wtorek, 26 lipca 2016

Malos - Rozdział 22_epizod 1





Malos biegł korytarzem wskazanym mu przez Abadona cały czas zastanawiając się, czy zmierzają w dobrą stronę. Zdawało mu się, że tunel nie ma końca i choć wyraźnie opadał w dół, ciągnął się w nieskończoność. Nikt się nie odzywał, nikt nie rozmawiał. Tylko stukot  butów i ciężkie oddechy zakłócały mroczną atmosferę. Czworo mężczyzn w absolutnej ciszy zmierzało ku najciemniejszym zakamarkom kopca harpii. Mirra i Tumma dzierżyli pochodnie, ale nawet one z trudem rozświetlały ponure wnętrze.
Malos bynajmniej nie odczuwał żalu, że nie może dostrzec tego, co dzieje się wokół niego. Zauważył, co prawda, że złota podłoga zmieniła się w kamienną, a ściany straciły swój połysk, jednak prawdę mówiąc koncentrował się na zapachu anielskiej posoki. Ten zaś stawał się coraz wyraźniejszy. Był pewien, że to woń krwi Satni krąży w powietrzu i myśl ta doprowadzała go do szaleństwa.
Zdawało mu się, że minęły wieki nim w końcu korytarz się skończył. Stali teraz w owalnym pomieszczeniu przypominającym bardziej przedsionek lub hol. Tumma uniósł wyżej pochodnię, ukazując ciemniejsze miejsca w chropowatej fakturze ścian.
– Co to ? – zapytał szeptem Malos. W nosie kręciło go od metalicznego zapachu i odoru zgnilizny. Ten ostatni stał się na tyle intensywny, że zaczynało go mdlić.
– Wejścia do cel. – Nathaniel dał znak aniołom, by skierowały pochodnie na ziejące pustką dziury. Pomocnicy Abadona zaglądali kolejno do każdej wnęki. Od większości z nich odsuwali się ze wstrętem.
– Pełno tu trupów – stwierdził cierpko Mirra. – Czy te kobiety nie potrafią po sobie sprzątać?
– Gówno mnie to obchodzi, szukajcie Santi! – warknął Malos. Podbiegł do Mirry i wyrwał mu pochodnię z ręki. Zajrzał do pierwszej dziury i cofnął się ze obrzydzeniem. Przy drugiej było jeszcze gorzej. – Boże, niech Santi gdzieś tu będzie – szeptał błagalnie. Za jego plecami aniołowie również szukali dziewczyny, Malos natomiast biegał jak opętany, zaglądając do każdego ciemnego zakamarka.
Nagle Nathaniel syknął.
– Kurwa mać, pier…. – Nim skończył wypowiadać przekleństwo Malos odepchnął go i wskoczył do celi.
– Santi, Satni!... – krzyk utknął chłopakowi w piersi na widok ciała leżącego na podłodze. To była ona, jego ukochana, kobieta dla której chciał zmienić swoje życie. Teraz leżała na podłodze, wijąc się z bólu. Opadł na kolana obok niej . W pierwszej chwili nie wiedział, czy powinien się cieszyć z faktu, że widzi ją żywą, czy wyć z rozpaczy nad jej stanem.
Twarz miała spuchniętą od licznych uderzeń, jedno oko było tak podbite, że z trudem je otwierała. Nos przypominał krwawą miazgę, podobnie wargi i policzki. Reszta ciała prezentowała się jeszcze makabryczniej. Wszędzie krwawe szramy, wystające kości, skrzepy i sińce. Mimo to Santi  żyła, a nawet wyciągnęła ku niemu rękę.
Nie zdołała otworzyć ust, ale dostrzegł w jej spojrzeniu ulgę.
– Nat! – warknął anioł. – Mówiłeś, że nic jej nie będzie, że obietnica Abadona ją ochroni! – Malos ostrożnie dotknął poharatanego policzka ukochanej. W żołądku mu się przewracało na widok ran i krwi. Chciał ją przytulić, ale bał się dotknąć w obawie, że sprawi jej jeszcze większy ból.
Nathaniel przykucnął obok nich. Twarz miał ściągniętą grymasem złości, mimo to, kiedy się odezwał, brzmiał zaskakująco spokojnie:
– Trzymaj się, mała, niedługo będziesz w domu. – Do Malosa zaś rzucił szeptem.
– Nigdy nie mówiłem, że będzie cała i zdrowa, powiedziałem tylko, że nie może umrzeć.
Słysząc słowa anioła dziewczyna zacharczała gwałtownie. Próbowała nawet złapać go nawet za rękę, ale nie miała tyle siły. Malos usiłował ją uspokoić, bezskutecznie, miotała się i bulgotała.
– Weź ją na ręce i chodźmy stąd wreszcie! – ponaglił chłopaka Nat.
– Nie widzisz w jakim jest stanie, jak mam to zrobić?!
– Uwierz mi, bardziej już jej nie zaszkodzisz, no chyba że wolisz poczekać, aż jej oprawczynie wrócą i zajmą się nami wszystkimi.
– Niech przyjdą, zabiję suki, zapłacą mi za to co zrobiły.
– Opanuj się! – zbeształ go Nathaniel. – Tu są tysiące krwiożerczych kobiet, a nas jest tylko garstka. Bierzmy dziewczynę i spadajmy stąd nim się połapią, że ich cenny więzień zniknął.
– Ona krwawi, nie uda się nam – oponował anioł.
 – Nie umrze! – Nathaniel powoli tracił cierpliwość. – Schylił się po dziewczynę, ale Malos go powstrzymał.
– Ja ją wezmę, ty trzymaj miecz w gotowości.
– Bez obaw, na tym znam się jak mało kto. – Nat kiwnął głową na Mirrę i Tummę. – Pójdziecie przodem, Malos zaraz za wami. Ja zamknę pochód. Zachowujemy ciszę, żadnych rozmów ani partyzanckich akcji. Prosto do wyjścia.
– Nie zaczekamy za Abadonem?
– Czekać? – zaśmiał się Mirra. – Chłopie, na jakim ty świecie żyjesz. Na śmierć się nie czeka, to ona przychodzi pierwsza.
Malos pokręcił ze skonsternowaniem głową. Niewiele z tego rozumiał i szczerze mówiąc chyba nawet nie miał ochoty rozumieć. Ponownie dotknął policzka dziewczyny. Spoglądała na niego błagalnie, bezgłośnie błagając o pomoc.
– Zabieram cię do domu – powiedział. Wsunął ręce pod plecy Santi i chociaż jej ciało przeszyły spazmy bólu, przycisnął ją do siebie. Ostrożnie wstał. – Wiem, że śmierdzę, ale wierz mi, była to konieczność, by się tu dostać.
– Dość tych pogaduszek, spadamy. – Ponaglił ich Nat. Wojownik czekał, aż młody anioł wyjdzie z celi. Tumma i Mirra pognali przodem.
Malos zagryzał nerwowo wargi. Z każdym kolejnym krokiem Santi jęczała coraz mocniej. Jej wargi zsiniały, a oddech stał się urywany. Cierpiała, rozrywana kolejnymi spazmami bólu, z jej ran krew kapała na podłogę.
– Szybciej – ponaglił go Nat. Pędzili korytarzem na tyle szybko, na ile pozwalał im stan rannej. Opuściwszy lochy ponownie zagłębili się w labirynt tuneli mieszkalnych. Szczęściem pomocnicy Abadona pamiętali drogę. – Już niedaleko. Tam za zakrętem powinno być wyjście z kopca.
Malos milczał, ze zdenerwowania gryzł wargi do krwi. Raz po raz zerkał na dziewczynę, upewniając się, czy jeszcze żyje. Najbardziej obawiał się, że cały ich trud pójdzie na marne i Santi umrze w jego ramionach, lub, co gorsza, harpie rozszarpią ich na strzępy.
W kopcu wrzało, jazgot niósł się echem po korytarzach. Aniołowie zatrzymali się gwałtownie.
– Idą po nas – wychrypiał Malos. – To koniec.
– Nie – Nathaniel również uważnie nasłuchiwał. – Odgłosy walki, ale gdzieś wewnątrz fortecy.
– Abadon obiecał dać zajęcie harpiom, widać jego plan się powiódł – szepnął Tumma. Anioł znalazł już przejście i przytrzymywał ręką drzwi, czekając, aż reszta drużyny opuści kopiec.
– Walczą miedzy sobą? – Malos zwrócił się do skrzydlatego. Ostrożnie wsunął się w wąskie przejście. Jeszcze jeden krok i opuszczą domostwo harpii.
– Tak myślę – skwitował Tumma. – Zapytaj siewcę, niech ci powie, co wykombinował.
Malos gdzieś miał pomysły żniwiarza, pragnął jedynie znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Zapomnieć, że ta przeklęta historia w ogóle miała miejsce. Tymczasem ledwo zdołali opuścić fortecę, jak natknęli się na Abadona. Anioł śmierci siedział na kamieniu i palił papierosa.
– Nareszcie – rzucił niskim głosem. – Zaczynało mi się nudzić.
– Miałeś nam pomóc! – syknął Malos. – Taki z ciebie przyjaciel?!
– A nie pomogłem? – Abadon rzucił peta na ziemię. – Zorganizowałem zajęcie dziwkom, by nie interesowały się wami. Niby dlaczego udało się wam wyjść z nią z lochów? – Śmierć wskazała ręką na Santi. – Powinniście mi podziękować.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Twierdza Wspomnień - Rozdział 28_epizod 2



Cedric gnał do domu na złamanie karku. Myślał tylko o tym, by znowu zobaczyć Gerenisse, wziąć ją w ramiona, poczuć smak ust, wplątać place w jej jasne włosy. Tych kilka dni z dala od niej omal nie wpędziły go w szaleństwo. Wolał nie zastanawiać się nad tym, jak zachowywał się w Farrander, a szczególnie, co władca mógł sobie o nim pomyśleć.
Ariel i tak wykazał wiele dobrej woli. Nie zażądał, by Cedric przywiózł do niego kobietę i wtrącił ją do lochów, tylko kazał mu przemyśleć swoją sytuację. Rozmowa z monarchą nie należała do przyjemnych i nie przyniosła efektów jakich smok oczekiwał, mimo to odczuł ulgę, że Gerenisse nadal mogła przebywać pod jego dachem. Król, co prawda, nakazał wyciągnięcie z dziewczyny wszelkich informacji potrzebnych do schwytania jej brata, nie postanowił jednak nic więcej o dalszym losie kurellki.
Wylatując z Farrander Cedric poprosił monarchę o łaskę dla swej ukochanej. Nie otrzymał odpowiedzi, król życzył mu pomyślnych wiatrów i nic ponadto.
Co mógł w takiej sytuacji zrobić? Nic. Przyjąć, że Ariel jeszcze rozważy sprawę, samemu zaś udać się do domu. Żałował tylko, że pędząc do Gelar nie zapomniał rozmówić się z Melirem. Ufał jednak, że przyjaciel dotrzyma słowa i wstawi się za nim przed obliczem władcy.
Lot do domu był krótki, a biorąc pod uwagę, że gnał ile sił w skrzydłach, pokonał trasę z Farrander do rodzinnej twierdzy w zaskakująco krótkim czasie. Uczucie ulgi i szczęścia, jakiego doznał na widok ukochanych murów było wprost oszałamiające.
Lądując na dziedzińcu myślał tylko o tym, by wziąć Gerenisse w ramiona, zanieść ją do sypialni, a następnie kochać do utraty tchu. Czas na rozmowę o sprawach gospodarczych przyjdzie później.
Tymczasem, ku jego zaskoczeniu to właśnie Nimra wybiegł mu na powitanie. Towarzyszyło mu kilkoro wojowników. Z poważnych min swoich ludzi od razu wyczytał, że doszło do jakiejś tragedii.
– Co się do cholery stało? – Słowa wyszły z jego ust nim ktokolwiek zdołał się odezwać. Przybrał już ludzką postać i teraz stojąc na brukowanym dziedzińcu gromił podwładnych spojrzeniem. Wspaniały nastrój uleciał bezpowrotnie.
– Gerenisse zniknęła. – Nimra wyrzucił z siebie jednym tchem. Smok  nie zamierzał owijać w bawełnę, czas na pozytywne rozwiązania upłynął dawno temu. Kilka dni temu obiecał hrabiemu pilnować dziewki i zawiódł. Na próżno przetrząsnął cały zamek i przyległe do niego budynki, wysłał ludzi na przeszukiwanie okolicy. Nic, żadnych śladów, zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Aż do tej chwili nie miał pojęcia jak to się stało. Dosłownie rozpłynęła się w powietrzu, gdyby nie wiedział lepiej, pomyślałby, że to jakieś czary. Tajemnicze zniknięcie ukochanej lorda wprawiło wszystkich mieszkańców w popłoch i tylko jedna osoba zdawała się cieszyć z zaistniałej sytuacji – Bursa – i to właśnie ją podejrzewał w pierwszej kolejności. Mimo braku dowodów, tylko ona jedna miała powód, by usunąć kochankę pana z Gelar.
Z twarzy hrabiego na jedną krótką chwilę odpłynęły wszelkie kolory, zaraz jednak błyski ognia rozpaliły jego skórę do czerwoności. Gęste smugi ognia rozgrzały powietrze wokół mężczyzny, włosy stały się intensywniej rude, pierwsze łuski ozdobiły ciało.
– Pilnowaliśmy jej dzień i noc, nie opuściła dobrowolnie zamku, za to mogę zaręczyć. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zniknęła z naszych oczu, to musiała być jakaś magiczna sztuczka, inaczej nie umiem tego wytłumaczyć. – Nimra paplał bez ładu i składu, chcąc ułagodzić pana, który wyraźnie drgał na krawędzi przemiany. Widać jednak, że w ostatnich słowach lord usłyszał coś, co go zastanowiło, gdyż jego oddech się uspokoił, a spojrzenie straciło ognistą poświatę. Wyraz twarzy pozostał jednak poważny.
– Urok powiadasz? – warkot wydobył się z piersi smoka. – Ktoś był przy tym jak zniknęła?
Nimra zamrugał zaskoczony. Nie bardzo rozumiał słowa pana. Jak niby mieli widzieć zniknięcie niewiasty. Z tymi czarami tak tylko wyskoczył. Nie wierzył w podobne bzdury. Ludzie nie wyparowują od tak sobie, no chyba żeby ich potraktować smoczym płomieniem. Szczęściem nic podobnego nie stwierdził.
– Nie, panie. – Podrapał się po brodzie. – Straże pilnowały bram, nie mogła niezauważona wyjść poza mury, służki też miały na nią baczenie.
– A Bursa?! – warknął smok. – Też otoczyła ją opieką?! – Warkot świadczył, że smok ciągle grasował pod skórą mężczyzny, domagając się krwi.
Cedric nie słuchał już wyjaśnień podwładnego, ruszył ku zamkowi, a orszak wojowników podążył za nim.
– Miała trzymać się z daleka od Gen. Zabiję ją, jeśli tylko spróbowała coś zrobić mojej narzeczonej. – W myślach przeklinał i złorzeczył. Nie powinien był opuszczać Gelar ani tym bardziej zostawiać dziewczyny. Smoczyca przechytrzyła go. Wywiodła w pole, mimo przysięgi dopięła swego, a on jak ostatni głupiec pozwolił jej na to.
– Też o niej pomyślałem – Nimra dysząc usiłował dotrzymać kroku panu. – Kiedy po przeszukaniu okolicy lady się nie odnalazła, stwierdziłem, że tylko Bursa mogła mieć coś wspólnego z jej zniknięciem. Z tego też powodu zająłem się staruchą odpowiednio.
Cedric zatrzymał się tak gwałtownie, że młody smok prawie wpadł na niego.
– Co masz na myśli mówiąc, że zająłeś się nią odpowiednio? – Na twarzy lorda odmalowało się zdziwienie.
Nimra chrząknął. Nie wiedział, czy dobrze postąpił, biorąc jednak pod uwagę, że nikt w zamku nie darzył staruchy sympatią, uznał to za swój obowiązek.
– Zamknąłem ją pod kluczem... Siedzi w lochu, czeka na twój powrót i osąd – powiedział stanowczo. Był dumny z tego, że udało się mu obezwładnić wiedźmę. Starucha szarpała się i wyrywała, pluła na niego ogniem i tylko dzięki wrodzonej zwinności i młodemu wiekowi, zdołał uniknąć poparzenia. Musiał ją związać i zakneblować metalową opaską, nim w końcu zdołał zaciągnąć do piwnicy.
– Zamknąłeś Bursę w lochach? – Na twarzy Cedrica zagościło zdumienie. Stojący obok niego wojownicy również z niedowierzaniem słuchali słów zarządy.
– Tak, tylko ona nie darzyła sympatią panienki i tylko ona jedna chodziła radosna podczas gdy reszta mieszkańców w panice przetrząsała Gelar i okolice.
Cedric ponownie pokiwał głową z uznaniem.
– Jestem pod wrażeniem, dobrze zrobiłeś. – Pochwalił podwładnego. Zaskoczyło go, że chłopak znalazł w sobie tyle odwagi, by uwięzić smoczycę. – Kiedy Gen zniknęła? Jakie ślady prowadzą do staruchy? – Lord podjął wędrówkę, tym razem kierując się ku piwnicom a nie komnatom mieszkalnym.
– Lady nie ma od dobrych trzech dni. – Zarządca z wielkim zapałem zaczął streszczać, co się działo w czasie nieobecności pana na zamku. – Służki powiadomiły mnie, że panienka Gen nie przyszła na dwa posiłki i nie mogą jej nigdzie znaleźć. Natychmiast zarządziłem akcję poszukiwawczą... – Przerwał, zastanawiając się, czy aby nie przesadził. W końcu szukał dziewczyny w pojedynkę, a potem z Darenem, dopiero kiedy nie natrafił na żaden ślad, podniósł alarm.
– Gdzie widziano ostatni raz Gen? – dociekał Lord. Mężczyźni zeszli już do podziemi, nieliczne pochodnie oświetlały im drogę w miejscu, gdzie zapach stęchlizny mieszał się z wonią kurzu. Cedric nie musiał pytać, gdzie jego protegowany zamknął smoczycę, krzyki i przekleństwa staruchy były słyszane z daleka. Idąc za wrzaskami, zastanawiał się, czy starczy mu sił, by nie zabić suki. Na wszelki wypadek ostrzegł towarzyszy. – Jeśli stracę nad sobą panowanie, wyciągnijcie mnie na zewnątrz, ale tylko wtedy, gdy nie uda mi się wyciągnąć z niej prawdy. W innym przypadku nie interweniujcie.
Nimra zerknął na towarzyszącym mu wojowników, sprawdzając jak przyjęli słowa pana, ale ci nie zareagowali w żaden sposób na tak jawną deklarację mordu.
Cela w której siedziała Bursa należała do najobskurniejszych w całym Gelar. Stare kraty kleiły się od brudu i wilgoci. Słaba cyrkulacja powietrza zaś powodowała, że wewnątrz śmierdziało nieznośnie. Z tego też powodu ta komórka pozostawała pusta przez stulecia. Nawet kiedy Tanis kazał wynieść meble i bibeloty zmarłej żony, nikt nawet nie pomyślał o złożeniu jej do tego pomieszczenia.
Teraz przebywała w nim Bursa. Starucha tłukła się po celi niczym oszalałe zwierze. Szarpała kraty, kopała ściany i wygrażała pięścią niewidzialnym wrogom. Na widok Cedrica i towarzyszących mu ludzi bynajmniej nie straciła rezonu. Przeciwnie, zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej.
– Patrzcie, patrzcie kto wrócił? Jaśnie pan, znawca kurew. – Starucha syczała, nic sobie nie robiąc z tego czy słowa, którymi tak lekko szafowała nie obrócą się przypadkiem przeciwko niej. Kobieta wyglądała fatalnie. Miała na sobie szarą suknię, brudną i poplamioną w wielu miejscach. Jej włosy sterczały wokół głowy niczym źdźbła słomy. Zdawała się tym jednak nie przejmować, podobnie jak brudnymi dłońmi i twarzą. Pragnienie śmierci błyszczące w jej oczach podsycał smoczy ogień. – I jego pomocnik, bękart wpychający kobiety do lochu. Och, zapłacisz mi gagatku za to upokorzenie. – Starucha pogroziła młodemu zarządy pięścią. – Wszyscy mi zapłacicie.
Cedric zatrzymał się przed kratą, a jego ludzie tuż za nim. Nimra bez słowa stanął u boku pana. Po tym jak zawlókł smoczycę do celi, jak zmierzył się z jej ognistą naturą i wygrał, wrzaski baby już nie robiły na nim wrażenie. Już się jej nie bał.
– Gdzie jest Gerenisse? – Lord Cedric przemówił donośnym głosem, przesyconym gniewem. Nie bawił się w uprzejmości i choć jego dłonie zwisały swobodnie wokół ciała, były zaciśnięte w pięści, ciało zaś napięte, gotowe do ataku.
– Pewnie pręży cycki w jakiejś podrzędnej gospodzie.
Pod skórą smoka przemknął ogień, a powietrze w piwnicach w jednej chwili rozgrzało się od jego rozwścieczonego oddechu.
– Co jej zrobiłaś?! – warknął.
Starucha milczała dłuższą chwilę, analizując w myślach, co odpowiedzieć. Bawiła się wyśmienicie i zamierzała rozkoszować się każdą sekundą tego pięknego spotkania.
– Pytasz, co jej zrobiłam? – zaśmiała się szyderczo. – Powiem ci, co jej zrobiłam... – Przerwała na chwilę, zrobiła również jeden krok w stronę krat. – Nic, zupełnie nic. Zmusiłeś mnie do tego, a ja nie łamię słowa. Nawet danego takiemu bękartowi jak ty. – Splunęła z obrzydzeniem na podłogę. Uśmiech nie schodził z jej warg.
– Nie wierzę ci! Każde twoje słowo jest kłamstwem. Bądź jednak pewna, że ja poznam prawdę, a wtedy odpowiesz za wszystko. Za Gerenisse i moją matkę. Nie jestem jak mój ojciec, nie dam się oszukać.
– Twoją matkę? – Głuche prychnięcie wydobyło się z warg smoczycy. – Powiem ci coś o twojej matce. Nie była żadnym przeciwnikiem. Słaba, krucha, stanowiła zaprzeczenie tego, czym powinna być smoczyca. Bawiłam się nią jak kot myszką, a Tanis wierzył w każde moje słowo. Stary głupiec. Niczym się od niego nie różnisz.
 – Nimra, otwórz kratę! – Głos Cedrica stał się jeszcze niższy. Twarz i szyja hrabiego pokryły się już łuskami, źrenice zastąpiły pionowe kreski. Smok wypłynął na powierzchnię gotowy wziąć sprawy w swoje ręce. Powietrze wokół lorda zaczęło gęstnieć. Lochy były zbyt małe na pełną przemianę, było jednak wątpliwe, czy w tym stanie ducha dbał o kilka kamieni, które mogłyby ucierpieć jeśli bestia wpadnie w szał.
Zarządca przełknął nerwowo ślinę, odruchowo też  spojrzał na wojowników stojących za Cedricem. Wszyscy bez wyjątku trzymali dłonie na mieczach. Wszyscy też cofnęli się kilka metrów poza zasięg jego rąk.
– Nie. – Młody chłopak przełknął nerwowo ślinę. Serce waliło mu jak oszalałe. Nigdy dotąd nie sprzeciwił się panu. I chociaż wybrał sobie najgorszy moment na pokazanie twardego charakteru, wierzył, że dobrze postępuje. – Jutro, pojutrze, w każdej innej chwili, zrobię co każesz. Jednak nie dziś. Ona tego chce. Usiłuje cię sprowokować, wykorzystać do swoich celów. Nie dopuszczę do tego.
– Nic jej nie zrobię, może tylko trochę przysmażę! – Zwierzęcy warkot wydobył się z piersi lorda. Cedric zbliżył się już do krat i zacisnął na nich ręce. – Łaknę jej krwi i może jak zakosztuję jej strachu, poczuję się lepiej.
Bursa w pierwszej chwili nie uwierzyła w wybuch gniewu hrabiego Gelar, sądziła, że mężczyzna ją zwodzi, oszukuje. Widząc jednak łuski pokrywające jego twarz, doświadczając gorącego oddechu po raz pierwszy ogarnęły ją wątpliwości. Chwilę później, kiedy Cedric złapał za kraty, odskoczyła do tyłu, a zimny pot pokrył jej skórę. Dotąd brała młodego pana za tchórza niezdolnego do walki, bawidamka chełpiącego się udziałem w jednej bitwie. Dziś zrozumiała jak bardzo go nie doceniła.
– Nie możesz... – zaczęła nieco skrzekliwym tonem. – Jestem twoim więźniem, nie stawiam oporu, a ty nie udowodniłeś mi winy, nie możesz mnie zabić. Co powie król?
– Myślisz, że mnie to obchodzi!? Sądzisz, że lękam się gniewu władcy?! – Ryk Cedrica na moment wstrząsnął murami zamku. – Ty nie przejmowałaś się moimi uczuciami, odbierając mi Gen, nie przejmowałaś się moimi rodzicami, niszcząc ich małżeństwo. Dlaczego zatem ja mam okazać ci miłosierdzie? Nie, dziwko, tu i teraz dostaniesz to, na co sobie zasłużyłaś. Spłoniesz i nikt po tobie nie zapłacze.
Szczęka Bursy drgała nerwowo, szukała spojrzeniem wsparcia u wojowników, nikt jednak nie zamierzał stanąć po jej stronie.
– Nimra, otwórz tę pieprzoną kratę, albo sam wyrwę ją z zawiasów!
– Poczekaj! – Smoczyca wyciągnęła przed siebie dłonie. Plecami przywierała do ściany, a w jej spojrzeniu po raz pierwszy widać było szczere przerażenie. – Jeśli zrobisz mi krzywdę, nie dowiesz się, co się przydarzyło kurellce.
– Nagle przyszła ci ochota na zwierzenia?! – grzmiał smok. – Twierdziłaś, że nic jej nie zrobiłaś?
– Tak, tak – kobieta łapała szybko powietrze. – To prawda, nie dotknęłam jej, przysięgałam. Byli jednak inni, którym zależało na dziewczynie. Chcieli ją mieć. Właśnie ją. To oni, to wszystko ich wina, zabrali ją. – Zapewne gdyby nie strach przed śmiercią, nigdy nie przyznałaby się do udziału w spisku.
Cedric potrząsnął kratą. Stare pręty zaskrzypiały ostrzegawczo, z sufitu posypało się trochę ty tynku.
– Mam ochotę cię zabić! – wycharczał.
– Zdradziecka suka! – dodał Nimra. – Od razu wiedziałem, że wykorzystałaś, tego przeklętego kupca. Gadaj, jakim sposobem wywiózł lady z zamku?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ja tylko wskazałam im zapomniane przejście. Zniknęli wśród kamieni i tyle ich widziałam.
– Bzdura! Wartownicy z wież by ich dostrzegli. – zirytował się zarządca. Chciał coś jeszcze dodać, ale Cedric złapał go za ramię i ścisnął boleśnie.
Z twarzy hrabiego uleciał krwiożerczy zapał, oczy na powrót stały się brązowe, łuski zniknęły stając się tylko wspomnieniem furii.
– Jaki kupiec? Skąd przybył? Jak wyglądał? Miał może jasne włosy? Gładką cerę? Smukłą budowę?
Nimra zamrugał zaskoczony. Dłuższą chwilę zerkał na pana nie pojmując, co się stało. Jeszcze chwilę temu miał przed sobą rozwścieczonego smoka, gotowego zburzyć Gelar by pomścić utratę ukochanej. Teraz zaś patrzył na dobrze wychowanego lorda, chłodno obmyślającego strategię odbicia narzeczonej i tylko niższy ton głosu świadczył, że gniew ciągle gdzieś drzemał pod jego skórą.
Bursa wyglądała na niemniej zdziwioną. Lękała się mężczyzny, który bez skrupułów chciał pozbawić ją życia, a tymczasem on zamiast wypuszczać w jej kierunku płomienie, poprawiał zapięcia kaftana. Ocalała, choć jeszcze nie wiedziała na jak długo.
– Wiedziałeś panie o handlarzu? – Młody smok coraz mniej rozumiał.
– Nie! – zbeształ go hrabia. – Gadaj, czy był wysoki, szczupły, o delikatnych rysach, a jego włosy miały taką samą barwę jak Gerenisse?
– Tak i nie. – Chłopak zmieszał się jeszcze mocniej. – Faktycznie był wysoki i nieco filigranowy, miał też jasne włosy. Jego twarz jednak… Cóż nie należała do najładniejszych. Jeden policzek miał pokiereszowany, jakby zapadnięty do środka. Nosił gęsty zarost, usiłując zakryć deformację. Raczej nie nazwałbym go pięknym, choć i tak wyglądał o niebo lepiej niż jego kompan. Ten to miał facjatę szpetną jakich mało.
Z piersi Cedrica wydobył się głuchy syk.
– Cholera, to nie on. Skurwiel powinien być piękny i wymuskany niczym elficki książę.
– Kto? – dociekał Nimra nic już nie pojmując. Stojący wokół wojownicy również zerkali z zaciekawieniem.
– Lamis, do kurwy nędzy. Przeklęty brat Gerenisse.