czwartek, 26 marca 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 9_epizod 1



Przebudzenie było bardzo bolesnym doświadczeniem. Zapuchnięte powieki ledwie pozwalały się unieść, zaś wpadające przez ogromne okna światło jedynie potęgowało jej cierpienie. Lata przebywania w mrocznych jaskiniach, gdzie promienie słońca raczej nie zaglądały, sprawiły, że jej oczy stały się zbyt wrażliwe. W ustach miała zaschło, a spękane wargi piekły niemiłosiernie.
Zdawała sobie sprawę, że nie jest sama i w izbie przebywają ludzie. Słyszała ich głosy, kroki i dzwonienie naczyń. Gdyby mogła, przywołałaby kogoś do siebie, jednak wymówienie chociaż jednego słowa zdawało się niemożliwe. Ponieważ jednak nie  była w stanie się poruszyć, spoglądała jedynie w górę na wysoki sufit. Wspomnienia tego, co się wydarzyło, zalewały jej umysł, zmuszając do rozpamiętywania swego ostatniego spotkania z Favienem.
Wpadł do jej komnaty, wrzeszcząc od progu. Siedziała właśnie na podłodze, bawiąc się z dziećmi. Skóra mężczyzny płonęła, a ogień wypełniał jego źrenice, jednak to szybko unosząca się klatka piersiowa smoka, zdradzająca jak blisko był przemiany, sprawiła, że Helena zadrżała.
– Favien... – rzuciła, ale smok zdawał się nie słyszeć jej głosu.
– Ty zdziro! – wrzasnął. – Chciałaś mnie ośmieszyć!
Zbladła, a zimny pot spłynął po jej plecach. Siedząca obok Marica zaczęła płakać, przerażona krzykami mężczyzny. Próbowała ją uspokoić, głaszcząc po główce, ale dziecko, zdjęte strachem, płakało jeszcze głośniej.
– Miałem cię za kogoś innego! – grzmiał Favien. – Za kobietę inną niż wszystkie.
– Ja... – próbowała coś powiedzieć, przerwać tę spiralę gniewu i nienawiści, zwłaszcza że Marcel również dołączył do siostry, zalewając się łzami, jednak rozwścieczony mężczyzna nie raczył słuchać. Ruszył ku niej, chwytając po drodze krzesło i rzucając nim o ścianę. Mebel z głośnym trzaskiem rozbił się na mniejsze kawałki.
– Dziwka! – krzyczał, idąc po nią, kopiąc wszystko, co stanęło mu na drodze.
Głos ugrzązł jej w gardle. Smok obrażał ją, obrzucając kolejnymi obelgami. Nie rozumiała niczego z tego, co mówił. Jego słowa bolały, tym bardziej, że były tak bardzo nieprawdziwe. Gdyby był spokojny, może i próbowałaby z nim rozmawiać, on jednak pałał taką żądzą zemsty, że jej wysiłki z góry skazane były na porażkę. Jedyne, co mogła zrobić, to chronić przed nim dzieci.
Zaczęła się podnosić, łapiąc odruchowo drobne dłonie maluchów, Favien jednak jednym skokiem znalazł się przy niej. Bez zastanowienia zacisnął rękę na jej szyi, niemal miażdżąc gardło. Powietrze szybko uleciało z jej ust. Zaczęła się szamotać, walcząc z mężczyzną o oddech. Smok tymczasem spojrzał z pogardą na dwójkę przycupniętych dzieci. Nie wahając się ani chwili, odrzucił chłopca na bok, posyłając na wełniany pled, a chwilę później w ślad za malcem poleciała dziewczynka. Dzieci potoczyły się po dywaniku, przypadając do siebie nawzajem i krzycząc wniebogłosy.
Ich krzyk dodał Helenie siły. Szarpała się, usiłując oderwać rękę mężczyzny od swego ciała, kopała z całych sił, nie zastanawiając się nawet, co robi. Nie myślała o tym, czy to cokolwiek pomoże, chciała tylko się uwolnić i znaleźć jak najdalej od niego. Skoro był zdolny uderzyć dzieci, nie cofnie się już przed niczym, a ktoś taki nie mógł liczyć na jej zaufanie.
Favien musiał przyznać, że zaskoczyła go swoją reakcją. Rozluźnił uchwyt, a ona wykorzystała to i, łapiąc gwałtownie powietrze, podrapała mu twarz pazurami. Puścił ją ze wściekłym sykiem. Zatoczył się do tyłu. Przejechał palcami po policzku, ścierając krew.
– Suka! – krzyknął.
– Nie będziesz krzywdził moich dzieci! – wrzasnęła, ciężko łapiąc powietrze.
– Twoich dzieci?! – W głosie mężczyzny było tyle nienawiści, że Helena poczuła, iż oblewa się potem.
– Cokolwiek sobie ubzdurałeś, to nie jest prawda... – zaczęła, ale smok nie zamierzał słuchać jej wyjaśnić.
– Nie wezmę dziwki za żonę! – zagrzmiał. Dopadając do niej, uderzył ją pięścią w twarz. Cios był na tyle silny, że szczęka Heleny pękła, ona sama zaś poleciała do tyłu, upadając na ławę, która połamała się pod jej ciężarem.
Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Ból dosłownie sparaliżował jej członki. Krew zalewała usta i gardło. Słyszała płaczące dzieci i chociaż chciała rozkazać im, by uciekały, nie potrafiła nawet poruszyć ustami.
Favien nie czekał, aż dojdzie do siebie. Pochylił się nad nią, unosząc ją spomiędzy ochłapów drewna z taką łatwością, z jaką ona podnosiła dzieci. Usiłowała błagać o litość, ale szybko z tego zrezygnowała, bo ogień w jego spojrzeniu powiedział jej, że nie miała co liczyć na łaskę.
Znowu ją spoliczkował, a potem raz jeszcze. Jej głowa opadała na boki niczym u szmacianej laki. Straciła kontrolę nad reakcjami swego ciała. Poprzez zapuchnięte oczy nie widziała już swego oprawy. Może to i lepiej, tak łatwiej było znieść upokorzenie, pomyślała.
Smok szybko znudził się tłuczeniem swej ofiary, zwłaszcza że wcale nie protestowała. Upuścił ją na podłogę, patrząc, jak posiniaczona ląduje u jego stóp. Gniew ciągle jeszcze w nim buzował i wcale nie uważał, by plama na jego honorze została zmazana. Zdecydowanie powinien dać jej jeszcze większą nauczkę.
Kopnął leżącą dziewczynę w brzuch, z niemą satysfakcją patrząc, jak zwija się kłębek. Zadawał ciosy raz za razem, zadając ciosy gdzie popadnie: w piersi i twarz. Uderzał w kolana i nogi, łamiąc je, dźwięk ten w połączeniu z jej jękami był muzyką dla jego uszu.
Czas mijał, a kobieta, która miała zostać jego żoną, stawała się krwawą masą, workiem skrywającym pokruszone kości i porwane mięśnie. W szale nie zauważył nawet, że używał również pazurów, znacząc jej piękne piersi i gładkie policzki długimi cięciami. Zresztą w tej chwili nic już nie miało znaczenia. Nawet to, że kiedy znalazła się na skraju śmierci, ogień przetoczył się pod jej skórą.
– Tylko spróbuj! – warknął, pochylając się nad nią, przyciskając kolano do jej pokrwawionej szyi. – Zacznij się zmieniać, a pourywam łby twoim bękartom! – kontynuował gniewnym tonem.
I wtedy go olśniło, że małe bachory przez cały ten czas były w pomieszczeniu, patrząc, jak katuje ich matkę. Potoczył wściekłym spojrzeniem po izbie, wypatrując berbeci, z łatwością odnajdując je w kącie. Przytulone do siebie, drżące i skomlące niczym psiaki, szlochały, nie rozumiejąc, co się wydarzyło.
Favien uśmiechnął się okrutnie.
– Leżeć! – huknął na maluchy, do Heleny zaś powiedział: – Szkoda, że ich nie widzisz, takie przestraszone, takie żałosne. – Zacharczała w odpowiedzi. Połamana szczęka skutecznie uniemożliwiła jej mówienie, nie znaczyło to jednak, że nie słyszała ich płaczu.
– Mógłbym je teraz zabić, a ty nie byłabyś w stanie nawet kiwnąć palcem – dodał, pochylając się nad jej zmasakrowaną twarzą. Ponownie zacharczała i ogień znowu przetoczył się pod jej skórą. Nieomylny znak, że również była smokiem, choć z jakiś dziwnych powodów nie potrafiła wykorzystać tej strony swej natury.
Favien zdawał się jednak tego nie dostrzegać.
– Mogę cię zabić i nikt mnie za to nie potępi – oznajmił sarkastycznie. – Po tobie zapłaczą co najwyżej twoi kochankowie. Ale tylko pod warunkiem, że cholernie dobrze się chędożyłaś. – Znowu się szarpnęła, a on jeszcze mocniej przycisnął ją kolanem. – Jako kobieta i jako smok nic już dla mnie nie znaczysz – ciągnął swój pokręcony wywód. – Nie chcę cię więcej widzieć ani tym bardziej twoich dzieci. Thargar pragnie ujrzeć je martwe i zastanawiam się, czy nie spełnić jego rozkazu.
 Bulgot wydobywający się ze spuchniętej twarzy Heleny był jedyną odpowiedzią. Smok uśmiechnął się okrutnie.
– Mają żyć? – W głosie smoka pojawiła się drwina. – Musisz się bardzo postarać, bym zdołał powstrzymać Thargara. – Kiedy nie zareagowała, ciągnął dalej: – Opuścisz warownię, a ja zaniosę cię w pewne miejsce. Pozostaniesz tam, dopóki nie zjawi się ktoś, kto zabierze cię do Farrander.
Łzy potoczyły się po policzkach Heleny, ale Faviena nie wzruszył ten widok. Mrucząc nisko, szepnął wprost do jej ucha:
– Zapamiętaj sobie uważnie moje słowa, Heleno. Król ma zginąć i ty go zabijesz. Masz czas do następnej pełni. Jeśli do tego czasu Kirragonii nie obiegnie wiadomość, że władca nie żyje, wypatruj szczątków swoich bękartów na wzgórzach Farrander.
Nie miała pojęcia, że płacze, dopóki ciepła dłoń nie spoczęła na jej policzku, ścierając łzy.
– Już dobrze, nie musisz się bać. – Słowa wypowiedziane przyjaznym głosem pozbawione były jakichkolwiek złych podtekstów. Zamrugała, a przynajmniej usiłowała to zrobić, ale poranione powieki niespecjalnie reagowały na jej rozkazy.
Kobieta, która pojawiła się obok jej łoża, była niezwykle piękna, z ciemnymi włosami, jasną cerą, prostym nosem oraz oczami w kolorze płynnego brązu. Z jej twarzy bił blask, a jej kosztowny strój sprawił, że Helena jeszcze mocniej poczuła się nic nie warta.
Usiłowała otworzyć usta, ale również to zadanie przerosło jej możliwości, nieznajoma zaś, widząc jej bojaźń, ruchem dłoni przywołała służki.
– Powiedz uzdrowicielowi, że dziewczyna się obudziła – rzekła, pewnym głosem wydając plecenia.
– Tak, Wasza Wysokość. – Kobieta, ubrana w prostą szarą suknię i narzucony na nią biały fartuch, dygnęła nisko. – Już idę.
– Nim pójdziesz, każ przynieść dzban z mlekiem makowym.
– Jak sobie życzysz, moja pani. – Służąca raz jeszcze dygnęła i czym prędzej oddaliła się do swoich obowiązków.
Helena zaś mogła tylko leżeć i z szeroko otwartymi oczyma wpatrywać się w kobietę, do której inni zwracali się per „królowo”. Ledwie pojmowała, że niewiasta jest władczynią wszystkich smoków i myśl ta sprawiała jej wielki ból.
– Niczym nie musisz się martwić – powiedziała monarchini, po raz kolejny skupiając swe spojrzenie na pacjentce. – Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas.
Z oczu dziewczyny ponownie popłynęły łzy. Nie mogła nad nimi zapanować, tak samo jak nie mogła powstrzymać Faviena przed okrucieństwem, którego się dopuścił i podłych rozkazów, które jej wydał.
Jej Wysokość po raz kolejny dotknęła poranionego policzka dziewczyny. Na twarzy władczyni pojawił się wyraz zamyślenia.
– Nie wiem, kim jesteś – szepnęła. – Ale jakiekolwiek demony przygnały cię w te strony, nie mają one już wpływu na twoje życie – rzekła.
Serce Heleny krwawiło. Królowa się myliła. Bestia z północy bez trudu pociągała za sznureczki, bawiąc się nią jak marionetką, bez litości pchając ją w otchłań piekieł, a jej dzieci na zatracenie.
Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

5 komentarzy:

  1. A ja do tej pory współczułam Favienowi, że ma takiego brata. Ale on nie jest nic lepszy od niego. Tak skatować niewinną dziewczynę i w dodatku okrutnie ją zaszantażować, skąd w nim tyle podłości. Bardzo dziękuję za ten smutny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, Favien wcale nie lepszy. Kawał z niego drania, nie był miły dla kurellki, dlaczego więc miałby szanować smoczycę?

      Usuń
  2. Wiem, że Helena tego nie zrobi ale powinna wszystko wyznać....chyba sama nie wierzy, że jak zabije króla cokolwiek powstrzyma Faviana przed zabiciem jej dzieci.... dziękuję Emiś I buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, że Helena tego nie zrobi ale powinna wszystko wyznać....chyba sama nie wierzy, że jak zabije króla cokolwiek powstrzyma Faviana przed zabiciem jej dzieci.... dziękuję Emiś I buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie byłoby to najlepsze rozwiązanie. Obawiam się jednak, że w ten sposób książka skończyłaby się raz dwa.

      Usuń