wtorek, 14 sierpnia 2012

Mroczny Dotyk - rozdział 8_epizod 3

Odchylił klapkę, wstukując pospiesznie kombinację kilkunastu cyfr. Nie minęła nawet sekunda, a czujniki przy bramie zaczęły mrugać na zielono, sygnalizując rozłączenie alarmu.
Droga na miasto była otwarta.
Torin chwycił ciężkie wrota bramy i otworzył je na tyle, by mógł się przez nie przecisnąć. Chwilę później zasunął je za sobą i wbił tę samą kombinację cyfr w panel po drugiej stronie. Urządzenie cicho brzdęknęło i czujniki rozbłysły ponownie na czerwono. Teraz już nikt nie mógł wejść nie zauważony do fortecy.
Zapiął szczelniej skórzaną kurtkę, poprawił rękawiczki na dłoniach i wcisnął czapkę z daszkiem na głowę. Tak zabezpieczony ruszył przed siebie. Uszedł jednak zaledwie kilka kroków, kiedy w cieniu rozłożystego dębu po przeciwległej stronie ulicy coś się poruszyło. Torin zamarł na chwilę, z uwagą wpatrując się w ciemny kształt oparty o pień drzewa. Noc doskonale maskowała sylwetkę, rozmazując kontury i nadając postaci widok płynnej zjawy. Mimo to intensywny zapach róż płynący od widma sprawił że Torin mimowolnie zazgrzytał zębami - Lucien.
Zapach przybrał na sile, a postać odepchnęła się leniwie od drzewa kierując w stronę Torina. Dwa metry przed wojownikiem, kontury zjawy wyostrzyły się, ukazując w pełnej okazałości dozorcę demona Śmierci.
- Zakładam, że jesteś przy zdrowych zmysłach – rzucił chłodno Lucien. Naznaczoną bliznami połowę twarzy wojownika w dalszym ciągu skrywał cień. Różnokolorowe oczy badawczo spoczęły na dozorcy Zarazy.
- Nic ci do tego – syknął Torin.
 - Takie akty desperacji są nie w twoim stylu – ciągnął dalej Lucien.
- Nie wiesz, co jest w moim stylu.
Lucien zamrugał kilkakrotnie. Na moment z jego twarzy zniknęła pewność siebie.
- To nie pierwszy raz prawda? – zapytał szeptem.
Torin chciał go zignorować. Naprawdę chciał i powinien to zrobić. Minąć Luciena i pójść własną drogą. Niestety znał przyjaciela na tyle długo, by wiedzieć, że nie ustąpi dopóki nie pozna prawdy, a jeśli Torin spróbuje zbyć go półsłówkami, pójdzie za nim na miasto.
Nie zaskrzeczał demon. Nie chcemy go warknął złowrogo. Zaskakujące, ale Torin całkowicie zgadzał się ze swoim mrocznym towarzyszem. Niepotrzebne im było towarzystwo.
Potrzebowali ciszy… zapomnienia…
Potrzebowali… jej… Ostatnie słowo wyszeptał demon, a Torin poczuł, że robi się mu przeraźliwie zimno. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z temperaturą na dworze.
Jej… jej… dotknij… domagał się demon coraz to rozpaczliwszym głosem.
Torin zacisnął pięści, głowę rozsadzał mu tępy ból.
„Jej już nie ma”, głupcze warknął w myślach do demona.
Lucien przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z twarzy Torina.
- Od jak dawna wymykasz się z fortecy? – zapytał niskim głosem. – I nie mów, że to pierwszy raz, bo nie uwierzę – dodał, widząc protest w oczach przyjaciela.
- To naprawdę nie jest twoja sprawa – mruknął Torin.
- Przeciwnie – nie ustępował Lucien. – Wiesz ile tysięcy osób mieszka w tym mieście? Chcesz ich wszystkich zabić? Oszalałeś?
Torin skrzywił się, jego oczy na jedną krótką chwilę zalała czerwień.
- Nie wiedziałem, że jestem największym złem tego świata – wychrypiał.
Lucien potrząsnął głową, ciemne włosy zatańczyły wokół jego twarzy.
- Stanowisz zagrożenie dla ludzi. Oni są śmiertelni, my nie – powiedział ignorując wybuch Torina. – Poza tym jesteś taki jak my, myślałem, że o tym wiesz…
- Nie jestem taki jak wy! – dozorca Zarazy ledwie panował nad sobą.
- Torin…
- Nie! – złość na nowo wypełniła wojownika. – Chcesz poczuć się jak ja? – syknął podchodząc niebezpiecznie blisko Luciena. Ich oddechy mieszały się ze sobą, mimo to, nie dotknął go. – Zamknij to co dla ciebie najdroższe, zamknij Anyę w szklanym pokoju i wyrzuć klucz. A potem żyj obok niej i umieraj z tęsknoty za jej dłońmi, ciałem, ustami…
Lucien westchnął ciężko.
- Boję się o ciebie – powiedział w końcu. – Boję się, że cię stracimy…
Wargi Torina wygięły się w parodii uśmiechu.
- Nie martw się, nie odejdę – sarknął. – Nie mam dokąd pójść, bo nie ma na tej ziemi miejsca, które zechciałoby przygarnąć takiego potwora jak ja.
- Pójść z tobą – rzucił Lucien, zmieniając temat i wskazując ręką na miasto poniżej.
Torin pokręcił głową.
- Chcę być sam.
- Masz komórkę?
Zielone oczy wojownika błysnęły, znajomy ironiczny uśmiech przemknął po twarzy wojownika.
- Nie martw się mamusiu, będę grzeczny. Obiecuję nie podrywać panienek i nie prowadzić po pijaku.
Lucien pokręcił głową. Na jego ustach również pojawił się uśmiech.
- Baw się dobrze – powiedział, patrząc jak Torin przechodzi na drugą stronę ulicy ku krętym uliczkom Budapesztu. W głębi duszy podejrzewał, że przyjaciel skieruje swe kroki do Destiny. Nie pochwalał tego pomysłu, wiedział jednak, że na miejscu Torina zrobiłby to samo. Musiałby się upewnić, że wampirzyca faktycznie umarła.
W mieście panował spokój, ale to wcale nie oznaczało, że choroba nie zaatakowała jeszcze jego mieszkańców.
Lucien stał jeszcze chwilę, patrząc jak sylwetka Torina ginie w mrokach Budy. W końcu sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon. Wybrał numer i czekał. Po dwóch sygnałach, zdyszany męski głos warknął do słuchawki.
- Co jest? – Aeorn dyszał jak po przebiegnięciu maratonu.
Lucien uśmiechnął się leciutko. Wątpił, by wojownik o tej porze, ćwiczył na siłowni. Prędzej mała, słodka anielica, zagoniła go do roboty, wyciskając z niego siódme poty. I zapewne nie tylko.
- Torin poszedł na miasto – powiedział bez ogródek.
- O kurwa! – wrzasnął Aeron, a chwilę później cichy plask przeszył powietrze. Zapewne Oliwia ukarała swojego partnera za przekleństwo. – Przepraszam mój aniele – mruknął Aeron nie zadając sobie nawet trudu, by zakryć słuchawkę. – Po kiego diabła się tam pakuje? – rzucił do Luciena.
- Myślę, że poszedł potwierdzić jej… śmierć.
Po drugiej stronie Aeron kolejny raz zaklął, a Oliwia ponownie wymierzyła mu klapsa.
- Pakuje się w kłopoty – powiedział Aeron, zupełnie nie przejmując się tym, co się wyprawiało w jego sypialni. – Daj mi chwilę i możesz mnie przerzucić w miasto. Poszukam go.
- Nie – przerwał mu Lucien. – Jestem na mieście, pokręcę się trochę, a potem zajrzę do Destiny. W razie czego wyciągnę go stamtąd.
- Sporo ryzykujemy – Aeron zgrzytał zębami. – Ludzie…
- Musimy mu na to pozwolić – Lucien kolejny raz mu przerwał. – Stracimy go jeśli nie pozwolimy mu samemu zmierzyć się z otaczającą go rzeczywistością.
Cisza, która zapadła po drugiej stronie potwierdziła tylko słowa dozorcy śmierci.
- Boję się, że on nas znienawidzi – Aeron odezwał się po dłuższej chwili. – Za to, że jesteśmy szczęśliwi… - a on nie.
Lucien nic nie powiedział, tak naprawdę obawiał się tego samego.
- A jeśli zechce odejść? – dopytywał się Aeron zachrypniętym głosem.
- Pozwolimy mu  na to.
***
Długo stał w zaułku prowadzącym do Destiny. Przyczajony za kontenerem na śmieci obserwował wejście do klubu, szukając oznak ewentualnej paniki lub wściekłości wampirów.
Tymczasem ludzie wchodzili i wychodzili. Jedni bardziej pijani inni mniej. Turystki szukające mocniejszych wrażeń i bandy ubranych na czarno Gotów. Zauważył też sporo wampirów. Teraz, kiedy już wiedział, że klub stanowi ich siedlisko bez trudu potrafił ich rozpoznać. Mieli nienaturalnie gładką skórę, pozbawioną jakiejkolwiek plamki lub zmarszczki. Ich włosy były gładsze i bardziej błyszczące. Oczy świeciły niczym pochodnie, a usta mieniły się jaskrawą czerwienią.
Istoty piękne, powabne i śmiertelnie niebezpieczne. Wabiące ofiary swoją nieziemską urodą, tylko po to, by wyssać z nich krew, a może nawet życie. Torin mimowolnie wzdrygnął się. Jako nieśmiertelny wojownik, w służbie Zeusa, setki lat spędził na tępieniu tej rasy. Ich istnienie było sprzeczne z jakąkolwiek logiką i prawami natury.
Dusze uwięzione w martwym ciele. Nieumarli…
Spokój, który panował wokół Destiny napawał Torina lękiem. Zakładał, że będzie nerwowo, że wampiry gromadnie będę się zjeżdżać do klubu, żądne krwi i zemsty na śmierć swojej przywódczyni.
Tymczasem spokój i luzacka atmosfera nie pasowała do zaistniałej sytuacji.
- Co tu się kurwa dzieje – mruknął sam do siebie spoglądając na dwóch ochroniarzy beztrosko rozmawiających przed drzwiami lokalu. Oboje głośno rechotali z żartu zasłyszanego od jednej z turystek.
Nie wyglądało to na żałobę ani tym bardziej na przygotowania do odwetu. Kręcąc głową Torin wysunął się zza kontenera, chciał iść do klubu, osobiście sprawdzić, co się tam wydarzyło. Rozum jednak podpowiadał mu, że bez wsparcia przyjaciół, stałby się łatwym celem, a w raz z nim wszyscy mieszkańcy Budapesztu.
Przeklinając więc w duchu swego demona ruszył do centrum. Chociaż godzina była późna, wiele osób nadal spacerowało po zabytkowych uliczkach Budy. Torin ponownie przeklął. O wiele bardziej wolał, kiedy po świecie szalała zima. Śnieg i mróz skutecznie przepędzał turystów, a on mógł spokojnie spacerować po mieście, nie przejmując się tym, że mógłby kogoś dotknąć.
Szybko opuścił najstarszą część miasta, najbardziej obleganą przez turystów i skierował się na wschód. Czekały go jeszcze dwa kilometry marszu wąskimi uliczkami, ale nie przeszkadzało mu to. Lubił spacerować, a jeszcze bardziej lubił zapach świeżego powietrza i szum wiatru we włosach. No i oczywiście ciszę. Gdzie w Budapeszcie tam masowo obleganym przez turystów znaleźć spokój? Oczywiście na cmentarzu. W mieście było ich wiele, większość bardzo starych, ale on kochał ten najbardziej zabytkowy - Kerepesi, pełen prastarych drzew, nagrobków i rzeźb. Wśród tych ostatnich najczęściej szukał ukojenia.
Jedne bardziej nadszarpnięte zębem czasu, inne mniej. Wszystkie jednak piękne, powabne, sprawiające wrażenie żywych. Aniołowie, mężczyźni, dzieci, no i oczywiście kobiety. Istoty o ponętnych kształtach, wykute z kamienia, pieszczone ręką rzeźbiarza. Siadał w ich cieniu, delektując się doskonałością proporcji, iluzją prawdziwości. Mógł powiedzieć im wszystko, lub też milczeć delektując się ciszą. Ale, to co najważniejsze mógł je dotknąć, bez ryzyka, że świat pochłonie kolejna zaraza.
To było żałosne…
Nie był na tyle głupi, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Ale co innego mu pozostało? Życie w zamknięciu, w izolacji od istot żywych? Podsłuchiwanie życia toczącego się tuż za ścianą? Wydeptywanie wciąż tych samych ścieżek, pomiędzy łazienką, sypialnią a pracownią?
Marna wegetacja.
Nie pamiętał już kiedy zaczął wymykać się z fortecy. Znał wszystkie kombinacje szyfrów do bram, drzwi i kamer. W końcu sam je wymyślił. Pierwszej nocy, kiedy wymknął się z zamku, był tak przerażony faktem, że może wpaść na żywą istotę, że z trudem obszedł wzgórze na którym stał ich dom. Ten krótki spacer sprawił mu jednak niesamowitą rozkosz, namiastkę wolności, której los go pozbawił.
Z każdym kolejnym dniem zapuszczał się dalej. Zawsze jednak robił to późno w nocy lub wczesnym rankiem, kiedy jego przyjaciele udawali się już do swoich pokoi, a miasto powoli zapadało w sen.
W oddali przed nim zamajaczyła sylwetka Dworca Wschodniego – jednego z najpiękniejszych zabytków Budapesztu i co za tym idzie miejsca licznie obleganego przez turystów. Skręcił przezornie w prawo, zamierzając obejść bocznymi uliczkami Dworzec. Miasto znał jak własną kieszeń. Czterysta lat spędzonych w jednym miejscu robi swoje. Chociaż „Perła Dunaju” – jak potocznie zwano Budapeszt nigdy nie zasypiała, on wiedział, którędy pójść, by nie natknąć się na tłumy spacerowiczów. Z pojedynczymi turystami radził sobie bez problemu. Zwyczajnie omijał ich szerokim łukiem. Nigdy nie wstępował do sklepów, barów, kin.
Teraz też tak zrobił, przeszedł na drugą stronę ulicy chowając się w cieniu wysokich drzew, z dala od roześmianej grupki mężczyzn stłoczonej wokół kobiety.
Zamierzał odejść nie oglądając się za siebie, jednak podniecone głosy mężczyzn sprawiły, że zatrzymał się wpatrując w rozochoconą grupę. Mężczyzn było trzech, dwóch płonącymi oczyma wpatrywało się w kobietę. Trzeci stał wsparty o ścianę, prawą rękę przyciskał do szyi, spojrzenie miał zamglone, a usta rozchylone w głupkowatym uśmiechu.
Torin zmarszczył brwi, ukrył się w cieniu wielkiego dębu i patrzył. Nie widział kobiety, mężczyźni skutecznie mu ją zasłaniali, słyszał jednak jej melodyjny śmiech. Musiała coś powiedzieć, gdyż obaj młodzieńcy zgodnie pokiwali głowami. Wyciągnęła drobną dłoń o delikatnych długich palcach, pogłaskała jednego z mężczyzn po policzku, a potem przyciągnęła jego głowę do siebie, zupełnie jakby chciała mu coś szepnąć do ucha. Źrenice mężczyzny rozszerzyły się gwałtownie, jak pod wpływem ekstatycznego doznania. Wszystko trwało dosłownie chwilę, kilkadziesiąt sekund, może minutę. Dziewczyna uwolniła chłopaka ze swych ramion, odpychając go lekko od siebie. Potoczył się po chodniku, nogi się mu nieznacznie plątały, głowa opadała na boki, głupkowaty uśmiech nie schodził jednak z jego ust.
Został jeszcze jeden. Dziewczyna nie marnowała czasu. Z siłą o jaką trudno by było podejrzewać tak małą istotę przyciągnęła chłopaka do siebie. W jej ruchach nie było już ani odrobiny delikatności. Bezceremonialnie odsunęła jego głowę na bok odsłaniając szyję. W ciemności błysnęły długie kły, by chwilę później zanurzyć się w ciele chłopaka.
Torin zamarł z dłońmi wczepionymi w pień drzewa.
Wampirzyca.
Księżyc, który właśnie teraz postanowił wysunąć się zza chmur oświetlił nieskazitelną twarz dziewczyny. Gładkie policzki, długie lekko zakręcone rzęsy i włosy ciemne jak heban przelatane czerwono-krwistymi pasmami.
Wiktoria.
Nie wiedział jakim cudem jeszcze oddychał. W jego umyśle panował chaos. Udręczony mózg powtarzał w kółko: „Żyje! Żyje! Żyje! Nie zabił jej” Demon również się przebudził kwiląc do niej: dotknij, dotknij…
Jednak zachwyt szybko przemienił się w złość. Żyła, owszem, tylko że, w czasie, kiedy on dręczony poczuciem winy rwał włosy z głowy, ona spokojnie spacerowała sobie po mieście napadając na samotnych turystów. Wypijając ich krew, hipnotyzując ich i ogłupiając.
Nagle przymknięte powieki wampirzycy uniosły się, a szmaragdowozielone oczy spoczęły na nim. W chwili w której zrozumiała kim był i co robił, puściła swoją ofiarę, nie zadając sobie nawet trudu, by sprawdzić, czy chłopak jest w stanie iść o własnych siłach.
Jej postać rozmyła się, rozpadając na drobne kawałki, by chwilę później scalić się pół metra przed nim. W jej spojrzeniu nie było ani odrobiny ciepła, nawet kropli życzliwości.
- Odejdź! – warknęła. – Zniknij z mojego życia!
- Ty żyjesz… - wychrypiał.
- Nie pozwolę ci się zniszczyć! – syknęła. – Dotknij mnie raz jeszcze, a zabiję cię!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz