środa, 3 sierpnia 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 25_epizod 2



– Rozkujcie go. – Hrabia Melir wszedł do celi. W pomieszczeniu paliła się zaledwie jedna pochodnia, dając niewiele światła, jednak  mimo cieni sunących po ścianach, postać mężczyzny skutego łańcuchami była doskonale widoczna. Więzień miał obitą szczękę i złamany prawy nadgarstek. Z jego piersi sączyła się krew. Głowę trzymał nisko opuszczoną, oddychając chrapliwie. Przymknięte powieki sugerowały, że spał. Nic bardziej mylnego.
Wartownicy stojący za plecami lorda byli zbyt zszokowani jego słowami by zareagować. Dopiero ponownie wypowiedziana komenda podziałała na nich otrzeźwiająco.
– Panie… – Jeden ze strażników usiłował jeszcze protestować, ale hrabia potrząsnął głową.
– Nie ucieknie – stwierdził cierpko.
Hrabia z Karez stał pośrodku celi, patrząc jak dwoje zbrojnych podchodzi do więźnia i rozkuwa jego stopy, potem ręce na koniec szyję. Kiedy ostatnie okowy upadły z ciężkim łoskotem na podłogę, więzień uniósł głowę. W jego spojrzeniu malowała się pogarda i wściekłość. Z trudem stał na nogach, nie umniejszało to jednak jego złości.
– Nie myśl sobie, że jesteś wolny. Nie jestem w aż w tak dobrym nastroju. – Melir ruszył ku mężczyźnie. Strażnicy trzymali dłonie na rękojeściach mieczy, gotowi użyć ich, gdyby zaszła taka konieczność.
– Zamiast tego wolisz pastwić się nad pokonanym? – Chrapliwy zgrzyt wydobył się z ust pojmanego.
– Pokonanym? – Melir zaśmiał się głośno. – Chyba żartujesz? Daleko ci do tego stanu. Nadal większość kości masz na swoim miejscu.
– Czego zatem chcesz? – warknął przez zęby Irmin. Ostrożnie poruszył zdrętwiałymi ramionami. Kości zatrzeszczały ostrzegawczo, ale zlekceważył ból. Korciło go by wciągnąć duży haust powietrza, jednak rana w piersi skutecznie go przed tym powstrzymała. Palce prawej ręki paliły żywym ogniem, ale ten ból również zignorował. Zamiast tego skupił się na mężczyźnie stojącym przed nim.
Należał do szlachetnego rodu, o czym niewątpliwie świadczył kolor jego włosów, wysoki wzrost i charakterystyczny blask skóry. Pochodził z południa i władał jednym z siedmiu zamków strzegących tamtej części Kirragonii. Nazywano go głównym szpiegiem, oczami i uszami monarchy. Mieszkańcy stolicy unikali tego smoka jak ognia, w obawie, że jednym niewłaściwym spojrzeniem sprowadzą na swoją rodzinę zagładę. Mężczyzna ten nie okazywał litości nikomu, zaś szczególnym wstrętem darzył niewiasty. Jakim zatem sposobem skłonił do współpracy kobietę z blizną? Czym ją szantażował, że zdecydowała się zdradzić Thargara?
– Chcę wiedzieć, w jaki sposób kontaktowałeś się ze zdrajcami, chcę znać nazwiska, plany, drogi przesyłania informacji. Jednym słowem chcę wszystkiego.
Irmin zaśmiał się gardłowo. Ruch ten spowodował, że gwałtowny ból przeszył jego pierś, zignorował go jednak.
– Masz mnie za głupca, że myślisz, iż ci to powiem? Takimi bzdetami karmiłeś smoczycę? A może znalazłeś na nią inny sposób? Biłeś ją? Gwałciłeś? A może wcale nie musiałeś? Może ona lubi cierpieć? – Smok splunął na podłogę. – Słyszałem o tobie. Lubisz ranić, zwłaszcza niewiasty.
Wartownicy stojący nieopodal więźnia poruszyli się niespokojnie, Melir jednak w żaden sposób nie zareagował na tak jawną próbę prowokacji. Spodziewał się jej, wręcz wyczekiwał. Każde słowo, każde zdanie mające zranić Helenę, upewniało go w tym, co planował zrobić.
– Nie twoja sporawa, w jaki sposób ją złamałem, ale tak, w jednej kwestii masz rację: zdobyłem jej zaufanie, jej wierność i posłuszeństwo. – Melir zrobił kolejny krok w stronę więźnia. – Ciebie również złamię, to tylko kwestia czasu.
– Po to mnie rozkułeś? – Irmin przekrzywił głowę. Kark palii go żywym ogniem, ale to właśnie ból pozwalał mu trzeźwo myśleć. – Wypuścisz mnie, a potem będziesz ścigał niczym ranne zwierzę?
–Ty byś tak zrobił? – Hrabia zbliżył się o kolejny krok. Od więźnia dzieliły go już zaledwie dwa metry. – Tak czynicie na północy? Traktujecie mieszkańców jak zwierzynę łowną? A może jak bydło rozpłodowe? Coś niecoś słyszałem o tym.
– Gówno wiesz! – wrzasnął jeniec. – Nie możecie się z nami równać...
– Zapewne – Melir uniósł rękę do góry, przerywając wywód więźnia. Stał już teraz tak blisko pojmanego, że czuł jego rozgorączkowany oddech. – Powiem ci, dlaczego zostałeś rozkuty. Tak się składa, że nie mam za dużo czasu. Trochę mi się spieszy. A obiecałem władcy dokończyć twoje przesłuchanie. Biorąc zaś pod uwagę, że mój przyjaciel, baron Querm, którego zapewne pamiętasz, zajmuje się teraz twoimi przyjaciółmi i jak mniemam, robi to bardzo skutecznie, więc ja nie muszę być zbytnio dociekliwy. Wystarczą mi suche fakty i mnóstwo twojej krwi, a jeszcze więcej mojej satysfakcji. Zatem proponuję byśmy przeszli do razu do rzeczy.
– Zabij mnie, po co to przeciągasz? – Irmin hardo wysunął brodę do przodu. – A może nie starczy ci odwagi? Potrafisz bić tylko kobiety?
Melir uśmiechnął się szeroko.
– Nie tak szybko, skarbeczku. Psujesz całą zabawę. Powiem ci, co zrobimy. Wyjdziemy na zewnątrz i zmierzymy się ze sobą. Pozwolę ci nawet przez chwilę zamienić się w smoka, byś mógł odzyskać siły. Walka wyłoni zwycięzcę. Wygrasz, odejdziesz wolny, przegrasz, powiesz mi to co chcę wiedzieć.
Więzień przez dłuższą chwilę milczał, analizując słowa lorda.
– Zwodzisz mnie – powiedział w końcu.
Melir pokręcił głowę.
– Nie mam w tym żadnego celu.
– Co, jeśli ci ucieknę?
– Nie uciekniesz. – W spojrzeniu hrabiego błysnął ogień. – Splamiłbyś ostatecznie swój honor.
– Skąd pomysł, że go mam?
– Nawet byle żmija spod kamienia ma swoje zasady. Ty również. Co zatem wybierasz?
– A mam jakiś wybór? – Na twarzy Irmina po raz pierwszy pojawiło się zaciekawienie.
– Oczywiście. Możesz zwyciężyć i odejść bez konsekwencji, możesz zginać w honorowej walce lub zostać tu i zgnić w lochu w całkowitym odosobnieniu. Twoje imię zostanie wymazane z ksiąg, a świat o tobie zapomni. Ty decydujesz.
Twarz pojmanego ściągnęła się w cierpkim grymasie. Lord wyłuszczył sprawę dokładnie i prawda była taka, że jeśli chciał być zapamiętanym przez mieszkańców Kirragonii, musi zgodzić się na walkę.
– Pozwolisz mi uleczyć rany? – dopytywał.
Lord skinął głową.
– Czy walkę również stoczymy w smoczej skórze?
– Nie przeciągaj, moja propozycja jest i tak bardzo wspaniałomyślna. Dostaniesz miecz, więcej ci nie będzie potrzebne.
Więzień zamilkł, udając, że się zastanawia, chociaż wszyscy obecni w izbie wiedzieli, że istniał tylko jeden sposób na wydostanie się z tej celi.
– Zgoda – powiedział w końcu.
Melir usatysfakcjonowany skinął głową, następnie odwrócił się i ruszył do wyjścia. W progu jeszcze zawołał do wartowników.
– Przygotujcie go.
W korytarzu na lorda czekał na niego Nataniel. Przybrany syn króla minę miał poważną, co biorąc pod uwagę jego młody wiek, sprawiało wprost komiczny efekt.
– Panie, naprawdę chcesz się z nim zmierzyć? – dopytywał chłopak. Zielone włosy nosił związane w kucyk. Szczupłe jeszcze ramiona okrywał skórzanym pancerzem. Syn Ortiga zapowiadał się na silnego mężczyznę. Miał tę samą co ojciec charyzmę, ten sam ogień w spojrzeniu, tę samą dumę. Brakowało mu tylko doświadczenia i mądrości życiowej.
– Ariel dał mi wolną rękę.
Chłopak skinął głową, ale zmarszczone brwi świadczyły, że nad czymś się głęboko zastanawiał.
– Mogę o coś jeszcze zapytać?
Melir skinął głową.
– Czy on... On... – Głos mu się załamał. Chrząknął, chcąc pozbyć się słabości. – Czy to on usiłował zabić Eleara?
Hrabia Karez zatrzymał się gwałtownie. Podejrzewał, że chłopak z tego właśnie powodu zapuścił się do lochów, nie zakładał jednak, że tak bardzo przeżywał atak na przybranego brata.
– Posłuchaj, Natanielu, niczemu nie jesteś winien. Zrobiłeś wszystko, co się dało, by ocalić brata i udało ci się. Możesz być z siebie dumny. Rację masz, podejrzewając, że smok, który siedzi w tamtej celi zaplanował napad na księcia, tę sprawę jednak zostaw mnie. Odpowie za swoje przewinienia, za wszystko, co zrobił.
– Zabijesz go?! – Nadzieja zabrzmiała w głosie młodzieńca i Melir mimowolnie się uśmiechnął. Powinien skarcić chłopaka za krwiożercze zapędy, nie zrobił tego jednak. Gdyby był jego synem, pochwaliłby go za odważną postawę.
– Masz na to moje słowo.
Hrabia Karez wszedł na ubity plac i rozejrzał się dookoła. By uniknąć zbędnych świadków i gapiów ustalono, że najlepszym miejscem na pojedynek będzie plac ćwiczebny przy koszarach. Z dala od wścibskich oczu, za to doskonale chroniony przez gwardzistów. Spory tłumek rycerzy już czekał na widowisko. Wśród nich Urlis i Sawier. Melir zmarszczył brwi na widok tego ostatniego. O ile go pamięć go nie myliła dowódca nie opuszczał budynku koszar od kilku dziesiątek lat. Kazał nawet obok gabinetu zrobić sypialnię, byle tylko mógł ograniczyć ilość kroków. Teraz zaś dumnie prężył swą postać, groźnym wzrokiem lustrując skazańca.
Zgodnie z sugestią Melira więźnia przyprowadzono na plac. Towarzyszyło mu dwoje wartowników. Zdrajca obojętnym wzrokiem spoglądał przed siebie, gwizdy i złowrogie docinki gwardzistów zbywał kpiącym uśmiechem.
Sawier uniósł pomarszczoną dłoń i wszelkie rozmowy ucichły.
– Lordzie, Kiral – zwrócił się do hrabiego. – Możecie zaczynać.
Melir skinął na więźnia.
– Przemień się i ulecz, pamiętaj jednak, jeden podejrzany gest i skończysz porozrywany na kawałki.
Irmin nie odpowiedział, posłał mu tylko wściekle spojrzenie, hrabia zaś skinął głową Sawierowi i wszyscy cofnęli się na skraj placu.
Wtedy Melir dostrzegł przeciskającą się przez tłum Helenę. Towarzyszył jej Nataniel, który ciągnąc ją za ramię nieuchronnie zmierzał do przodu. Lord najchętniej powiedziałby dziewczynie, że nie powinno jej tu być. Oboje jednak wiedzieli, że miała więcej niż ktokolwiek z tu obecnych powodów, by obejrzeć upadek Irmina.
– Nie podchodź zbyt blisko pola walki – rzucił, kiedy, zgodnie z jego podejrzeniami, zatrzymała się obok niego. – On w szale może spróbować cię zranić.
– Nie dopuścisz do tego. – Jej słowa były tylko szeptem, ale i tak sprawiły mu przyjemność. Powietrze wokół więźnia zaczęło gęstnieć i zaginać się. Jego kości trzeszczały, a skóra falowała. Postać zaczęła wydłużać się i pokrywać łuskami.
Jasnożółty smok opadł na cztery łapy i w tej pozycji trwał chwilę. Wściekłym spojrzeniem toczył po zebranych, jakby zastanawiając się, czy mimo wszystko nie spalić otaczających go ludzi. Jednak nawet on musiał zdawał sobie sprawę, że ta próba mogłaby się dla niego źle skończyć. Nie otaczali go głupcy, lecz setki smoczych wybrańców, gotowych w każdej chwili rozerwać go na strzępy.
Nie zaatakował zatem nikogo, zamiast tego przymknął oczy i skoncentrował się na przesunięciu potężnej energii, jaką dysponowała jego bestia, ku odniesionym ranom. Uleczenie złamań i ran od noża zajęło mi dosłownie kilka minut. Zużył, co prawda, prawie cały zapas mocy, jednak świadomość, że był teraz równy hrabiemu, dodawała mu sił.
Przyjął na powrót ludzką postać i gotowy do starcia, odetchnął pełną piersią. Nie czuł już dawnej słabości, nie mąciło mu się w głowie.
Białowłosy lord ponownie wszedł na klepisko, a Irmin kątem oka zauważył        stojącą w tłumie smoczycę z blizną na twarzy. Furia na nowo w nim rozgorzała. Suka zdradziła go i prawowitego króla. Miał wielką ochotę rzucić się jej do gardła i oderwać śliczną główkę od reszty ciała. Póki co było to niemożliwe, gdyż na drodze do niej stał lord.
Jeszcze przyjdzie na to czas przysiągł sobie w myślach.
Melir zatrzymał się przed więźniem. Spokojnie zlustrował postać przeciwnika. Teraz kiedy był zdrowy, należało liczyć się z jego siłą. Spiskowiec milczał, nie spuszczał jednak wzroku z hrabiego.
Jeden z gwardzistów przyniósł miecze i wręczył je pojedynkującym się. Hrabia zważył ostrożnie w dłoni ostrze. Wolałby walczyć swoim orężem, jednak ustalił z Sawierem, że będzie sprawiedliwiej, jeśli pojedynkujący dostaną identyczne klingi.
Irmin cofnął się o krok i również zamachał w powietrzu mieczem.      Uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Myślę, że będziesz żałował, że złożyłeś mi taką propozycję – zauważył kpiąco. – Za kilka minut wypruję ci flaki i mam tylko nadzieję, że twoje gnojki wiedzą, iż mają potem puścić mnie wolno. – Powiódł spojrzeniem po zgromadzonych.
– Bez obaw. – Melir zacisnął dłoń na rękojeści. – W jakiś sposób na pewno opuścisz to miejsce.
Unosząc ostrza rzucili się ku sobie. Miecze zderzyły się w powietrzu, krzesząc iskry. Więzień, ostro napierał na hrabiego. Teraz kiedy już odzyskał pełnię sił nie zamierzał odpuścić. Atakował zaciekle, próbując wytrącić miecz przeciwnikowi i szybko zakończyć walkę.
Melir bez trudu odparowywał ciosy smoka. Ciągle czekał, nie atakował. Obserwował, zapewne nawet bawił się tym pojedynkiem. Za jego plecami Helena ściskała kurczowo rękaw Nataniela. Przygryzała wargi, modląc się do pradawnych bogów, by otoczyli opieką ukochanego.
Irmin szybko znudził się tak jałową i nie przynoszącą rezultatów potyczką. Żaden z jego ciosów nie sięgnął lorda, nie utoczył nawet kropli krwi. Ryknął i zamachnął się mieczem. Białowłosy bezszelestnie odskoczył, klinga świsnęła mu obok twarzy, ale on nawet się tym nie przejął.
Smok ponownie skoczył naprzód, wymachując mieczem. Ostrze ponownie świsnęło lordowi nad głową. Tym razem jednak warknął i gwałtownie zaatakował więźnia. Ten odtoczył w bok. Melir machnął mieczem, celując w łydki zdrajcy. Ten sparował cięcie i ponownie cofnął się o krok. Melir okręcił się i znów zaatakował, wypracowując w kierunku zdrajcy serię krótkich pchnięć. Irmin prychał i sapał, po jego czole spływały już stróżki potu.
Nie spodziewał się po lordzie takiej siły i doświadczenia. Klingi zderzały się, krzesząc iskry. Więzień z mozołem blokował każdy kolejny cios, jego ruchy stawały się jednak coraz bardziej ostrożne i wyważone. Wyraźnie męczył się i – co gorsza – wiedział, że przeciwnik już o tym wie. Mimo to walka trwała dalej, stawka była zdecydowanie zbyt wysoka, by pozwolić sobie na chwilę słabości.
Melir parł do przodu. Z każdym kolejnym ciosem zyskiwał przewagę, stróżki krwi spływały z ramion i ud więźnia, namacalne ślady skutecznej taktyki. Kontry Irmina stawały się coraz wolniejsze. Nagle hrabia jeszcze bardziej przyspieszył, zaatakował gwałtownie, siekąc zdrajcę raz za razem. Krew pryskała na lewo i prawo. W końcu, jakby nudząc się walką, lord z całej siły uderzył płazem w jelec i wytrącił więźniowi miecz z ręki. Nim tamten zdążył zareagować, podciął mu nogi, posyłając go na klepisko. Końcówka ostrza wylądowała na gardle przegranego.
Cisza, która dotąd panowała wokół, nagle zmieniła się w burzę okrzyków i wiwatów. Gwardziści skandowali imię lorda, a co poniektórzy wprost otwarcie domagali się śmierci leżącego.
Hrabia przesunął spojrzeniem po rozkrzyczanych twarzach. W tłumie odszukał Helenę. Policzki ukochanej były lekko zaróżowione, a usta, zapewne od ciągłego przygryzania, błyszczące żywą czerwienią. Mimo to uśmiechała się do niego szczęśliwa z rezultatu walki.
Nieco dalej dostrzegł Quinkela. Mina barona była triumfalna, a kiedy jeszcze uniósł kciuk w geście zwycięstwa. Melir wiedział, co powinien zrobić.
Pochylił się nad ciężko dyszącym przeciwnikiem, mocniej przyciskając ostrze do jego gardła.
– Twoi kompani zdradzili cię, wszystkie wasze sekrety ujrzały światło dzienne. – Ostre słowa spowodowały, że jeszcze większe przerażenie odmalowało się na twarzy Irmina.
– Nie! – Nic więcej nie był w stanie wypowiedzieć.
– Ależ tak. Nie jesteś mi już potrzebny.
Pokonany zacharczał, usiłował jeszcze chwycić hrabiego za rękaw, ale ten wbił już ostrze w gardło. Krew trysnęła gęstą strugą, ochlapując buty lordowi. Melir patrzył jak uchodzi ze zdrajcy życie, trzymał go w tej pozycji, przygwożdżonego i bezradnego, czekając, aż wyzionie ducha.
W końcu wyciągnął ostrze i ruszył przed siebie. Odprowadzały go wiwaty na jego cześć i pełne aprobaty spojrzenia. On jednak nie czuł dumy, to żadna sztuka zabić w pojedynku słabszego przeciwnika. Zrobił, co do niego należało, by sprawiedliwości stało się zadość. Zatrzymał się przed Quinkelem, czekając, aż przyjaciel podzieli się z nim odkrytymi rewelacjami.
– Powiedz, że masz dla mnie dobre wieści – zażądał.
Prychnięcie było komentarzem do zaistniałej sytuacji.
– Jeśli pytasz, czy bawiłem się równie dobrze jak ty, to odpowiedź brzmi: tak.
– Wiesz, że nie o to pytam! – warknął przez zęby Melir. – Chyba nie zabiłem go na próżno.
– Ależ nie. – Quinkel machnął rękę. – Tamta dwójka tylko sprawiała wrażenie twardych, złamałem ich łatwiej niż dziecko gałązkę. Wyśpiewali wszystko. Zeznania spisał skryba i jak sądzę, Ariel właśnie je przegląda.
– Czyli to koniec? – zapytała Helena, podchodząc do mężczyzn. Tłum zgromadzony na placu powoli rzedł, gwardziści rozchodzili się do swoich zajęć. Zostało tylko kilkoro, by posprzątać bałagan i zabrać ciało.
– Nie, moja pani. – Baron skłonił się szarmancko przed dwórką. – To niestety początek. Lista jest bardzo długa i jest na niej wiele, wiele nazwisk, miejsc spotkań, planów. Obawiam się, że nasz król, kiedy już zaznajomi się z tą pouczającą lekturą, wpadnie w nie lada szał.

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że Melir pokazał zdrajcy gdzie raki zimują i teraz "gryzie ziemię". Za to Ariel będzie miał niezbyt miłe zadanie czytania listy zdrajców. Pięknie dziękuję za kolejny, cudowny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  2. No a już mi się wydawało, że szlachetność nie popłaca, ale dobra. Czekam na więcej i więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja tam uważam, że powinien najpierw spisać jego zeznania chociażby dlatego,że mogl wiedzieć coś więcej niż tamci, a dopiero potem go zabić.Chociaż z drugiej strony mając zeznania tych dwóch i nowe nazwiska Ariel raczej wytrzysci Farander ze zdrajców.Dziękuję Emis i buziolki:***

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, Irmin miał honorową śmierć, w pojedynku... Mam podobnie jak Nataniel "krwiożercze zapędy" ;)

    Dziękuję za kolejny fragment
    szekla_

    OdpowiedzUsuń