czwartek, 21 stycznia 2016

Malos - Rozdział 18_epizod 1




Jako pierwsze do budynku wbiegły harpie, zostawiając anioły daleko za sobą. Malos chciał ruszyć za nimi, ale Nat złapał go za ramię.
– Powoli – szepnął – niech się rozejrzą. Stąpają ciszej niż my i pachną inaczej. Jeśli ich siostry postawiły zapory magiczne, one wyłapią je bez trudu.
Młody anioł tylko zmarszczył brwi, nagle zdając sobie sprawę jak bardzo brakowało mu doświadczenia. Nie znał się na czarach, nie miał przeszkolenia bojowego, nie brał udziału w walkach. To, że zaproszono go do udziału w dzisiejszej akcji, powinien potraktować jako zaszczyt.
Wspólnie z Natem wszedł do starej kamienicy. Budynek od środka wyglądał równie okropnie, jak z zewnątrz. Tynk sypał się ze ścian i sufitów, w podłogach były dziury, a schody, które powinny prowadzić na wyższe piętra, dawno należały do przeszłości. Egzekutorki królowej poruszały się całkowicie bezszelestnie, zupełnie jakby nie dotykały podłogi. Niezwykle piękne duchy, tyle że równie niebezpieczne, jak miecze błyszczące w ich dłoniach i ostre zębiska, które skrywały za uszminkowanymi ustami. Patrząc na nie, nie mógł uwierzyć, że kiedyś postrzegał je inaczej, że dał się tak oszukać. Teraz nie popełniłby już takiego błędu.
Zerknął za siebie na Abadona. Anioł śmierci nie spieszył się. Cicho pogwizdując, kroczył po zniszczonej podłodze. Jego ciemne skrzydła zdawały się wchłaniać resztki skąpego światła. Nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego, raczej znudzonego kolejnym takim samym zadaniem.
– Gdzie reszta twoich ludzi, Nathanielu? – zapytał, a Malosowi dreszcz przebiegł po plecach. Głos anioła śmierci był niski, przepełniony chłodem, jakby dobiegający zza światów.
– Czekają w powietrzu – odrzekł wojownik.
– Może nie będą potrzebni – stwierdził dawca śmierci.
– Michael kazał ci je zgładzić? – dociekł Nat. Anioł zatrzymał się po raz pierwszy, zerkając na mrocznego posłańca.
Abadon wzruszył ramionami, a w jego spojrzeniu na moment zamigotały iskierki rozbawienia, co stanowiło zaskakujący kontrast dla jego pozbawionej wyrazu twarzy.
– W pewnym sensie, powiedział: zrób co konieczne by nasza rasa przetrwała.
Brwi Nathaniela podjechały do góry.
– Tak, to w jego stylu.
Odszukanie wejścia do piwnicy zajęło im trochę czasu. Zdrajczynie zamaskowały wejście zaklęciami iluzji, chowając je przed wzrokiem nieupoważnionych. Dłuższą chwilę błądzili, nim egzekutorki królowej wskazały na ścianę z odpadającą farbą. Zdjęcie zaklęcia zajęło im jakieś pięć sekund. Malos mógł tylko patrzeć z rozdziawionymi ustami. Nigdy dotąd nie widział nic takiego. Nie znał się na magii i szczerze się zdziwił patrząc jak to, co brał za zniszczoną ścianę zmienia się w pożółknięte drzwi.
– Wchodzimy jako pierwsze. – Najwyższa z kobiet, ciemnowłosa i uzbrojona po zęby zwróciła się do Abadona. Ten tylko skinął głową.
– Nie obchodzą nas wasze krewniaczki, zależy nam tylko na chłopcu – dodał Nat, ale harpie już go nie słuchały. Ciemnowłosa szarpnęła za klamkę i drzwi ustąpiły z głośnym zgrzytem. Córki Lucyfera niezrażone ciemnością jedna po drugiej wbiegły do piwnicy. Aniołowie podążyli za nimi.
Wszystko potoczyło się zaskakująco szybko. Malos ledwie zdołał chwycić ostrze w dłoń, gdy koło jego głowy śmignęła strzała.
– Uważaj! – krzyknął Nat, ale Malos już kucał na podłodze. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, strzały latały wokół niego, w powietrzu słychać było nieznośny jazgot walczących harpii i szczęk zderzającego się ze sobą oręża.
Zamrugał raz i drugi. Oczy w końcu przyzwyczaiły się do mroku. Teraz już wyraźnie widział postacie walczących. Wojowniczki przysłane przez królową zmagały się ze zdrajczyniami. Jedna z harpii już leżała na podłodze, w kałuży wylanej krwi. Inne ciągle się opierały. Nathaniel toczył bój ze smukłą kobietą. Poruszała się szybko, młócąc ramionami z zadziwiającą lekkością, a z jej ust wydobywały się dzikie wrzaski. Raz po raz usiłowała skrócić dystans i podrapać pazurami twarz wojownika, ten jednak nic sobie nie robił z jej wysiłków. Malos od razu ją rozpoznał – Sirma, przywódczyni buntowniczek.
Nieco dalej Abadon siekał na drobne kawałki inną rozwścieczoną harpię. Była drobna, wręcz filigranowa, ale to wcale nie czyniło jej mniej niebezpieczną. Fruwała wokół anioła śmierci i niczym nietoperz raz po raz dopadała do niego, Malos widział jej ostre szpony, którymi usiłowała wbić się w czarne łuki skrzydeł. Była jednak bez szans. Siewca śmierci poruszał cienkim mieczem, systematycznie tnąc stworzenie. Na jego twarzy malował się wyraz błogości i Malos pojął, że Abadonowi sprawia przyjemność ranienie kobiety. Krwawe szramy zdobiły już jej nogi i ramiona. Broniła się dzielnie, oddawała ciosy, ale nie miała żadnych szans. Rozplatał jej brzuch z dziecinną wręcz łatwością, a potem bez cienia żalu patrzył jak wnętrzności wypływają na podłogę.
Malosowi zrobiło się niedobrze i wtedy siewca śmierci zrobił coś, co kompletnie zaskoczyło anioła. Uklęknął nad zwłokami, ostrożnie dotknął twarzy martwej harpii, zamknął jej oczy, pogłaskał policzki. Usta mężczyzny poruszyły się, jakby wypowiadał modlitwę. Nadspodziewanie dziwny gest.
Malos nie miał czasu zastanawiać się nad tym, co właśnie uczynił Abadon, gdyż dostrzegł Hurę. Zaklął w myślach. Kobieta popychała przed sobą kogoś małego, skulonego. Chwilę później obie postacie zniknęły w ciemności. „Will” – szepnął bezgłośnie. Harpia uciekała, zabierając ze sobą chłopca. Nie namyślał się wiele, to mogła być pułapka, ale mało go to obchodziło. Dzieciak już i tak zbyt długo przebywał w rękach zdrajczyń. Bez wahania rzucił się w pogoń. 
Korytarz był równie ciemny, jak mroki piekieł i anioł wcale by się nie zdziwił, gdyby do niego prowadził. Po raz pierwszy był wdzięczny, że nie posiadał skrzydeł. Bez nich był smuklejszy i prawie bezszelestnie mógł się przemieszczać. Niestety nic nie widział i z każdym kolejnym krokiem nabierał przekonania, że może nie wyjść stąd żywy. Nie słyszał już odgłosów walczących. Albo więc walki się skończyły, albo odszedł za daleko.
Światło pojawiło się znikąd. Błysk latarki oślepił go zaledwie na moment, ale tyle wystarczyło, by harpia doskoczyła do niego, a on poczuł ostre szpony wbijające się w klatę piersiową. Zabrakło mu tchu, a krew napłynęła do ust. Krwiożerczy chichot rozległ się tuż koło ucha.
– Jesteś taki głupi, Malosie – Hura śmiała się z niego.
Z trudem powstrzymał przekleństwo cisnące się na usta. Jedną rękę przyciskał do podziurawionego torsu, drugą zaciskał na rękojeści miecza.  Zachwiał się, udając słabość, której nie odczuwał. Nathaniel miał rację. Nie miał szans w walce z Hurą, mógł ją pokonać tylko podstępem.
– Puść go – zażądał. Zerknął na chłopca, przerażony jego stanem. Will nie miał siły stać. Siedział oparty o ścianę, ciężko dysząc. Jego skrzydła były zlepkiem krwi i resztek piór. Całe odzienie dziecka było podarte. Poprzez dziury widać było liczne ugryzienia i niezabliźnione rany. Chłopiec z trudem utrzymywał otwarte powieki. Patrzył na Malosa, ale anioł wątpił, czy go poznawał.
– Puszczę szczeniaka, jeśli zajmiesz jego miejsce – zaśmiała się skrzekliwie. – W końcu jesteś mi coś winien.
Malos wzdrygnął się. Nie miał ochoty na żadne kontakty z harpiami.
– Dobrze, weź mnie. – zgodził się. W myślach zaś dodał: po moim trupie.
Kobieta zachichotała, ostre ząbki błysnęły w jej ustach.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam – zaszczebiotała. – Tyle czasu minęło odkąd dotykałeś mnie ostatni raz. – Rzuciła latarkę na podłogę, tuż koło nóg dziecka, sama zaś podbiegła do anioła. – Och, nie mogę się doczekać, kiedy znów cię posiądę. – Obiegła mężczyznę dookoła, wodząc palcami po jego ciele, ani trochę nie przejmując się ranami, które mu zadała.
– Malos objął ją czule. Pozwolił sobie nawet pogłaskać delikatne skrzydełka, wiedząc jak bardzo to lubiła.
Zadrżała w jego ramionach.
– Powiedz, że o mnie myślałeś? – zażądała tonem rozkapryszonego dziecka.
– Myślałem – zapewnił nieco sztywno. Uśmiechnęła się szeroko, a on ciągnął dalej. – Każdej nocy nim zapadłem w sen, marzyłem, że wbijam ci nóż w serce.
Zamrugała gwałtownie, a zaskoczenie odmalowało się na jej twarzy.
– Jak to... – jęknęła, ale anioł już uniósł krótkie ostrze. Z łatwością wbił je między łopatki harpii, w miejsce, z którego wyrastały skrzydła, z którego czerpała całą swą moc. Przekręcił miecz. Kości chrupnęły, krzyk wydobył się z ust Hury, a chwilę później ciało zwiotczało w  jego ramionach. Nie podtrzymał jej. Zwłoki z cichym plaskiem upadły na zimną podłogę.
Will w dalszym ciągu siedział na podłodze, ale jego spojrzenie stało się jakby przytomniejsze.
– Nie... żyje? – szept dziecka był tak przepełniony bólem, że Malos aż się zatoczył na ścianę.
– Tak – odparł. – Nie żyje, nie musisz się już bać.
– Wcale się nie bałem – jęknął chłopiec. – Szkoda, że ją zabiłeś. Przysiągłem wyrwać jej serce.

4 komentarze:

  1. Wreszcie Malos zrozumial jaki jest jeszcze niedoswiadczony i docenił mozliwosc wziecia udzialu w walce Dobrze ze chociaz byl spotrzegawczy i umiał zastosowac fortel Hura zginela bo nie docenila przeciwnika dzieki Emi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden wróg mniej i chłopiec uwolniony, ale czy na tym się skończy ta historia?

      Usuń
  2. Wydaje się, że z Willa wyrośnie dobry wojownik. A Malos przynajmniej się zrehabilitował i uratował chłopca zabijając Hurę. Bardzo dziękuję za piękny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Will będzie potrzebował sporo czasu, by dojść do siebie i obawiam się, że tak łatwo nie zapomni tego koszmaru. Jeśli chodzi o Malosa, to jego koszmar dopiero się zaczyna.

      Usuń