Najpierw myślała, że tylko się jej przewidziało. Wszak
była w dość specyficznym miejscu. Restauracje chińskie czasami podawały surowe
dania, ale czy kucharze powinni na zapleczu zabijać zwierzęta?
Pot spłynął po jej plecach. I nagle zaczęła się modlić, by
jej domysły okazały się być błędne. Spojrzała w lewo, a potem w prawo. Ludzie
spacerowali wokół niej, zbyt zajęci swoimi sprawami, by zwracać uwagę na jedną,
rozhisteryzowaną kobietę.
A Santi faktycznie zaczynała popadać w panikę. Dłonie jej
się spociły, w ustach zaschło. Mimo to postanowiła, że musi zajrzeć do zaułka.
Było to głupie i wielce nieodpowiedzialne, ale czy miała jakiś wybór? Może i
miała. Mogła wrócić do domu i poinformować o wszystkim Malosa oraz Nathaniela.
Jednak wówczas po pierwsze dostałaby od nich burę za samowolne opuszczenie
mieszkania, a gdyby jej podejrzenia okazały się jeszcze nic nie warte, drwin
nie byłoby końca.
Zaczerpnęła głęboko tchu i zdecydowała się zajrzeć między
budynki. Zaułek był wąski i prawie w całości pochłaniała go ciemność. Dla niej
jednak nie stanowiło to specjalnej trudności. Ostrożnie stawiając stopy,
ruszyła do przodu. Noga za nogą, by nie narobić hałasu, niczym włamywacz
skradała się na tyły zabudowań. Serce biło jej szaleńczo, a krew napędzana
adrenaliną, uderzała do głowy. Przytulona do ściany, wolno zmierzała do celu.
W głowie układała stosowną wymówkę, gdyby okazało się, że
to pracownicy restauracji patroszą w obejściu zwierzęta. Nawet zmówiła modlitwę
by była to prawda. Kolana zaczęły jej drżeć, a postawienie kolejnego kroku
zaczynało graniczyć z cudem.
Pewnie nawet by uciekła, gdyby nie usłyszała przeraźliwego
krzyku i zaraz po nim skrzekliwego głosu kobiety:
– Trzymaj go do cholery! – wrzasnął cień. – Jestem głodna.
– Ty już piłaś,
teraz moja kolej – dołączył się kolejny piskliwy głos.
– Ale nadal jestem głodna – odparła kobieta.
– Jesteś nienasycona – dołączył się trzeci głos. Ten był
odrobinę niższy i przepełniony jakimś złowieszczym podszeptem. – Powinnaś
bardziej nad sobą panować – dodała istota. – Lepiej żeby pan nie dowiedział się
o twoim łakomstwie.
– Władca tylko by mnie pochwalił – zaskrzeczała oskarżona.
Santi przełknęła ślinę. Oddech na moment utknął jej w
piersi. Słowa pierwszej z napastniczek wirowały jej w głowie: trzymaj go.
„Will” – jęknęła w myślach. Te potwory miały Willa.
Prawdopodobnie osuszały go. Jeśli trzymały chłopca, co powinna zrobić? Pokazać
im się? Zaatakować? Czy też uciekać i sprowadzić pomoc? Ostatnią możliwość
odrzuciła bez namysłu. Nim tu wróci z mężczyznami, chłopiec może już nie żyć.
Zaatakowanie kilku kobiet również nie wchodziło w rachubę. Nie potrafiła
walczyć, a tych kilka lekcji samoobrony, które obowiązkowo musiała przejść, na
niewiele jej się przydadzą. Harpie miały maleńkie skrzydła, i wbrew temu jak
krucho one wyglądały, potrafiły szybko się na nich przemieszczać. Arsenał
ostrych zębisk, dopełniał reszty. Nie miałby szansy z jedną harpią, a co
dopiero z kilkoma.
„Co robić? Co robić?” – myślała gorączkowo. Jak na razie,
nie miała pojęcia, co w ogóle się tam działo. Kobiety stały ukryte za rogiem, w
zupełnej ciemności. Santi dzieliło od niech może jakieś dziesięć metrów.
Po kilku gorączkowych minutach, wsłuchując się w rytmiczne
mlaskanie i cichnący jęk ofiary, zdecydowała się podejść jeszcze bliżej i z
bliska rozeznać w sytuacji.
– Krew już nie płynie – jęknął harpia.
– Wszystko wypiłaś! – wrzasnęła druga.
– Sama wypiłaś – odszczeknęła się pierwsza z kobiet. –
Powiem Sirmie, wygarbuje ci skórę.
– Już się boję – syknęła jadowicie. Harpia widać nie
przełknęła gładko zniewagi, gdyż w ciemności rozległ się warkot, a zaraz po nim
coś z głośnym trzaskiem uderzyło o ścianę. Santi ponownie się zatrzymała, była prawie
na miejscu. Widziała już cienie szarpiących się ze sobą kobiet. Ich
rozwścieczone głosy echem niosły się w powietrzu.
– Zabiję cię, suko! – wrzasnęła uderzona.
– Tylko spróbuj, zdziro – odcięła się napastniczka.
– Hura, powstrzymaj je – dołączyła się trzecia.
– Ani mi się śni – odparła ta, którą nazwano Hurą. Santi
zmarszczyła brwi. Była już wystarczająco blisko, by dostrzec twarz kobiety. Nie
wyglądała groźnie, drobne ciało ginęło w za dużych ogrodniczkach. Włosy
zaplecione w kucyki, sterczały koło uszu. Sprawiałaby wrażanie kruchej i
delikatnej, gdyby nie ostre kły błyskające w jej ustach. Harpia trzymała w
ramionach bezwładne ciało młodego chłopca. Nie był to jednak Will, tylko
ziemski nastolatek.
Anielica wlepiła spojrzenie w dzieciaka. Nie ruszał się, a
jego twarz przybrała zdecydowanie biały odcień. Z licznych ugryzień na jego
ramionach i szyi nie sączyła się już krew. Chociaż nie powinna, Santi odczuła
ulgę. To nie Willa maltretowały harpie, tylko ludzkie dziecko.
Hura puściła w końcu ciało i rzuciła się ku koleżankom,
uderzając sprzeczające się ze sobą kobiety pięściami po głowach.
Przez chwilę zrobił się jeszcze większy rumor, złorzeczeniom
i wyzwiskom nie było końca. Rozwścieczone stwory jazgotały, opluwając się obelgami
i złośliwościami. Santi nie czekała aż się pogodzą. Zobaczyła co chciała, czym
prędzej więc skierowała ku głównej ulicy.
Zadziwiające, ale wyjście z ciemnego zaułka było o wiele
trudniejsze niż się jej wydawało. Czas wlókł się w nieskończoność, droga nie
miała końca i chociaż widziała jasno oświetlony fragment chodnika oraz
beztrosko spacerujących po nim ludzi, miała wrażenie, że nie zdoła do nich
dotrzeć.
Nogi trzęsły się jej tak bardzo, że kiedy stanęła wreszcie
w blasku latarni, zdawało się jej, że przebiegła maraton. Nigdy dotąd nie miała
do czynienia z tak bezwzględnymi i głupimi istotami. Nigdy też nie była tak
blisko śmierci.
– Czas wracać do domu – mruknęła sama do siebie, ignorując
ciekawskie spojrzenia rzucane przez mijające ją osoby. Mało ją to obchodziło. Planowała
przyjść tu z aniołami i przeszukać dokładnie miejsce zbrodni. Wątpiła by harpie
ciągle jeszcze siedziały w zaułku. Możliwe jednak, że trafią na jakiś trop.
Pokrzepiona tą myślą, przeświadczona, że w tłumie ludzi jest bezpieczna, ledwie
zauważyła wyłaniającą się z ciemności postać.
– Harpia – jęknęła cicho, dostrzegając w końcu stwora. Nie
czekała, aż kobieta wejdzie w tłum ludzi i rozpozna jej zapach. Rzuciła się
biegiem przed siebie, byle dalej od tego miejsca, byle dalej od złośliwych kobiet.
Hura wyszła z zaułka, stając w świetle latarni, wśród kłębiącej
się masy nic nie znaczących ludzi. Zapasów
krwi, jak ich złośliwie nazywano. Nie patrzyła jednak na otaczające ją
osobniki. Jej spojrzenie skupiło się na drobnej kobiecie, biegnącej chodnikiem.
Na twarzy harpii odmalował się wyraz obrzydzenia.
– Dziwka – warknęła cicho. Suka należąca do anielskich
wojowników.
Mam nadzieję, że Santi uda się złapać taksówkę, żeby szybko opuścić to miejsce, bo inaczej Hura może ją zaatakować; a to nie skończyłoby się dobrze. Poza tym co z niej za świętoszka skoro człowieka ma za nic. Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg
OdpowiedzUsuńSzuka Willa, więc raczej nie będzie skupiać się na ziemskich istotach. A harpie to nie byle jakie stworzenia, tylko szybkie i krwiożercze bestie. Nic dziwnego, że uciekła. Ja na jej miejscu zrobiłabym to samo.
UsuńMoze dzisiaj mam nie najlepszy humor ale głupota Santi mnie wkurzyla a juz najbardziej jestem ciekawa jak ta nieznajaca miasta anielica trafi do mieszkania ale cóz musi byc troche napiecia Dzieki Emi zycze udanego weekendu blanka
OdpowiedzUsuńDobre pytanie. Myślę, że się mocno namęczy, ale jakoś w końcu dotrze do centrum. Ciekawe jak Malos zareaguje na jej wieści.
Usuń