czwartek, 17 grudnia 2015

Malos - Rozdział 17_epizod 2



Wylądowali na dachu budynku tak cicho, że nawet gołębie nie obudziły się z wieczornego snu. Nathaniel odstawił Malosa i podszedł do krawędzi dachu. Spojrzał w dół na ulicę pod nimi, sprawdzając jak wiele osób kręci się w pobliżu. Zgodnie z jego podejrzeniami nikogo nie dostrzegł, ale też okolica była wyjątkowo paskudna. Miejsce, do którego żaden porządny człowiek nie zapuści się po zmroku, a już z pewnością nie przyjdzie tu nieuzbrojony. Matki trzymały tu dzieci pod kluczem, jeśli były wystarczająco trzeźwe, by się nimi interesować. Nikt posiadający, choć odrobinę grosza przy duszy, nie wprowadziłby się do obskurnych mieszkań zasiedlonych przez szczury i inne robactwo. O pijakach i narkomanach nie wspominając.
W jednej z kamienic pod nimi ukryły się harpie. Nic dziwnego, że mieli taki problem z wytropieniem kobiet. W powietrzu unosił się brzydki zapach szczyn i innych fekaliów uzupełniany odorem alkoholu. Stęchlizna i bród były najsłodszymi z woni, jakie można było tu wyczuć.
– Widzisz coś? – Malos stanął obok Nathaniela, podobnie jak on wpatrując się w obskurne dzielnice w dole.
Nat pokręcił głową.
– Zadekowały się w mieszkaniu, czy piwnicy? – dociekał Malos.
– Nie wiem, ale stawiam na piwnicę. – Nat wskazał na budynek z czerwonej cegły. Większość okien w nim zabito dechami lub oklejono gazetami. Całe szyby zamalowano farbą olejną. Na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić, czy kamienica jest opuszczona, czy to jej mieszkańcy tak bardzo stronili od żywych.
– Nie wygląda zachęcająco – mruknął Malos, a Nat tylko skinął głową.
– Ja bym powiedział, że wygląda na pułapkę.
– Tak myślisz? – Malos drgnął i raz jeszcze zerknął na zdewastowany budynek.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. – Wojownik z pewnością coś  by jeszcze dodał, gdyby nie ledwie zauważalny ruch na dachu po drugiej stronie ulicy. Pod osłoną nocy, sześć postaci wylądowało na płaskim dachu. Ich widok sprawił, że Malosowi ugięły się kolana, a serce zabiło mocniej.
– Harpie – syknął do Nathaniela, odruchowo też łapiąc za miecz, który dostał do obrony.
– Spokojnie… – Głos starszego anioła pozostał niewzruszony. – Przyjrzyj się uważniej, to nie wrogowie, tylko wsparcie. I nie są same.
Malos mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Nie spuszczając wzroku z przybyłych, starał się  zapamiętać ich twarze, na wypadek, gdyby musiał z nimi walczyć. Pięć kobiet miało włosy w różnych odcieniach miedzi i złota. Jedne dłuższe, związane w kitę, inne zupełnie krótkie, postrzępione. Wszystkie bez wyjątku miały bojowe pancerze i długie miecze przyczepione do bioder.
– Szykują się do walki – stwierdził, nagle dostrzegając coś, co mu umknęło. Kobiet było pięć, a przecież widział, sześć lądujących postaci. Przeszukał wzrokiem dach, wypatrując ostatniej harpii i ku jego zdziwieniu nie znalazł jej. Zamiast tego dostrzel anioła, nonszalancko opartego o komin. Mężczyzna miał skrzydła czarne jak noc, przez co idealnie wtapiał się w mrok. Malos nie widział wyraźnie jego twarzy, czuł jednak, że nieznajomy wojownik nie spuszcza wzroku z kobiet.
– To Abadon – wyjaśnił spokojnie Nathaniel, jakby odczytując wątpliwości przyjaciela.
– Aba... – anioł z trudem przełknął ślinę. Słyszał to imię, a jakże. Kto by nie słyszał o legendarnym Abadonie, siewcy śmierci. Jako dziecko wysłuchał wielu krwawych opowieści o istocie, którą Bóg stworzył tylko w jednym konkretnym celu – by zadawała śmierć. – Co on tu robi? – wychrypiał, nie spuszczając wzroku z mrocznego zabójcy.
– Zakładam, że Michael przysłał go nam do pomocy, albo raczej do nadzorowania tych tutaj. – Nat wskazał głową na harpie.
– Od kiedy to dziwki Lucyfera nam pomagają?
– Nie pomagają, przyszły tu przypilnować swoich spraw. – Nathaniel nie wydawał się zaniepokojony przybyciem harpii. – Michael był w odwiedzinach u ich królowej. Widać dobili targu i władczyni przysłała swoje wojowniczy, by zajęły się zdrajczyniami.
– Nie podoba mi się to – mruknął Malos. – Co zrobimy, jeśli się zbuntują i przyłączą do tych, na które chcemy zapolować albo ostrzegą je przed nami?
– To całkiem możliwe i dlatego jest z nimi Abadon. Będzie miał na nie oko, a w razie oznak buntu, zabije.
Malos pokręcił głową. Teoretycznie odpowiedź Nathaniela powinna go uspokoić. Wierzył przyjacielowi i kiedy ten zapewniał go, że sytuacja jest pod kontrolą, powinien odpuścić. Coś mu jednak mówiło, że los ma dla nich coś jeszcze w zanadrzu. I to coś miało bardzo ostre zęby.
– Kiedy wejdziemy do środka? – zapytał po dłuższej chwili, nie mogąc znieść dziwnego napięcia. Kobiety na sąsiednim dachu. Usiadły jak gdyby nigdy nic na gzymsie i ze spuszczonymi nogami zerkały w dół. Czarne stroje i napięte rysy twarzy nadawały im wygląd gargulców, choć w porównaniu z nimi były, jak śmiercionośna zaraza.
Gargulce lubiły ludzi, lubiły podglądać ich życie, rozkoszować się radością malującą na twarzach. Brzydkie i odrażające kamienne stwory miały w sobie więcej ludzkich uczuć niż setka harpii.
Abadon w dalszym ciągu podpierał stary komin, ale łagodne falowanie jego skrzydeł podpowiadało, że coś się w nim zmieniło, jakaś moc pulsowała w końcówkach piór, sprawiając, że powietrze na dachu jakby zgęstniało.
– Co on robi? – zapytał szeptem Malos, mając nadzieję, że nie wyjdzie przed Natem na głupca.
– Szuka energii życiowej – odpowiedź, której udzielił anioł, sprawiła, że chłopak aż otworzył usta ze zdziwienia.
– Potrafi to zrobić?
– Jest dawcą śmierci. – Nat wzruszył ramionami. – Wyczuje każdą istotę zarówno tę żywą, jak i martwą. W tej chwili sprawdza ile osób jest w kamienicy.
– Potrafi odróżnić człowieka od harpii?
– Nie wiem, nigdy go o to nie pytałem, wiem jednak, że wyczuwa, kiedy żywi zapadają w sen, a ich dusze udają się na wędrówkę po graniach podświadomości.
– O kurcze. – Podziw odmalował się na twarzy Malosa. Raz jeszcze zerknął w kierunku mrocznego anioła, zastanawiając się jak wielką mocą dysponował ten wojownik. W tej samej chwili siewca śmierci poruszył się, skłaniając lekko głową. W następnej sekundzie harpie zeskoczyły z dachu, a malutkie skrzydełka gładko wyskoczyły z ich pleców. Kobiety bezszelestnie wylądowały na chodniku.
– Idziemy – rzucił Nat. – Zaczęło się.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 22_epizod 2



Chwycił ją gdy wchodziła do sieni. Bez słowa przyciągnął do siebie i wycisnął na jej ustach gorący pocałunek, a potem nie zważając na jej protesty i uśmiechy strażników, powlókł w głąb zamku.
– Oszalałeś?! – prychnęła, szybko łapiąc powietrze. Nie odpowiedział, nadal szedł przed siebie i pogwizdując pod nosem prowadził ją ku korytarzom. Służący, robotnicy i mieszkańcy zamku, mijali ich, pozdrawiając, dostrzegając tylko dwójkę zauroczonych sobą ludzi. Cedric przystanął przed ciężkimi brązowymi drzwiami, chwycił za klamkę i ledwie przelotnie oglądając się na boki, wepchnął Gerenisse do pomieszczenia. Sam niezwłocznie zatrzasnął za sobą drzwi. Uśmiech zadowolenia natychmiast też zniknął z jego twarzy.
– Co się dzieje? – zapytała. Ciągle jeszcze łapała oddech po szybkim marszu. Nie uszło jednak jej uwadze, że znajdowali się w bibliotece. Jedynym pomieszczeniu, którego dotąd nie oglądała. Cedric zmarszczył brwi. Oparł się plecami o drzwi i w zamyśleniu wpatrywał się w kobietę.
– Chyba mamy duży problem – powoli wypowiadał każde słowo.
– Nie znalazłeś dziennika – jęknęła zawiedziona. Smok pokręcił głową, a rudobrązowe włosy rozsypały się na jego ramionach.
– Nikt z robotników ani tym bardziej strażników nie widział księgi. – Cedric starał się panować nad sobą, ale jego zachrypnięty głos zdradzał jak bardzo był wzburzony. Pamiętnik stanowił jego jedyny łącznik z matką, z przeszłością. Zniknięcie księgi oznaczało pogrzebanie sekretów na zawsze.
– Żadna ze służek również nie natknęła się na dziennik – sapnęła zniechęcona. – Co nam zatem zostaje? – Wbiła spojrzenie w przystojną twarz smoka.
– Bursa – jęknęli równocześnie.
– Już się cieszę – mruknął, otrząsając się z obrzydzeniem.
– Jak to zrobimy? – Zaczęła krążyć po izbie, myśląc gorączkowo jak rozwiązać ich problem, bo to, że stara smoczyca stanowiła ogromny problem, było więcej niż pewne.
– Jest bardzo sprytna – mruknął. – Ma oczy dookoła głowy. Wszystko widzi i wszystko wie. Wielu służących jest na jej usługach.
– Donoszą jej? – Gerenisse drgnęła zaskoczona. Tego się nie spodziewała. Lubiła dziewki pracujące w kuchni. Młode służki i chłopców stajennych. Wszyscy oni zdawali się jej bardzo mili i życzliwi. Nie mogła uwierzyć, że robili za uszy Bursy.
– Trudno jest przetrwać pod rządami Bursy, jeśli nie jesteś jej posłuszny – Cedric nie miał wątpliwości, dlaczego tak wielu donosiło smoczycy.
– Zatem nic nie możemy zrobić – jęknęła, załamując ręce. – Gdziekolwiek pójdziemy, ona się o tym dowie. Pewnie nawet nie zdołamy zbliżyć się do jej komnaty bez wszczynania alarmu.
– Bez obaw. – Na twarzy mężczyzny pojawił się zagadkowy uśmiech. – Nie musimy iść oficjalną drogą.
Zatrzymała się w pół kroku. Mrużąc oczy, oparła dłonie na biodrach. Lord minę miał jak psotny chłopiec.
– Co masz na myśli? Gdzie ona śpi? W skalnej grocie? Jamie pod zamkiem? – Jeśli chodziło o staruchę wszystko było możliwe. Żadna ewentualność by jej nie zdziwiła.
– Kiedyś też tak myślałem – prychnął. – Bursa zajmuje komnatę we wschodnim skrzydle. Mieszka tam większość służących i giermków. Jak już mówiłem, do jej izby można dostać się na kilka sposobów.
– Jest jakieś tajne przejście? – Zaciekawienie odbiło się w oczach dziewczyny.
Lord skinął głową.
– To stare zamczysko, sporo tu kryjówek i zakamarków. Jako dziecko uwielbiłem je wyszukiwać. Zwiedzałem twierdzę, rysowałem plany tajnych korytarzy.
– Do jej komnaty również jakiś prowadzi? – Gerenisse zatarła ręce. Już się cieszyła na myśl o przejrzeniu skarbów, które zgromadziła smoczyca.
– Tak, jest korytarz. Wejście znajduje się w lochu, korytarz ciągnie się przez dwa piętra, ale prowadzi bezpośrednio do niej. – Cedric nie miał tak uradowanej miny jak dziewczyna.
Kurellka podeszła do niego, dotknęła dłońmi jego torsu. Serce mężczyzny natychmiast mocniej zabiło. Uśmiechnęła się leciutko. Potężne ramiona otoczyły ją w pasie i przyciągnęły bliżej. Głuchy warkot wydobył się z piersi lorda.
– Nie wyglądasz na zachwyconego tym pomysłem – mruknęła, dotykając ustami jego warg. Gorący pocałunek sprawił, że ciało Cedrica stanęło w płomieniach. Ogień przesunął się pod skórą, ogrzewając ją. Bestia obudziła się, mrucząc z zadowolenia.
– Rozpraszasz mnie – wychrypiał, z trudem odrywają się od jej warg.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – naciskała.
– Tylko raz zakradłem się do jej izby – wzdrygnął się, a na jego twarzy pojawił się wyraz zniesmaczenia. – Możesz mi wierzyć, ale przez długi czas miałem po tym koszmary.
Gerenisse zachichotała.
– Rozumiem, że nie była sama?
– Niestety. Siedziała nago w łożu, ujeżdżając jednego z naszych koniuszych. Facet jęczał, jakby miał wyzionąć ducha. – Smok otrząsnął się. – Tego nie da się zapomnieć.
– Ile miałeś wtedy lat? – śmiała się na całego.
– Coś koło dziesięciu, ale możesz mi wierzyć, od tamtego dnia unikam kobiet jak tylko się da.
Teraz to ona prychnęła.
– Nie myśl sobie, że ci uwierzę – uderzyła go w pierś. – Nie zachowujesz się jak ktoś, kto nigdy nie obcował z kobietą. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Założę się, że wiele mieszkanek Gelar miało sposobność zapoznać się z twoim ciałem.
Pokręcił głową, a szeroki uśmiech wpełznął na jego wargi.
– Nie z ciałem, tylko z jedną jego konkretną częścią.
– Och ty! – fuknęła, ponownie uderzając go w tors.
Cedric puścił ją w pasie i natychmiast złapał jej twarz w swoje dłonie, składając na jej ustach gorący pocałunek.
– Lubię, kiedy się złościsz, jesteś wtedy jeszcze piękniejsza.
***
Lamis obejrzał się w siodle, zerkając przelotnie na swego towarzysza. W pełnym świetle dnia, Joran zdawał się jeszcze większy, a jego twarz bardziej odpychająca niż ubiegłego wieczoru. Kurell przeklął w duchu, żałując, że zaproponował najemnikowi robotę. Z mordą naznaczoną bliznami, gęstym zarostem i czarnym ubraniem, zakapior zwracał na siebie uwagę każdego przechodnia. Mając go u boku, nie zdoła wtopić się w tłum, o przejściu niezauważonym nie wspominając.
Joran okładał boki konia lejcami, zmuszając biedne zwierzę do jeszcze większego wysiłku, jakby dźwiganie wielkiego draba i jego zbroi nie było wyczynem samym w sobie.
– Las za chwilę się skończy – mruknął najemnik.
– Gelar jest tuż za nim? – Lamis podjął rozmowę.
– Nie, za lasem ciągną się pola i łąki. To wśród nich stoi zamek.
– Żadnej skały, zakola rzeki? – Na twarzy kurella pojawiło się zdumienie.
Joran wzruszył ramionami.
– Nie.
– Nędzna fortyfikacja. Brak naturalnych sprzymierzeńców. Trudno się bronić, kiedy wrogowie z łatwością mogą okrążyć zamek i odciąć drogę ucieczki.
– Nie powiedziałabym – najemnik splunął na ziemię. Drzewa rosły już coraz rzadziej, a leśna ścieżka stopniowo zmieniała się w wiejski trakt. Zatrzymali konie na linii lasu. Przed nimi jak okiem sięgnąć rozpościerały się pola. A pośród nich, pośród morza zieleni i żółci stał zamek. Nie była to ogromna twierdza, zdolna pomieścić armię, ale warownia jakich wiele na smoczej ziemi. Zamieszkiwana w większości przez ludzi, nie smoki. Plony roli stanowiły główny dochód miejscowego lorda.
Lamis skrzywił się. Wysokie mury nie nastrajały go zachęcająco, a strzeliste wieże szeptały, że zamek nie ugnie się tak łatwo przed najeźdźcami.
– Wygląda cholernie solidnie! – warknął.
Joran tylko wzruszył ramionami.
– Mówiłem, że płaski teren nic tu nie znaczy. Lord Cedric rozbudował twierdzę do obecnych rozmiarów, ale ja widziałem ją już wcześniej, kiedy nie prezentowała się tak dobrze. Mówią, że oparła się napaści ludzi Tollesto i że obecny król Ariel osobiście jej bronił.
– Cholera! – zaklął Lamis. – Jak można do niej wejść?
– Od zachodniej strony powstaje wioska. Lord nakazał ją zbudować dla ludności z północy, która uciekła przed batem Tollesto. Prace ciągle jeszcze trwają, choć większość budynków już jest gotowa. Byłem tu kilka tygodni temu.
– Wspominałeś o tym – wycedził Lamis. – Jak również o tym, że cię przepędzili.
– Nie przepędzili! – wrzasnął najemnik – tylko odmówili gościny w murach zamku. Nocowałem we wsi, tam wystarczyło skłamać, że jestem z północy i drzwi każdego z domów stały przede mną otworem.
– Dobrze, w takim razie my również zatrzymamy się we wsi – przytaknął Lamis. – Wynajmiemy jakąś izbę i potem się zobaczy.
– Jeśli chcesz dostać się do warowni, wymyśl jakąś dobrą historyjkę. Za blisko stąd do północnych ziem. Wartownicy są podejrzliwi i w każdym widzą szpiega. Nie wpuszczą cię za mury, jeśli nie wydasz się im godny zaufania.
– Tę kwestię zostaw mnie – kurell uśmiechnął się złośliwie. – Jestem mistrzem w tworzeniu iluzji. Nim się połapią, będą jedli mi z ręki.
Twarz Jorana pozostała niewzruszona, nawet jeśli nie uwierzył w zapewnienia pracodawcy, nie skomentował jego słów.  Zamiast tego cmoknął na konia, zmuszając go do kontynuacji podróży.
Lamis podążył za nim. Ledwie zerkał na boki. Pola i łąki nijak go obchodziły. Swoje spojrzenie skupiał na warowni, w myślach analizując sposoby na dostanie się do środka. Niewątpliwie będzie musiał użyć swego uroku osobistego, a jeśli to nie pomoże skorzysta z jedynego daru, jakim obdarzył go los – zdolności do stwarzania iluzji, do wmawiania ludziom kłamstw. W Lahmar często korzystał ze swych umiejętności, utrzymując innych w przekonaniu, że zawsze ma rację i jego słowa stanowią jedyną prawdę. Był w tym po prostu mistrzem. Kochał swój dar, choć wolałby odziedziczyć po przodkach coś bardziej magicznego. Z drugiej jednak strony, czy doszedłby do takich bogactw nie kłamiąc i nie oszukując. Nie, był jedyny w swoim rodzaju. Na jedno jego skinienie kobiety zdejmowały odzienie, a mężczyźni szli na śmierć. Teraz również tak będzie. Wystarczy, że dotrze pod mury Gelar, a nim minie dzień siostra ponownie stanie u jego boku.
Uśmiechnął się chytrze do siebie. Jeśli dobrze rozegra sytuację, może nakłoni ją do zabicia smoka. To dopiero będzie zwycięstwo. Odjedzie stąd jako ten, co zabił smoczego lorda.

czwartek, 10 grudnia 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 19_epizod 1



– Przepraszam, jeśli powiedziałam coś, co cię zdenerwowało. – Helena podeszła do Melira i dotknęła jego policzka. Nie uszło jej uwadze, że pobladł, gdy tylko wymówiła imiona osób odpowiedzialnych za jej los. Trząsł się nieznacznie, a jego czoło stało się mokre od potu. Nic nie mówił, ale była prawie pewna, że myśli w jego głowie wirowały jak szalone. – Melir – szepnęła dwie minuty później, kiedy mężczyzna nadal milczał.
Przełknął ślinę, skupiając na niej spojrzenie.
– Skąd znasz Agatte? – wychrypiał, a jego głos stał się jeszcze bardziej niski i przeszywający.
Wzdrygnęła się lekko.
– Już ci mówiłam, jej syn pobił mnie do nieprzytomności i porzucił na pustkowiu.
– Ona nie ma syna! – warknął tak ostro, że podskoczyła w miejscu.
– Może chodzi ci o inną Agatte… – Serce waliło jej jak oszalałe. Doskonale wiedziała, że smoki nie nadawały swym dzieciom pospolitych imion. Każdy nowo narodzony smoczy wybraniec otrzymywał wyjątkowe imię, takie, które będzie już zawsze odróżniało go od innych.
Spojrzenie mężczyzny stało się jeszcze groźniejsze.
– Nie mylę się – wycedził przez zęby. – Choć bardzo bym chciał.
Mogła tylko skinąć głową. Korciło ją by zapytać, skąd hrabia znał smoczycę, ugryzła się jednak w język. Wyraz twarzy lorda mówił jej, że nie był w nastroju do żartów.
– Jak on wygląda? – zapytał.
Helena zamrugała zaskoczona jego pytaniem. Nie bardzo rozumiała, czemu chciał to wiedzieć.
– Jak większość smoczych wybrańców, jest wysoki, dobrze zbudowany, władczy...
Melir pokręcił głową.
– Jakiego koloru są jego włosy?
–Takie jak jego matki, ciemne z lekką poświatą fioletu – odparła ze wzruszeniem ramion. – A czego się spodziewałeś? Że będą rude? – Pokręciła głową. – Muszę cię rozczarować, rude włosy odziedziczył Thargar jego brat. To on jest dziedzicem hrabiego Tollesto.
Gdyby nie gwałtowny błysk ognia w źrenicach Melira mogłaby uznać, że mężczyzna w żaden sposób nie zareagował na jej wyznanie.
– Czy przypomina swego ojca? – zapytał. Puścił już kolumnę łoża i zbliżył się do dziewczyny. W jego ruchach było coś groźnego i drapieżnego.
– Thargar jest wiernym odbiciem hrabiego i tylko tym. – Skrzywiła się. Nie znosiła mężczyzny i to, że była daleko od niego, było najlepszą rzeczą, jaka się jej w życiu przydarzyła. – Tollesto był mądrym człowiekiem, może nieco popędliwym i zapatrzonym w siebie. Thargar jest głupcem, nieszanującym nikogo i niczego. Chce tronu, a matka skutecznie podtrzymuje w nim to dążenie – zamarła widząc pociemniałą z gniewu twarz Melira.
– Przepraszam, nie powinnam była tego mówić... nie rozumiesz tego, ale ja żyłam wśród nich.
Smok pokręcił głową.
– Nie przejmuj się mną, powiedz mi wszystko, co wiesz o dziedzicu Tollesto, o obu jego synach – wychrypiał.
Helena westchnęła i usiadła na łożu. Nie patrzyła na Melira. Słowa same wypływały z jej ust. Myślała, że nie zdoła ich wypowiedzieć, że mówienie o domu, w którym się wychowała będzie jak zdrada, ale jej umysł i serce już tego tak nie postrzegały. Zbyt wiele bólu doświadczyła, zbyt często ją okłamywano, by zostało w niej choć odrobinę lojalności.
– Thargar jest szykowany na przyszłego króla, chociaż nie ma w sobie zbyt wielu przymiotów, które predysponowałyby go do tego. Drapieżny krwiożerczy, skupiony tylko na jednym, na zdobyciu korony. Nie liczy się z nikim, nawet ze swoją matką. Póki żył Tollesto, trzymał swoje mordercze zapędy na wodzy, po jego śmierci nikt już nie jest w stanie nad nim zapanować. On nie spocznie póki nie zabije Ariela i jego potomków. Ci, którzy go otaczają, są mu bezgranicznie oddani i zrobią wszystko, by się wykazać, zabiją własne matki, oddadzą mu swoje siostry...
– Skatują na śmierć oblubienicę? – wtrącił gniewnie Melir. Hrabia obszedł łoże i stanął naprzeciwko dziewczyny. Helena skinęła głową.
–Tak, nawet to. – Mogła powiedzieć mu znaczenie więcej, ale ten temat ciągle był dla niej zbyt bolesny. – Większość ludzi albo się boi Thargara, albo jest zbyt głupia, by zrozumieć jak wielkie stanowi on zagrożenie.
– Mówią, że spędził wiele lat z dala od Kirragonii, to prawda? – zapytał. Celowo nie wymienił nazwy wysp, na których smok stworzył kolonię wojowników. Liczył, że Helena mu przytaknie i nie pomylił się.
– Czerwone Wyspy. – Włosy kobiet nieznacznie zafalowały wokół jej twarzy. – To był plan Tollesto, jego tajna broń i sposób na utrzymanie syna w ryzach.
– Pozbycie się go z Kirragonii?– Hrabia pokręcił powątpiewająco głową.
– On jest naprawdę przerażający, nie odziedziczył po ojcu nic z jego finezji i dobrych manier.
Melir prychnął gniewnie.
– Tollesto był obłudnym kłamcą, który na potrzeby chwili niczym wąż zmieniał kolor. Zapewniam cię, że nie było w nim nic wartego naśladowania.
– Zapewne masz rację – potwierdziła i nagle zdała sobie sprawę, że już nie boi się mówić o swojej przyszłości. Już nie paraliżuje jej strach, że wrzucą ją do więzienia za to, że urodziła się na północy. – Hrabia wierzył, że będzie idealnym królem dla wszystkich mieszkańców Kirragonii, Thargar zaś chce tronu i władzy, by pokazać słabszym od siebie, że może ich zniszczyć w jednej chwili.
– Dlaczego wcześniej nie wspomniałaś, że wychowywał cię Hewarr?
Przełknęła ślinę. Wiedziała, że o to zapyta. Był zbyt bystry, by przeoczyć tak ważny szczegół. Cóż, kiedyś bała się tego tematu, dziś duchy przeszłości były daleko i nie mogły już jej skrzywdzić.
– Nie odsądzaj mnie zbyt pochopnie – szepnęła, unosząc głowę, bez trudu wytrzymując spojrzenie smoka. – Ani ty, ani tym bardziej król nie pozostawilibyście mnie na wolności, gdybyście wiedzieli, że dorastałam w domu największego wroga korony.
– Nie powinnaś się nam dziwić. Wprowadziłaś nas w błąd. – Hrabia minę miał poważną, a głos ciężki od nadmiaru emocji. Kilka tygodni temu przeraziłaby się, widząc go takim, dziś już wiedziała, że nie kierował się egoizmem tylko dobrem ludzi żyjących wokół niego.
– Nie, chciałam żyć. Chciałam odzyskać wolność i wrócić na północ do moich dzieci. Wtedy jeszcze nie znałam monarchów. Królowa Elena sprawiła, że zrozumiałam, jakimi kłamstwami mnie karmiono, że przez te wszystkie lata istotom podobnym do mnie wmawiano, że na tronie Kirragonii zasiada człowiek miękki, niezdolny do sprawowania władzy, nieumiejący podejmować samodzielnych decyzji, marionetka, którą sterują lordowie.
Melir uśmiechnął się krzywo.
– Zapewniam cię, że jedyną osoba, która ma wpływ na króla, jest jego żona, a to bardzo mądra kobieta.
– Wiem – potwierdziła. – Tollesto i Agatte oszukali mnie jak wiele innych osób przede mną.
– To była część planu hrabiego, wmówić ludziom, że król jest niezdolny pełnić swe obowiązki i powinni poszukać innego kandydata do tronu, a potem zaoferować siebie jako silnego i potężnego smoczego wybrańca.
– Musiałeś dobrze go znać – Helena uśmiechnęła się smutno.
Melir tylko skinął głową.
– Kiedyś był moim przyjacielem.
– Kiedy zdradził króla, staliście się wrogami. – Jej znajomość z hrabim była krótka, ale dla niej zawsze był miły i szarmancki. Trochę nieokrzesany, ale który smok taki nie był?
– Zdradził wszystkich kirragończyków, nie tylko mnie. – Coś ostrego i groźnego dźwięczało w głosie Melira i Helena zdecydowała się nie drążyć tematu.
– Co chcesz teraz zrobić? – zapytała zamiast tego. – Ze mną? Już wiesz, kim jestem i co mnie łączy ze zdrajcami.
Hrabia przeczesał dłonią białe włosy, długo milczał, rozważając wszystko co usłyszał.
– Przyznałaś, że Tollesto cię wychowywał – stwierdził w końcu. – A twoje kontakty z zamachowcami są bardzo bliskie. Ty sama ponosisz odpowiedzialność za to, co stało się dziś w zamku: za pożar i podrzucony sztylet. – Uważnie obserwował jej twarz. Spoglądała na niego hardo, bez cienia lęku, jak ktoś, kto wie, że idzie dobrą drogą, choć metody, które musi stosować nie należą do prawych.
Hrabia westchnął, już dawno nie był tak rozdarty pomiędzy tym, co powinien zrobić, a uczuciami, które go przepełniały, kiedy spoglądał na siedzącą naprzeciwko niego kobietę. Po raz kolejny miał wrażenie, że los drwi sobie z niego. Agatte była całym jego światem. Kochał ją bezgranicznie, ale ona wolała Tollesto. Wybrała smoka, który zapragnął zniszczyć jej rodaków. Odeszła i urodziła mu dzieci. Potomstwo, które przysięgała dać mu, Melirowi hrabiemu Karez. Gorycz wypełniała mu usta. Teraz na jego drodze stanęła Helena. Piękna, silna i poraniona smoczyca. Mimo że starał się z tym walczyć, dzień pod dniu coraz mocniej przywiązywał się do niej. Coraz bardziej zapadała mu w serce, budząc tę część duszy, którą sądził, że pogrzebał dawno temu.
Odwrócił się od dziewczyny i spojrzał w okno. Ciemność gęstym płaszczem otulała Farrander, równie mocno, jak ból zdrady zacieśniał wokół niego swój pierścień. Agatte wychowała Helenę, chciała wydać ją za jednego ze swoich synów, a potem pozwoliła mu ją skatować. Znał swoją żonę na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie zawahała się wykorzystać przybranych dzieci Heleny, by zmusić swoją wychowankę do zabicia króla.
Ponownie przeczesał dłonią włosy. Nigdy nie podejrzewał, że znajdzie się w takiej sytuacji. Słyszał, że Hewarr miał syna, naiwnie jednak zakładał, że lord spłodził go z jakąś przygodną dziewką. Tymczasem Agatte została matką jego potomstwa. Sfrustrowany, warknął. Po raz kolejny mężczyzna z rodu Tollesto mógł mu odebrać kobietę. Zapewne był przeklęty.
Helena wstała z łoża i podeszła do lorda. Nie widziała twarzy Melira, ale była pewna, że walczy z własnym sumieniem.
– Nie kieruj się uczuciami w stosunku do mnie – szepnęła, opierając się głową o plecy mężczyzny. Napiął mięśnie zaskoczony jej dotykiem, nie odsunął się jednak od niej. – Traktuj mnie jak zwykłą kobietę. Jeśli wierzysz, że stanowię zagrożenie dla władcy, aresztuj mnie.
– Nigdy w życiu! – warknął ostro, zaskakując ich oboje tym wyznaniem. – Prędzej wyrwę sobie serce i rzucę je psom na pożarcie, niż pozwolę komukolwiek cię skrzywdzić.