środa, 10 grudnia 2014

Malos - Rozdział 4 _epizod 1



Nathaniel zjawił się ledwie Malos skończył rozmawiać z Michaelem. Konwersacja z pierwszym nie należała do łatwych i choć nie chciał tego przyznać, ręce mu drżały. Co prawda dowódca nie wrzeszczał na niego, ale też nie łudził go, że nic się nie stało. Przeciwnie, dyskusja była krotka i oficjalna.
– Kiedy zniknął? – zapytał Michael.
– Jakąś godzinę temu – odparł Malos, w myślach odliczając czas jaki poświęcili z Santi na przeszukiwanie ruin.
– Kiedy zorientowaliście się, że go nie ma?
– Dość szybko. Dzieciaki dostały czas wolny na zabawę. Nie upłynęło jednak więcej niż dwadzieścia minut kiedy Santi zauważyła, że go nie ma.
– Reszta dzieci jest bezpieczna? – dociekał Michael.
– Tak, mamy je na oku.
– Nathaniel jest już w drodze – odparł archanioł i rozłączył się.
Malos schował telefon do kieszeni. Potem spojrzał na stojącą obok anielicę. Kobieta nerwowo miętosiła bluzkę w dłoniach. Jej twarz była blada i gdyby tak dobrze jej nie znał, pomyślałby, że zaraz zemdleje.
Nathaniel mknął przez przestworza, tnąc chmury, nic sobie nie robiąc z wiatru. Wylądował przed nauczycielami wzbijając tumany kurzu i liści.
– Gdzie szukaliście? – zapytał bez ogródek.
– Wszędzie – odparł szybko Malos. Stojący przed nim wojownik chłodnym wzrokiem uważnie lustrował teren, wypatrując niezwykłych rzeczy i nagle młody anioł poczuł, że skręca go złość. Zacisnął dłonie w pięści, usilnie walcząc z panoszącym się uczuciem. Nigdy dotąd tak intensywnie nie zazdrościł nikomu skrzydeł, ale teraz, patrząc na Nathaniela miał ochotę wydrzeć mu je z pleców, tak wielką czuł gorycz. Gdyby miał swoje, gdyby ich nie stracił, z łatwością obejrzałby cały teren, a tak pałętali się z Satni na piechotę. Dwójka nieudaczników, dwójka wyrzutków.
– Jakieś ślady? – zapytał anioł.
Malos pokazał pióra chłopca, a wojownik tylko zmarszczył brwi.
– Gdzie? – zapytał, odbierając dowody z rąk nauczyciela.
– Przy zachodniej ścianie, między zwaloną kolumną a wapienną skałą.
Nathaniel skinął głową i natychmiast wzbił się w powietrze, pozostawiając dwójkę aniołów i przerażoną gromadkę dzieci. Malos najchętniej pobiegłby do miejsca gdzie znalazł pióra, obawiał się jednak, że nim tam dotrze wojownik będzie już gdzie indziej. Skrzydła dawały ogromną przewagę, gdy chodziło o przemieszczanie się.
 – A jeśli coś mu się stało? – szepnęła Santi. Jej głos był tak cichy, że w pierwszej chwili zadawało się mu, że wyobraził sobie jej słowa.
Popatrzył na nią zdziwiony. Ona jednak uparcie wpatrywała się w dzieci, jakby samym tylko wzrokiem usiłowała zatrzymać je w miejscu.
– Nie wpadajmy w panikę. Może faktycznie zrobił nam kawał i odfrunął. – „A może został porwany” – pomyślał. Tego ostatniego jednak nie powiedział na głos, mimo iż w głębi ducha czuł, że tak właśnie się stało. Zdawało mu się, że wokół piór coś wyczuł. Zapach był jednak zbyt słaby, by mógł uznać go za wiarygodny, ale wątpliwość już zakradła się do jego umysłu.
– Nie bardzo w to wierzę – odparła dziewczyna. Po raz pierwszy odrywając wzrok od dzieci, wodząc spojrzeniem za Nathanielem fruwającym nad ruinami.
Wojownikowi Michaela nie zabrało wiele czasu zorientowanie się w sytuacji. Z łatwością odnalazł to czego szukał, mimo iż wolałby nie znaleźć tam nic. Wyrwał kępkę trawy i schował ją razem z piórami aniołka do koperty. Musiał oddać dowody do analizy, wątpił jednak by się pomylił. Ten zapach znał aż nazbyt dobrze. Okrążywszy ruiny raz jeszcze, sfrunął do dzieci i ich opiekunów.
– Chłopca nie ma – powiedział tylko.
– Tyle to i my wiemy – warknął przez zęby Malos. – Znalazłeś jakiś trop?
Wojownik posłał młodszemu koledze lekko drwiące spojrzenie.
 – Zdam raport przed Michaelem, jego możesz zapytać – odparł chłodno, widząc jednak chmurne spojrzenie anioła, dodał jeszcze: – Przypilnujcie by reszta dzieci wróciła bezpiecznie do domów i potem zameldujcie się oboje u pierwszego. – Nic więcej nie powiedział, tylko zatrzepotał skrzydłami i odfrunął.
– Cholera – zaklął pod nosem Malos. – Przeklęci wojownicy, mają się za lepszych od reszty.
– Może są lepsi od nas? – podsunęła nieśmiało Santi.
Anioł zmarszczył brwi.
– Bzdura, mają moc i siłę, ale i tak wykonują tylko rozkazy Michaela, nic ponadto.
– Ale pierwszy nie wybrałby do swoich oddziałów byle kogo – ciągnęła kobieta, spoglądając w niebo. Po Nathanielu nie pozostał już jednak nawet ślad.
– Zabierzmy lepiej stąd dzieciaki – mruknął anioł. Mężczyzna ledwie panował nad sobą, rozzłoszczony z powodu fascynacji dziewczyny wojownikiem. Chciał skrytykować jej gusta, zrewanżować się ciętą ripostą, ale potem przypomniał sobie, że sam parę lat temu składał podanie o przyjęcie do anielskich oddziałów. Ciekawe, czy Santi patrzyłaby tak samo na niego, gdyby Michael przyjął go na służbę. Zdusił przekleństwo w duchu.
 – Chodźcie – zawołała dziewczyna, nie zaprzątając już sobie głowy mężczyznami i ich ambicjami. – Schodzimy południową stroną – zadecydowała, łapiąc za rękę pierwszą z brzegu dziewczynkę. O dziwo, żadne z maluchów nie protestowało. Nikt się nie śmiał i nie żartował. Uczniowie byli zaskakująco cicho, ale też sytuacja była wyjątkowa. Nie co dzień znika jeden z ich kolegów, a Willa uwielbiali wszyscy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz