niedziela, 9 października 2016

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 27_epizod 2



Wyniesienie dzieci z zamku było nie lada wyczynem. Omijając walczących, niedobitki, usiłujące zbiec i wreszcie dowódców wydających rozkazy, Meir opuścił warownię i pomknął na zachód. Pewnie nie udałoby mu się, gdyby tak dobrze nie znał Awer. Uciekli tajnym przejściem, które chyba tylko cudem nie zostało zniszczone podczas oblężenia.
Sfrunął z gór i wylądował na plaży. Posadził rodzeństwo na piasku i przykazał nie ruszać się, póki nie wróci. Maluchy wpatrywały się w niego wielkimi oczyma. Już nie płakały, a po tym jak woda życia uzdrowiła Marcela, dzieci zerkały na białowłosego mężczyznę jak na wybawcę.
Melir chętnie przytuliłby urocze maluchy i zapewnił je, że wkrótce zobaczą matkę. Nie zrobił tego jednak, zamiast tego pogłaskał je po zakurzonych główkach:
– Musicie tu na mnie poczekać – powiedział, siląc się na łagodny ton. – Zniknę na chwilę, ale niebawem wrócę, wy zaś nigdzie się nie ruszajcie.
Miny dzieci natychmiast posmutniały, chwyciły swego wybawcę na rękawy kaftana i nie chciały puścić.
– Nie opuszczam was, przysięgam. – Nieco szorstko objął i ucałował w czoło wpierw dziewczynkę, następnie cudem uratowanego chłopca. Nie miał doświadczenia, nie wiedział, jak z nimi postępować, zdawało mu się jednak, że tak zrobiłaby ich matka. – Czekajcie na mnie i nie ruszajcie się z miejsca – powtórzył. Posadził maluchy na piasku.
Nim odfrunął z powrotem ku Awer dwa razy zatoczył koło nad plażą, sprawdzając czy pociechy Heleny są bezpieczne.
Szaleńczo gnał ku ruinom zamku. Nigdy jeszcze nie targały nim tak skrajne emocje, jak dziś. Nawet kiedy karał Agatte za zdradę wiedział, że dobrze zrobił. Ale dziś? Jego świat zawalił się z hukiem, nic już nie było takie jak dawniej i co gorsza nie będzie. Thargar uciekł i jeśli nie dopadli go ludzie króla, był już daleko. Agatte również żyła i nie miał powodów, by zakładać, że suka szybko umrze. Zatem ciągle był żonaty.
Dostał się do zamku tą samą drogą, którą wynosił dzieci. Brnął przez zniszczone korytarze, walcząc z dymem wypełniającym mu płuca. Pyłu w powietrzu było tak wiele, że z trudem rozpoznał gdzie idzie. Walki na zewnątrz trwały w najlepsze, jednak ilość martwych ciał zbirów Tollesto ścieląca się na dziedzińcu i wewnątrz budynku, świadczyła, że gwardziści króla zdobyli przewagę. Kilkakrotnie zatrzymywał się i nasłuchiwał, raz nawet zdawało się mu, że ktoś woła go po imieniu.
Znalazł Faviena w miejscu, w którym go zostawił. Syn był przeraźliwie blady, oczy miał przymknięte, ręce bezwładnie leżały wokół ciała, a przeklęty miecz ciągle wystawał z jego brzucha. W pierwszej chwili Melir pomyślał, że się spóźnił i stracił swe jedyne dziecko. Tak wiele chciał mu powiedzieć, o tyle spraw zapytać, i wszystko przepadło. Ponownie opanował go gniew na Agatte, Tollesto i ten przeklęty układ, w którym tkwił przez tysiące lat.
Chwycił miecz i wyszarpnął jednym ruchem. Tylko tyle mógł dla niego zrobić. Zabrać z Awer i pochować w sobie wiadomym miejscu. Ostrze gładko wyszło z brzucha, świeża struga krwi natychmiast wypłynęły z ciała. Palce umarłego poruszyły się nieznacznie, podobnie jego tors.
– Favien! – Melir natychmiast przydał do syna. Położył rękę na jego sercu, ogarnęła go nieopisana radość, gdy wyczuł delikatne uderzenia. – Nie umieraj – szepnął, ale ranny nie otworzył oczu, nie wykonał żadnego gestu.
Melir szybko zdjął z siebie skórzany napierśnik, kaftan, koszulę podarł na strzępy. Uczynił z nich prowizoryczny opatrunek i bandaże. Zwiniętym w rulon kaftanem ucisnął krwawiącą ranę, resztkami koszuli obwiązał brzuch. Materiał szybko zabarwił się na czerwono, potwierdzając, że w rannym ciele jeszcze sporo krwi pozostało.
Hrabia uniósł ostrożnie syna i oparł jego głowę na swoich kolanach. Skóra na twarzy Faviena była blada, usta zsiniałe. Gdyby miał choć odrobinę wody życia mógłby nią go napoić i ocalić, ale nie miał nawet kropli. Po raz pierwszy w życiu poczuł się całkowicie bezradny i słaby. Nie miał nic, co mógłby dać swemu dziecku i nic, czym byłby w stanie przedłużyć jego żywot. I kiedy już myślał, że pozostanie mu tylko czekać wśród dymu i walących się ścian, aż Favien wyzionie ducha, przypomniał sobie, jak Ariel uratował księżniczkę Tynaru ze szponów demona.
Elena, na skutek wieków niewoli została opętana, ale krew smoka zniszczyła piekielne znamię i uzdrowiła jej zniszczone ciało. Król powiedział mu kiedyś, że chociaż jego krew i dotyk mają cudowną moc i potrafią uzdrawiać, to prawda jest taka, że krew każdego krew smoka również niesie w sobie magię i czasem potrafi zdziałać cuda. Tak przynajmniej powiedzieli mu druidzi. Favien nie był opętany, a Melir nie miał żadnych mocy, jednak był smokiem i w żyłach syna płynęła jego krew.
Nie namyślał się wiele i tak nie miał nic do stracenia. Ściany drżały coraz mocniej, lada chwila resztki sufitu zwalą się im na głowy. Hrabia uniósł swój nadgarstek i wgryzł się w niego. Krew trysnęła gęstą strugą. Przysunął rękę do ust syna, rozchylił mu wargi i wlał życiodajny płyn do gardła. Długo nic się nie działo, żadnej reakcji, nawet najmniejszego ruchu. Melira zaczęła opuszczać nadzieja, miał wrażenie, że minęły całe wieki, nim mięśnie szyi Faviena się poruszyły. Przełknął raz i drugi, potem kolejny. Hrabia mocniej przycisnął nadgarstek do ust Faviena.
– Pij. Musisz żyć – powiedział. Nie miał pojęcia, czy syn go słyszy, nie wyglądał nic lepiej, rana się nie goiła, ciągłe był blady jednak wyraźnie przełykał. Lord modlił się gorąco, by los był dla niego łaskawy i ocalił chłopaka.
Mury Awer trzęsły się coraz bardziej, wrzaski walczących bestii nie ustawały, raz po raz jakiś większy kamień spadał niedaleko Melira i lord doszedł do wniosku, że czas się  stąd zabierać. Dźwignął chłopaka i przeklął siarczyście. Nieprzytomne ciało ważyło raz tyle co zwykle, a Favien nie należał do ułomków. Mimo to Melir parł na przód, usiłując dotrzeć do wyjścia.
Zamek praktycznie był już ruiną. Większość komnat była zniszczona, korytarze zasypane. Klucząc między zwalonymi ścianami i resztkami mebli, ciągnął syna na zewnątrz. Droga, którą przyszedł została zablokowana i chcąc nie chcąc, musiał opuścić warownię głównym wyjściem.
– Nie jest dobrze – rzucił do nieprzytomnego Faviena, którego dosłownie wlókł za sobą. – Na dziedzińcu ciągle jeszcze walczą ludzie króla ze sługami Tollesto. Każda ze stron może nam przeszkodzić w opuszczeniu Awer. Nie będę cię okłamywał, nie zamierzam pytać o zgodę ani twoich ludzi, ani tym bardziej swoich, tylko uciekać ile sił w nogach. Najwyżej oskarżą mnie o zdradę.
Favien nie odpowiedział, wyjęczał tylko coś niezrozumiale. Jęki syna dodały otuchy Melirowi, utwierdzając go w słuszności podjętej decyzji.
Wyszedł na dziedziniec przeciskając się między kamieniami, tyle zostało z łukowatego wejścia i wysokich na kilka metrów drewnianych drzwi. Wszędzie jak okiem sięgnąć walczyły ze sobą smoki. Rozszalałe bestie toczyły bój zarówno w powietrzu jak i na dziedzińcu. Smugi ognia raz po raz przeszywały przestworza, paląc wszystko, co znalazło się w ich zasięgu. Zwłoki zabitych ścieliły się gęsto. Melir z trudem rozpoznawał poległych, nie potrafił również stwierdzić, która ze stron zwyciężała. Niestety nie miał czasu, by rozeznać się w sytuacji, chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.
Położył syna na kamieniach i upewniwszy się, że nikt nie czai się za nim, przybrał smoczą postać. Potężnymi szponami chwycił nieprzytomnego Faviena i wzniósł się w przestworza. Manewrując między walczącymi, starał się uniknąć przypadkowego przypalenia lub ciosu. Niełatwo było wydostać się z kotłującej masy rozszalałych bestii. Musiał nawet zdzielić ogonem ciemnozieloną bestię, która rzuciła się za nim w pogoń. Kiedy to nie pomogło poczęstował gnojka ogniem. Poszybował jeszcze wyżej, byle tylko opuścić strefę walki. Ktoś zawołał go po imieniu, zapewne któryś z gwardzistów, ale nie odwrócił się, nie zwolnił, tylko parł na zachód.
Będąc już bardzo daleko pozwolił sobie zerknąć na toczącą się bitwę. Z oddali, walczące smoki przypominały ciemną chmurę burzową. Było ich tak wiele, że ich barwy zlewały się ze sobą, a rozbłyski ognia przywodziły na myśl błyskawice.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy dotarł do plaży. W pierwszej chwili nie dostrzegł dzieci, które ukryte w cieniu drzew, wtulone w siebie, spały. Na moment przeszył do strach, że maluchy odeszły i teraz błąkały się gdzieś bez celu, ale wtedy je zobaczył i odetchnął z ulgą. Wylądował najciszej jak się dało, ostrożnie położył syna na pisaku, następnie przybrał ludzką postać. Położył rękę na piersi syna. Jego serce biło wyraźnie mocniej, twarz nie była już tak upiornie blada. Odwiązał prowizoryczne bandaże. Rana była duża, poszarpane brzegi odsłaniały delikatne wnętrzności. Krew jednak nie wylewała się z ciała i Melir miał nawet wrażenie, że jakby rana zaczynała się zasklepiać. Ostrożnie dotknął brzegów szramy, sprawdzając, czy rzeczywiście smocza krew przyśpieszyła proces gojenia.
Cichy jęk wydobył się z ust syna, gdy tylko Melir nacisnął skórę. Natychmiast zabrał rękę.
– Favien – powiedział, skupiając się na twarzy rannego. Kiedyś nie potrafił wypowiedzieć tego imienia nie czując przy tym odrazy i wściekłości. Teraz delektował się każdą literą, nie potrafił oderwać oczu od twarzy mężczyzny, który chociaż był mu obcy, stanowił przedłużenie jego rodu.
Minęła nieskończenie długa chwila nim ranny uniósł powieki i kolejna nim jego spojrzenie nabrało ostrości.
– Gdzie...? – wychrypiał z trudem.
– Jesteśmy daleko od Awer. – Tłumaczył Melir. Kątem oka zerknął na dzieci, upewniając się, że maluchy nadal śpią. – Tu cię nikt nie dopadnie, jesteś bezpieczny. – Korciło go, by przeczesać ciemne włosy syna, nie zrobił tego jednak, zamiast tego ścisnął lekko jego ramię. – Będziesz żył, nie pozwolę ci umrzeć. – Chciał również dodać, że nie może go stracić, słowa jednak nie opuściły jego ust. Oboje wiedzieli, że nie pisane im było mieszkać razem.
– Jak...? – Favien chwycił ojca za rękę. – Miałeś ocalić dziecko, nie mnie?!
Melir potrząsnął głową.
– Chłopcu nic nie jest. Woda życia go uleczyła. Wyniosłem maluchy z zamku, a potem wróciłem po ciebie.
Favien nie bardzo pojmował, co się działo. Wiedział tylko, że powinien być już martwy. Przesunął ręką po brzuchu i natychmiast skrzywił się, kiedy natrafił na ogromną dziurę.
– Zostaw. – Melir odsunął jego rękę. Ponownie założył opatrunek i zawiązał wszystko strzępami swojej koszuli. – Zaczęło się goić, chociaż to potrwa.
– Powinienem nie żyć. – Favien położył głowę na piasku. Był zbyt słaby, by wykonać jakikolwiek większy ruch.
– Nie, jeśli ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia. Nie pozwolę, by psi pomiot Hewarra Tollesto zabił mojego syna.
Favien przymknął oczy. Słowa ojca sprawiły, że łzy zakręciły się mu pod powiekami. Całe swoje życie wierzył, że Melir go nie chciał, że nie był godny być synem wielkiego lorda z południa, tymczasem ten skomplikowany mężczyzna nie miał pojęcia o jego istnieniu, a teraz rozpaczliwe starał się utrzymać go przy życiu, zapominając, że jego dziecko należało do wrogiego obozu.
– Jak...? – zapytał. – Dlaczego żyję? – Musiał to wiedzieć.
Melir westchnął ciężko, przeczesał skołtunione włosy. Od jego nagiego torsu porośniętego jasnymi włosami odbijały się ostatnie promienie słońca.
– Nakarmiłem cię swoją krwią – powiedział po dłuższej chwili. – Nic więcej nie mogłem ci dać, jak cząstkę siebie. Jesteś mój, z moich trzewi, w twoich żyłach zawsze płynęła moja krew, nieważne jak daleko byłeś.
Favien otworzył oczy i spojrzał na ojca.
– Dziękuję – szepnął. Jeśli kiedyś wątpił, czy Melir potrafiłby go pokochać, teraz nie miał żadnych wątpliwości. Agatte nigdy nie zdobyłaby się na taki gest, nie potrafiła się poświęcać, nie uczyniłaby tego nawet dla swoich synów. – Nie zasłużyłem sobie na to, ale dziękuję. Nie masz pojęcia, jakie wiodłem dotąd życie, byłem potworem, matka, ona... – Przerwał, znowu na chwilę przymknął oczy.
– Wykorzystała cię do swoich celów. – Dokończył za niego Melir. – To już bez znaczenia.
– Nie. – Favien gwałtownie zaczerpnął powietrza. – Gnębiłem ludzi z południa, niewoliłem mieszkańców północy, wszystko za zgodą Hewarra, a potem jego syna. Prawie zabiłem Helenę i nikt mnie przed tym nie powstrzymał, chociaż mogli to uczynić.
Mięśnie na twarzy Melira zadrgały nerwowo, ogień przesunął się pod jego skórą, potwierdzając, że ten temat ciągle jest dla niego drażliwy.
– Dlaczego to zrobiłeś, dlaczego właśnie ona?
Favien oblizał usta. Poczucie wstydu boleśnie mu ciążyło, mimo to nie mógł nie zauważyć, że dla ojca sprawa Heleny miała również wielkie znaczenie.
– Znasz ją, prawda? – zapytał.
– To ja ją znalazłem na trakcie i przyniosłem do stolicy. – Głos ojca stał się niski, zachrypnięty od szalejącego w nim gniewu.
– Czy wiesz, co Helena robiła na północy? – Favien nie spuszczał wzroku z rodzica.
– Agatte ją znalazła, gdy była dzieckiem i wychowała. – Melir warczał za każdym razem, gdy wypowiadał imię żony.
– To tylko część prawdy. Matka nie bierze nikogo pod swoje skrzydła, jeśli nie będzie miała z tego jakiegoś pożytku. A Helena była jej potrzebna.
– Do czego?! – Kolejne wściekłe sapnięcie wydobyło się z usta hrabiego.
– Miała być sposobem na zamknięcie mi ust, na trzymanie mnie pod kontrolą. – Favien skrzywił się z niesmakiem. – Po śmierci Hewarra zacząłem kwestionować swoje posłuszeństwo względem Thargara, nie zgadzałem się, by on zgarnął wszystko, koronę, władze nad Kirragonią, a mnie nie przypadło nic. Wtedy to matka obiecała, że odda mi swoją wychowankę za żonę, jeśli pozostanę wierny Thargarowi. Helena już jako dziecko była pięknością. Kiedy podrosła jej uroda nie miała sobie równych. Każdy chciał ją zdobyć, ale Agatte zazdrośnie strzegła do niej dostępu. Dla mnie miała zrobić wyjątek.
– Suka! – Melir zerwał się na nogi i zaczął krążyć po piasku. Raz po raz zerkał na syna. Wzburzenie sprawiło, że skóra na jego torsie ściemniała. – Handlowanie ludźmi. Tak, to do niej podobne.
Favien chrząknął i kontynuował swoją opowieść.
– Wiele lat przesiedziałem na północy, werbując nowych wojowników dla brata. Nie miałem pojęcia, że Helena przygarnęła dwoje smoczych sierot. Kiedy wróciłem do matki i upomniałem się o narzeczoną, nikt mi nie powiedział o ich istnieniu. Wpadłem w szał, gdy zobaczyłem ją z dziećmi, a Thargar z łatwością wmówił mi, że moja narzeczona nie była mi wierna i urodziła potomstwo innemu mężczyźnie. Uwierzyłem w każde jego słowo.
Melir stał nad synem i ledwie wierzył w to, co słyszał. Krew w jego żyłach tłukła się szaleńczo, bestia warczała, nie domagała się jednak krwi mężczyzny leżącego u jego stóp, tylko rudowłosego bękarta Tollesto. Gdyby wiedział, gdzie skurwiel się ukrył, pognałby tam bez wahania i wyrwał jego nikczemne serce.
– Tak zwyczajnie ją oskarżył? – Melir ledwie miał siłę wydusić z siebie pytanie.
– Tak, matka wiedziała o tym i nic nie zrobiła. Jej plany się zmieniły i mój uczynek był jej bardzo na rękę. Chciała umieścić szpiega w Farrander, a ja jej to umożliwiłem. Grożąc Helenie śmiercią jej dzieci, zmusiliśmy ją do współpracy.
Melir przymknął oczy. Musiał policzyć do dziesięciu, by uspokoić oddech i bestię. Zakładał, że tak właśnie było, nie sądził, jednak, że sprawa została tak szczegółowo i na zimno zaplanowana.
– Wiedz, że zmusiłem Helenę do współpracy, ale ona nie ma natury zdrajcy. Nigdy nie przysłała nawet jednego raportu… Nawet myśleliśmy, że zapomniała o swoich szkrabach, jednak matka twierdziła, że to tylko kwestia czasu i dziewczyna odezwie się.
– Powiedziała mi wszystko. – Spojrzenie hrabiego stało się puste, pozbawione emocji. – Podejrzewaliśmy ją o współpracę, ale masz rację, ona nie jest zdolna do zdrady. Jej serce jest zbyt czyste, by ubrudzić się czymś tak podłym.
Favien uniósł się na łokciach, ruch ten o dziwo nie przysporzył mu większego bólu. Właściwie, to słabość, którą jeszcze chwilę temu czuł, zaczynała go opuszczać. Krew ojca była zaiste bardzo silna. Powinno go to cieszyć, jednak zamiast radować się cudownym ocaleniem, skupił się na Melirze.
– Czy ty i Helena? – zapytał szeptem. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że reakcja ojca na jego opowiadanie była bardzo emocjonalna.
Melir zatrzymał się gwałtownie. Zakłopotanie odmalowało się na jego twarzy. Przeczesał nerwowo białe włosy. Chrząknął zmieszany.
– Tamtego dnia, kiedy ją uratowałem, wiedziałem, że jest z północy. Podejrzewaliśmy, że miała być łącznikiem pomiędzy spiskowcami w Farrander, a Thargarem. Ariel polecił mi przyjrzeć się jej uważnie i wybadać, z kim mamy do czynienia. Spędziłem z nią wiele czasu, dużo rozmawialiśmy, poznałem jej losy... Obiecałem, że jej pomogę i uwolnię jej dzieci. To nas do siebie zbliżyło.
– A Helena...? Czuje do ciebie to samo? – Nie powinien czuć rozczarowania, ani rozgoryczenia, że dziewczyna układała sobie życie gdzie indziej. Skrzywdził ją, jego przewinienia wobec niej były tak wielkie, że nie sposób było o nich zapomnieć. Nigdy jednak by nie podejrzewał, że tym, który zdobędzie serce jego narzeczonej, będzie jego własny ojciec.
Melir westchnął ciężko. Czuł się nieco zakłopotany zaistniałą sytuacją.
– Żadne z nas tego nie planowało, stało się. Wiem, że jestem dla niej za stary. Mogłaby mieć każdego... – Nie dokończył, gdyż Favien zaczął się śmiać.
– To dopiero złośliwy żart losu. Matka zrobiłaby wszystko, by cię zniszczyć i przysporzyć ci bólu, a tymczasem wychowała dla ciebie Helenę. Dziewczyna miała być moją żoną, a zostanie moją macochą... Cholera! – przeklął, gdy zdał sobie sprawę, że póki Agatte żyje nigdy do tego nie dojdzie.
Melir usiadł na powrót koło syna. Brwi miał zmarszczone, usta ściągnięte. On również wiedział, że jego sytuacja się nie zmieniła.
– Jeśli matka przeżyła, Thargar zabierze ją na Czerwone Wyspy. Nie uwolnisz się od niej – kontynuował Favien.
– Wiem. – Hrabia potarł rękoma twarz. – Pofrunąłem do Awer tylko po to, by odzyskać dzieci Heleny, zabić Agatte i smoka, który ranił moją ukochaną. Nie sądziłem, że sprawy tak się skomplikują. Całe szczęście, że dzieci przeżyły.
– Co chcesz teraz zrobić? – Favien rozumiał rozterki ojca, sam czuł się skonfundowany odwiedzając Karez, poznając prawdę o sobie.
– Wrócę do Farrander, oddam Helenie jej dzieci. – Melir spojrzał w kierunku drzewa, pod którym spały maluchy. – I powiem jej prawdę. O tobie i Agatte. Jeśli nadal będzie chciała być ze mną zabiorę ją i dzieci do Karez.
– Zrób to, zasłużyła by być szczęśliwa.
– Ciebie również chciałbym ze sobą zabrać. – Melir położył rękę na ramieniu syna. W jego głosie krył się jednak smutek.
– To niemożliwe, oboje o tym wiemy. – Favien usiadł ostrożnie. Miejsce, gdzie Thargar wbił mu miecz w brzuch ciągle pulsowało tępym bólem, jednak nie był on na tyle silny, by uniemożliwić mu poruszanie się. Krew ojca naprawdę dodała mu sił.
– Nie zrezygnuję z ciebie. – Upierał się przy swoim Melir.
– Król również nie zrezygnuje ze ścigania mnie. Jestem zdrajcą, ojcze.
Melir zmarszczył brwi.
– Dokąd pójdziesz? Muszę to wiedzieć? – Nalegał. Pomógł synowi podnieść się z piasku. – Nie proś bym o tobie zapomniał.
– Nawet dla Heleny? – Stali naprzeciwko siebie, tak bardzo różni i jednocześnie tak mocno do siebie podobni.
– Nie, nie wiem. Informacja o tobie sprawi jej ból, ale może z czasem zrozumie, że zarówno ona jak i ty byliście marionetkami w rękach Agatte i mężczyzn z rodu Tollesto.
– Tak. – Favien nie brzmiał przekonująco. – Nie chcę całe życie oglądać się za siebie. Opuszczę Siódmy Ląd, udam się za morza.
– To niebezpieczne, nie wiesz co cię tam może spotkać, słyszałem opowieści... – Melir nie zdołał dokończyć, bo Favien objął go ramionami. Siła uścisku syna nie była wielka, ale sporo znaczyła dla obu mężczyzn.
– Twoja krew mnie uratowała. Czuję jakbyś po raz drugi dał mi nowe życie. Nigdy ci tego nie zapomnę. – Głos Faviena drżał lekko, kiedy wypowiadał następne słowa. – Znajdę sposób, by się z tobą skontaktować. To jeszcze nie koniec. Przysięgam. Jeszcze się spotkamy.

8 komentarzy:

  1. No proszę, czyli tak nie całkiem zszedł był, hmmm, czym jeszcze zaskoczysz?
    Pozdrawiam
    szekla_

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się wzruszyłam czytając ten rozdział. Cieszę się, że Melir zdołał uratować synowi życie. Szkoda, że muszą się rozstać. No i Agatte, biedak nadal jest żonaty, co za pech. Może jakimś cudem ta baba zginie,fajnie byłoby. Pięknie dziękuję, pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehehe Emis :D Ciesze sie, ze zmieniłaś losy Faviana po prośbach dziewczyn i mojej sugestii, ze on tylko mógł zemdleć a nie umrzeć.Dziekuje i buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehehe Emis :D Ciesze sie, ze zmieniłaś losy Faviana po prośbach dziewczyn i mojej sugestii, ze on tylko mógł zemdleć a nie umrzeć.Dziekuje i buziolki :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Słoneczko ty moje z ciebie zawsze był dobry detektyw. I jak nikt inny umiesz rozszyfrować moje zamiary. Nigdy nie planowałam uśmiercić Faviena,ale pewnie dobrze o tym wiedziałeś. Buziaczki 😘. Szykuje dla ciebie mieczykową niespodziankę, nie obiecuję, ale może pod koniec października, będzie całość. Na pewno dostaniesz jako pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ty ładnie do mnie mówisz :D:D:D Nie mogę się już doczekać końca października :D wiem wiem nie obiecujesz ale i tak sie nie moge doczekac :D Buziolki :***

      Usuń
  6. :)Nie spodziewałam się , miałam nadzieję, smoczysko bowiem ma potencjał, lubię takich niegrzecznych - zazgrzytało mi trochę dramaturgicznie. Powinien zejść definitywnie, chyba, że....planujesz kolejną opowieść w której wykaże się bohaterstwem etc.etc... i odleci w zachodzące słońce z ukochaną smoczycą u boku...
    Pozdrawiam serdecznie i powiem Ci Emiś - mogę się tak do Ciebie zwracać?- bawię się doskonale czytając kolejne fragmenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, mam plany wobec niego. Dość konkretne, ale o tym na razie cicho sza. Cieszę się, że rozdział się spodobał, i tak możesz zwracać się do mnie Emiś, większość osób tak mnie nazywa. Pozdrawiam

      Usuń