poniedziałek, 2 lutego 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 6 _epizod 1



Musiał się trochę przewietrzyć, ostudzić krew, dać ochłonąć rozgorączkowanemu ciału. Rozmowa z królem, a także kilkudniowe obserwacje tego, co działo się zamku, prawie doszczętnie go wyczerpały. Co gorsza, zdał sobie sprawę, że nie tak prędko wróci do Karez i jego pobyt na dworze może mocno się przedłużyć. Tęsknił za swoim domem, za ciszą i ładem. Tu wszystko było inne, wykwintniejsze, głośniejsze i bardziej namacalne. Wszędzie kręcili się dworzanie i służący. Farrander było wielką, prężnie działającą machiną, a on tylko małym trybikiem w plątaninie ludzi i smoków.
To kobiety go tak irytowały, a raczej ich mnogość w zamku. Wszędzie było ich pełno. Począwszy od kuchni, poprzez zamkowe korytarze i ogrody. Szczebioczące, paplające, oczekujące komplementów i adoracji. Drażniły go swoim gadulstwem i nadmiernym pokazywaniem wdzięków. Dusił się w ich towarzystwie, a spożywanie posiłków było prawdziwą udręką.
Wyleciał z zamku zaraz po skończonej rozmowie z królem. Miał co prawda przejrzeć archiwa, ale chwilowo wolał się z tym wstrzymać. Chciał odpocząć od zgiełku i hałasu dworskiego życia, a lot nad kirragońską ziemią wydawał się wprost wymarzony do tego celu.
Rozpostarł szeroko skrzydła i, machając nimi ile tylko sił w płucach, przeleciał ponad górami. Kiedy tylko zamek został za jego plecami, od razu poczuł się lepiej. Wiatr prześlizgiwał się po białych łuskach, pieszcząc jego zmysły. Poczuł się wolny i zrelaksowany. Z każdym uderzeniem skrzydeł góry stawały się coraz mniejsze, on zaś czuł się lepiej. Postanowił sfrunąć na sam dół, do miejsca, w którym zaczynała się smocza dolina. Miał tam swój ulubiony zakątek, niedaleko głównego traktu. Odwiedziny na małej polanie otoczonej pięknymi brzozami zawsze pozwalały mu odpocząć.
Dreszcz przebiegł po jego skórze. Prawie czuł w nozdrzach zapach świeżych liści i mokrej trawy. Obniżył lot, kierując się ku drzewom. Wciągnął głęboko powietrze, szukając tęsknie woni ziemi. Nagle zamarł. Zamiast zapachu lasu, poczuł krew. Świeżą, jeszcze ciepłą, a przy tym gęstą i aromatyczną. Tak mogła pachnieć tylko krew smoka.
Warknął, skupiając się na posoce. W miarę jak zbliżał się do linii drzew, zapach stał się jeszcze intensywniejszy. Wojskowe instynkty natychmiast obudziły się w mężczyźnie, czujność nakazała mu okrążyć tę część lasu, wypatrując wroga lub zasadzki. Drzewa uginały się od podmuchów jego skrzydeł, on jednak nic sobie z tego nie robił. Z łatwością wypatrzył to, czego szukał. Czujne spojrzenie skupiło się na grupie podróżnych, zgromadzonych wokół ciała leżącego na trawie. Nawet z tej wysokości widział, jak bardzo zwłoki były zmasakrowane.
Wylądował kawałek dalej, szybko przyjmując ludzką postać. Widział, jak wędrowcy bledną na jego widok, mało go to jednak obeszło.
– Rozsunąć się! – warknął, wchodząc pomiędzy ludzi. Jego zawzięta mina musiała podziałać odstraszająco, gdyż kilka osób rzuciło się wręcz do ucieczki. Reszta, bardziej z ciekawości niż z życzliwości, została.
– Ona chyba jeszcze żyje – bąknął jeden z wędrowców. Był to sędziwy starzec i, w przeciwieństwie do pozostałych, nie wyglądał na przerażonego obecnością smoka. Siedział na trawie, pomarszczonymi dłońmi wodząc po twarzy rannej kobiety.
Hrabia Karez aż sapnął ze zdziwienia. Na końcu języka kołatało się mu przekleństwo, zmusił się jednak, by zdusić je, nim opuściło jego usta.
Pochylił się nad ciałem, stwierdzając, że faktycznie ma przed sobą niewiastę. Smoczycę z krwi i kości. Był pewien, że gdyby odwrócił ją na plecy, zobaczyłby między łopatkami misterny wizerunek smoka. Czarnego z białą wstęgą na grzbiecie, sądząc po kolorze jej włosów.
Najbardziej jednak zaskoczyło go okrucieństwo, z jakim potraktowano nieznajomą. Nie sposób było odnaleźć zdrowy, niezmaltretowany kawałek skóry. Wszędzie, gdzie docierał jego wzrok, widział krwawe szramy, niewątpliwie ślady pozostawione przez pazury innego smoka. Napastnik nie oszczędził nawet twarzy, skrawki mięsa zwisały z policzków. Spuchnięta i popękana skóra wokół oczu potwierdzała jak silną pięścią dysponował zbir. Tylko dlaczego zadał sobie tyle trudu…?
Hrabia pochylił się nad ciałem, ostrożnie położył rękę na piersi dziewczyny. Jednak jeszcze nim jego dłoń zetknęła się z jej pokrwawioną skórą, wiedział, że żyła, a jej serce desperacko tłukło się w piersi.
– Ciągle zipie – potwierdził starzec.
– Tak! – warknął Melir. Smok w jego ciele szamotał się i ciskał, porażony jej bólem i cierpieniem.
– Zabierzecie ją, panie? Ona przecie taka jak wy? – wychrypiał dziad, prezentując resztki uzębienia.
Melir nic nie odpowiedział. Z jakichś powodów się zawahał. Bestia wewnątrz niego chciała opiekować się smoczycą. Łaknęła też zemsty na odpowiedzialnych za tę krwawą masakrę. Jednak on węszył podstęp. Uniósł głowę, rozglądając się dookoła. Zbiegowisko wokół nich stopniowo zaczęło się przerzedzać. Najwyraźniej ludzie uznali, że obecność smoka zwalnia ich z robienia czegokolwiek dla poranionej. Niespecjalnie go to martwiło. Żadna z obecnych tu osób nie ponosiła winy za stan kobiety. Tylko inny gad mógł zadać takie rany i pozostawić na pastwę losu umierającą.
Melir zmarszczył brwi, jak okiem sięgnąć, nigdzie nie widział śladów krwi. Posoka moczyła trawę tylko wokół ciała. Gdyby do tortur doszło tutaj, wszystko lepiłoby się od mazi. Zatem brudną robotę wykonano w zupełnie innym miejscu. Tu tylko podrzucono niewiastę, zapewne czekając, aż ktoś ją znajdzie.
Nowe podejrzenia zalęgły się w głowie mężczyzny. Ociągając się, wstał.
– Co robisz?! – Staruch, który jako jedyny nadal uparcie tkwił przy dziewczynie, usiłował szarpnąć go za rękaw koszuli, ale Melir zdołał już się podnieść. – Nie pomożesz jej?
Smok nie odpowiedział, tylko wlepił wzrok w ścianę lasu, starając się dojrzeć, czy za liną drzew nie skrywały się zamaskowane postacie. Nic jednak nie wyczuł: jego czułe zmysły nie wychwyciły ani specyficznego zapachu, który wydzielały smoki, ani nawet podejrzanego ruchu liści na wietrze.
Z wielką niechęcią skupił się na dziewce. Jej odzienie było w strzępach, porozdzierane ostrymi pazurami. Nie miała butów na stopach, tylko czarną wstążkę wokół jednej z kostek. Krew powoli zaczynała krzepnąć, sklejając skrawki sukni ze skórą.
– Jak to się stało? – zapytał starucha, ale ten tylko pokręcił głową.
– Kiedy się tu zjawiłem, ona już tak leżała – odparł. Pomarszczonymi palcami usiłował odgarnąć przyklejone do twarzy włosy dziewczyny. – Jaka szkoda.
– Nie widziałeś żadnych smoków w okolicy? – dopytywał się Melir.
Starzec wzruszył ramionami.
– Ja, panie, niewidomy jestem, jakiś tam trzepot było słychać w oddali, ale to było jeszcze szmat drogi stąd. – Ruchem dłoni wskazał kierunek, z którego przyszedł.
Melir zaklął pod nosem, mimowolnie uważniej przyglądając się mędrcowi. Siedział obok ciała po omacku dotykając twarzy rannej, jego spojrzenie jednak pozostało nieruchome.
– Wy też nic nie widzieliście?! – wrzasnął smok, kierując słowa do gapiów, stojących na uboczu, ale ci tylko kręcili głowami.
– Świetnie – mruknął w odpowiedzi. Ktoś podrzuca zmasakrowane ciało smoczycy na trakt wiodący do Farrander i nikt nie wie, jak to się stało. Zaś jego jedyny i chętny do rozmowy człowiek, jest ślepcem.
– Dokąd idziesz, starcze? – zapytał, ponownie przyklękając przy kobiecie. Ostrożnie dotknął jej ramion i nóg. Nie sprawiały wrażenia połamanych, raczej pociętych do samej kości.
– Idę sobie przed siebie – odparł, kaszląc głośno. – Póki nogi niosą, póty idę.
– A nie lepiej tak poszukać ciepłego kąta na stare lata? – Melir obmacał już szczękę dziewczyny. Jej krew powoli wsiąkała w jego koszulę i ten widok zaczynał go złościć.
– A pewnie, że lepiej. Tylko kto przygarnie włóczęgę?
– Nie masz dzieci, dziadku? – ciągnął smok. Był już prawie pewien, że z łatwością podniesie dziewczynę, nie wyrządzając jej przy tym większej krzywdy. Wolałby co prawda owinąć ją swoim kaftanem, jednak obawiał się, że materiał przyklei się do jej ran.
– Miałem, ale pomarły. Sam się ostałem.
Smok wsunął ręce pod plecy dziewki, z przerażeniem stwierdzając, że reszta jej ciała wyglądała podobnie, skrzydła zaś połamano ze szczególnym okrucieństwem. Zaciskając zęby z bezsilnej złości, podniósł kobietę z trawy. Ważyła tyle co nic, ale mieszkająca w nim bestia wyła, ogarnięta furią. Ledwie nad nią panował, choć prawda była taka, że nie chciał, by umilkła. Pragnął wypuścić smoka na wolność i pozwolić mu tropić oprawców.
– Idźcie dalej królewskim traktem – powiedział, poprawiając ułożenie kobiety w swoich ramionach. Czuł, że jej krew kapie na ziemię i oblepia jego ciało. Jęknęła rozpaczliwie, wydając z siebie pierwsze oznaki życia, a jej palce rozczapierzyły się z bólu. – Wytrzymaj – szepnął do niej. – Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. – Nie odpowiedziała, ale jej gwałtowny oddech upewnił go, że słyszała każde jego słowo.
– Zabierzecie ją do zamku królewskiego? – dopytywał się starzec. Wspierając się na solidnym kosturze, podniósł się już z ziemi. Melir spojrzał na niego przelotnie, ze zdziwieniem stwierdzając, że mędrzec był wyjątkowo wysoki jak na człowieka. Szczupłe ciało okrywał szary płaszcz. Włosy ślepca były zdecydowanie za długie, wpadając na mu na oczy, zasłaniając większość twarzy. Siwa broda, również najpewniej niestrzyżona przez lata, pełna była liści i drobnych patyków.
– Idź traktem – powtórzył Melir, a kiedy starzec skinął głową, dodał jeszcze: – Czy nikt ci nie towarzyszy w wędrówce?
– A kto chciałby taszczyć ze sobą moje stare kości?
– To, że masz swoje lata, nie oznacza, że jesteś ciężarem – mruknął, a staruch uśmiechnął się pomarszczonymi ustami.
– Wielu sądzi, że ludzie w moim wieku są już kompletnie nieprzydatni.
– Ja jestem innego zdania – donośny głos Melira rozniósł się echem po okolicy. Nieliczni, którzy jeszcze stali na drodze, odwracali się zawstydzeni, słysząc tę naganę.
– Nie martw się, chłopcze – wychrypiał starzec. – Los bywa łaskawy nawet dla takich pokrak jak ja. Ty zaopiekuj się tą biedną dziewczyną.
Smok ponownie spojrzał na trzymaną w ramionach udręczoną niewiastę. Przez liczne rany i opuchlizny nie sposób było dostrzec rysów jej twarzy. Łagodny zapach świadczył jednak, że była bardzo młoda. Drobne ramiona ciągle podrygiwały, pocięte mięśnie coraz bardziej dawały o sobie znać. Tylko patrzeć jak wróci jej pełna świadomość. Na samą myśl o tym Melir zmarszczył brwi. Zamierzał być już w zamku, kiedy to nastąpi.
– Czas na mnie – powiedział, wolno cedząc słowa. – Bywaj, dziadku – rzucił i, nie oglądając się już na nikogo, odbił się od ziemi. Nie przemienił się jednak w smoka. Wolał nie ryzykować, że wyrządzi jej jeszcze większą krzywdę, trzymając w potężnych szponach. Miast tego pozwolił, by skrzydła wyrosły z jego pleców, i w tej częściowej przemianie udał się na zachód.
Im wyżej się unosił, tym bardziej ona drżała. Kuliła się w jego ramionach i chociaż nie była w stanie otworzyć oczu, wiedział, że walczy z bólem i omdleniami. Mimowolnie stanął mu przed oczyma obraz innej, skatowanej kobiety. Jej plecy również pełne były ran, a krew doszczętnie zmoczyła kosztowny strój. Tamte szramy nie robiły na nim wrażenia, podobnie jak jej błaganie o litość.
– Zaraz będziemy na miejscu – powiedział, przyśpieszając. Nie odpowiedziała, ale jej jęk przerodził się w szloch.
Zamek był już doskonale widoczny na horyzoncie. Masywne wieże wabiły swym kształtem i pierwotnym urokiem. Widział wartowników, siedzących na murach i ich kolorowe smocze sylwetki. Podróż, chociaż krótka, kosztowała go sporo cierpliwości i samozaparcia. Pragnął jak najszybciej oddać dziewczynę pod opiekę medyków i sam zająć się tym, co potrafił najlepiej, czyli tropieniem jej oprawców.
Tak jak podejrzewał, wartownicy zerwali się ze swych miejsc na jego widok. Dwóch podleciało do niego, okrążając go w locie.
– Lordzie Kiral, co się stało? – zagrzmiał brązowo-złoty smok. Potężne skrzydła gada głośno łopotały w powietrzu, wzmagając wiatr wokół hrabiego.
– Chyba widać! – wrzasnął Melir. – Mam ranną kobietę, której pilnie należy udzielić pomocy.
– Nie wygląda na człowieka. – Drugi smok podfrunął bliżej, obwąchując dziewkę, przyglądając się z bliska jej obrażeniom. – To smok! – huknął, cofając się gwałtownie. Jego nozdrza drgały gwałtownie, wydmuchując parę. Ogień lśnił w dużych ślepiach. – Jak to się stało? – zacharczał.
– Znalazłem ją przy trakcie królewskim – warknął Melir. Nie zamierzał nic więcej wyjaśniać ani, tym bardziej, tłumaczyć, co tam robił.
Smok nic nie odpowiedział, omiótł za to raz jeszcze dziewczynę uważnym spojrzeniem, i, stwierdziwszy, że nie stanowi żadnego zagrożenia, odsunął się na bok.
– Możecie lądować – odezwał się w końcu. Jego wzrok pozostał jednak skupiony i Melir wiedział, że wartownik będzie śledził każdy jego krok w drodze do zamku.
Wylądował na dziedzińcu, natychmiast też kierując się ku głównemu wejściu. Nie oglądał się za siebie, mimo to był pewien, że gwardziści uważnie przyglądają się mu z murów. Nie na co dzień przynoszono skatowaną niewiastę na dwór królewski. Wiedział, że dodatkowe wzburzenie spowodował fakt, że przyniósł ją właśnie on – jedyny spośród przyjaciół króla, znany z tego, że pałał nieprzejednaną nienawiścią do kobiet.

Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

12 komentarzy:

  1. Zdaje się, że podstęp się udał. Pewnikiem to Helena, ale czy musieli ją tak zmasakrować? I pewnie jeszcze oprócz synalka prym wiodła mamuśka. A ślepiec czy też należy do spisku. Wcale bym się nie zdziwiła.Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie,Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziaduszek jest wspaniały, ale masz rację. W swoim czasie odegra jakąś rolę.

      Usuń
  2. Trochę mnie to przeraża. Helena? Boże, coś ty dziewczyno wymyśliła. To Favien ją tak pobił? Co za potwór. Mam nadzieję, że Melir zaopiekuje się dziewczyną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też myślę że to Helena ale czy rzeczywiscie jest częścią spisku czy tylko Favian się wciekl i ja tak urządził to się okaże. ...dziękuję za rozdzial i buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewne sprawy są oczywiste, ale ich skutki mogą być zupełnie inne niż się wszystkim wydaje.

      Usuń
  4. Chyba jednak przegapiłam jeden fragment :( pędzę go szukać

    buziole i dziękuję Emiś :*
    koralgolka

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz mądrzejsza o jeden przegapiony przeze mnie fragment też uważam, że to Helena, i że szantażować ją będą dziećmi, dla których ona będzie gotowa oddać swoje życie :( Rozwścieczony i zaślepiony zazdrością Favien dopadł ją i rozprawił się jak to ma w zwyczaju :(

    Biedna dziewczyna, bo jeśli to rzeczywiście ona, to dopiero teraz czeka ją prawdziwa męka, nie cielesna ale duchowa, bo ona będzie jak marionetka w rękach złych smoków, które będą miały doskonałą kartę przetargową, by zyskać jej posłuszeństwo. Jej dzieci :(

    Teraz też rozumiem tytuł taki a nie inny, bo rzeczywiście zdrada niejedno ma imię.

    Dzięki Emiś :*
    koralgolka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, Kasiu, słowo "zdrada" jest tu kluczowe i to w wielu aspektach. Melir póki co jeszcze nie wie kogo znalazł, a kiedy poznana, może różnie zareagować.
      Dziękuję za odwiedziny, Kasiu

      Usuń
  6. Mam straszne przeczucie i czytając komentarze inni myślą podobnie. Ale czy w realu i takie rzeczy się nie zdarzają. Martwię się o dzieci. Ale jeśli przeżyje, to drżyj potworze, bo stworzył swoją pogromczynię i za tę chwilę trzymam kciuki. I mam nadzieję Emilko, że to w taki sposób zakończysz żywot tego gada. Pozdrawiam Lena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny pomysł, ale chyba byłoby to za proste. Na razie nie zdradzę nic więcej, zepsułabym ci niespodziankę. Pozdrawiam

      Usuń
  7. Ciekawe o jakiej skatowanej niewieście pomyślał Melir. Czy tak bardzo musieli skatować dziewczynę ?Ten ślepiec był jakiś dziwny jak dla nie -coś za bardzo dopytywał się czy zostanie ona zabrana do zamku. Bardzo dziękuję za epizod . Pozdrawiam Elka-el64.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tajemnica kobiety, o której myślał Melir rozwiąże się w następnym fragmencie. Być może was to zaskoczy, a może jednak nie...
      pozdrawiam

      Usuń