wtorek, 28 kwietnia 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 10_epizod 2




Wszedł do izby matki, mając nadzieję na swobodną rozmowę. Tymczasem zastał u niej Thargara i cały jego dobry nastój prysł w jednej chwili. Przyrodni brat siedział na ławie, nogi miał szeroko rozstawione, a w dłoniach trzymał kielich. Oczy mu już lekko lśniły, co świadczyło, jak wiele tego wieczoru wypił. Agatte ulokowała się nieco dalej w swoim ulubionym fotelu. Ubrana w jasną suknię z szerokimi rękawami, wykończoną złotym łańcuszkiem, sprawiała wyraźnie dużo młodszej niż była w rzeczywistości. Tylko siwe pasma w jej ciemnych włosach zdradzały prawdę. Oboje, zarówno matka, jak i syn wyglądali na odprężonych i zrelaksowanych. Zamilkli, gdy tylko zobaczyli Faviena.
– Przyłącz się do nas, bracie! – zawołał Thargar, unosząc puchar do góry w geście toastu. Smok zignorował jednak bezsensowną propozycję i od razu przystąpił do ataku.
– Myślałem, że zajmują cię sprawy twego wojska, ale ty wolisz chlać! – warknął, lekceważąc ostrzegawcze spojrzenia matki.
Mina drugiego smoka stężała w jednej chwili.
– Uważaj, co mówisz! – huknął rudowłosy. – Za mniejsze insynuacje ścinałem głowy.
– Nie groź, jeśli nie zamierzasz spełnić groźby! – odszczeknął się starszy z braci. Jego słowa wywołały prawdziwą burzę. Thargar cisnął pucharem o podłogę, w następnej chwili zrywając się z miejsca. Nim jednak zdołał pochwycić krewniaka w swoje potężne dłonie, między nimi stanęła matka.
– Uspokójcie się! – krzyknęła. – A jeśli macie ochotę się bić, to przynajmniej miejcie tyle oleju w głowie, by demolować swoje komnaty, nie moje.
Słowa rodzicielki ani trochę nie ostudziły gniewu rudowłosego, sprawiły jednak, że cofnął się dwa kroki. Favien zaś ciągle jeszcze stał ze zmarszczonym czołem i groźnie zaciśniętą szczęką.
– Co w ciebie wstąpiło? – Agatte zbeształa swego pierworodnego.
– Nic! – odszczeknął się. – Mam dość siedzenia i czekania niewiadomo na co. Minęło tyle czasu, a my nadal nic nie wiemy. – W jego głosie pobrzmiewała frustracja i chociaż tego nie powiedział, było oczywiste, że chodziło mu o Helenę. Słońce wiele razy już wzeszło nad Kirragonią, od kiedy porzucił ją na trakcie królewskim, a żadne wieści nie dotarły na północ. Król zapewne ciągle żył i świetnie bawił się na koszt swoich poddanych.
– Już ci tęskno do swojej ciemnowłosej kurwy? – rzucił złośliwie Thargar.
– Zaważaj, co mówisz! – Agatte pogroziła synowi. – Nie pozwalam w mojej obecności na takie odzywki. Chcecie się łajdaczyć, proszę bardzo, ale róbcie to gdzie indziej.
– To mój dom! – wrzasnął smok. – Mogę mówić, co chcę i robić, co chcę! – zagrzmiał, wyrzucając ramiona do góry.
– Nie, Awer jest twój. Był i zawsze będzie, ale skalna warownia jest moja. Hewarr kazał wykuć jaskinie dla mnie. Wy, jako moi synowie, z nich korzystacie, ale to ja tutaj rządzę. – Głos smoczycy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że tym razem straciła cierpliwość do swoich potomków.
– Od kiedy to zależy ci na kamieniach i kurzu? – dopytywał się Favien.
– Od kiedy wy zapominacie, że na razie nic więcej nie mamy?
Zamilkli oboje, zaskoczeni słowami matki. Thargar z powrotem zajął miejsce na ławie, Favien zaś oparł się plecami o ścianę. Spod przymrużonych powiek, obserwował brata i matkę.
– Rozmawiałem ze zbrojmistrzami, brakuje nam żelaza na nowe ostrza i zbroje. Nie mamy za co kupować rudy. Nasze zasoby się skończyły. Całe złoto, które otrzymaliśmy od kurella, rozeszło się na wyposażenie wojowników, a ciągle mamy spore braki.
– Przejmujesz się tym? – zakpił Thargar. – Ja na twoim miejscu przyłożyłbym jednemu czy drugiemu kupcowi nóż do gardła albo dla przykładu wypatroszył któregoś, a żelazo dostałbyś za darmo.
– Doprawdy? – odpowiedział nie mniej drwiącym tonem Favien. – To handlarze zza morza. Przestaniemy płacić, zaczniemy ich straszyć, a w ogóle nie przypłyną do nas i skąd wtedy weźmiesz potrzebne surowce?
Thargar tylko prychnął i już otwierał usta, by odwdzięczyć się bratu kąśliwą uwagą, ale matka nie dopuściła go do głosu.
– Masz rację. Z nimi trzeba ostrożnie, nie możemy przestraszyć kupców, zwłaszcza tych z Żelaznej Zatoki.
– Układ z Lamisem zapewniał nam dostęp do złota i kamieni, a ty go spaprałeś, jeśli mnie pamięć nie myli – dołożył swoje trzy grosze Thargar.
Favien posłał bratu ostre spojrzenie.
– Gdyby nie ja, w ogóle nie miałbyś dostępu do złota kurellów, a twoi ludzie nadal chodziliby w skórzanych portkach i tłukli się wyszczerbionymi mieczami – odciął się błyskawicznie.
– Tak w ogóle to po jaką cholerę rozpętałeś piekło w lesie druidów? – ciągnął swoją tyradę rudowłosy smok, puszczając mimo uszu wcześniejsze uwagi brata.
– Nic ci do tego! – huknął ostro Favien, ponownie wzbudzając gniew w Thargarze.
– Nie pozwalaj sobie! – wrzasnął tamten. – Jestem przyszłym królem Kirragonii, a ty nic nieznaczącym sługusem.
– Czyżby? – Starszy z braci zaśmiał się głośno, choć w jego śmiechu nie było ni krztyny rozbawienia. – Może i nie będę królem, jednak jestem szlachetnie urodzonym smokiem, ty zaś zaledwie bękartem Tollesto.
– Przestań! – krzyknęła Agatte, ale było już za późno, słowa zostały rzucone. Thargar zareagował w jedyny możliwy sposób: zerwał się z miejsca i dopadł do brata. Ogień płonął już w jego oczach, sunął również pod skórą. Pięści poszły w ruch, mężczyźni okładali się nimi, nie szczędząc sobie również kopniaków. Szamotanina trwała dłuższą chwilę, a wszystko, co znalazło się w ich pobliżu, zostało doszczętnie zniszczone. Krew ściekała obficie po twarzach obu mężczyzn, a z ich ust buchały kłęby dymu. Jednak dopiero kiedy na skórze rąk pojawiły się pierwsze łuski, matka zdecydowała się interweniować. Plunęła ogniem na podłogę, trafiając obu synów w stopy, osmalając im ciało, paląc nogawki. Natychmiast odskoczyli od siebie, dłońmi gasząc tlącą się jeszcze odzież. Ogień zgasł, jednak ręce mężczyzn pokryły się już pęcherzami, podobnie skóra na stopach i udach; mimo to żaden z nich nie pisnął nawet z bólu. Z poważnymi minami spoglądali na rodzicielkę.
– Dość tego! – wrzasnęła, grożąc smokom. – Obaj jesteście moimi synami. Nie obchodzą mnie wasze wzajemne animozje. Macie się szanować i wspierać, tylko w ten sposób możemy coś zdziałać. Im prędzej to zrozumiecie, tym lepiej dla nas wszystkich.
Każdy wie, że niełatwo przyjąć połajanki z rąk kobiety, a zwłaszcza gdy jest ona jednocześnie twoją matką, toteż mężczyźni jeszcze długo zerkali obrażonym wzrokiem na rodzicielkę. Mimo to odsunęli się od siebie na odległość kilku kroków. Skóra na ich nogach ciągle jeszcze była jasnoczerwona, pokryta bąblami i sączącymi się ranami. Jednak byli smokami, więc nie musieli się tym przejmować – nim minie kilka godzin, nie pozostanie nawet jeden ślad tego incydentu.
– Zastanówcie się, czy istnieje naprawdę ważny powód, by wszczynać awanturę? – kontynuowała kobieta, kładąc ręce na biodrach.
– On jest beznadziejny i dobrze o tym wiesz – jako pierwszy odezwał  się Thargar, wskazując ręką na brata. – Nie potrafił wykonać nawet tak prostego zadania, jakim jest upilnowanie kurellskiej kurwy. – Smok zakończył swój wywód głośnym prychnięciem, ignorując gniewne błyski w oczach Faviena.
– Jesteś w błędzie – odrzekła ze spokojem Agatte. – Zadanie, które mu powierzyłeś, polegało na zwerbowaniu ochotników do twojej armii. Nie dostał nawet jednej złotej monety, by to zrobić. Sam zaczął szukać możliwości zdobycia bogactw i funduszy. Wykorzystał okazję, zawierając sojusz z Lamisem. Zważ, że nigdy mu za to nie podziękowałeś.
– Za partaczenie sprawy się nie dziękuje! – warknął ostro mężczyzna.
– Zjednałem ci setki smoków – odrzekł z wyrzutem Favien. – Sam zdobyłem dla nich zbroje i oręż. A tobie ciągle mało!
– Co z tego, skoro kobieta będąca kluczem do bogactwa, ci uciekła? – upierał się przy swoim Thargar.
– Czemu ona tak cię interesuje?  – pieklił się starszy ze smoków. – Kurellka to mój problem, nie twój. – Gdy to mówił, z ust Faviena ponownie posypały się iskry i matka znowu zabrała głos.
– Domyślam się, że chcesz ją odszukać – stwierdziła, a smok tylko skinął głową, przyznając jej rację. – Co konkretnie zamierzasz zrobić?
– Polecę do kryjówki kurellów i sprawdzę, czy jej brat coś już przedsięwziął w naszej sprawie.
– Wiesz, gdzie ich szukać? – dociekała kobieta, a syn ponownie potaknął.
– Przyczaili się dość blisko mojej poprzedniej kwatery, z łatwością ich odnajdę.
– Czy jest możliwe, że złotnik odszukał już siostrę? – Agatte głośno rozważała możliwe wersje zdarzeń.
– Wątpliwe – skwitował kwaśno smok. – Lamis nie nawykł do aktywnego działania, od tego zazwyczaj miał ludzi. Zakładam, że co najwyżej pokręcił się po obrzeżach lasu i, nie znalazłszy śladów siostry, schował się z powrotem do swojej nory.
Z ust Thargara wydobyło się złośliwe prychnięcie.
– I ty zadajesz się z kimś tak tchórzliwym? – zakpił.
Favien nie skomentował słów brata, zwrócił się natomiast do matki.
– Pofrunę tam, sprawdzę, jak wygląda sytuacja i zaproponuję wspaniałomyślnie swoją pomoc.
Agatte pokiwała głową. Napięcie powoli opuszczało jej ciało.
– To dobry plan, niech myśli, że nadal łączą nas wspólne interesy.
– A jeśli nie będzie chciał twojej pomocy, jeśli już sam odszukał swoją siostrzyczkę i każe ci się wynosić? – Kpina w głosie Thargara była wręcz namacalna.
– Gdybyś chociaż odrobinę znał kurellów, wiedziałbyś o ich antypatii do druidów – syknął Favien.
Thargar tylko wzruszył ramionami.
– W dupie mam zarówno jednych, jak i drugich. Kiedy zasiądę na tronie, rozprawię się ze wszystkimi podrzędnymi rasami pałętającymi się po królestwie. Rozgonię ich na cztery strony świata i uczynię Kirragonię krainą tylko dla smoków.
Favien nic nie powiedział, tylko spojrzał wymownie na matkę, a jego mina wyrażała to, co myślał: jeśli w ogóle Thargar zasiądzie na tronie.
Agatte była dużo miej subtelna.
– Tylko głupek twierdzi, że nikogo nie potrzebuje. Od tysięcy lat nasze ziemie zamieszkuje wiele ras i jakoś nigdy nie było z tego powodu kłopotów. Wszyscy jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni i im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i królestwa. – Słowa matki, chociaż ostre, nie odniosły zamierzonego efektu. Thargar skrzyżował ramiona na piersi niczym obrażone dziecko, zerkając wściekle to na rodzicielkę to na brata, by chwilę później warknąć:
– Mało mnie obchodzi, kto mieszkał w królestwie przez ostatnie setki lat. Kiedy rozpocznę swoje panowanie, wszystkie gorsze rasy same się wyniosą albo zostaną zdeptane. Smocza ziemia będzie tylko dla smoków i żadne obce sukinkoty nie będą mi się tu pałętać, czy też domagać się zaszczytów.
 Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

czwartek, 23 kwietnia 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 15_epizod 1



Gerenisse jeszcze dłuższą chwilę rozmawiała ze starym smokiem, gdy nagle drzwi komnaty otwarły się i w progu stanął Cedric. Smok minę miał zagniewaną, brwi zmarszczone, dłonie zaciśnięte w pięści.
– Widzę, że dobrze się bawicie – powiedział z wyrzutem w głosie. – Zamiast zająć się czymś pożytecznym, mielicie ozorami, roznosząc plotki.
Tanis w żaden sposób nie zareagował na złośliwy przytyk syna, widać spodziewał się tego. Uśmiechnął się tylko szelmowsko, potwierdzając, że oczekiwał po nim takiej reakcji. Dziewczyna była zupełnie innego zdania.
– My przynajmniej rozmawiamy otwarcie. Ty zaś bezczelnie podsłuchujesz pod drzwiami. – Odcięła się ostro.
Prychnął, lekceważąc jej słowa.
– Jestem u siebie, mogę robić, co tylko zechcę! – warknął, opierając dłonie na biodrach. Ogień ciągle jeszcze szumiał w jego ciele, a bestia bynajmniej nie ułatwiała mu zadania, podsyłając obrazy gorącego ciała dziewczyny. Niestety, im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej był pewien, że spodobałyby mu się igraszki z nią w łóżku.
– Ach tak?! – Gerenisse z głośnym sykiem zerwała się na nogi. Stare gobeliny posypały się na podłogę, ale ona zdawała się już tego nie dostrzegać. Podobnie jak nie zauważyła roześmianej miny Tanisa. Liczył się tylko smok, który wszedł do komnaty i pusząc się niczym paw, usiłował rozstawiać ją po kontach. – Zatem jako lord Gelar robisz, co ci się żywnie podoba? Szpiegujesz, podglądasz i podsłuchujesz? – wrzasnęła ile sił w płucach.
Przez chwilę wyglądało, jakby Cedric miał potaknąć, ale on w ostatniej chwili wyczuł złośliwą nutę w słowach kobiety.
– Nie muszę podglądać, kobiety same się przede mną rozbierają, a szpiegowanie to nie moja działka – stwierdził cierpko. Zauważył, że z wrażenia zabrakło jej tchu, nie zamierzała jednak mu odpuścić. Przebiegła przez izbę, dopadając do niego. Bez trudu złapał jej nadgarstki, nim zdołała go spoliczkować i unieruchomił na swojej piersi.
– Jeśli chcesz mnie uderzyć, musisz się bardziej postarać!? – rzucił, ale w jego głosie nie było gniewu, raczej rozbawienie. Powinien się złościć, wszak okazała mu brak szacunku, ale jemu bardzo podał się jej temperament. Gwałtowne reakcje podsycały w nim ogień, smok zaś coraz intensywniej pomrukiwał, szukając bliższego kontaktu.
– Wredny gad! – szepnęła cicho, ale Tanis siedzący pośrodku sterty gobelinów i tak usłyszał jej słowa. Trzeba było jednak oddać, że staruszek starał się jak mógł udawać, że wcale go nie obchodzą miłosne przepychanki między młodymi.
– Uważaj, bo powiem coś znacznie gorszego – zagroził jej Cedric. Smok pochylił głowę, tak, że ich twarze znalazły się zaskakująco blisko siebie. Ciepły oddech smoka owionął wzburzone lico Gerenisse.
– Nie odważysz się – sapnęła, ale w jej głosie nie było słychać pewności.
– Czyżby? – rzucił wesoło. Powoli stawał się panem sytuacji i bardzo mu to odpowiadało. – Ja wiem, kim jesteś, wiem, do czego jesteś zdolna i że nie można ci ufać. – Nigdy dotąd nie odpowiadała na jego zaczepki odnośnie do jej pochodzenia i powiązań ze zdrajcami. Zakładał, że i tym razem nie sprowokuje jej do szczerego wyznania. Jakże się mylił.
– A skąd niby to wszystko wiesz? – wrzasnęła, zupełnie zapominając, że nie są w izbie sami.  – Nie masz pojęcia, jakie było moje życie i zapewniam cię, że nie zamieniłbyś się ze mną nawet na jedną sekundę. Może i należę do rasy, którą wszyscy pogardzają, ale pamiętaj, że ja nie miałam wyboru. Urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie. Od małego wpajano mi kogo mam kochać a kogo nienawidzić. – Jej monolog skończył się równie nagle, jak się rozpoczął. Ona zaś sprawiała wrażenie, zszokowanej tym, co powiedziała. Słowa wyrwały się jej z ust, nim zdołała nad nimi zapanować. Teraz zaś nie była już w stanie ich cofnąć. Ukradkiem obejrzała się przez ramię, sprawdzając, czy stary lord nie usłyszał zbyt wiele. Ten jednak nadal siedział na podłodze, przypatrując się im z zaciekawieniem.
– Co wy tam szepczecie? – zawołał jakby w odpowiedzi na jej wynurzenia.
– Nic ważnego, ojcze – odrzekł szybko Cedric. Smok nie wyglądał już na zadowolonego. Jego spojrzenie stało się czujne, a palce silniej zacisnęły się na nadgarstkach kurellki. – Nie mam zamiaru żałować cię, bo urodziłaś się w rodzinie kłamców.
– Moja rodzina jest, jaka jest! – odparła ostro. – Twoja również nie jest idealna, ale ja nie robię ci z tego tytułu wyrzutów. Myśl sobie o mnie, co chcesz, ale wiedz, że nigdy nie wiodłam życia takiego, o jakim marzyłam i nie mam tu wcale na myśli bogactw i zaszczytów. Chciałam być zwykłą dziewczyną, ale nikogo to nie obchodziło. Odkąd pamiętam, traktowano mnie jak kukiełkę, którą można sterować i która potulnie zgodzi się na każdą niegodziwość. Nikt nigdy nie zapytał, czy mam ochotę kłamać i oszukiwać. Liczył się tylko interes mojego brata i jego przyjaciół. Ja jestem i byłam zaledwie środkiem, za pomocą którego realizowali swoje spiski i intrygi
– Do czego potrzebował cię twój brat? – Cedric nie zamierzał przerywać jej wywodu, ale chciał wiedzieć więcej. Jego głos był niski i pobrzmiewała w nim jakaś tajemnicza nuta, którą Gerenisse bez trudu wyłapała.
– A jak ci się wydaje? – rzuciła hardo. – Mężczyźni zawsze wysługują się kobietami. Tak było kiedyś, tak jest teraz i tak będzie za sto lat. Ani twój, ani żaden inny król tego nie zmieni.
– Sugerujesz, że... – szept smoka przeszedł w warkot, kiedy mężczyzna zrozumiał, o czym mówiła.
– Nic nie sugeruję, stwierdzam tylko fakty – przerwała mu. – Cały świat krzywdzi kobiety i tylko mężczyźni nie potrafią tego dostrzec.
– Ja cię nie skrzywdziłem! – policzki Cedrica zapłonęły ciemnym rumieńcem.
– Akurat! – prychnęła. – Trzymasz mnie wbrew mojej woli.
– Jesteś jeńcem króla, a ja twoim dozorcą – dodał z przekąsem. – Nie trzymam cię jednak w lochu, nie karmię wodą i chlebem, nie skułem kajdanami.
– Ale chciałbyś! – odszczeknęła się ostro.
– Wiele chciałbym z tobą zrobić – stwierdził tajemniczo. Kąciki ust smoka uniosły się nieznacznie do góry.
– Niedoczekanie twoje! – wychrypiała, jednak ciemny rumieniec pokrył również jej twarz.
– Tak łatwo było ci rozmawiać o mnie z moim ojcem, a teraz się wycofujesz? – zakpił z niej, wiedząc, że ona odpowie na zaczepkę. Zgodnie z jego podejrzeniami chwyciła przynętę. Tupnęła nogą, próbując jednocześnie uwolnić się z jego ramion. Nie pozwoli jej na to, przeciwnie, posyłając ojcu szeroki uśmiech, szarpnął ją do tyłu, ciągnąc ku drzwiom.
– Zostaw mnie! – wrzasnęła, kiedy już znaleźli się na korytarzu.
– Ścisz głos, kobieto – zbeształ ją. Stali między oknami, które kilka dni temu wystawiono, by w ich miejsce wstawić nowe, ozdobione pięknymi witrażami. – Jeszcze ktoś pomyśli, że się kłócimy.
Zamilkła natychmiast. Uwaga mężczyzny była celna. Przechodzący korytarzem służący obrzucali ich ciekawym wzrokiem. Zbrojni kręcący się na dziedzińcu również zerkali ku oknom. Kręcący się po dziedzińcu ludzie, bez trudu mogli usłyszeć ich sprzeczkę.
– Nie wiem, o co ci chodzi? – wychrypiała.
– O ciebie, tylko i wyłącznie, moja piękna – głos mężczyzny stał się niski i chrapliwy. – Czas zacieśnić nasze relacje. Może wtedy będziesz bardziej rozmowna.
Z wrażenia zapomniała jak się oddycha. Nie była nawet pewna, czy smok zasugerował, to co jej się zdawało.
– Nie masz prawa mnie dotykać! – syknęła. – Wydrapię ci oczy, jeśli to zrobisz.
Mężczyzna roześmiał się głośno, co tylko spowodowało, że jeszcze więcej osób zaczęło się im przeglądać: zbrojni chodzący po podwórzu, mieszkańcy, dzieci i robotnicy. Wszyscy oni zadzierali głowy do góry, usiłując zobaczyć co też się dzieje między lordem a jego panią.
– Czyżby? Teoretycznie jesteś moją narzeczoną, mógłbym więc skosztować co nieco...
– Po moim trupie! – warknęła, odpychając go, biorąc jednocześnie zamach, by mu przyłożyć. Nie przewidziała jednak, że ma do czynienia ze smokiem zaprawionym w walce. Cedric bez trudu uniknął jej drobnych piąstek. Cofnął się co prawda o krok, odruchowo sięgając po nią, łapiąc ją za rękaw sukni. Pisnęła, wpadając na niego. Mężczyzna zachwiał się, zamachał ręką, usiłując złapać równowagę. Uderzył łydką o cegłę, nagle zdając sobie sprawę, że za jego plecami jest tylko powietrze.  Ostatkiem sił, chciał jeszcze odepchnąć od siebie kobietę, ona jednak zdołała już wpaść na niego, czym tylko przyspieszyła ich upadek. Krzyknęli oboje, wyrzucając ramiona na boki, usiłując złapać się ściany. Bezskutecznie, runęli w dół, spadając wprost na dziedziniec i ustawioną pod ścianą kadź na wodę dla koni. Huk był ogłuszający, woda rozprysła się na boki, przepędzając zwierzęta z dala od topielców. Cedric upadł pierwszy, biorąc na siebie impet uderzenia. Gerenisse wylądowała na nim. Woda ochlapała ich jednak po równo.
Na moment zabrakło im tchu. Zbiornik bynajmniej nie należał do najczyściejszych, ciecz zaś śmierdziała zarówno końmi, jak i zgnilizną. Gen ocknęła się pierwsza. Usiłowała się unieść, ale wąskie koryto umożliwiło jej jedynie przyjęcie pozycji siedzącej, mokrymi rękoma odgarniała włosy z twarzy, zęby szczękały o siebie, a suknia przykleiła się do ciała, uwydatniając jej kształty. Wiedziała, że wokół nich zbierają się ludzie, słyszała ich głosy i śmiechy. Wielu całkiem otwarcie pokazywało ich palcami, szeptano o miłosnej utarczce. A ona mogła tylko siedzieć okrakiem na mężczyźnie, którego najchętniej utopiłaby w tej mętnej zupie.
Jakby tego było mało, smok przemoczony równie mocno jak ona, zanosił się gromkim śmiechem. Cedric nie zrobił nic, by wydostać się w koryta. Położył co prawda przedramiona na brzegach kadzi, ale na tym skończyły się jego wysiłki. Całe jego odzienie było mokre, włosy w długich stronkach zwisały wokół twarzy. Zapomniane źdźbła trawy plątały się w gęstwinie rudych włosów.
Najgorsze było jednak to, że wcale nie sprawiał wrażenia zażenowanego, przeciwnie, nieoczekiwana kąpiel wprawiła go w doskonały nastrój.
– Nie wierć się tak najdroższa, bo moi ludzie jeszcze gotów pomyśleć, że robimy coś zdrożnego – zawołał głośno, ku wielkiej uciesze gawiedzi. Ostentacyjnie również poklepał dziewczynę po mokrym pośladku, co wywołało tylko większe salwy śmiechu.
– Ty! – syknęła, oburzona. – Chciała coś jeszcze dodać, ale smok uniósł się błyskawicznie, obejmując ją i przyciskając usta do jej ust.
Jego skóra była chłodna i mokra, on zaś bardziej pachniał rzęsą i końskim potem niż ogniem, ale i tak pozbawił ją tchu. Wargi mężczyzny bez oporów zagarnęły w posiadanie jej, co więcej, jego ramiona oplotły ją, przyciskając do twardej mokrej piersi. Nim zdołała zaprotestować, cała przylgnęła do torsu smoka.
Gwizdy i radosne okrzyki wypełniły podwórze. Robotnicy klaskali, zbrojni ze śmiechem potakiwali głowami, nawet kobiety chichocząc, zerkały na nich.
Nie miała pojęcia, jak długo trwał pocałunek, ale kiedy smok odsunął się od niej, kręciło się jej w głowie, jak po przejażdżce na dzikim rumaku.
Dłuższą chwilę milczeli, przyglądając się sobie. Ich wargi ciągle jeszcze pulsowały, ciała płonęły, rozgrzane niespodziewanym dotykiem. To właśnie ta myśl sprawiła, że Gerenisse postanowiła przerwać intymną chwilę. Nieważne ile osób się im przyglądało, musiała uciec z tego miejsca, zostawić za sobą szepty i śmiechy, zostawić mężczyznę, który budził w niej tak wiele skrajnych uczuć.
– Puść mnie, chcę odejść – szepnęła zachrypniętym głosem. O dziwo, nie protestował. Nawet pomógł jej się podnieść i wyjść z koryta. Stanęła na drżących nogach, poprawiając na sobie odzienie, które mimo wysiłków nie chciało odkleić się od ciała. Wiedziała, że Cedric przypatruje się jej równie uważnie, jak mieszkańcy Gelar.
– Zaprowadzić cię do komnaty? – zapytał niskim głosem i Gerenisse po raz pierwszy zobaczyła w jego spojrzeniu podniecenie. Żar wręcz wylewał się z ciała mężczyzny i nawet zimna woda nie była w stanie go ostudzić.
– Nie trzeba – bąknęła szybko, a potem łapiąc mokrą sukienkę w garść, ruszyła biegiem ku zamkowi. Odprowadzały ją roześmiane twarze mieszkańców i śmiech Cedrica.