piątek, 30 sierpnia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 16_epizod 1



Galen skrzywił się, kiedy błyski mocy z placów królowej Tytanów spłynęły na jego ciało. Bolało jak skurczybyk. Kule jedna po drugiej wysuwały się z jego wnętrzności.
Rhea nie była ani specjalnie delikatna, ani też bardzo uzdolniona w kwestii leczenia. Zresztą wcale jej na tym nie zależało. Jej głównym celem był tron Kronosa i władza, coraz więcej władzy.
Leczyła Galena, bo był jej prawą ręką, jej ostrzem realizującym chytry plan pozbawienia tronu jej męża. Poza tym, Wszystko Widzące Oko, należące do Kronosa przepowiedziało, że Galen zabije króla.
Jednym słowem był jej potrzebny. On i jego armia Łowców.
Skrzywił się raz jeszcze, kiedy prąd poraził jego wrażliwe mięśnie. Szczęściem ostatnia kula upadła na podłogę. Rhea pstryknęła palcami i chwilę później białe bandaże pojawiły się na torsie wojownika.
- A teraz powiedz mi - zaczęła ostrym tonem. - Dlaczego dałeś się tak oszukać? To, że uratowała mu życie, nie znaczyło, że nie była na niego wściekła.
Galen nie podniósł się. Nawet nie próbował. Stracił tak wiele krwi, że trzymanie otwartych oczu sprawiało mu trudność. Mimo to, umysł działał na najwyższych obrotach.
- Zdradziła nas... przyszła z Lordami...
- Bękarci pomiot - syknęła królowa. - Powinnam była się domyśleć, że dobiorą się do niej przed tobą. Chcę ją tu mieć, skutą kajdanami i na kolanach - warknęła królowa. - Dowiem się jaka moc w niej drzemie, choćbym miała rozszarpać jej ciało na strzępy i w jej wnętrznościach poszukać odpowiedzi.
- Przepraszam – powiedział, nie było sensu kłócić się z Rheą, kiedy była tak zacietrzewiona, a on taki słaby.
Nienawidził swej niemocy. Nienawidził czuć się od niej zależny, tak samo jak nienawidził faktu, że pokonała go kobieta - wampirzyca-Wiktoria. Chciał pojmać ją podstępem, a tymczasem, sam wpadł w zasadzkę. Podeszła go a potem zdradziła.
Ciągle nie mógł uwierzyć, że wystawiła go Striderowi niczym kaczkę na strzelnicy. A potem, kiedy już krwawił i dogorywał, pchnęła go na ziemię, by dobić. Dlaczego? Jej słowa: „Mam nadzieję, że bardzo cię boli, zajączku”, ciągle jeszcze dźwięczały mu w uszach. Co oznaczały? Czy żywiła do niego jakieś osobiste urazy? Przecież nigdy wcześniej jej nie spotkał...
I nagle oddech utknął w poranionym ciele wojownika. Świadomość własnej głupoty poraziła go bardziej niż nieudolne leczenie Rheii.
Oczywiście, że już kiedyś spotkał Wiktorię. Tylko, że wtedy nie była jeszcze wampirzycą, lecz małą, nieporadną uczennicą kapłanek świątyni Jasnowidzenia.
„Mały zajączek”, sam tak ją nazwał, nim przebił ostrzem jej drobne ciało. Nim pozostawił ją przy zwłokach Meriny. Tamtego dnia, chociaż Nadzieja- jego demon nasycił się krwią i śmiercią, Galen poniósł klęskę - nie zdobył miecza. Merina wolała umrzeć, niż oddać mu ostrze. Artefakt przepadł na zawsze, odszedł w zapomnienie razem z duszą kapłanki.
A może... Galen przełknął ostrożnie ślinę.
Jeśli cios, który zadał wtedy Wiktorii nie był śmiertelny, być może Miecz Przeznaczenia przeszedł z ciała Meriny na jej córkę. Być może magiczne ostrze żyje teraz w wampirzycy?
- Przez twoją nieudolność, będę musiała osobiście pofatygować się na ziemię.
- Nie zabijaj jej tylko, moja królowo - wtrącił szybko Galen.
- Nie jest mi do niczego potrzebna. Poza tym gra dla wrogiego obozu, już o tym zapomniałeś? Złapię ją, wyciągnę z niej moc, a potem pozbędę się jej, raz na zawsze.
- Moja królowo - Galen próbował podnieść się na łóżku. Rany paliły go żywym ogniem, a wnętrzności skręcały się w bolesny supeł. - Wydaje mi się, że Miecz Przeznaczenia mieszka w jej ciele i dopóki nie wyciągniemy go z niej, musimy utrzymać ją przy życiu.
Rhea przekrzywiła głowę, przyglądając się swemu wojownikowi.
- Mówisz, że starodawny artefakt, pozwalający dowolnie kształtować przyszłość, mieszka w niej? - chytry uśmiech pojawił się na twarzy królowej, jak tylko zrozumiała, co ten fakt może dla niej oznaczać. - Dobrze, mój Galenie, do czasu, aż go nie zdobędę, pozwolę wampirzycy żyć.
* * *
Torin skończył polerowanie 9, wsunął ją za pasek spodni, po czym ruszył do okna. Ostrożnie odchylił żaluzje sprawdzając, co też dzieje się na zewnątrz. Ciemność panująca dookoła, z jednej strony stanowiła doskonałą ochronę, z drugiej uniemożliwiała mu dostrzeżenie potencjalnego zagrożenia.
„Przydałyby się jakieś kamery”, mruknął do siebie w myślach. A poza tym, dlaczego do cholery Lucien nie zainstalował tu systemu alarmowego? Już on się z nim rozmówi jak wróci.
Chciał podejść do drugiego okna, ale Wiktoria stanęła na jego drodze. Zatrzymał się zaskoczony. Przypatrywała się mu z kamiennym wyrazem twarzy. Cofnął się o krok, a potem obszedł ją szerokim łukiem. Odprowadziła go spojrzeniem.
Cisza i swoiste zawieszenie broni.
Tak pokrótce można było określić ich sytuację. Ostatnie kilka godzin spędzili przypatrując się sobie nawzajem. Niewiele rozmawiali. Do świtu pozostały jeszcze trzy godziny. Lucien nie zadzwonił ani razu. Torinowi również nie udało się z nim skontaktować. Jakimś dziwnym trafem przyjaciel nie odbierał połączeń od niego. Niech to szlag.
Dziewczyna tymczasem pokręciła się chwilę po sypialni, przyglądając się książkom na półkach, by w końcu znudzona usiąść z powrotem na łóżku.
Tym razem jednak nie przycupnęła na jego brzegu, tylko wgramoliła się na sam środek wielgachnego łoża Luciena i Anyi. Obstawiła się poduszkami, skrzyżowała nogi w kolanach i ponowie wlepiła szmaragdowe spojrzenie w Torina.
- Dlaczego ciągle to robisz? — zapytała.
Prawie podskoczył na dźwięk jej głosu. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Co robię? - zagadnął, wycierając dłonie o materiał spodni i natychmiast chowając je do kieszeni.
- Właśnie to? - powiedziała wskazując na jego dłonie.
- Ja... - otworzył usta by coś odpowiedzieć. Szybko jednak je zamknął. Odwrócił głowę, spoglądając na jeden z obrazów Anyi.
- To taki odruch - bąknął. Głupi odruch, biorąc pod uwagę, że miał na dłoniach rękawiczki.
- Naprawdę? - zmrużyła oczy. - Wydajesz się sprawiać wrażenie jakbyś nie chciał przebywać ze mną w tym pokoju?
- Co! - spojrzał na nią zaskoczony. - To nie prawda. Bardzo cieszę się, że tu jesteś, że ja tu jestem... z tobą.
- W takim bądź razie, co się dzieje? Dlaczego jesteś taki wycofany? W klubie również tak się zachowywałeś. Pytałam moich ludzi o ciebie. Nigdy nie widzieli cię na mieście, choć twoich przyjaciół często widywali. A w klubie... - zatrzymała się na chwilę, rozmyślając jakich powinna użyć słów. - W klubie wyglądałeś na zestresowanego, przerażonego tym, że ktoś mógłby podejść do ciebie. Myślałam, że uciekniesz, kiedy się zbliżyłam. Prawie tego chciałam - pokręciła głową, niedowierzając że mówi mu to wszystko. - A potem mnie dotknąłeś.
- Masz rację, powinienem był uciec, a w żadnym bądź razie nie powinienem był ciebie dotykać - powiedział zduszonym głosem.
- Nie wiedziałam, że dotyk sprawia ci ból – szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Dla mnie on również nie jest... - potrząsnęła głową, ucinając dalszy ciąg zdania.
- Przyjemny? - dokończył za nią zaskoczony.
- To nie tak - zaprzeczyła, przyciskając poduszkę do piersi. - A ty, czemu nie pozwalasz się dotknąć?
- Z powodu mojego demona - głos Torina był pusty, jak stojąca na stole karafka po winie.
- On nie lubi dotyku? - dopytywała.
Prychnął.
- Przeciwnie, uwielbia dotyk. Terroryzuje mnie w dzień i w nocy, bym kogoś dotknął.
- Ale ty tego nie robisz, bo...?
- Każdy kogo dotknę, umiera, a wraz z nim tysiące innych. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jego słowami.
- Twój demon zabija dotykiem?
- Na każdego kogo dotknę zsyła chorobę. Epidemia bardzo szybko roznosi się na pozostałych. Zaraza - wydusił z siebie jednym tchem.
- A nieśmiertelni, czyż oni nie powinni być odporni na twój dotyk? - cień podejrzliwości pojawił się w jej głosie. Torin wiedział już dokąd zmierzały jej myśli. Mógł ją okłamać, zmylić.
Tylko po co? Lepiej żeby znienawidziła go teraz niż później, kiedy mocniej się do siebie zbliżą.
- Nieśmiertelni również chorują, choć krócej, a choroba nie jest dla nich śmiertelna.
- A wampiry?
Tego pytania obawiał się najbardziej.
Kiedy milczał, zapytała raz jeszcze.
- Czy przede mną dotknąłeś kiedykolwiek wampira?
-Tak - nie było sensu zaprzeczać.
- Co się stało? Twój demon zaatakował? Na ludzkość spadła kolejna plaga?
-Tak - kolejna prawda.
- A wampir?
Torin westchnął przeciągle.
- Na moich oczach rozpadł się w pył.
Rozdziawiła usta, przyglądając się mu z niedowierzaniem.
- Niemożliwe... jesteśmy nieśmiertelni, nie umieramy tak po prostu...
- Ależ tak, uwierz mi - powiedział ironicznie.
-Aleja żyję.
- Tak.
- Jakim cudem... - zaczęła i natychmiast przerwała. - Ty! - warknęła, rzucając w niego poduszką, a potem drugą. - Zrobiłeś to celowo! Nie zaprzeczaj, widziałam to w twoich oczach. Chciałeś mnie dotknąć - kolejna poduszka poleciała w jego stronę. - Chciałeś mnie zabić?!
Uchylił się przed pierwszą i drugą, choć trzecia uderzyła go w głowę. Mimo to nie wstał z krzesła, pozwalając się jej w ten sposób wyładować. Miała prawo być na niego wściekła. On sam był zły na siebie, że to zrobił. Mógł ją zabić. Z drugiej strony skąd miał wiedzieć, że była inna...
Atak poduszkowy równie szybko jak się zaczął, dobiegł końca. Wiktoria ukryła twarz w dłoniach, jej ramiona drżały.
Czyżby płakała? Torin zmarszczył brwi. I co miał teraz zrobić?
- Viktorio... ja... - czy miał powiedzieć, że jest totalnym dupkiem? Kretynem noszącym w sobie demona, który diabelnie pragnie zniszczyć świat?
Uniosła głowę spoglądając na niego. Wcale nie płakała, przeciwnie - uśmiechała się. A był to wielce niegodziwy uśmiech.
Torin przełknął nerwowo ślinę.
- Chodź do mnie - powiedziała, klepiąc znacząco miejsce obok siebie.
Zamarł, wlepiając w nią ogłupione spojrzenie.
- Y... to nie jest dobry pomysł - bąknął.
Posłała mu bardzo niegrzeczny uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz