czwartek, 30 lipca 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 14_epizod 1



Wino nie dawało ukojenia, podobnie kobiety.
Favien odstawił pusty kielich na stół i, krzywiąc się, spojrzał na niewiastę leżącą w jego łożu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest smoczycą. Przeczyły temu jej pospolite rysy twarzy i proporcje ciała. Istoty z jego rasy miały dłuższe ręce i nogi, a ich biodra musiały być wystarczająco szerokie, by móc urodzić przyszłego smoka. Jego aktualna kochanka miała duży biust i równie obfite biodra. Niestety, były to jej jedyne atuty. Jak większość ludzkich istot nie potrafiła dotrzymać mu kroku w łożu, skutkiem czego on robił z nią, co chciał, podczas gdy ona leżała bezradnie, a jej ciało podrygiwało wstrząsane jego gwałtownymi ruchami. Nie znaczyło to, że jej nie zaspokoił. O nie. Rozkosz miała wypisaną na twarzy. Podejrzewał jednak, że przez kilka następnych dni będzie miała problem z chodzeniem, a następnym razem mocno się zastanowi, nim wejdzie do łoża kogoś takiego jak Favien.
– Idź już – mruknął, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem.
Nagi usiadł na krześle, w pośpiechu przeglądając raporty od swoich ludzi. Słyszał, jak, jęcząc, wstała i, mamrocząc cicho pod nosem, zaczęła zbierać swoje rzeczy. Korciło go, by huknąć na służkę, powstrzymał się jednak. Matka i tak ciągle jeszcze boczyła się na niego za sprawę z Heleną. On sam jednak nie czuł się winny. Zrobił to, co uczyniłby na jego miejscu każdy mężczyzna. Niewierne narzeczone należało piętnować.
Przejrzał pobieżnie pierwsze dwa raporty. Były to w rzeczywistości zaledwie krótkie kartki z lakonicznymi informacjami o tym, co działo się na północy. Jego podkomendni donosili o ciszy panującej wokół ich dawnej siedziby – ruin zamku wymarłego rodu wer Sahmar. Cieszyło go to. Gdyby było inaczej, znaczyłoby, że Lamis lub jego siostra wygadali się. A tak istniało spore prawdopodobieństwo, że za jakiś czas, może za rok, będzie mógł znowu zająć ruiny.
Myśli smoka odruchowo uciekły do kurella i ich ostatniego spotkania. Musiał przyznać, że złotnik zrobił na nim wrażenie. Dotąd miał Lamisa za wymuskanego mięczaka, tymczasem w bękarcie zaszła ogromna zmiana i nie chodziło tu tylko o wygląd pół-elfa. Coś w jego zachowaniu i zaciętym wyrazie twarzy mówiło Favienowi, że kurell nie pozwoli już sobą manipulować i prędzej da się obedrzeć ze skóry, niż wróci do domu bez siostry.
Swoją drogą ciekawiło go, co też stało się z piękną kobietą. Gerenisse miała ciało, jakiego pozazdrościć mogła jej większość zarówno ludzkich, jak i elfickich niewiast. I, co najważniejsze, potrafiła z niego korzystać. O tak, rozkoszy, jakich mu dostarczała, będzie mu jeszcze długo brakowało.
Ciężkie kroki rozbrzmiały w korytarzu, przerywając jego rozmyślania, i chwilę później Thargar stanął w progu komnaty.
– Ubieraj się, idziemy – rzucił. Sam zaś wszedł do izby, podszedł do stołu i złapał za dzban, nalewając sobie wina. Nagość brata ani trochę go nie krępowała. Opróżnił kubek jednym haustem i dopiero wtedy ponownie spojrzał na drugiego smoka. – Zbieraj się. Nie będę tu sterczał całą noc.
Favien rozparł się wygodnie na krześle, a muskularne ramiona skrzyżował na piersi. Spod półprzymkniętych powiek przyglądał się synowi Tollesto. Thargar mocno wdał się w swego ojca, nie odziedziczył tylko ani odrobiny subtelności, czy manier. W tym zaś Hewarr był mistrzem.
 – Stałeś na korytarzu i czekałeś, aż skończę? – zakpił starszy ze smoków, sugerując tym samym, ze Thargar podsłuchiwał umizgi brata do służącej.
Rudowłosy smok uśmiechnął się szeroko.
– Nie jesteś wart mojej uwagi, a ja, w przeciwieństwie do ciebie, pieprzę się tylko ze smoczycami.
Favien wzruszył ramionami.
– Kobieta to tylko kobieta, jeśli dobrze służy i nie pyskuje, każda się nada.
Thargar nie skomentował słów brata, zamiast tego upił kolejny łyk wina i chwilę później odstawił pusty kielich na stół.
– Ubierz się, idziemy. Awer czeka.
To jedno słowo spowodowało, że zaskoczenie odmalowało się na twarzy starszego z braci. Od razu też zerwał się z miejsca i chwycił spodnie, naciągając je na gołe ciało.
– Chcesz odbić zamek? – zapytał.
Thargar skinął głową.
– To nasz dom, nasza siedziba. Mam już dość siedzenia niczym szczur w norze.
– Matka wie? – dociekał Favien, naciągając koszulę.
Rudowłosy parsknął kpiąco.
– Dowie się, gdy już odbijemy siedzibę.
– Nie będzie zachwycona.
– Jest w tej sprawie zbyt ostrożna, podczas gdy już dawno powinniśmy podjąć bardziej zdecydowane działania.
– Przyjdzie nam skrzyżować miecze z ludźmi króla – zauważył przytomnie smok.
– Przynajmniej poćwiczysz trochę rękę – odparł wesoło Thargar. Smok opuścił już komnatę brata i wyszedł na korytarz, a Favien podążył za nim. Dobre pół godziny zajęło im przemierzenie plątaniny korytarzy i dotarcie do wykutej groty znajdującej się niedaleko południowego wyjścia. Jaskinia była na tyle przestronna, że zmieściło się w niej nawet pięćdziesięciu rosłych mężczyzn i tylu też czekało na braci. Stali, cicho powarkując, ledwie panując nad wręcz rozsadzającymi ich emocjami. Moc i agresja wypełniała pomieszczenie.
– Lecimy w smoczej postaci – zadecydował Thargar. Smok głośno wymawiał każde słowo. – Po dotarciu do Awer na powrót staniecie się ludźmi. Nie chcę żadnego ognia w obrębie murów. To mój dom, wasz dom. Mamy go odbić, nie spalić. – Niski ton głosu smoka dobitnie odbijał się od ścian. – Żadnej samowolki, żadnych głupich działań, tylko walka. Chcę zobaczyć krew na waszych rękach i ostrzach! – krzyczał rudowłosy. – Chcę ujrzeć śmierć w oczach ludzi króla, poczuć ich strach i przerażenie. Żadnej litości. Przed świtem zamek ma być nasz!
Ostatnie słowa długo jeszcze odbijały się echem od ścian.
Na reakcję ze strony pobratymców Thargar nie musiał czekać. Głośne ryki wstrząsnęły grotą; smoki tupały nogami, unosiły miecze i wiwatowały na cześć swego przywódcy.
Niedługo potem gady jeden po drugim zaczęły wylatywać z jaskini, wznosząc się w przestworza i kryjąc na ciemnym niebie. Thargar i Favien jako ostatni opuścili skalną warownię. Ciemnoszary smok z fioletową pręgą biegnącą wzdłuż pleców i ognistoczerwony skierowały się ku najwyższej górze, lecąc do zamku będącego niegdyś postrachem całego południa.
Bezksiężycowa noc była ich sprzymierzeńcem, pozwalając na zbliżenie się do potężnej fortecy na odległość tak niewielką, że, kiedy wartownicy patrolujący mury zorientowali się w sytuacji i podnieśli alarm, było już za późno. Wprost z nocnego nieba runęła na nich horda rozszalałych bestii. Większość strażników zginęła, nie zadając nawet jednego ciosu. Ci zaś, którzy mieli więcej szczęścia i zdołali przywdziać smoczą skórę, nie zdołali jednak wzbić się w powietrze. Gady, które do nich dopadły, rozszarpywały je na miejscu, wypruwając im wnętrzności, odrywając łby, tnąc na kawałki. Dzikie ryki i chrzęst łamanych kości oraz szczęk broni zniszczył ciszę nadchodzącego poranka.
Thargar wylądował na kamiennym dziedzińcu i z satysfakcją popatrzył, jak jego ludzie rozprawiają się z obrońcami Awer. Część ciągle jeszcze przebywała w smoczych skórach, dając tym samym upust krwiożerczym pragnieniom drzemiącym w trzewiach. Inni wrócili już do ludzkiej postaci i, dobywając mieczy, rzucili się ku zamkowym salom, szukając tam zbrojnych i kobiet, których los zostanie tej nocy całkowicie przesądzony. Miał zamiar na to pozwolić. Wojownikom należała się nagroda, a kobiety doskonale się do tego nadawały. Zwłaszcza że były to kobiety z południa. Tollesto wpajał mu od dziecka, że wrogów należało tępić bezlitośnie, męskich potomków wyrzynać, zaś kobiety zapładniać swoim nasieniem i w ten sposób powoływać na świat wiernych wojowników. Thargar pilnie stosował wszystkie nauki ojca i dzięki temu na Czerwonych Wyspach miał dziś ogromną kolonię wyćwiczonych wojowników, prawdziwą hordę młodych smoków tylko czekających na okazję do walki.
– Idziemy do środka! – krzyknął do brata.
Favien również porzucił smocze wcielenie i, ściskając miecz w dłoni, wypatrywał okazji do rozlania krwi wroga.
– Nie widzę lorda – warknął.
– Pewnikiem tchórz ukrył się w zamku – odrzekł Thargar. Smok przerzucił miecz z prawej dłoni do lewej i wolnym krokiem ruszył do głównego wejścia. Favien podążył za nim.
Wielka komnata świeciła pustkami, nawet psy, zazwyczaj chętnie obgryzające kości przed kominkiem, pouciekały w popłochu. Na stołach nie było nic, tylko gdzieniegdzie stał kielich i dzban wina. Sama sala nie zmieniła się ani odrobinę. Stół na rzeźbionych nogach, za którym zazwyczaj zasiadał Tollesto, ciągle był na swoim miejscu. Tylko fotel poprzedniego hrabiego, ciężki i masywny drewniany mebel, miał teraz puchową poduchę.
– Ktoś ma delikatny tyłek – rzucił kąśliwie Favien, wskazując głową na fotel należący kiedyś do Tollesto.
– Zauważyłem – odrzekł cierpko Thargar. – Znajdźmy tego słabeusza.
– Komnaty czy piwnice? – zapytał brat.
– Ktoś, kto nie lubi siedzieć na drewnianym krześle, nie zniży się do przebywania w mokrych i ciemnych piwnicach. Poza tym moi ludzie już zeszli do podziemi. Komnaty.
– Też tak uważam – odrzekł smok, opuszczając salę i kierując się ku pomieszczeniom mieszkalnym.
Na pierwszym piętrze nic nie znaleźli, choć pootwierali wszystkie drzwi. Wszędzie panowała cisza, aczkolwiek nie dało się nie zauważyć, że rozgrzebane łoża świadczyły, iż mieszkańcy w popłochu opuszczali swoje posłania.
Drugie piętro nie tonęło już mroku i nie spowijała go cisza, tylko strach i przerażenie. Wchodząc na korytarz, bez trudu dostrzegli grupę wartowników strzegących jednych z drzwi.
Favien mlasnął zachwycony, Thargar zaś uśmiechnął się okrutnie.
– Zguba się znalazła – wycedził przez zęby.
Szóstka wojowników nie zamierzała czekać, aż smoki podejdą za blisko. Rycerze Awer przystąpili do ataku, głośno krzycząc.
Favien stanął bokiem i czekał, aż pierwszy ze zbrojnych zada cios. W chwili, gdy miecze zderzyły się, smok cofnął się pod ścianę, wpuszczając wojownika między siebie i Thargara. Nie musiał się nawet wysilać; po prostu odparował cios, spychając przeciwnika wprost na ostrze brata. Oręż z łatwością przebił pancerz.
Nim ciało zdołało upaść, kolejni zbrojni ruszyli do ataku. W wąskim korytarzu trudno było wymachiwać mieczami, które często uderzały w twarde kamienie. Thargar ciął wpół jednego z atakujących, drugiego zdzielił głową, aż mężczyzna zatoczył się do tyłu. Nim zdołał się otrząsnąć, szpica smoka rozciął jego gardło na pół. Favien z dzikim krzykiem rozprawiał się z wojownikami, wkładał w swoje ciosy tyle siły, ile tylko zdołał, skutkiem czego klingi same wypadały z rąk przeciwników., wtedy zaś smok bez mrugnięcia okiem rozpruwał brzuchy i gardła.
Ostatnie ciało upadło na podłogę i długo jeszcze podrygiwało targane pośmiertnymi konwulsjami; najeźdźcy jednak nie patrzyli już na truchła, przeszli po nich i, zostawiając krwawe ślady stóp, weszli do komnaty, której strzegli zbrojni.
Zgodnie z ich podejrzeniami, w izbie znajdował się nowy lord Awer i cała jego świta. Pojawienie się dwóch smoków z mieczami ociekającymi krwią wprawiło kobiety znajdujące się z izbie w popłoch. Piski i krzyki wypełniły komnatę.
– I znalazła się nasza zguba – mruknął Thargar, spoglądając groźnie na uzurpatora. Nowy dziedzic zamku nie był młodym człowiekiem. Jego włosy w delikatnym odcieniu fioletu zdobiły pojedyncze pasemka siwizny. Smoczy wybraniec oprócz pokaźnego brzuszyska i wydatnego podbródka dochował się również gromadki dzieci i całkiem ładnej żony. Na tą ostatnią rudowłosy smok spojrzał z głodem wypisanym na twarzy. W jego głowie zalęgła się już myśl w jaki sposób dobitniej upokorzyć grubego dziedzica. – Ładnie to zajmować cudzą własność? – W głosie mężczyzny pojawiła się groźba.
– Jestem hrabia Mer es Kraw i objąłem Awer z woli króla – wychrypiał lord, usiłując zachować resztki godności. W rzeczywistości trzasnął się ze strachu tak bardzo, że ledwie miał siłę ustać na nogach. Smok stojący przed nim wyglądał niczym zjawa z najgorszych koszmarów. Wielki, przerażający i bezwzględny – Tollesto we własnej osobie. Tylko ten stwór był młodszy.
Syn Hewarra splunął na podłogę.
– Gówno mnie obchodzi, kim jesteś, a jeszcze mniej, że ten plugawy tchórz wpuścił cię do mojego domu – zagrzmiał mężczyzna. Jego głos był niski i podszyty groźbą, skutkiem czego kobiety w izbie zaczęły jeszcze donośniej zawodzić. – Nikt nie ma prawa panoszyć się w domu mego ojca, a każdego, kto to zrobi, czeka kara.
– Ależ, panie, błagam, miej litość... – Żona lorda Kraw rzuciła się do stóp rudowłosego smoka, zanosząc się płaczem, błagając o litość. Thargar szarpnął ją za włosy i z łatwością uniósł do góry, za nic mając jej lamenty i krzyki. Hrabia nie zrobił nic, stał tylko i patrzył, jak najeźdźca poniża jego połowicę.
– Nie jęcz, dziwko! – zagrzmiał smok. – Twój mąż zginie, ku przestrodze innych, a jego głowę jako wiadomość wyślemy do Farrander. Ty zaś i twoje córki, dwórki oraz służki przeżyjecie, by to zobaczyć. Nie ciesz się jednak. Oddam cię moim ludziom ku ich uciesze i rozrywce. Nim dzisiejszy dzień dobiegnie końca, będziesz błagać o śmierć.
Betowanie rozdziału -  Wiktoria Filipowska

2 komentarze:

  1. Favien cały czas wierzy w te bzdury z niewiernością Heleny? Matoł jeden, a nie smok ;/

    Ale ale... nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, młody Tollesto wymierzył dość mocny policzek królowi, łatwość z jaką pokonał straż zamkową i przejął Awer woła o pomstę do nieba, co za niedorajdy zamku strzegły? ;/ Akcja nabiera rozpędu, teraz już nie ma odwrotu i musi dojść do konfrontacji sprzymierzeńców korony z rebeliantami. Oczywiście stawiam na jasną stronę mocy.

    Dziękuję Emiś za piękny fragment :*
    Koralgol

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwię się królowi, że takiego niedorajdę umieścił na zamku Awer. Wszak było wiadome, że prędzej czy później prawowity następca upomni się o swoje włości. A może na to Ariel liczył. Teraz już klamka zapadła i król powinien podjąć wyzwanie. Bardzo dziękuję za bardzo ciekawy rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg

    OdpowiedzUsuń