sobota, 28 maja 2016

Malos - Rozdział 21_2



Przesiedzieli w grotach prawie godzinę, nim odważyli się wyjść. Jako pierwszy wychylił się Abadon. Anioł zniknął w mroku, zostawiając swoich towarzyszy w całkowitej niepewności. Upłynęło sporo czasu, nim wrócił. W ręku trzymał pochodnię, śmierdziała jeszcze bardziej niż ta, którą wcześniej zmajstrował z wnętrzności demonów.
- Droga wolna - powiedział. - Wioska jest pusta. Pokraki pobiegły ku dolinom mgieł.
- To chyba dobrze - zauważył Malos, ale nikt z obecnych nie skomentował jego słów.
- Zamek królowej jest tam. - Świeca śmierci wskazał ciemny kształt jakiś kilometr przed nimi.
Malos zamrugał zaskoczony. W pierwszej chwili myślał, że wzrok go zawodzi. Nie było żadnego pałacu, wilii, czy warowni. Tylko wielki, usypany z ziemi kopiec. Widział co prawda otwory okienne i słabe światło sączące się z wnętrza, ale nie tak sobie wyobrażał główną siedzibę cór Lucyfera.
- One mieszkają pod ziemią? - zapytał stojącego najbliżej Nata.
Anioł spojrzał na niego i z właściwą sobie ironią powiedział:
- I tak i nie. Kochają złoto i bogactwo, jednak przed wszystkimi, nawet przed mieszkańcami piekieł udają, że nic nie posiadają.
- Dziwne - skomentował Malos, ale Nat tylko wzruszył ramionami.
Dyskusja się urwała, bo Abadon nakazał ciszę i drużyna ponownie ruszyła w drogę. Podejście do kopca było nie tylko uciążliwe, ze względu na strome zbocza, ale też niebezpieczne, z uwagi na patrole królowej. Dla anioła śmierci jednak nawet one nie stanowiły problemu, sprytnie prowadził swoich ludzi niewidocznymi dla niewtajemniczonych ścieżkami. Skąd je znał, nie powiedział. Ale zarówno Malos, jak i Nathaniel byli pewni, że musiał wielokrotnie tu bywać. Weszli do siedziby dzięki przejściu, które wskazał im mroczny żniwiarz.
Wnętrze domu królowej bardzo różniło się od tego co widzieli z daleka. Ściany i sufity były co prawda czarne, ale żyrandole, które wisiały nad ich głowami połyskiwały kryształami i drogim kruszcem. Podłogi zaś wyłożono złotem. W mieniących się kaflach wędrowcy bez trudu mogli obejrzeć swe twarze.
- Zachowajcie absolutną ciszę - nakazał Abadon. Następnie wskazał ręką na korytarz po lewej stronie. - Na jego końcu jest zejście do lochów. Tam jest dziewczyna. Nie trwońcie czasu, nie szarżujcie zanadto. Zabijcie tylko tyle harpii, ile będzie konieczne.
Malosowi skąpe wyjaśnienia wystarczyły, myślał tylko o Santi i tym, by ujrzeć ją całą i zdrową. Nat jednak miał inne podejście do sprawy.
- Nie idziesz z nami?! - Złapał śmierć za ramię.
- Nie, muszę coś jeszcze załatwić.
- Co?! - W głosie Nata zabrzmiała złość.
- Zadbać o wasze bezpieczeństwo.
- Czego nam nie mówisz? - Nathaniel nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Stojący za jego plecami Mirra i Tumma mieli równie tajemnicze miny, jak ich przyjaciel, co tylko mogło oznaczać, iż, w przeciwieństwie do Nathaniela i Malosa, znali szczegóły planu.
- W kopcu mieszka prawie tysiąc harpii - wychrypiał Abadon. - Nie wyjdziemy stąd żywi, jeśli o to nie zadbam. Zatem idźcie w swoją stronę, a ja w swoją. Spotkamy się na zewnątrz. - Mroczny siewca nie powiedział już nic więcej, odsunął się od Nathaniela, odwrócił na pięcie i ruszył na spotkanie z krwiożerczymi kobietami. Wędrowcy stali chwilę osłupiali, rozważając jego słowa.
- Nie mam pojęcia, co on planuje. - Zauważył Nathaniel. - Cokolwiek to jednak jest, będzie krwawe.
- Musimy iść - zarządził Tumma. Anioł wskazał ręką na korytarz. - Naprawdę mamy niewiele czasu.
Sypialnię królowej oświetlały tylko świece. Sama władczyni wylegiwała się na łożu. Oczy miała przymknięte, ciało rozluźnione. Nagie piersi dumnie sterczały, wabiąc jędrnością, zaś idealne krzywizny bioder niejednego doprowadziły do szaleństwa.
Na Abadonie nie robiły już jednak wrażenia. Dawniej dałby odciąć sobie rękę za możliwość polizania jej skóry, dziś czuł zaledwie mrowienie w palcach i gorzki niesmak w ustach. Hermiona przeciągnęła się z gracją na posłaniu. Wiedziała, że do niej przyszedł. A jakże, suka zawsze umiała go wyczuć. Kiedy więc odsunął zasłonę, posłała mu czarujący uśmiech.
- Oh, twoje odwiedziny to zawsze taka niespodzianka - zaskrzeczała.
Kiedyś jej głos przyprawiał go o drżenie, dziś odbierał go jak drapanie paznokciem po szkle. Posłusznie wszedł na materac i pozwolił się objąć. Natychmiast otoczyła go ramionami i oplotła nogami w pasie.
- Śmierdzisz - zasyczała, krzywiąc piękne lico. - Gnijącym demonem, szczynami i czymś jeszcze bardziej ohydnym.
- Człowiekiem, kochana, człowiekiem. Cuchnę człowiekiem.
- Obrzydliwy zapach. - Zmarszczyła nos. - Po co te podchody? W moich progach zawsze jesteś mile widziany. Chyba nie gniewasz się na mnie za to, że zlekceważyłam cię przy Michaelu? - Wydęła usta w podkówkę. - Pomyślałam, że nie chcesz, by on dowiedział się o nas. - Głos harpii ociekał słodyczą, ale Abadon wiedział lepiej. Gdyby mogła coś ugrać, z radością zdradziłaby Michaelowi co ją łączy z siewcą śmierci. Skoro tego nie zrobiła, czekała na inną nadarzającą się okazję. Dawno przestał łudzić się, że coś dla niej znaczył. Istoty takie jak ona potrafiły tylko brać i niszczyć. Sam był takim potworem. Od setek lat krążył między światami, niszcząc życia i rodzinne szczęście. Harpie czyniły to samo. Jednak Hermiona obudziła w nim czułość, o jaką się nie podejrzewał. Długo myślał, że pokochała go równie mocno, jak on ją. Rozczarowanie było bolesne, ale konieczne.
Od dawna patrzył na nią trzeźwo bez zaślepienia, tylko ona tego jeszcze nie zauważyła. Przychodził do niej kiedy miał ochotę i odchodził, nie dając jej nic ponad orgazmy.
- Zdawało mi się, że zazwyczaj interesuje cię mój członek, nie to jak pachnę? - Złośliwa uwaga miała podkreślić, jakie naprawdę łączyły ich relacje.
Harpia zaśmiała się skrzekliwie. Dłońmi sięgała już pod ubranie anioła, ale ten powstrzymał ją. Chwycił jej ręce i uniósł ponad jej głowę. W odpowiedzi zasyczała na niego. Nie był to jednak syk sprzeciwu, tylko niezaspokojenia. Mroczny żniwiarz wpił się wargami w jej usta, chłonąc smak, pozwalając, by ostre kły kochanki cięły jego wargi. W końcu odsunął się od niej, by skupić się na szyi i gardle. Z krwawiących ust ciągle sączyła się krew, ale jemu to nie przeszkadzało, a tylko bardziej podniecało kobietę. Jęczała już, kiedy dotarł do piersi. Zacisnął zęby na sutku, wciągając go głęboko do swoich ust. Ssał, gryzł i kąsał ją na przemian. Krzyczała i jęczała z rozkoszy. Wcale nie musiał być delikatny, przeciwnie, jego pieszczoty miały sprawiać jej ból. Kochała to uczucie na równi z cierpieniem, jakie sama zwykła zadawać.
Porzucił zaczerwienioną i poranioną pierś, by skupić się na drugiej i uczynić z nią to samo. Oddech kobiety stał się chrapliwy, przepełniony oczekiwaniem na rozkosz. Nogi coraz mocniej zaciskały się na jego biodrach. Każda inna kobieta na jej miejscu domagałaby się jego kutasa w swojej cipce, ale nie ona. Królowa nie błagała, nawet o rozkosz. Ona żądała spełnienia, satysfakcji. Abadon przygryzał wrażliwy sutek coraz mocniej, dopóki jej ciało nie napięło się jak struna i z ust kobiety nie wydobył się głośny krzyk rozkoszy.
Dopiero wówczas anioł oderwał się od ciała władczyni, usta miał nabrzmiałe, brodę i szyję zachlapaną jej i swoją krwią. Milczał. Śmierć, która malowała się na jego twarzy nadawała mu upiorny wygląd. Żniwiarz sięgnął pod płaszcz i wyciągnął krótkie ostrze. Stal błysnęła w świetle świec, by chwilę później utonąć w piersi królowej. Krzyk rozkoszy przeszedł w ryk bólu i niedowierzania. Kobieta szarpnęła się, jej dłonie natychmiast przeobraziły się w długie szpony.
Usiłowała dosięgnąć gardła zabójcy, nie zdołała jednak tego zrobić. Anioł przekręcił ostrze. Krew siknęła ze zdwojoną mocą. Wsunął rękę we wnętrzności władczyni.
- Żegnaj - szepnął. Jednym ruchem wyrwał bijące jeszcze serce. Na pięknej twarzy wojownika nie pojawił się nawet cień wyrzutów sumienia.
Wstał z łoża, serce królowej harpii ściskał w dłoni. Niespiesznie wyszedł z komnaty i skierował się ku głównej sali. Znał tu każdy kąt. Przez setki lat odwiedzając Hermionę, zdążył dobrze poznać zwyczaje krwiożerczych kobiet. Idąc korytarzem wcale nie starał się zachowywać ciszy. Przeciwnie, głośno stukał buciorami o złotą podłogę. Krew kapała z jego dłoni, tworząc upiorną ścieżkę za nim. Świeża posoka wywabiła pozostałe harpie ze swych pokoi. Córy Lucyfera od razu go rozpoznały. Syczały na niego i prychały. Niektóre nawet sięgały po broń. Żadna jednak nie odważyła się go zaatakować. Posłańca śmierci lękała się każda istota na tym świecie.
Abadon wszedł do sali tronowej, a tłoczące się za jego plecami harpie rozbiegły się po izbie. Część kobiet przybrała już swój prawdziwy wygląd, szczerząc ostre zębiska i długie szpony na anioła. On jednak nie patrzył na wojowniczki, wszedł na podest i usiadł na tronie Hermiony. Założył nogę na nogę. Dopiero wtedy spojrzał na zebrane. Setki, a może nawet tysiące harpii zgromadziły się w największej sali pałacu, a ciągle wbiegały nowe. Żadna z cór Lucyfera nie patrzyła na niego z radością. Przywabiła je tu krew i to na niej koncentrowały swoje zmysły. Być może podejrzewały do kogo należała, a może po prostu były głodne. Wszystkie bez wyjątku zerkały ku zaciśniętej dłoni mężczyzny.
Wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom, uniósł rękę, krew ściekała spomiędzy jego placów. Na chwilę zapanowała cisza.
- Wasza królowa nie żyje! - krzyknął. Otworzył dłoń, ukazując kobietom serce monarchini. - Czas Hermiony i jej córek przeminął! - zawołał. Słowa Abadona wywołały popłoch wśród harpii. Wrzaski wściekłości i krzyki radości mieszały się z jękami niedowierzania i łzami. Wiele spośród krwiopijek  upadło na podłogę i rwało włosy z głowy, inne śmiały się głośno. Żniwiarz nie czekał aż kobiety zaczną zadawać pytania, cisnął serce władczyni na środek izby. - Niech żyje nowa królowa - powiedział, dając sygnał do rozpoczęcia walki o sukcesję. Odgłosy, które wypełniły salę, zatrzęsły jej murami. Wszystkie kobiety bez wyjątku rzuciły się na środek komnaty, chcąc pochwycić serce. Nawet te, które jeszcze chwilę temu łkały po śmierci matki, zapragnęły teraz zająć jej miejsce. Zgodnie z tradycją, nowa władczyni musiała zjeść serce poprzedniczki, przejmując jej moc, rodzinę i tron. Kobiety walczyły zajadle, szpony poszły w ruch. Krew tryskała na boki, śmierć ponownie zagościła w pałacu.
Abadon podniósł się z tronu. Nie obchodziło go, kto zasiądzie na tronie. Jakiekolwiek będzie nosiła imię, zrobi wszystko, by zgładzić anioła śmierci.

4 komentarze:

  1. Świetny sposób na odwrócenie uwagi wszystkich harpii. Mam nadzieję, że ten czas wystarczy na wyciągnięcie Santi z piekła. A Abadon niegrzeczny, oj niegrzeczny! pięknie dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię niegrzecznych chłopców, a ten aniołek ma wielki potencjał. Dziękuję za odwiedziny.

      Usuń
  2. Spodziewałam się, że Abadon znajdzie sposób na skuteczne zajęcie dla harpii, nie myślałam, że aż tak spektakularny. Z pewnością nie zabraknie czasu na uratowanie Santi. Abadon to bardzo interesująca postać, nie mogę się doczekać jego historii. Dziękuje za kolejny fragment
    szekla_

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zupełnie tak jak ja. Palce mnie świerzbią na myśl o tym aniele. Dużo dla niego zaplanowałam i mam nadzieję, że nie rozczaruję was ani tym bardziej siebie.

      Usuń