poniedziałek, 21 stycznia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 10_epizod 2



Wyglądała na martwą.
Kałuże zakrzepłej już posoki otaczały jej ciało. Włosy rozsypane na mokrej posadzce, zmoczone jej własną krwią, błyszczały rubinowym blaskiem. Policzki miała blade, umazane krwią, usta delikatnie rozchylone, jakby czekały na pocałunek kochanka.
Sprawiała wrażenie kruchej i bezbronnej.
Nic bardziej zwodniczego.
Jej klatka piersiowa nie wznosiła się i nie opadała. Normalna sprawa, biorąc pod uwagę, że jej serce zostało rozerwane na strzępy serią wystrzałów z broni Luciena. Zresztą podobnie wyglądał jej brzuch. Krwawa miazga.
Do czasu…
Jeszcze kilka godzin i narządy wewnętrzne, a potem mięśnie i skóra wampirzycy zaczną w ekspresowym tempie się regenerować.  O wiele szybciej niż poranione wnętrzności Cameo.
Kane pochylił się nad martwym ciałem. Ostrożnie opuszkami palców dotknął jej szyi, szukając oznak życia.
Nie poczuł jednak nic. Kompletna cisza, nawet pojedynczego uderzenia pulsu. Była całkowicie martwa.
Ale nawet w takim stanie była piękna… w jakimś nierzeczywistym sensie.  Niczym mały elf zabłąkany w mrocznym świecie zła. Nic dziwnego, że tak zafascynowała Torina. Porcelanowa laleczka. Zbyt krucha by być prawdziwa, zbyt delikatna, by ją dotknąć i nie ponieść konsekwencji swoich czynów.
Kręcąc głową, Kane chwycił drobne ciało i podniósł je z kamiennej podłogi, kładąc na niewielkiej pryczy. Prowizoryczne łóżko było diabelsko twarde i pachniało stęchlizną, ale było o niebo lepsze niż kamienna podłoga.
Lucien być może miałby żal do niego za ten gest miłosierdzia, choć między bogiem a prawdą gówno to Kane’a obchodziło.
W swym długim życiu zaznał tak wielu upokorzeń, tak niezliczoną ilość razy leżał skrwawiony, poraniony i opuszczony, modląc się o pomoc, wyczekując przyjaznej ręki…
Niezależnie od tego kim był, niezależnie od tego, co ta dziewczyna uczyniła jednemu z nich, nie zamierzał pozwolić, by cierpiała bardziej niż to było konieczne.
***
Nigdy dotąd Zachrel nie miał ochoty zakląć, aż do dziś. Zrobił kilka szybkich wdechów, starając się uspokoić galopujący puls. Myśli biegły w jego głowie tak szaleńczo, że ledwie sam je ogarniał.
Białe drzwi prywatnego pałacu Lizandera otworzyły się, zanim zdążył unieść dłoń, by zapukać. W progu stała Bianka, ubrana w długą białą szatę, podobną do tych jakie nosili aniołowie. Z tą tylko różnicą, że jej była absolutnie przeźroczysta.
Zacharel szybko odwrócił wzrok, nim widok pełnych piersi Harpii na trwałe wyrył się mu w pamięci.
- Muszę porozmawiać z Lizanderem – powiedział, wpatrując się w swoje sandały.
Drobne stópki Bianki z paznokciami pomalowanymi na krwistą czerwień zastukały i marmurową posadzkę zaledwie dwadzieścia centymetrów od jego własnych nóg.
Kiedy zdążyła podejść do niego tak blisko?
- No proszę, o to i on, nasz mały słodki prawiczek – zachichotała, wpuszczając Zacharela do środka.
- Nie jestem…
- Małym?  Dzięki bogom – zaśmiała się. – Niewielki byłby z ciebie pożytek.
- Nie mów w ten sposób – obruszył się wojownik.
- Że co? – przebiegły uśmiech pojawił się na ustach Harpii. – Wierz mi, mój słodki i niewinny aniele, mam nadzieję dożyć dnia, w którym jakaś kobieta, oby to była Harpia, przyszpili cię do łóżka, a potem będzie ujeżdżać tak długo i dokładnie, aż wszystkie pióra z twych cudnych skrzydeł niczym śnieg posypią się na ziemię.
- Bianko, dość! – Lizander wszedł do pokoju, ostrym tonem gromiąc swoją małżonkę. – On nie wiem o czym mówisz.
- Ale ty wiesz – zachichotała.
- Przestań! – skarcił ją ponownie, jednak błysk w oczach anioła mówił wyraźnie, że wiedział, co to znaczy, być zamęczonym przez kobietę.
Zacharel nie wiedział.
Szybko wciągnął powietrze do płuc. Przez jedną krótką chwilę obraz jego samego przywiązanego do łóżka stanął mu przed oczyma. Długie, ciemne włosy spowijające nagie ciało dosiadającej go kobiety, jej smukłe nogi ściskające jego biodra i śmiech krystalicznie czysty, choć zawierający w sobie ślady ludzkich cierpień… Zacharel cofnął się o krok, strużka potu spłynęła w dół po jego plecach. Nie potrzebował takich myśli, nie teraz i nigdy indziej.
- Nie zwracaj uwagi na jej słowa – powiedział Lizander, podchodząc do niego i ściskając go na powitanie.
- Tak… oczywiście – bąknął Zacharel w odpowiedzi.
- Co cię do mnie sprowadza? – zapytał przywódca Legionów anielskich.
- Sprowadza?... – Zacharel zamrugał kilkakrotnie, ciągle jeszcze dręczony wizją, jaką nieświadomie podsunęła mu Harpia. Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie sprawę, z którą przybył do niebios… Ach tak, manuskrypt!
- Zacharelu? – Lizander przyglądał się mu z zaciekawieniem.
- Pomyliliśmy się – odpowiedział anioł, kiedy już jego myśli na powrót stały się czyste, a ciało niewzruszone.
Twarz Lizandera natychmiast przybrała surowy wyraz.
- My nigdy się nie mylimy.
- Manuskrypt – zaczął Zacharel. – To, co zawiera…
- Czy Lordowie odczytali już jego treść? – przerwał mu Lizader.
- Nie, ale są bardzo blisko.
- Nie rozumiem więc, czym się zamartwiasz, przyjacielu?
- Widziałem znaki, symbole mówiące artefakcie.
- Cóż, podejrzewaliśmy, że manuskrypt będzie o nim mówić. Lordowie mieli odkryć czym jest artefakt. Nie uda się im jednak go odnaleźć, strażniczka nie pozwoli im wyciągnąć go z ukrycia.
- Właśnie o nią chodzi?
- Zadaniem strażniczki jest pilnowanie artefaktu i nie dopuszczenie, by wpadł w niepowołane ręce.
Zacharel pokręcił głową.
- Symbole wyryte na starotekście mówią kim ona jest.
Spojrzenie przywódcy aniołów stężało w ułamku sekundy.
- Nie możliwe, jej tożsamość miała pozostać ukryta przed wszystkimi istotami zamieszkującymi ziemię. Jej imię mieli poznać tylko zasłużeni aniołowie. Miejsce ukrycia artefaktu, miała znać tylko ona.
- Nie rozumiesz Lizanderze, nie istnieje nic takiego jak miejsce ukrycia artefaktu. Widziałem znaki… strażniczka i artefakt stanowią jedność. Miecz Przeznaczenia mieszka w niej.
***
Powrót do życia zawsze był bolesny. Pierwszy oddech, gdyby musiała oddychać, pierwsze uderzenie serca, gdyby jeszcze je miała… przyprawiało o obłęd.
Nie poruszyła się, a jej ciało nie wykonało najmniejszego ruchu, sprawiając wrażenie ciągle jeszcze martwego. Metoda wypracowana przez lata praktyki.
Jeśli jesteś wampirem, nigdy nie wiesz w jakim towarzystwie się obudzisz. Możesz otworzyć oczy i zobaczyć nad sobą kata z toporem lub bandę zabobonnych wieśniaków, obwieszonych czosnkiem i uzbrojonych w siekiery, gotowych ściąć ci głowę, lub wbić kołek w serce.
Tak więc ignorując kłujące iskierki bólu, rozrywające jej klatkę piersiową i brzuch, zmusiła swe ciało do pozostania w śmiertelnym letargu wypuszczając na swobodny rekonesans tylko swoje wampirze zmysły.
Natychmiast też zalała ją fala zapachów i dźwięków. Odór stęchlizny i wilgoci otaczał ją z każdej strony. Nad nim unosił się metaliczny zapach krwi i to nie tylko jej własnej. Gdzieś w oddali, woda spływała po gładkich blokach skalnych. Jedna, może dwie samotne myszki, przemknęły długimi korytarzami. Ale poza tym panowała absolutna cisza. Żadnego szurania buciorami, przyciszonych rozmów… nic.
Pozorny spokój. Cisza przed burzą, która postawiła jej ciało w stan najwyższej gotowości. Wiedziała gdzie jest, a jakże. Pamiętała wydarzenia poprzedniej nocy, walkę z rozwścieczoną kobietą-demonem i wyraz twarzy wojownika kiedy ładował w nią cały magazynek, pozbawiając ją przytomności i życia.
Oddech śmierci na swojej twarzy.
Gdyby mogła go poczuć, gdyby była choć odrobinę ludzka, z pewnością umarłby na sam widok jego poszarpanej twarzy i krwistych oczu.
Ale nie była. A teraz leżała na zatęchłej pryczy, gdzieś głęboko pod ziemią, zapewne w lochach ich twierdzy.
W rękach wroga, choć nie została skrępowana.
Może myśleli, że umarła?
Wątpliwe.
„Spokojnie, tylko spokojnie”, nakazała sobie w duchu. „Już nie raz to przechodziłaś… nie panikuj”.
To, że nie wbili jej od razu kołka w serce, świadczyło, że mieli w tym swój cel. Demony. Wojownicy. Mężczyźni. Tylko jaki? Chcieli ją więzić? Torturować? Zemścić się za to, co zrobiła tamtej kobiecie? Prawdopodobne.
Ciągle jednak żyła. A dopóki żyła, istniała nadzieja…
Pozwoliła sobie na jedno małe mrugnięcie powiekami, rejestrując w tym mikro ułamku sekundy na który jej powieki się uniosły, ciemne skały dookoła, łańcuchy zwisające z sufitu, oblepione zakrzepłą krwią jakiegoś nieszczęśnika, który zajmował tę celę być może tuż przed nią.
Coś poruszyło się kilka metrów od niej. Potem jeszcze raz, teraz już o wiele głośniej. Ciche westchnienie, skrzypnięcie stawów, zupełnie jakby ktoś wyprostował zdrętwiałe kolana.
- Możesz przestać udawać, wiem, że wróciłaś do świata żywych – słowa wypowiedziane aksamitnym głosem, choć w tej chwili podszyte goryczą.
Znała ten głos. Wiedziała do kogo należał. Jasnowłosy wojownik- demon, z oczami w kolorze pokruszonych szmaragdów.
Ten sam, który zaczepił ją poprzedniej nocy.
Ten sam, do którego prawa rościła sobie pokonana przez nią wojowniczka.
Ten sam, który muśnięciem palców przebił się przez odrętwienie jej ciała.
Ten sam przez którego się tu znalazła…
Złość była pierwszym uczuciem, które opanowało jej zmysły. Nie pozwoliła się jej jednak zagościć na stałe spychając ją na dno duszy. Jeszcze przyjdzie na to czas. Jeśli chciała stąd uciec, musiała zapomnieć o kaprysach i urazach. Potem przyjdzie czas na złość, gniew, krew i zemstę.
Spokojnie otworzyła oczy. Czarny sufit obwieszony pajęczynami, wisiał jakieś trzy metry nad jej głową. Potem przyszła kolej na dłonie. Poruszyła palcami i nadgarstkami, ale tak jak wcześniej podejrzewała, nie skuto jej łańcuchami. Podobnie nogi, ostrożnie zgięła i wyprostowała kolana.
On ciągle tam był… patrzył.
Przekręciła głowę w stronę z której dobiegł jego głos. Pomimo ciemności panującej w celi, bez trudu dostrzegła jego jasne włosy i spojrzenie utkwione w swojej twarzy. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, brwi groźnie zmarszczone. Żadnych oznak sympatii. Siedział na drewnianym krześle, długie nogi skrzyżował w kostkach, dłonie luźno splótł na brzuchu. Ciemny golf, czarne spodnie, buty…
- Czego chcesz? – zapytała lekko zachrypniętym głosem. Nie wstała, nawet nie próbowała. Dopóki jej nie zmusi, nie ruszy się nawet o milimetr. Poprzedniej nocy nie pożywiła się wystarczająco solidnie, a walka zepchnęła ją jeszcze głębiej w objęcia głodu. Zbyt dużo straconej krwi i tylko jedna żywa ofiara w promieniu dwóch metrów kwadratowych. Czy wiedział o tym jak smakowicie pachniał, czy miał świadomość, że słyszy krew pulsującą w jego żyłach? Może tak, a może nie? Coś jednak w jego wyglądzie mówiło jej, że obezwładniłby ją bez najmniejszego trudu.
Była od niego słabsza, ale nie była bez szans.
- Dlaczego chciałaś zabić Cameo? – zapytał beznamiętnym tonem.
Zamrużyła oczy, spoglądając na niego jakby wyrosły nu nagle rogi na głowie.
- Masz na myśli tę zgorzkniałą wariatkę? – syknęła. – Jeśli myślisz, że to ja ją zaatakowałam, to masz nierówno pod sufitem.
Warknął ostrzegawczo, jego dłonie na moment zacisnęły się w pięści. Złość jednak równie szybko jak opanowała jego ciało, odpłynęła bez śladu.
- To ona wyzwała cię na pojedynek – proste stwierdzenie faktu.
Nie odpowiedziała, wlepiła spojrzenie w sufit, licząc pająki sunące po zawiłych wzorach pajęczyn.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? – irytacja zakradła się do jego głosu.
- To chyba bez znaczenia, co powiem, nieprawdaż? – bąknęła nie odrywając wzroku od pajęczyn.
- Tak – potaknął beznamiętnie. – Lucien widział całe zdarzenie.
- Miał śmierć w oczach, kiedy się do mnie zbliżył – powiedziała bardziej do siebie niż do niego, choć nie wątpiła, że słyszał każde jej słowo. – Demon, czy człowiek?
- Może jedno i drugie?
Odwróciła głowę, spoglądając na mężczyznę o jasnych włosach i zielonych oczach.
- Tak jak ty? – nie powinna pytać, znała odpowiedź. Wszyscy bez wyjątku byli złem, które należało wytępić. I ona mogła to zrobić.
Nie odpowiedział, tylko wstał, pozostawiając za sobą rozklekotany zydel i podszedł do niej. Zatrzymał się jakiś metr przed pryczą. Z bliska jego oczy zdawały się być jeszcze bardziej zielone, a skóra mocniej dotknięta ciepłymi promieniami słońca.
Zagryzła wargi, porażona jego widokiem, bólem, który rozpełznął się po jej ciele i zagościł na trwałe w sercu. Mógł wychodzić na słońce, delektować się promieniami, podczas, gdy ona leżała martwa, spętana mrocznymi okowami.
Niesprawiedliwe.
- Czego chcesz ode mnie? – zachrypiała.
Ukucnął w miejscu gdzie stał, sprawiając, że ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. Pojedyncze białe pasemka opadły mu na policzek.
- Wiesz kim jesteśmy – powiedział spokojnie. – Nienawidzisz nas?
- Tak – słowa prawdy, które zamiast ulgi przyniosły ból.
Zamrugał kilkakrotnie, nie skomentował jednak jej słów. Zamiast tego zapytał:
- Czy zrobiliśmy ci coś złego? Któryś z nas, albo jakiś inny demon?
Teraz to ona milczała.
- Nie chcesz odpowiedzieć, więc pewnie to prawda – w jego głosie nie było żadnych emocji.
Kiedy nadal milczała, on ciągnął dalej.
- Nie jesteś jak twoi pobratymcy. Jesteś zupełnie inna, dlaczego?
- Nic o mnie nie wiesz! – odcięła się ostro, gniew ponownie rozszalał się w jej sercu, głód buzował w żołądku, napędzając ją do działania. Dziąsła niebezpiecznie pulsowały. Pragnienie, by zerwać się z łóżka narastało w niej z każdą mijającą sekundą.
Był za blisko… cholernie za blisko.
- Dotknąłem cię, mój demon również cię dotknął – wycedził. – Gdybyś była jak inne wampiry bladym świtem twoje ciało zamieniłoby się w kupkę popiołu.
- Chciałeś mnie zabić! – syknęła, furia rozszalała się w niej na dobre. Nie wiedząc kiedy, usiadła na pryczy, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Dłonie zacisnęła na drewnianej ramie, i tylko dzięki temu nie rzuciła się jeszcze na niego.
- Chciałem cię poczuć… - powiedział cicho.
Czy to zmieszanie wyczuła w jego głosie, bo z pewnością nie wyrzuty sumienia?
- Nigdy wcześniej cię nie spotkałam – powiedziała, mocniej zaciskając dłonie na poręczy. Jego serce waliło tak mocno, tak równo… jego krew z pewnością miałaby cudowny smak.
- Powiedz mi kim jesteś? – poprosił łagodnie.
- Musisz uciekać – warknęła, ignorując jego pytanie. – Nie jesteś przy mnie bezpieczny – ostre kły przebiły dziąsła, gotowe do ataku.
- Powiedziałbym, że jest wręcz przeciwnie – kształtne wargi wygięły się w lekkich uśmiechu. – Jestem od ciebie większy, silniejszy… no i jestem uzbrojony, podczas gdy ty ledwo zaleczyłaś swe rany… - jego wzrok przesunął się po zakrwawionej kurtce dziewczyny. Odpięty do połowy zamek ukazywał jasną skórę i dwie cudne, pełne półkule oraz żadnych śladów po kulach.
Przełknął ślinę.
- Uleczyłaś się… jesteś… - powiedział, dopiero teraz dostrzegając błyski białych kłów pomiędzy czerwonymi wargami. – Jesteś cała…
- Jestem głodna – warknęła, rzucając się na niego.
Nie powaliła go na podłogę, choć siła rozpędu zachwiała nim. Zamiast tego owinęła się ramionami wokół niego, przyciągając jego głowę… jego szyję do swoich ust. Ostre kły błysnęły pomiędzy wargami, nim zatopiła je w jego tętnicy.
Zaskoczyła go, swoją siłą, niespodziewanym atakiem i determinacją, by napić się jego krwi. Zaraza rozszalał się  jeszcze nim zdążyła chwycić jego twarz w swoje dłonie. Pochłonięty ekstazą demon krzyczał raz po raz: tak… tak… tak… dotknij… jeszcze…
Jej dotyk był…
…jak krople wody, na spękanej słońcem skórze – kojący… sycący. Drobne palce o miękkich opuszkach wczepiły się w jego włosy, zagarniając je dla siebie.
Być może to ekstatyczne krzyki demona, lub jego wrodzona przewrotność sprawiła, że przekręcił głowę, dzięki czemu kły dziewczyny wbiły się w jego wargę, nie w szyję.
Dotyk chłodnych ust na gorącej skórze poraził go niczym prąd, wypychając powietrze z płuc. Ostre kły przebiły jego usta, przynosząc jednak obezwładniającą rozkosz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz