w cieniu wiekowego drzewa, obserwując co dzieje się w wiosce. Na pierwszy rzut oka, panowała cisza. Święte drzewo stało sobie spokojnie, swymi potężnymi konarami roztaczając opiekę nad domostwami czarodziejów.
Cedric zapatrzył się w nie i aż zabrakło mu tchu. Wyglądało bardzo zwyczajnie, ale on wiedział, że to jedno z dwóch magicznych drzew na Siódmym Lądzie. Pierwsze rosło w Starej Puszczy i opiekowały się nim wróżki, drugie, tutaj, w lesie druidów. Każde miało inną moc, i tak jak drzewo wróżek kumulowało dusze i energię świata, tak to tutaj miało leczniczą moc. Woda, która wypływała spod jego korzeni i cienkim strumieniem przepływała przez całą osadę, niosła ukojenie oraz spokój, łagodząc ból, ratując ciało. Gdzie strumień kończył swój bieg, tego nikt nie wiedział, ale też nikt nie miał prawa o tym wiedzieć.
Cedric przyjrzał się kapłanom. Stali przed chatą jednego z druidów, przyglądając się czemuś, co leżało u ich stóp – dziewczyna. Smok zagryzł usta. Kobieta nie ruszała się, może więc była nieprzytomna, raczej nie martwa, do tego żaden z mędrców by nie dopuścił. Z daleka nie rozumiał ich słów, ale widział jak bardzo byli wzburzeni.
– Dobrze – mruknął pod nosem i zdecydował się wyjść. Wyjaśni kapłanom, kim ona jest i że musi zabrać ją do króla.
Nie zdołał jednak zrobić kilku kroków, gdy wyrosła przed nim niewidzialna ściana, a on zderzył się z nią całym ciałem. Moc powaliła go na kolana. Krzyk wydobył się z jego piersi, nim zdołał nad nim zapanować. Druidzi natychmiast spojrzeli w jego kierunku. Całe ciało miał sparaliżowane, drgające w konwulsjach. Mógł tylko czekać, aż ktoś do niego podejdzie i modlić się, by za bardzo nie jęczał.
Szczęściem nie musiał dłużej czekać, a biała głowa druida pochyliła się nad nim, ledwie zdołał się zastanowić co głupiego zrobił. Mędrzec przyglądał się mu badawczo i choć w jego twarzy nie było wrogości, Cedric czuł, że nie jest tu mile widziany.
– Przyniosłeś broń do świętego miejsca – powiedział kapłan, wyjaśniając powód letargu.
Chciał odpowiedzieć, ale język odmawiał mu posłuszeństwa, ledwie mógł mrugać.
– W pobliżu drzewa życia nie może pojawić się żadna broń – ciągnął starzec. O tym już smok zdołał się przekonać. Gdyby mógł zostawiłby miecz, ale jak miał to zrobić, skoro nie czuł rąk?
Mędrzec krytycznym spojrzeniem obrócił jego ciało, a potem kręcąc głową, machnął nad nim ręką i letarg ustąpił. Cedric odetchnął z ulgą. Ostrożnie poruszył stopami i ramionami, potem usiadł.
– Zostaw miecz na ziemi i możesz wejść – powiedział kapłan, ale w jego głosie nie było słychać zadowolenia z tego faktu.
Smok czym prędzej usłuchał, posłusznie drepcząc za starcem. Tak jak przypuszczał druid zaprowadził go do świętego drzewa. Cedric zaś idąc, uważnie rozglądał się po wiosce. Chat uplecionych z cienkich gałązek, uszczelnionych gliną, było ledwie kilkanaście. Wszystkie podobne do siebie i zlewające się z przyrodą.
– Uklęknij – rozkazał kapłan, zatrzymując go pod drzewem. Z bliska kora szlachetnej rośliny lekko błyszczała, jednak nie to wzbudziło podziw smoka, ale woda, wartkim strumieniem wypływająca spod korzeni. Była krystalicznie czysta, lekko połyskliwa, ale nade wszystko cudnie pachniała: świeżością, słońcem, życiem. 
– Podziękuj za szczęśliwą drogę i życie, które otrzymałeś. Możesz również poprosić o pomyślność dla swojego rodu. – Rozkazał kapłan. – Nie wolno ci jednak dotknąć wody. – Pogroził mu.
Nie zamierzał spierać się z druidem, opadł na kolano, dziękując za wolność smoczego królestwa i szczęśliwe życie, prosząc o zdrowie dla ojca i królewskiej rodziny. Kiedy wstał, kapłan nadal przyglądał mu się uważnie.
– Jesteś inny, niż sobie to wyobrażaliśmy, ale widać tak miało być – powiedział, a potem odwrócił się, odchodząc w stronę jednej z chat.
Cedric stał, nie wiedząc co począć. Widział wątłe ciało kobiety ciągle jeszcze leżące na trawie. Chciał podbiec do niej, przerzucić ją przez ramię i wynieść z lasu, ale takie zachowanie raczej nie spodobałoby się starcom. Tym bardziej, że dwóch z nich uklękło przy kurellce, kładąc ręce nad nią i prawdopodobnie uzdrawiając jej rany. Ona zaś nadal miała zamknięte oczy.
– Chłopcze… – druid, który wpuścił go do osady, machał do niego z progu swojej chaty.
Smok niechętnie skierował się w tamtą stronę, w myślach układając jakaś sensowną wymówkę, by odebrać kapłanom dziewkę.
Wnętrze domu mędrca pachniało lasem i prawie tak też wyglądało. Niewielkie palenisko, kilka drewnianych pieńków, służących za siedziska i jedno łoże uplecione z gałązek. Druid usiadł na jednym z pni, gestem zachęcając młodzieńca do zrobienia tego samego.
– Zaproponowałbym ci coś do jedzenia i picia, ale wiem, że się spieszysz – przemówił.
Cedric drgnął zaskoczony. Nie podejrzewał, że zamiary miał aż tak bardzo wypisane na twarzy. Przeczesał nerwowo rude włosy, odrzucając niesforne pasma na plecy.
– Nie chciałem wchodzić do świętego lasu i zakłócać spokoju w osadzie – wyznał. – Jednak ścigam niewiastę, która prawdopodobnie dopuściła się zdrady króla.
Druid skinął głową.
– Tak, tak. Dość niezwykłe z niej dziewczę.
– Niezwykłe?! – prychnął. – Razem z innymi okradała Ariela i knuła przeciwko niemu.
Mędrzec pogłaskał długą brodę.
– Ścieżki życia potrafią być bardzo kręte, mój chłopcze.
– Jak mam to rozumieć? – zaperzył się smok. – Jest niewinna? Siłą zmuszono ją do posłuszeństwa?
– Tego nie powiedziałem. – Druid pochylił się do przodu i łapiąc długi kij, pogrzebał w palenisku.
– Uważam tylko, że nie możesz oceniać jej zbyt pochopnie.
– Być może. – Mężczyzna zmieszał się odrobinę. – Jednak dopóki nie dowiemy się, czy ma coś wspólnego ze zdrajcami, musimy zakładać, że jest zagrożeniem dla króla i jego bliskich.
– Skoro tak uważasz – kapłan sięgnął do kieszeni białej szaty, wyciągając spomiędzy fałd materiału, list. – Oddaj go proszę Arielowi, kiedy będziesz na zamku, wraz z pozdrowieniami od Pademefisa.

środa, 26 listopada 2014

Malos - Rozdział 3_epizod 1


– Proszę, nie rozchodźcie się – wołała, machając rękoma. – Skupcie się jeszcze przez parę minutek. Opowiem wam o miejscu w którym jesteśmy, a potem będziecie mogli pobiegać do woli. – Próbowała ogarnąć gromadkę skrzydlatych pacholąt, ale maluchy miały inne plany. Wolały skakać po kamieniach lub chować się za szczątkami.
– No, już, już, dosyć tych głupot. – Malos z łatwością przekrzyczał radośne wrzaski malców. Anioł stał na jednym z kamieni i grożąc żartobliwie urwisom, zmuszał je do posłuszeństwa. O dziwo, jego metoda bardziej się sprawdzała, niż łagodne przemowy wychowawczyni. – Wszyscy zbiórka koło Santi, inaczej nie będzie lodów po wycieczce! – ryknął z całych sił i chwilę później zwarta gromadka tłoczyła się dookoła nauczycielki.
Kobieta westchnęła. Nie popierała sposobów Malosa, groźbami zwykle niewiele dało się zyskać. Jednak w tym przypadku, musiała przyznać, że szkraby bardziej reagowały na jego stanowczy ton niż na jej subtelne sugestie.
„Niech ci będzie” – mruknęła w myślach, głośno zaś powiedziała:
– Kto mi powie gdzie się znajdujemy? – zapytała.
– W ruinach – krzyknęła jedna z dziewczynek.
Santi skinęła głową.
– Dobrze, a jakie to ruiny?
Wśród dzieci zaoponowało ożywienie. Wszystkie z zapałem podniosły rączki, przekrzykując się jeden przez drugiego. Drobne skrzydełka podrygiwały w tłumie, tworząc barwną tęczę piór.
Najaktywniejszy w gromadce Will, wręcz wyrywał się do odpowiedzi, pokrzykując i próbując zwrócić na siebie uwagę nauczycielki. Santi jednak nie dała się podejść. Znała charakter małego urwisa na tyle, by wiedzieć, że jeśli ulegnie i wywoła go do odpowiedzi, usłyszy coś w stylu : jesteśmy w miejscu gdzie pierwszy anioł puścił bąka i zburzył ład panujący na świecie. O nie, zagrywki tego aniołka znała aż za dobrze.
Kątem oka dostrzegła uśmiechającego się Malosa. Anioł stał ledwie kilka metrów od niej, ale aura która biła dziś od niego przyprawiała ją o drżenie serca. Jak zwykle miał na sobie dżinsy i T-shirt. Dziś była to biała koszulka z napisem: Jesteś światłem mojego życia.
Kiedy zobaczyła go rankiem, z wrażenia aż zaparło jej dech. Nie wiedziała, czy ubrał się tak specjalnie i celowo drażnił ja tym napisem, czy też miał tak luzackie podejście do życia. Teraz uśmiechał się łobuzersko, zadowolony z zakłopotania w które wprawiło ją bezpośrednie zachowanie dzieci.
– Ani, może ty nam powiesz? – Wskazała ręką na dziewczynkę z jasnymi włoskami. Wywołana, zarumieniła się lekko, szybko jednak zaczerpnęła powietrza i wyrecytowała jednym tchem:
– Jesteśmy w ruinach Świątyni Życia. To tu, Najwyższy Bóg powołał do istnienia pierwszego archanioła.
– Dobrze Ani. A kto mi powie, dlaczego świątynia została zburzona? – zapytała i znowu podniósł się las rączek. Oczywiście Will krzyczał najgłośniej. Chłopiec podskakiwał tak wysoko i tak błagalnie na nią spoglądał, że musiała ulec jego urokowi.
– Will? – zapytała, już żałując swojej słabości.
– Widząc, że aniołowie bardziej wolą opalać się na tarasach swoich domów niż pilnować ładu na świecie, Pan zniszczył świątynię – powiedział, uśmiechając się szeroko. Dzieciaki chichotały głośno, a Santi poczuła że się rumieni, nawet Malos wyglądał na rozbawionego. Zmusiła się jednak by zachować spokój, nawet pogroziła malcowi, karcąc go za wypowiedź.
 – Wiesz doskonale, że to nieprawda – upomniała go. – To nieładnie tak wyrażać się o swoich przodkach, dlatego za karę przyjdziesz jutro wcześniej do szkoły i zostaniesz na dodatkowych zajęciach również po lekcjach.
 – Okej – mruknął Will. Chłopiec wyglądał na jeszcze bardziej zadowolonego niż wcześniej i Santi zwątpiła, czy faktycznie wymierzyła mu karę. Prawda była taka, że to ona będzie musiała przyjść wcześniej i przypilnować chłopca przed lekcjami, zadając mu dodatkowe prace, zaś Malos będzie siedział z nim popołudniu. Tak więc kogo ukarała? Niesfornego psotnika, czy dwójkę nauczycieli?
Zmarszczyła brwi, za późno zdając sobie sprawę jak wielki popełniła błąd. Zresztą nie pierwszy w stosunku do Willa.
– Dave, może ty powiesz dlaczego świątynia runęła? – zapytała.
Wywołany aniołek był jednym z najmłodszych w grupie. Był też dobrze zapowiadającym się myślicielem. Bardzo lubił czytać, a lekcje starożytnej historii kochał najbardziej.
– Świątynia runęła po tym jak Lucyfer i inni aniołowie zbuntowali się przeciwko władzy Najwyższego Boga. Michael wraz ze swoją armią zepchnął nieposłuszne zastępy do piekieł, ale świątyni nie udało się uratować ani też odbudować.
– Bardzo dobrze – pochwaliła chłopca. – Ruiny mają nam przypominać zerwaną przysięgę z Bogiem. A teraz... – zawiesiła głos, czekając aż dzieci skupią się na jej słowach. – Macie czas wolny, możecie... – Nie zdążyła jednak skończyć zdania, a już nikogo przy niej nie było. Gromadka rozpierzchła się w jednej chwili, pozostawiając ją i Malosa sam na sam. – Ach! – warknęła pod nosem. – Małe paskudy.
– Nie bądź dla nich zbyt surowa. – Malos wsunął ręce do kieszeni spodni, spoglądając na nią z zagadkowym uśmiechem. Przydługawa grzywka opadła mu na czoło, przysłaniając błękitne oczy.
– Na zbyt wiele im pozwalasz – zbeształa go.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– To tylko dzieci.
– Jeśli teraz nie nauczą się szacunku do starszych i swoich przodków, co z nich wyrośnie?
– Nieskażeni przeszłością aniołowie? – zasugerował, a ona prychnęła w odpowiedzi.
– Łatwo ci mówić. Każdy ma jakąś przeszłość i rodzinę. Jedni lepszą drudzy gorszą, ale czy to znaczy, że mamy zapomnieć kim jesteśmy i od kogo pochodzimy?
Zmarszczył brwi i choć tego nie powiedział, wiedziała że się z nią nie zgadzał.
– Mówię tylko, że błędem jest kształtowanie młodych umysłów na wzór dawnych aniołów. Nie potrzebujemy następnego pokolenia psychopatów, zdrajców i morderców.
Teraz to ona się skrzywiła.
– Nie masz pojęcia o czym mówisz.