środa, 14 października 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 17_epizod 1



Było już późne popołudnie, kiedy zdecydował się wejść do karczmy „Oddech Smoka”. Po tym, co zobaczył tu ostatnim razem, zdecydował, że nie będzie dłużej stał z boku. Nadszedł czas na bardziej stanowcze kroki. Nie starał się zachowywać cicho. Przeciwnie, głośno szurał nogami, a wchodząc, rąbnął drzwiami tak głośno, że mimowolnie każdy zerknął w jego stronę. Zgodnie z jego założeniami wszelkie rozmowy ucichły jak ucięte nożem. Nie przejął się tym ani trochę, a czujne spojrzenia, które czuł na plecach, nawet go bawiły.
Nie zważając na nastroje panujące w izbie, podszedł do lady. Karczmarz już na niego czekał. Był to postawny mężczyzna o bystrym spojrzeniu i sprycie czającym się za pozornie obojętną miną. Hrabia nie dał się zwieść swobodnemu zachowaniu gospodarza.
– Co podać, panie? – zapytał gospodarz, nim Melir zabrał głos. – Chwilowo brak u nas wolnych stołów, odpowiednich dla ciebie, panie, ale jeśli raczysz poczekać, coś poszukam.
Brwi Melira podjechały do góry. Nie uszło jego uwadze, że chociaż się nie przedstawił, właściciel karczmy wiedział, kogo ma przed sobą. Zatem albo jego sława dotarła aż tutaj, albo oberżysta był doskonale poinformowany.
– Za strawę dziękuję, ale chciałbym zobaczyć pokój na górze. Ten z balkonem – powiedział spokojnie.
Karczmarz zamrugał szybko, zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy, szybko jednak pokrył je obojętnością.
– Mój panie, zapewniam, że moje pokoje nie nadają się dla takich gości. – Usiłował zapewniać, ale Melir nie dał wywieść się w pole.
Hrabia pochylił się w kierunku gospodarza.
– Nalegam! – syknął. – Wiesz, kim jestem, więc lepiej się nie stawiaj. Zapewniam, że potrafię zatruć ci życie.
Twarz oberżysty stała się krwistoczerwona.
– Nie jestem pewien, czy izba jest wolna – usiłował jeszcze zniechęcić lorda.
– Nie łżyj! – warknął Melir. – Nie trzymasz jej dla dziwek.
Mężczyzna z trudem przełknął ślinę, w końcu jednak skinął głową.
– Dobrze, będzie jak sobie życzysz, panie. Pozwól, tylko że zawołam żonę z kuchni, by stanęła za ladą.
Melir wyprostował się. W spokoju patrzył za znikającym gospodarzem. Nie obawiał się, że ucieknie. Wyraźnie czuł jego strach, a podniesione głosy dobiegające zza ściany, aż nazbyt mocno świadczyły o charakterze tej rozmowy. Nie potrafił co prawda rozróżnić słów. Obstawiał jednak, że karczmarz tłumaczył się żonie, a kobieta beształa go za głupotę.
Nie minęła chwila, jak mężczyzna wyszedł, twarz ciągle miał zaczerwienioną, a pot perlił się na jego czole. Melir uśmiechnął się w duchu. Zazwyczaj nie lubił, gdy traktowano go jak potwora, dziś jednak się z tego cieszył.
– Idź przodem – nakazał gospodarzowi, ten tylko skinął głową i pognał na schody. Lord nie ociągając się, ruszył za nim. Czuł na plecach dziesiątki złowrogich spojrzeń, mało go to jednak obchodziło.
Piętro było małe, zaledwie cztery pary drzwi.
– Pierwsze po prawej – zażądał Melir, a karczmarz jakby skulił się w sobie. Posłusznie jednak zatrzymał się przed wskazaną przez lorda izbą. Jego twarz stała się dziwnie blada, a ręce zaczęły drżeć, kiedy sięgał do klamki.
Melir zamrugał zaskoczony i w jednej chwili zrozumiał, co się działo. Chwycił człowieczka za ramię i odciągnął do tyłu. Z łatwością przycisnął go do ściany. Nóż, który wyciągnął z pochwy, przysunął do szyi oberżysty.
– Kto jest w środku? – zażądał wyjaśnień. Starał się mówić cicho, ale gniew, który pobrzmiewał w jego głosie, wystarczająco mocno działał na stojącego przed nim mężczyznę.
– Nie wiem dokładnie – zacharczał w odpowiedzi.
– Nie kłam, tacy jak ty zawsze wiedzą kogo goszczą pod swoim dachem. Wiedza daje władzę. – Zakończył swój wywód, mocniej przyciskając ostrze do szyi schwytanego. Kilka kropel krwi pokazało się na ostrzu.
– Dwóch kupców i gwardzista – wyrzucił z siebie szybko.
– Kto jeszcze? – nalegał Melir.
– Tylko oni, nikogo więcej tam nie ma, przysięgam – oberżysta trząsł się jak osika. Melir wyczuł w powietrzu brzydką woń moczu. Z obrzydzeniem cofnął się, zabierając ostrze. Spodnie karczmarza były mokre aż do kolan, ten zaś drżąc, nie próbował nawet ukryć swej hańby.
Twarz Melir pozostała bez wyrazu.
– Wejdę teraz do środka, a ty zostaniesz tutaj. Spróbuj uciec albo wezwać kogoś do pomocy, a dopadnę cię i zabiję. – Pozwolił smokowi przesunąć się pod skórą, zaszaleć we krwi, rozpalić żyły ogniem. Wiedział, że jego oczy nam moment rozżarzyły się ogniem i gospodarz bez trudu to zauważy. Zgodnie z jego oczekiwaniami oberżysta upadł na kolana, błagając o litość.
– Nie zabijaj, oszczędź. Ja nic nie wiem, nic nie wiem. Oni tylko się u mnie spotykają, ale nie mam pojęcia, o czym rozmawiają.
– Zamknij się! – zrugał go smok. – Czekaj na mnie i nikogo nie wpuszczaj na górę. Od tego, co teraz zrobisz, zależeć będzie twoje życie.
Nie czekał, aż karczmarz pozbiera się z podłogi, wsunął ostrze z powrotem do pochwy i podszedł do drzwi. Chwycił za klamkę, policzył do trzech i dopiero wtedy otworzył je z rozmachem. Przez jedną krótką chwilę zapanowała cisza, zebrani w izbie zamarli. Melir szybko oszacował sytuację. Dwóch elegancko ubranych kupców siedziało za stołem i z wyrazem bezkresnego zdumienia wpatrywało się w niego. Gwardzista, który stał przy oknie, zdecydowanie był smokiem i on, jak się łatwo można było domyśleć, najszybciej odzyskał rezon. Jedno spojrzenie na przybyłego i wiedział, że zostali zdemaskowani. Bez wahania sięgnął po miecz. Ostrze gładko wysunęło się z pochwy. Był wysoki i postawny, dokładnie taki jaki powinien być smoczy wybraniec. Dość młody jak go szybko ocenił hrabia, o wyrazistych rysach i szarozielonych włosach.
Melir uśmiechnął się zimno. Izba wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał, stojąc na balkonie, to zaś oznaczało, że była zbyt mała, by walczyć w niej swobodnie. Mimo to obcy wojownik rzucił się na niego. Łatwo uchylił się przed ciosem, nurkując pod ramieniem mężczyzny. Nim ten zdołał się obrócić, kopnął go w pośladek. Ta walka nawet go bawiła. Pozwolił sobie wypuścić bestię z uwięzi, czerpiąc z jej mocy. Smok przesunął się pod skórą, ocierając o żebra, napierając na kości. Ogień wypełnił mu żyły.
Gwardzista warknął wściekle, szykując się do ponownego ataku. W jego spojrzeniu również błyskały płomienie, świadcząc, że i jego smok się przebudził. Zdawał sobie sprawę, że albo wyjdzie zwycięsko z walki, albo białowłosy lord go zniszczy.
– No dalej – ponaglał Melir. – Pospiesz się, nie mam całego dnia.
– Zabiję cię! – wrzasnął wojownik, ledwie panując nad sobą.
– Jeszcze nie wiem, kim jesteś, ale zapewniam, że wywlekę cię stąd za włosy. – Głos lorda był równie chłodny, jak jego postawa. Nie należał do osób, które łatwo wyprowadzić z równowagi, uśmiechał się nawet do przeciwnika, choć był to zimny uśmiech zabójcy.
O gwardziście nie dało się tego powiedzieć, oddychał szybko, łypiąc to na Melira to na kupców. Ci zaś ani myśleli mu pomóc. Co prawda poderwali się na nogi, jak tylko dotarło do nich, z kim mają do czynienia, ale na nic więcej się nie zdobyli. Przywarli plecami do ściany i z przerażeniem wypisanym na twarzach, przyglądali się potyczce smoków.
– Wyciągnij miecz! – wrzasnął zbrojny, ale hrabia tylko potrząsnął głową.
– Po co? Jesteś tak kiepskim przeciwnikiem, że pokonam cię gołymi rękoma. Szkoda mojej stali na twojego trupa – rzucił chłodno. Złośliwa uwaga skutecznie pobudziła gwardzistę do wykonania ruchu. Ponownie natarł na Melira, tym razem dokładniej planując swój cios. Hrabia uchylił się, jednocześnie barkiem uderzając przeciwnika. Ryk wściekłości, jaki wydobył się z gardła wojownika, obudził z marazmu kupców. Pisnęli przeraźliwie i rzucili się do ucieczki. Lord był jednak szybszy, błyskawicznie wyciągnął sztylety z cholewek butów i rzucił nimi, przyszpilając obu spiskowców do ściany. Ostrza przebiły ich ramiona, głęboko kotwicząc się w ścianie. Krzyczeli jak małe dzieci, szarpiąc się i usiłując wyciągnąć sztylety.
Hrabia bardziej wyczuł, niż usłyszał jak gwardzista podchodzi do niego, o kupcach zapomniał w jednej chwili. Odskoczył w bok. Ostrze ledwie o centymetr minęło jego twarz. Warknął i wykorzystując fakt, że przeciwnik nie zdołał jeszcze zrobić zamachu ciężkim orężem, uderzył go pięścią w żebra. Głuchy trzask dobitnie potwierdził pęknięcie kości. Szybko wyprowadził kolejny cios. Czas na zabawę się skończył. Miecz zachwiał się w dłoni gwardzisty, Melir chwycił jedną ręką przegub dłoni wojownika, łokciem zaś uderzył go w twarz. Nos smoczego wybrańca pękł, zalewając mu twarz krwią. Lord prawie się zaśmiał, poszło mu łatwiej niż z dzieckiem. Ścisnął mocniej, łamiąc kruchy nadgarstek i zdrajca z głośnym jękiem puścił oręż. Miecz upadł na podłogę. Dopiero wtedy puścił pogruchotaną rękę i złapał przeciwnika za poły kaftana. Pchnął go w kierunku drzwi, wyrzucając z izby. Kwilącymi kupcami nawet się nie przejął i tak nie byli w stanie się uwolnić.
Gwardzista jeszcze protestował, usiłując jedyną zdrową ręką uderzyć Melira. Połamane żebra jednak skutecznie spowolniły jego ruchy i nim jego pięść wylądowała na szczęce hrabiego, ten uchylił się. Lord szybko wyprowadził kontrę, uderzając głową w zamroczonego wojownika.
Wypadli na korytarz. Melir trzymał zbrojnego, popychając go na skraj schodów. Kątem oka dostrzegł na podłodze, skulonego niczym pies, karczmarza. Przynajmniej ten okazał się być mniejszym głupcem – przeszło mu przez myśl. Do trzymanego przez siebie smoka rzucił:
– Do zobaczenia na dole, szumowino. – Puścił go. Z lekkim uśmiechem patrzył, jak mężczyzna młócąc ramionami, leci w dół, koziołkując na schodach, uderzając głową i ramionami o ścianę i stopnie. Kilka chwil później i wiele stopni niżej, ciało znieruchomiało na podeście. Dopiero wtedy lord zszedł do główniej sali.
W izbie panowała nienaturalna cisza. Kliku gości co prawda podniosło się z miejsc, ale nikt nie wykonał żadnego gestu, by pomóc skatowanemu smokowi. Służki pouciekały na zaplecze, nawet gospodyni stała z pobladłą twarzą, w ręce kurczowo ściskając ścierkę.
Melir zatrzymał się nad nieprzytomnym gadem i opierając ręce na biodrach, spojrzał po biesiadnikach.
–Macie mi coś do powiedzenia! – zagrzmiał ostro. – No dalej, nie krępujcie się. Chętnie posłucham, o czym tak gorliwie rozmawiacie. Zdradźcie i mnie, w jaki sposób planujecie zabić króla. Tylko pamiętajcie, że nim zakradniecie się do jego komnaty, spotkacie się ze mną, a ja nie będą już taki miły i czarujący jak dziś.
Nie czekał, aż biesiadnicy zaczną zapewniać go swej lojalności. W dupie miał ich udawane posłuszeństwo i fałszywe deklaracje. Schylił się i łapiąc gwardzistę za szarozielone włosy, zaczął wlec go ku drzwiom.
Odprowadzały go przerażone spojrzenia gości i ciche szmery rozmów. Ktoś podbiegł i otworzył mu drzwi, ale Melir nawet tego nie zauważył, wściekłość wypełniała go doszczętnie. Smok pomrukiwał, obijając się o żebra, pchając się na wolność.
Wyszedł na dwór, ciągnąc za sobą ciało pokonanego. Rzucił go na bruk jak szmacianą kukiełkę. Wytarł ręce w spodnie, poprawił na sobie kaftan i dopiero wtedy się wyprostował. Ze zdziwieniem zauważył, że ulica praktycznie opustoszała. Nieliczni przechodnie w popłochu uciekali na jego widok.
Nie zrobiło to na nim wrażenia. Było mu nawet na rękę, że strach padł na mieszkańców miasta. Powinni się bać, zgnuśnieli przez lata bezkrólewia, nadszedł czas, by nauczyć ich pokory. Lord uniósł dłoń do góry i pomachał do wartowników na murach. Dwa potężne smoki, jeden czerwono-czarny, drugi srebrno-szary oderwały się od kamiennej ściany i poszybowały ku niemu. Zatoczyły koło nad budynkami, by chwilę później, ostro młócąc powietrze skrzydłami, wylądować na ulicy. Miejsca było tu mało, toteż strażnicy stłoczyli się wokół lorda. Ciągle jeszcze w smoczej formie zerkali to na pokrwawionego hrabiego to na leżącego wojownika.
– Zdrajca – powiedział lord i w spojrzeniu wartowników natychmiast zapłonął ogień. – Na piętrze – dodał, wskazując ręką na gospodę – jest jeszcze dwóch, a na korytarzu czeka karczmarz, ich niemy wspólnik. Zakujcie wszystkich w kajdany i do lochów.
Cichy warkot był odpowiedzią na słowa hrabiego, chwilę później czerwono-czarny smok uniósł potężny łeb i ryknął donośnym głosem, a nad Farrander zaroiło się od smoków.

5 komentarzy:

  1. Jednego zdrajcę złapał , ciekawe czy powie coś Melirowi. Bardzo dziękuję za świetny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, nie tylko jednego, coś mam przeczucie, że worek z "niespodziankami" właśnie się rozwiązał. Niektóre wydarzenia potoczą się od tej chwili bardzo szybko, oby tylko Melir nie zapomniał na czym najbardziej mu zależy.

      Usuń
  2. Dzieki Emi chyba robie sie lekko krwiozercza ten fragment mnie zachwycil chyba bedzie mój ulubiony Lubie dobra walke wreszcie Melir pokazal co potrafi milego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że zaskakująco lekko pisało mi się ten fragment. Cieszę się, że się spodobał, Melir pokaże pazurki, zwłaszcza że życie Heleny również będzie zagrożone. Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Melir ladnie sie zabawil :D Nareszcie sie cos ruszylo i zlapal w koncu zdrajcow...a znajac z wczesniejszych czesci rodzaj i sposob tortur szybko powinni zaczac spiewac co kto i jak :D Emis czy wiesz juz ile planujesz rozdzialow? bo teraz to juz chyba powinno byc blizej konca niz poczatku chociaz z drugiej strony fajnie by bylo gdyby to byl wstep dopiero :D:D:D dziekuje Emis i buziolki :***

    OdpowiedzUsuń