wtorek, 7 stycznia 2014

Gabriel - Rozdział 13_epizod 2 (ostatni)


Siedziała na brzegu wielkiego łoża, pozwalając palcom tonąć w puszystym dywanie. Łzy płynęły po jej twarzy. Wszystko, co wydarzyło się ostatniej nocy jak żywe stanęło przed jej oczyma. Amelia, porwanie, Gabriel i jego wyznania, w końcu Thomas i to czego od niej zażądał, a potem krew, ból i ciemność. Tak wiele zła i przemocy. Jak to możliwe, że ktokolwiek mógł przeżyć tak wiele i nie oszaleć?
Rozejrzała się po pokoju, wszędzie królowała biel i złoto. Nie, był, to jednak przepych i bogactwo jakie widziała w domu Thomasa, lecz czystość i słoneczny blask, który chyba już na zawsze będzie się jej kojarzył z Gabrielem.
Pokój był ogromny, z pewnością większy niż całe jej mieszkanie, w kryształowych wazonach stały kwiaty we wszystkich kształtach i kolorach, jakie tylko świat widział. Mebli było niewiele, jednak wszystkie bez wyjątku błyszczały bielą i złotymi okuciami. W ogromnych oknach powiewały kremowe firanki, na stoliku obok łóżka stała taca, a na niej dzbanek z parującą kawą, dwie filiżanki i talerzyk ze świeżymi rogalikami.
Westchnęła wzruszona – dom Gabriela.  Dokładnie tak go sobie wyobrażała. To czyste, idealne wnętrze było odzwierciedleniem jego pięknej, pozbawionej egoizmu duszy.
Jedno z okien było otwarte, delikatny wiatr tarmosił firankami, przynosząc z dworu zapach kwiatów, głosy śmiejących się osób i szczekanie psa. Amelia – jej głos wyraźnie wyróżniał się, pośród szczekania psa i niskiego barytonu Gabriela. Gabriel ocalił je obie, przed demonem, wampirem, przed ciemnością i śmiercią.
Łzy, tym razem wzruszenia ponownie spłynęły po jej twarzy, jednak, nim zdążyła je zetrzeć, drzwi do pokoju otworzyły się i w progu stanęła Abigail. Staruszka wyglądała, jakby ktoś odmłodził ją, o co najmniej dziesięć lat. Dziarskim krokiem przeszła przez pokój, po czym stając przed Marią z dłońmi wspartymi na biodrach fuknęła:
– Chyba nie będziesz się teraz mazać? Umyj twarz młoda damo, a potem się ubierz, wszyscy na ciebie czekają.
Maria uśmiechnęła się przez łzy.
– Abi, co ty tutaj robisz? – zapytała. – A tak w ogóle to, gdzie my jesteśmy? – Nagle dotarło do niej, że słońce świeci tutaj zbyt jasno i żadną miarą nie może to być ich paskudne miasto.
– W Concorze, to chyba oczywiste – skrzywiła się staruszka.
– W Con… – żachnęła się Maria, ale Abigail zdążyła już chwycić ją za ramiona i wyciągnąć z łóżka.
– Do łazienki, marsz! – zadecydowała kobieta. – Za chwilę przyjdzie do ciebie Gabriel i Amelia, nie możesz ich tak przyjąć, wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Ostrożnie zamknęła drzwi, dłonią pogładziła jasne drewno. Nadal nie potrafiła przyzwyczaić się do bogactwa domu Gabriela. To wszystko trochę ją przerażało i niepokoiło.
Archanioł stał po drugiej stronie korytarza, wsparty o jasną ścianę, z dłońmi niedbale wciśniętymi w kieszenie spodni. Czekał za nią, w jego spojrzeniu i postawie była tak wielka tęsknota, że Maria prawie zapomniała jak się oddycha.
– Zasnęła? – zapytał, nie ruszając się z miejsca.
– Tak – obróciła się, opierając plecami o jasne drzwi. Stali ledwie metr od siebie, ale żadne z nich nie potrafiło zdobyć się na ten jeden krok.
– To dobrze, miała dzisiaj sporo wrażeń.
– Ocaliłeś nam wszystkim życie, Gabrielu: mnie, Amelii, nawet Abigail i Bazylemu. Nigdy nie spłacimy długu wobec ciebie.
Archanioł zmarszczył brwi.
– Nie jesteś mi nic winna, chciałem to zrobić… to był mój obowiązek jako archanioła.
– Dlaczego? – zapytała.
– Co dlaczego? – zdziwił się Gabriel.
– Dlaczego chciałeś mnie ocalić? Bo jestem kobietą? Bo wampir chciał mnie zabić? A może z powodu mojej krwi… może to na niej ci zależy? – Smutek wkradł się do jej głosu.
Archanioł poruszył się niespokojnie, skrzydła za jego plecami zafalowały, ciemna koszula opięła się na torsie, kiedy wciągał powietrze.
– Mario, Thomas…
– Thomas powiedział, że łakniesz mojej krwi równie mocno jak on.
– Okłamał cię – szczęki archanioła zacisnęły się groźnie.
– Naprawdę? Powiedział, że mogę dać ci potomstwo, dziecko, którego… – jej głos załamał się.
Gabriel odepchnął się od ściany i podszedł do Marii. Ostrożnie ujął jej dłonie w swoje ręce, a potem przycisnął do swego serca.
– To prawda. Nie ma w niebiosach kobiety–anielicy, która mogłaby urodzić moje dziecko. Nasze geny są tak nietypowe, że rozmnażanie stało się prawie niemożliwe. Twoja krew, ty jesteś tak wyjątkowa, że możesz zmienić moją nędzną egzystencję.
– A, więc przyznajesz – załkała.
Pokręcił głową.
– Thomas oszukiwał cię i wykorzystywał przez wszystkie te lata, kiedy dla niego pracowałaś. Ja mogę zapewnić bezpieczeństwo i spokój, tobie i twojej córeczce, no i oczywiście Abigail – uśmiechnął się lekko. – Nie zażądam nigdy od ciebie niczego w zamian, masz na to moje słowo. Twoje życie należy tylko do ciebie i to ty zdecydujesz co z nim zrobić. Proszę tylko byś pozwoliła się mi tobą zaopiekować.
Oparła głowę o jego pierś.
– Gabrielu, nie potrafię cię rozgryźć. Raz jesteś zimny i nieprzystępny, innym razem odpychający, a potem znowu ciepły, czuły i kochający. Nosisz w sobie tyle ładu i spokoju, że moje serce bez przerwy tęskni za tobą – uniosła głowę. – Nie wiem, czy mówisz to wszystko, bo zależy ci na mnie i nie chcesz mnie do niczego zmuszać, czy może brzydzisz się mną, bo jestem dziwką?
Puścił jej dłonie, by dotknąć palcami jej policzka.
– Ktoś kiedyś powiedział mi, że nikt nie może nas poniżyć, jeśli mu na to nie pozwolimy. Nie rób, więc tego, Mario. Nie poniżaj samej siebie, nie każ siebie za rzeczywistość, w której byłaś zmuszona żyć, za świat, który cię otaczał. To wszystko przeszłość, było, minęło.
– Nie wiesz, jaka jestem naprawdę? – Łzy spłynęły po jej policzkach. – Nie wiesz, co zrobiłam, by ocalić Amelię…
– Wiem, ale to już bez znaczenia. Twoja dusza jest czysta, Mario. Nie pozwól, by ten potwór ją zbrukał.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Widzę ją, tak dokładnie, jak ty widzisz uśmiech na twarzy Amelii.
Łzy spłynęły po jej twarzy, a Gabriel starł je palcami.
– Nie mogę dać ci tego, czego pragniesz, nie teraz i nie wiem, czy kiedykolwiek. Mężczyźni… zrozum… ja…
– Wiem – uśmiechnął się smutno. – Nie zmuszę cię do tego. Nigdy. Pozwól mi jednak być przy tobie i Amelii. Nie chcę was stracić.
– Mamy tu zostać? W niebie? – zdziwiła się.
– Tak, tu może być wasz dom.
– Na zawsze?
Skinął głową.
– A Abigail?
– Ona się stąd już nie ruszy, możesz być tego pewna. – Archanioł skrzywił się nieznacznie. Starsza pani była cudowna, ale ona i Thalia pod jednym dachem to trochę za dużo jak na nerwy archanioła.
Maria uśmiechnęła się słabo.
– Jakoś mnie to nie dziwi. To w jej stylu. Zawsze powtarzała: „Żyj tak, byś zakosztowała nieba, a o konsekwencje pomartwisz się jutro”.
– Może powinnaś skorzystać z jej rady?
– Możliwe, że tak zrobię.
***
Jakiś czas później…
Gabriel stał na tarasie swej sypialni patrząc jak Amelia bawi się z psem. Dziewczynka rzucała patyk, a Bazyli skwapliwie przynosił go, za każdym razem szarpiąc się z nią, jakby próbowała wyrwać mu z pyska co najmniej złotą kość.
Abigail po początkowych waśniach z Thalią, zwarła szeregi z anielicą i teraz obie, wspólnie zarządzały domem, doprowadzając Gabriela do szału i matkując wszystkim domownikom.
Maria uśmiechała się coraz częściej, blizny w jej duszy i bolesne wspomnienia zdawały się blaknąć w promieniach niebiańskiego słońca. Z każdym kolejnym dniem odkrywała w sobie coraz to nowsze pasje, ucząc się języków, poznając muzykę i sztukę. Gabriel spełniał wszystkie jej zachcianki, ciesząc się jej szczęściem i blaskiem, który rozsiewała wokół siebie.
Dom archanioła po raz pierwszy od setek lat wypełniało szczęście i radość. Nawet Malos przychodził, by czasem porozmawiać, choć ich relacje ciągle jeszcze trudno było nazwać przyjacielskimi.
Tak więc, Gabriel na swój dziwny, pokręcony sposób był szczęśliwy. Potrzeba, by karać się za grzechy ciała zniknęła bezpowrotnie w dniu, w którym Maria wraz z córeczką przekroczyły próg jego domu.
Gdyby ktoś rok temu, powiedział mu, że ludzka kobieta i małe osierocone dziecko podbiją jego serce, nigdy, by w to nie uwierzył.
Powietrze za archaniołem zafalowało, przynosząc świeży zapach fiołków. Mężczyzna uśmiechnął się leciutko, nie poruszył się jednak, pozwalając, by kobieta sama zbliżyła się do niego.
Położyła dłonie na jego plecach, dokładnie pomiędzy skrzydłami, w miejscu, które najdotkliwiej ranił przez setki lat. Jej palce przesunęły się po materiale koszuli, bezbłędnie wyczuwając blizny. Nic nie powiedziała, tylko przytuliła się do jego ciała, wtulając twarz w śnieżnobiałe skrzydła, obejmując swego archanioła dłońmi w pasie.
– Tęskniłeś za mną? – zapytała cichutko, głaszcząc mięśnie jego brzucha.
Zagryzł wargi, starając się nie roześmiać, w myślach jednak liczył czas, który upłynął od chwili, kiedy trzymał ostatni raz swoją kobietę w ramionach. Taa, dokładnie godzina i dwanaście minut.
– Okropnie, prawie już zapomniałem jak wyglądasz – zażartował. W odpowiedzi ugryzła go lekko w ramię.
– Jestem głodna – powiedziała z udawanym oburzeniem. – Wcale o mnie nie dbasz.
Roześmiał się, a potem łapiąc Marię za rękę wciągnął ją w swoje ramiona. Uniosła głowę, czekając na dotyk jego warg i ciepło jego ciała. Zagarnął jej usta dla siebie, delektując się jej smakiem i świeżością. Jęknęła, przytulając się do archanioła, na tyle na, ile pozwalał jej na to całkiem już spory brzuszek.
Koniec

1 komentarz:

  1. Wspaniałe opowiadanie tak samo jak Michael. Mam nadzieję że napiszesz jeszcze może coś z serii Niebiańscy Wojownicy ,ponieważ to jest naprawdę wspaniałe. Życzę weny i w wolnej chwili zapraszam do mnie :) http://w-kazdym-z-nas-walcza-dwa-wilki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń