niedziela, 27 stycznia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 11_epizod 2




Zamek w kracie zgrzytnął chrapliwie, chwilę później drzwi do więzienia wampirzycy otwarły się. Mężczyzna, który wszedł do środka, nie był tym, którego Wiktoria spodziewała się ujrzeć. Miał ciemne włosy, w dodatku dość niefrasobliwie przycięte, ciemny podkoszulek, rozdarty na lewym ramieniu. Zresztą cała jego lewa ręka, aż po same palce była obandażowana.
Zaskakujące.
Nie uśmiechał się, ale też nie biła z niego wrogość. Może raczej ciekawość. W prawej dłoni trzymał styropianowy kubek z przykrywką i wystającą z niego czarną słomką. Lekko utykając podszedł do siedzącej na podłodze Wiki.
Nie zapytała kim był, bo też nie interesowało jej to. Nie wątpiła jednak, że był jednym z Lordów, zapach demona, aż nazbyt dosadnie wypełnił celę.
- Widzę, że już doszłaś do siebie – powiedział bez ogródek.
Nie odpowiedziała, nie jego zakichany interes jak się czuła.
- Nie jesteś zbyt rozmowna, co? – dodał niezrażony jej milczeniem.
Kiedy ponownie nie raczyła mu odpowiedzieć, westchnął ciężko i jeszcze odrobinę przybliżył się od niej.
Wiki syknęła, zatrzymując go w miejscu. Za blisko! Do diabła był za blisko! Kolejny głupiec! Czy demony nie miały żadnego pojęcia o pragnieniach wampirów? Była tak spragniona, że napiłaby się krwi myszy, a on sam pchał się w jej łapy. Krew! Potrzebowała krwi. Jej umysł wypełniała wyłącznie myśl o zaspokojeniu tego jednego pragnienia. Czuła krew, pulsującą w nim, gorącą, wypełniającą go, otaczającą jego ciało, wypełniającą metalicznym zapachem tę celę.
- Zostań tam gdzie jesteś! – warknęła, zakrywając dłonią usta, jakby to mogło powstrzymać chęć przed ukąsaniem go.
- Domyślam się, że jesteś głodna – powiedział ignorując jej wcześniejszą uwagę. – Mam coś dla ciebie – wysunął w jej stronę kubek. – Może powinnaś to wypić nim ostygnie. Zimna chyba nie będzie ci smakować.
Początkowo nie zareagowała, skupiona na biciu jego serca, dopiero, kiedy potrząsnął kubkiem i zapach ciepłej krwi z nową intensywnością rozlał się po celi jej ciało zareagowało tak jak powinno.
Obiema dłońmi chwyciła parujący kubek, jednym ruchem odrzucając  przykrywkę, z rozkoszą przyglądając się życiodajnemu płynowi. Nigdy wcześniej nie piła krwi z naczynia, początkowo więc jej zęby wbijały się w obrzeże kubka.
Kiedy jednak język rozpoznał znajomy smak, resztę działania przejął instynkt. Piła łapczywie, głośno mlaskając, zaciskając kurczowo dłonie na naczyniu.
Kane w spokoju przyglądał się poczynaniom wampirzycy. Zaskakujące, ale widok istoty pijącej krew wcale nie był odpychający. Zresztą przez tysiące lat, widział o wiele bardziej odrażające rzeczy, by czuć wtręt do pożywiającej się kobiety.
Była kim była, taką została stworzona, podobnie jak oni. Z całym wachlarzem zalet i wad. On swój los znał, a konsekwencje jednego wieczoru miał znosić przez następne setki lat.
Kim była wampirzyca nie wiedział, choć pewnie i to wkrótce przestanie być tajemnicą. Wystarczy że wróci Sabin, albo Amun. Każdy z nich był w stanie wydobyć z niej prawdę.
Kane nie zamierzał być przy tym, tak naprawdę to w ogóle nie powinno go tu być. Jednak z jakiś dziwnych powodów musiał tu przyjść, upewnić się, że żyje. Zadziwiające.
Odwrócił się, nagle mając wrażenie, że jego obecność tutaj była błędem. Demon szyderczo roześmiał się w jego głowie. Takie małe nieszczęście… małe nieszczęście rechotał. Ja też jestem głodny… taki głodny…
Kane zmarszczył brwi, demon mu groził. Zwykle robił to, na chwilę przed tym nim go zaatakował, co w przypadku Katastrofy oznaczało zesłanie na niego jakiegoś nieszczęścia-katastrofy.
Szybko rozejrzał się dookoła, sufit wyglądał na nietknięty, żadne podejrzane łańcuchy, kable, czy inne dziadostwo, nie plątało się pod nogami wojownika. Nic nie licząc pożywiającej się tuż za nim wampirzycy.
Zbladł w chwili, gdy obraz kobiety wypełnił jego umysł. Zdążył tylko otworzyć usta, żaden dźwięk już jednak się z nich nie wydobył. Smukłe ciało ze zwinnością dzikiego kota, rzuciło się na niego, powalając na podłogę. Drobną dłonią zatkała mu usta, całą swoją uwagę koncentrując na jego szyi. Chciał ją z siebie zrzucić, naprawdę chciał i pewnie by to zrobił, gdyby tylko mógł się poruszyć.
„Ty dupku, zapłacisz mi za to!” warknął w myślach, przeklinając swego demona, za to że sparaliżował jego ciało, ułatwiając tym samym napastnikowi zadanie.
Przegryzła jego skórę tak gwałtownie, że nie zdążył nawet mrugnąć powiekami. Piła szybko, chciwie, ledwie rejestrując reakcję jego ciała. Krew Lordów miała tak wyborny smak, o wiele lepszy niż zwyczajnych śmiertelników. Ciężki, mocny, korzenny, przepełniony ich mocą. Przełknęła raz jeszcze, nie zastanawiając się nawet nad wiotkością jego ciała, gdy nagle jej ramię zapłonęło żywym ogniem a fala obrazów zalała jej umysł. Miecz się przebudził.
Krew… wszędzie krew i szczątki, mnóstwo szczątków. Kamienny ołtarz, a na nim ciemnowłosy wojownik… nagi… schlapany krwią… katowany… gwałcony… Krew… wszędzie krew… Demony, mnóstwo demonów… jedne pokryte futrem, inne wężowymi łuskami. Z długimi rogami, kopytami zamiast nóg. Ostre zębiska wpatrujące się wyczekująco na czekający ich posiłek. Języki z zapałem zlizujące krew rannego. Krew… tak wiele krwi. Nagle cisza, potem piski i przerażające poruszenie w gromadzie demonów. Jedne uciekają, nie oglądając się za siebie, inne te bardziej odważne przycupnąwszy za skałami, z przestrachem w oczach obserwują dwóch mężczyzn, wchodzących do jaskini. Są piękni, idealni w swych ludzkich powłokach, choć nie są ludźmi, w ich spojrzeniu nie ma nic ludzkiego. Śmierć, ból, oraz strach. To wszystko otacza ich ciała niczym druga skóra. Pochylają się nad leżącym, uśmiechając się do niego okrutnie… Posłańcy śmierci… jeźdźcy zagłady…
Wiki oderwała się od szyi mężczyzny, w chwili w której wizja przybrała jeszcze bardziej dramatyczny obrót. Mężczyzna w jej ramionach dawno stracił przytomność. Drżącą dłonią odgarnęła ciemne włosy opadające mu na czoło. Miał naprawdę ładne rysy twarzy. Takie harmonijne i miękkie.
- Jaka szkoda, że będziesz musiał umrzeć – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego. Gdyby miała w sobie choć odrobinę współczucia, być może byłoby jej go żal – niestety nie miała. Przez takich jak on, stała się tym kim była obecnie. To istoty jego gatunku zepchnęły ją w ciemność.
- Umrzesz – powtórzyła raz jeszcze, wstając z podłogi i zostawiając na niej ciało nieprzytomnego wojownika. – Wcale nie dlatego, że musisz, tylko dlatego, że właśnie tego chcesz – jej wizje zawsze się sprawdzały. Ostrze nigdy nie kłamało. Ukazywało przeznaczenie każdej żyjącej istoty, niezależnie od tego kim była. Z pełną wyrazistością obrazów i całym okrucieństwem czekającej śmierci.
Krata nie była zamknięta na klucz, bez najmniejszego więc problemu Wiki wymknęła się na korytarz. Przytłumione światło z trudem ogarniało mroczne zakamarki. Dodatkowo kilka metrów od jej cieli, korytarz rozdwajał się na dwa kolejne. Gdyby była człowiekiem miałby problem z poruszaniem się po omacku, nie mówiąc już o znalezieniu właściwej drogi. Szczęściem wampiry doskonale widziały w ciemnościach, no i miały wrodzony dar odnajdywania drogi na powierzchnię. A tak się jakoś składało, że tylko jeden z tych korytarzy prowadził ku wyjściu.
Kamienne ściany i wilgoć płynąca po skalnej posadzce tylko ją utwierdziły w przekonaniu, gdzie jest – zamek na wzgórzu. Nie będzie łatwo się stąd wydostać, zwłaszcza, że w siedzibie aż roiło się od demonów.
Wykorzystując swe wampirze zmysły oraz zwinność, Wiki pokonała długi kręty korytarz i wspięła się kamiennymi schodami na górę. Tak jak podejrzewała, na końcu schodów czekały ją solidne drewniane drzwi, oddzielające lochy od części mieszkalnej.
Wiki chwyciła za pordzewiały uchwyt, spodziewając się oporu. Jednak ku jej dziwieniu, drzwi ustąpiły bez żadnych problemów. Kto zostawia otwarte drzwi do lochów, mając w nich niebezpiecznego więźnia? „Podstęp” szybko przemknęło jej przez głowę. Czyżby czekali na nią po drugiej stronie, gotowi pochwycić i zabić… wbić kołek w serce? Tę ostatnią myśl Wiki szybko odrzuciła od siebie. Gdyby chcieli ją zabić, dawno by to zrobili. Pozostawała więc już tylko głupota wojownika, który przyniósł jej krew do celi.
Uchylając drzwi tylko tyle, by zdołała się w nich przecisnąć, Wiki wślizgnęła się do obszernego holu. Był tak duży, że z łatwością zmieściłaby się w nim niewielka armia. Ściany w niektórych miejscach pozbawione były tynku, a nawet fragmentów cegieł. Nie wyglądało to jednak na żaden styl architektoniczny, raczej na skutek wyładowań złego humoru któregoś z demonów.
Po prawej stronie ogromne dwuskrzydłowe drzwi, otwarte na oścież, ukazywały obszerną izbę, z długim stołem i rzędem krzeseł – „stołówka demonów” pomyślała. Obok kolejnych drzwi, stały dwa krzesła a na nich spoczywały niedbale rzucone skórzane kurtki oraz inne fragmenty odzieży. Za kolejnymi drzwiami Wiki wyczuwała jedzenie, mnogość spożywczych produktów: mięs, warzyw, owoców, napoi oraz ziół. Środek holu zajmowały szerokie  schody z balustradą wykonaną z metalowych elementów.
Ostrożnie uniosła głowę do góry, schody pięły się aż po sam dach liczącej kilka pięter fortecy. Sądząc po wielkości zamku, każde piętro musiała wieńczyć plątanina korytarzy, a wokół nich rozsiane były komnaty demonów.
Szybko przestała zastanawiać się, co też mogą kryć w sobie poszczególne izby, kiedy z komnaty na pierwszym piętrze dobiegły ją podniesione głosy.
- Nawet gdyby cały legion aniołów zapukał do naszych bram, nie wydam wam wampirzycy – warknął mężczyzna.
- Posłuchaj demonie, tu nie chodzi o jakieś tam wasze zatargi z nieumarłymi, w grę wchodzi o wiele poważniejsza sprawa – Wiki zamarła, słowom drugiego mężczyzny towarzyszył szelest piór, a z jego słów biła prawda.
Przełknęła ślinę, z jakiegoś powodu wierzyła w to, co powiedział drugi z mężczyzn. Kim był  i dlaczego do cholery mówił, jakby wiedział coś, czego ona nie wiedziała? Bo że mówił o niej, co do tego nie miała żadnych wątpliwości.
- Jeśli chcesz ją ocalić, musisz powiedzieć mi coś więcej – odpowiedział wojownik. Szuranie butów dołączyło do podniesionych głosów i Wiki zdała sobie sprawę, że mężczyźni weszli na schody.
„O nie!” Jęknęła bezgłośnie. Jeśli spojrzą w dół, bez dwóch zdań ją zobaczą. Nie mając czasu do zastanowienia, przemknęła do najbliższej izby, która tak jak podejrzewała okazała się być rozległą jadalnią. Dzięki bogom – pustą w tej chwili, ale tu kończyło się jej szczęście. Wewnątrz izby nie było ani jednego miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Pod ścianami w kolorze brzoskwini stały stare kredensy, wypełnione rozmaitą porcelaną, środek izby zaś zajmował długi stół, przy którym zapewne, zazwyczaj pożywiały się demony.
Żadnych dodatkowych drzwi ani wnęki, w której można by było przeczekać i pomyśleć, co dalej. Samopoczucia bynajmniej nie poprawiał również fakt, że dwa olbrzymie okna znajdujące się w izbie były dokładnie okratowane.
- Zacharelu, albo powiesz nam wszystko, albo zapomnij o sprawie – głos demona dobiegł z holu. Wiki obejrzała się z przestrachem za siebie.
- Niech to szlag – bąknęła pod nosem, chowając się za jedyną dużą rzeczą znajdującą się w tej izbie – czyli drzwiami. „Jakie to żałosne” pomyślała przylegając ściśle do ściany. Niczym pięcioletnie dziecko bawiące się w chowanego i liczące, że za drzwi nikt nie zajrzy.
- Posłuchaj demonie, zazwyczaj staram się zbytnio nie ingerować w wasze życie, ale są sprawy, o których istnieniu się wam nawet nie śniło i których poznać nie jesteście jeszcze gotowi – słowa drugiego z mężczyzn rozległy się tuż obok niej a Wiki zdała sobie sprawę, że mężczyźni weszli do izby.
- Gotowi, czy nie gotowi, mało mnie to obchodzi… - wojownik nagle ucichł, jak by ktoś lub coś innego przykuło jego uwagę.
Wiktoria jeszcze mocniej przywarła do ściany, patrząc jak postawny mężczyzna przechodzi obok niej i kieruje się głąb jadalni. To był ten sam, który pozbawił ją życia na tyłach Destiny, ten sam, z którego oczu wyglądała śmierć.
- Co tu się do cholery dzieje! – warknął podchodząc do stołu, podnosząc z blatu pusty woreczek foliowy z napisem AB RH+.
W ułamku sekundy twarz mężczyzny stężała, blizny szpecące jego policzek stały się jeszcze widoczniejsze.
- Kane, ty miłosierny idioto! – warknął wojownik.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz