wtorek, 26 lipca 2016

Malos - Rozdział 22_epizod 1





Malos biegł korytarzem wskazanym mu przez Abadona cały czas zastanawiając się, czy zmierzają w dobrą stronę. Zdawało mu się, że tunel nie ma końca i choć wyraźnie opadał w dół, ciągnął się w nieskończoność. Nikt się nie odzywał, nikt nie rozmawiał. Tylko stukot  butów i ciężkie oddechy zakłócały mroczną atmosferę. Czworo mężczyzn w absolutnej ciszy zmierzało ku najciemniejszym zakamarkom kopca harpii. Mirra i Tumma dzierżyli pochodnie, ale nawet one z trudem rozświetlały ponure wnętrze.
Malos bynajmniej nie odczuwał żalu, że nie może dostrzec tego, co dzieje się wokół niego. Zauważył, co prawda, że złota podłoga zmieniła się w kamienną, a ściany straciły swój połysk, jednak prawdę mówiąc koncentrował się na zapachu anielskiej posoki. Ten zaś stawał się coraz wyraźniejszy. Był pewien, że to woń krwi Satni krąży w powietrzu i myśl ta doprowadzała go do szaleństwa.
Zdawało mu się, że minęły wieki nim w końcu korytarz się skończył. Stali teraz w owalnym pomieszczeniu przypominającym bardziej przedsionek lub hol. Tumma uniósł wyżej pochodnię, ukazując ciemniejsze miejsca w chropowatej fakturze ścian.
– Co to ? – zapytał szeptem Malos. W nosie kręciło go od metalicznego zapachu i odoru zgnilizny. Ten ostatni stał się na tyle intensywny, że zaczynało go mdlić.
– Wejścia do cel. – Nathaniel dał znak aniołom, by skierowały pochodnie na ziejące pustką dziury. Pomocnicy Abadona zaglądali kolejno do każdej wnęki. Od większości z nich odsuwali się ze wstrętem.
– Pełno tu trupów – stwierdził cierpko Mirra. – Czy te kobiety nie potrafią po sobie sprzątać?
– Gówno mnie to obchodzi, szukajcie Santi! – warknął Malos. Podbiegł do Mirry i wyrwał mu pochodnię z ręki. Zajrzał do pierwszej dziury i cofnął się ze obrzydzeniem. Przy drugiej było jeszcze gorzej. – Boże, niech Santi gdzieś tu będzie – szeptał błagalnie. Za jego plecami aniołowie również szukali dziewczyny, Malos natomiast biegał jak opętany, zaglądając do każdego ciemnego zakamarka.
Nagle Nathaniel syknął.
– Kurwa mać, pier…. – Nim skończył wypowiadać przekleństwo Malos odepchnął go i wskoczył do celi.
– Santi, Satni!... – krzyk utknął chłopakowi w piersi na widok ciała leżącego na podłodze. To była ona, jego ukochana, kobieta dla której chciał zmienić swoje życie. Teraz leżała na podłodze, wijąc się z bólu. Opadł na kolana obok niej . W pierwszej chwili nie wiedział, czy powinien się cieszyć z faktu, że widzi ją żywą, czy wyć z rozpaczy nad jej stanem.
Twarz miała spuchniętą od licznych uderzeń, jedno oko było tak podbite, że z trudem je otwierała. Nos przypominał krwawą miazgę, podobnie wargi i policzki. Reszta ciała prezentowała się jeszcze makabryczniej. Wszędzie krwawe szramy, wystające kości, skrzepy i sińce. Mimo to Santi  żyła, a nawet wyciągnęła ku niemu rękę.
Nie zdołała otworzyć ust, ale dostrzegł w jej spojrzeniu ulgę.
– Nat! – warknął anioł. – Mówiłeś, że nic jej nie będzie, że obietnica Abadona ją ochroni! – Malos ostrożnie dotknął poharatanego policzka ukochanej. W żołądku mu się przewracało na widok ran i krwi. Chciał ją przytulić, ale bał się dotknąć w obawie, że sprawi jej jeszcze większy ból.
Nathaniel przykucnął obok nich. Twarz miał ściągniętą grymasem złości, mimo to, kiedy się odezwał, brzmiał zaskakująco spokojnie:
– Trzymaj się, mała, niedługo będziesz w domu. – Do Malosa zaś rzucił szeptem.
– Nigdy nie mówiłem, że będzie cała i zdrowa, powiedziałem tylko, że nie może umrzeć.
Słysząc słowa anioła dziewczyna zacharczała gwałtownie. Próbowała nawet złapać go nawet za rękę, ale nie miała tyle siły. Malos usiłował ją uspokoić, bezskutecznie, miotała się i bulgotała.
– Weź ją na ręce i chodźmy stąd wreszcie! – ponaglił chłopaka Nat.
– Nie widzisz w jakim jest stanie, jak mam to zrobić?!
– Uwierz mi, bardziej już jej nie zaszkodzisz, no chyba że wolisz poczekać, aż jej oprawczynie wrócą i zajmą się nami wszystkimi.
– Niech przyjdą, zabiję suki, zapłacą mi za to co zrobiły.
– Opanuj się! – zbeształ go Nathaniel. – Tu są tysiące krwiożerczych kobiet, a nas jest tylko garstka. Bierzmy dziewczynę i spadajmy stąd nim się połapią, że ich cenny więzień zniknął.
– Ona krwawi, nie uda się nam – oponował anioł.
 – Nie umrze! – Nathaniel powoli tracił cierpliwość. – Schylił się po dziewczynę, ale Malos go powstrzymał.
– Ja ją wezmę, ty trzymaj miecz w gotowości.
– Bez obaw, na tym znam się jak mało kto. – Nat kiwnął głową na Mirrę i Tummę. – Pójdziecie przodem, Malos zaraz za wami. Ja zamknę pochód. Zachowujemy ciszę, żadnych rozmów ani partyzanckich akcji. Prosto do wyjścia.
– Nie zaczekamy za Abadonem?
– Czekać? – zaśmiał się Mirra. – Chłopie, na jakim ty świecie żyjesz. Na śmierć się nie czeka, to ona przychodzi pierwsza.
Malos pokręcił ze skonsternowaniem głową. Niewiele z tego rozumiał i szczerze mówiąc chyba nawet nie miał ochoty rozumieć. Ponownie dotknął policzka dziewczyny. Spoglądała na niego błagalnie, bezgłośnie błagając o pomoc.
– Zabieram cię do domu – powiedział. Wsunął ręce pod plecy Santi i chociaż jej ciało przeszyły spazmy bólu, przycisnął ją do siebie. Ostrożnie wstał. – Wiem, że śmierdzę, ale wierz mi, była to konieczność, by się tu dostać.
– Dość tych pogaduszek, spadamy. – Ponaglił ich Nat. Wojownik czekał, aż młody anioł wyjdzie z celi. Tumma i Mirra pognali przodem.
Malos zagryzał nerwowo wargi. Z każdym kolejnym krokiem Santi jęczała coraz mocniej. Jej wargi zsiniały, a oddech stał się urywany. Cierpiała, rozrywana kolejnymi spazmami bólu, z jej ran krew kapała na podłogę.
– Szybciej – ponaglił go Nat. Pędzili korytarzem na tyle szybko, na ile pozwalał im stan rannej. Opuściwszy lochy ponownie zagłębili się w labirynt tuneli mieszkalnych. Szczęściem pomocnicy Abadona pamiętali drogę. – Już niedaleko. Tam za zakrętem powinno być wyjście z kopca.
Malos milczał, ze zdenerwowania gryzł wargi do krwi. Raz po raz zerkał na dziewczynę, upewniając się, czy jeszcze żyje. Najbardziej obawiał się, że cały ich trud pójdzie na marne i Santi umrze w jego ramionach, lub, co gorsza, harpie rozszarpią ich na strzępy.
W kopcu wrzało, jazgot niósł się echem po korytarzach. Aniołowie zatrzymali się gwałtownie.
– Idą po nas – wychrypiał Malos. – To koniec.
– Nie – Nathaniel również uważnie nasłuchiwał. – Odgłosy walki, ale gdzieś wewnątrz fortecy.
– Abadon obiecał dać zajęcie harpiom, widać jego plan się powiódł – szepnął Tumma. Anioł znalazł już przejście i przytrzymywał ręką drzwi, czekając, aż reszta drużyny opuści kopiec.
– Walczą miedzy sobą? – Malos zwrócił się do skrzydlatego. Ostrożnie wsunął się w wąskie przejście. Jeszcze jeden krok i opuszczą domostwo harpii.
– Tak myślę – skwitował Tumma. – Zapytaj siewcę, niech ci powie, co wykombinował.
Malos gdzieś miał pomysły żniwiarza, pragnął jedynie znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Zapomnieć, że ta przeklęta historia w ogóle miała miejsce. Tymczasem ledwo zdołali opuścić fortecę, jak natknęli się na Abadona. Anioł śmierci siedział na kamieniu i palił papierosa.
– Nareszcie – rzucił niskim głosem. – Zaczynało mi się nudzić.
– Miałeś nam pomóc! – syknął Malos. – Taki z ciebie przyjaciel?!
– A nie pomogłem? – Abadon rzucił peta na ziemię. – Zorganizowałem zajęcie dziwkom, by nie interesowały się wami. Niby dlaczego udało się wam wyjść z nią z lochów? – Śmierć wskazała ręką na Santi. – Powinniście mi podziękować.

3 komentarze:

  1. Najważniejsze, że Santi uratowana. Chociaż muszę przyznać, że Malos mnie denerwował tym swoim marudzeniem. Najlepszy był Abadon. Pięknie dziękuję za nowy rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście, Malos strasznie marudził.
    Dziękuję i pozdrawiam
    szekla_

    OdpowiedzUsuń
  3. No kurcze trochę tylko marudził:-)
    dzięki za rozdział.

    OdpowiedzUsuń