piątek, 29 maja 2015

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 12_epizod 1


– Jesteś pewna, że niczego ci nie potrzeba? – Ciepły głos Rilly niósł się echem po ogrodzie. Dwórka zatrzymała się przy furtce prowadzącej na dziedziniec zamkowy, po czym raz jeszcze zerknęła na swoją podopieczną. Dzień był ciepły, a słońce w górach świeciło o wiele mocniej niż w innych stronach królestwa. Chciało jej się pić, obawiała się jednak zostawić smoczycę samą.
Helena pokręciła głową.
– Nie, dziękuję – odrzekła. – Idź, ja jeszcze trochę się powygrzewam.
– W takim razie poczekaj tu na mnie. Zajrzę tylko do kuchni i napiję się wody. – Kobieta obrzuciła jeszcze swoją podopieczną troskliwym spojrzeniem i, upewniwszy się, że wszystko jest jak należy, opuściła królewskie ogrody.
Helena odprowadzała ją wzrokiem, dopóki tamta nie zniknęła między zabudowaniami. Przez myśl przeszło jej, że może i było ciepło, ale ona nadal drżała z zimna. Odruchowo poprawiła szal, którym okrywała ramiona. Upewniwszy się, że nawet jeden skrawek skóry nie jest odsłonięty i narażony na ciekawskie spojrzenia, odetchnęła z ulgą. Nie chciała, by mieszkańcy się jej przyglądali. Schodziła więc im z drogi i unikała wszelkich spotkań, ale, jak na ironię losu, na niewiele zdawały się jej zabiegi. Mogła owinąć szczelnie ciało, niestety nie była w stanie zrobić tego z twarzą, a to na niej widniała najbardziej szkaradna blizna. Ciągnęła się od oka, poprzez policzek, aż do linii szczęki. Choćby bardzo chciała, żadnym sposobem nie była w stanie ukryć jej przed ludzkimi spojrzeniami.
Oderwała wzrok od siedziby smoków i ponownie skupiła się na otaczającej ją zieleni. Nigdy dotąd nie widziała nic tak pięknego, ale też okolica, z której sama pochodziła, była uboga w roślinność, zaś Awer nie dysponowało ogrodami. Wokół pomieszczeń gospodarczych mieściły się co prawda niewielkie skrawki żyznej ziemi, ale służyły one głównie do uprawy ziół i warzyw na stół hrabiego. Zakładaniem ogrodów różanych nikt nie zawracał sobie tam głowy, nawet Agatte nie pałała szczególną wrażliwością w tym zakresie.
Po przegranej bitwie, kiedy były zmuszone uciekać z warowni i zamieszkać w jaskiniach, o żadnej roślinności nie mogło być mowy. Nie pozwalały na to warunki, ale też same smoki. Zamknięte na małej przestrzeni, bez dostępu do światła dziennego, łatwo wpadały w złość, wyżywając się na czym popadnie.
Tu wszystko wyglądało inaczej. Zamek był tak piękny, że Helena nie umiała oderwać od niego oczy. Nie sądziła, że w ogóle takie budowle istnieją. Potężnych rozmiarów twierdza, wzniesiona przez smoki dla swoich władców, przyprawiała ją o drżenie serca. Wszystko tu było wspaniałe, kosztowne i ogromne. Począwszy od wysokich izb, cudnych sklepień, błyszczących podłóg, a skończywszy na witrażach w oknach i olbrzymich ogrodach. Te ostatnie sprawiały, że bez przerwy miała ochotę płakać. Nigdy dotąd nie przebywała w otoczeniu tak wielu cudnych krzewów, róż i roślin. Większości nawet nie potrafiła nazwać. Krótko przycięta trawa pachniała rosą i słońcem i sprawiała, że Helena z trudem powstrzymała się przed położeniem na zielonym dywanie. Wypielęgnowane rabaty uwodziły ją słodkim zapachem rosnących w nich kwiatów. Jednak nie tylko świeże powietrze i ładne widoki sprawiały, że dziewczyna chciała przesiadywać z dala od zamkowych komnat.
Czyniła tak, ponieważ w tym miejscu najczęściej mogła zobaczyć syna królewskiej pary. Chłopiec był trochę starszy niż jej synek, ale swymi czarnymi kędziorkami i wiecznie roześmianą buzią przypominał jej Marcela. W takich chwilach jak te, rozpaczliwie wręcz tęskniła za dziećmi i nienawidziła jednocześnie swego losu. Nie miała pojęcia, w jaki sposób wykonać zadanie, a potem bezpiecznie wrócić na północ. Co gorsza, nie wiedziała, czy w ogóle powinna zrobić to, co nakazał jej Favien.
Chcąc odpędzić ponure myśli, które nagle wkradły się do jej głowy ponownie spojrzała na Eleara. Smoczemu księciu towarzyszyły zawsze inne dzieci. Czasami asystował mu starszy, wielce dystyngowany i poważny mężczyzna. Patrzył on na malca, który biegał po ogrodzie, bawiąc się w berka, chowając się i wygłupiając.
Nie miała pojęcia, kim był, dopóki Rilla nie powiedziała jej, że jest to ojciec królowej Eleny.
Elear nigdy nie był sam. Zawsze oprócz dwórek i troskliwego dziadka towarzyszyli mu zbrojni. Ci ostatni stali w sporej odległości, nie można było jednak nie zauważyć, że nie spuszczali czujnego wzroku z chłopca. Podobnie zresztą jak tego, że przyglądali się każdej osobie, która wchodziła do ogrodu. Helena nie lubiła, gdy się jej przypatrywano, zwłaszcza że mężczyźni sprawiali wrażenie, jakby nieustannie śledzili każdy jej ruch.
Rilla próbowała tłumaczyć, że to wszystko w trosce o bezpieczeństwo królewskiego dziedzica i że nie tylko Helenę obserwują rycerze. Dziewczyna jednak wiedziała swoje. Od pomocnic w infirmerii słyszała, że władca nadal nie zdecydował, czy może jej ufać, czy przyjąć, iż jest zdrajczynią. Chwilowo pozwalano jej na wiele, mogła spacerować po zamku z wyłączeniem części zajmowanej przez rodzinę królewską. Mogła wchodzić do ogrodów i biblioteki. Nie wolno jej jednak było zbliżać się do Eleara i królowej, chyba że władczyni sama zażyczyła sobie jej towarzystwa.
Tak więc wygrzewała się w ciepłych promieniach, karmiąc oczy pięknymi widokami, patrząc, jak szczęśliwi ludzie kręcą się po Farrander. To ostatnie było dla niej ogromnym zaskoczeniem, ale faktycznie mieszkańcy zamku sprawiali wrażenie bardzo zadowolonych. Być może wiązało się to z tym wspaniałym miejscem i życiem z dala od trosk, a może po prostu osoba władcy dawała im poczucie bezpieczeństwa.
Helena wiele czasu poświęcała rozmyślaniom na temat króla i jego żony. Dotąd, karmiona zawistnymi słowami Agatte, jej synów i Tollesto, fałszywie wierzyła, że obecny monarcha jest pozbawionym charyzmy mężczyzną, tchórzem i bękartem osadzonym przypadkiem na tronie. Wierzyła również, że Jego Wysokość nie panuje nad sobą i za byle drobnostkę skazuje na śmierć. Tymczasem już pierwsze spotkanie z nim zburzyło wszystko to, co wpajano jej z taką gorliwością.
Król był mężczyzną w kwiecie wieku. Postawnym i wysokim, jak zresztą każdy inny smok. Jednak w jego spojrzeniu nie dostrzegła zawiści, a w zachowaniu nawet cienia arogancji i nieuzasadnionej furii. Władca, którego ujrzała kilka dni temu, był kimś innym niż krwiożercza bestia, o jakiej opowiadała jej Agatte.
W takiej sytuacji rozkaz skrzywdzenia monarchy ranił jej serce i duszę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich dni przeszło jej przez myśl, że perfidnie ją oszukano i wykorzystano do swoich celów.
Marszcząc brwi, wstała z ławki i, wolno stawiając kroki, ruszyła na dziedziniec zamkowy. Chciała odszukać Rillę i powiedzieć jej, że straciła ochotę na przebywanie na świeżym powietrzu. Dwórka królowej była jedyną osobą, której ufała, nie znaczyło to jednak, że zwierzała się jej ze swych tajemnic. Nie, mroczne sekrety i powody, dla których się tu znalazła, na zawsze pozostaną zamknięte w zakamarkach jej duszy. Jeszcze nie wymyśliła, w jaki sposób wrócić na północ i wykraść dzieci z jaskiń, wiedziała tylko, że musi to zrobić i choćby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobi, wyrwie swoje pociechy z łap Faviena i jego matki.
Zbliżając się do zabudowań, zauważyła mężczyznę ukrytego w podcieniach. Stał za jedną z kolumn, więc nie widziała wyraźnie jego twarzy, schowanej dodatkowo za ciemnym kapturem długiego płaszcza. Nie mogła oprzeć się jednak wrażeniu, że człowiek ten przypatrywał się właśnie jej. Serce zaczęło bić gwałtownie w drobnej piersi, a ona przyśpieszyła kroku, co biorąc pod uwagę jej stan, przysporzyło jej tylko bólu. Kości zdołały się już co prawda zrosnąć, a rany zabliźnić, jednak do odzyskania pełnej sprawności czekała ją długa droga. Zdawała sobie sprawę, że trochę kuśtykała, a długi szal, którym owijała ramiona i głowę, ciągnął się za nią, spowalniając jej kroki.
– Jestem przyjacielem – odezwał się tuż za nią nieznajomy, z łatwością ją doganiając i łapiąc za ramię. Zgrubiałe palce zacisnęły się wokół jej ramienia z przerażającą siłą, wywołując ból, napawając ją strachem.
– Nie mam tu przyjaciół – wychrypiała cienkim głosem. Starała się spojrzeć na mężczyznę, ale kaptur skutecznie skrywał jego twarz. Zaledwie kilka jasnych kosmyków wymykało się spod materiału. Poza tym widziała jedynie ostro zarysowany podbródek. O wiele więcej wyczuła. Nieznajomy był smokiem, świadczył o tym płynący od niego zapach: ciężki i odurzający. Mężczyzna ścisnął mocniej jej ramię.
– Wiem, po co przybyłaś – wycedził, dając jej do zrozumienia, że jest kimś więcej niż tylko smoczym wybrańcem. Był zdrajcą, spiskowcem. Jednym z tych, których tropili ludzie króla.
Helena zachwiała się, zimny pot spłynął po jej skórze. Nie miała pojęcia, czy zbrojny znał Faviena i jego brata, czy tylko się przechwalał. Nie mniej jednak musiała przyjąć każdą ewentualność, nawet taką, że Thargar posłał za nią jeszcze kogoś.
– Kim jesteś? Nie znam cię i nikt o tobie nie wspominał – odparła, po raz kolejny próbując dostrzec coś pod kapturem.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Moje imię poznasz później, na razie musisz tylko wiedzieć, że nie jesteś tu sama. Wielu pragnie tego samego co ty. Spróbujemy ci pomóc, musisz tylko zachować ostrożność.
– Nic nie wiem o waszych planach i nie mam zamiaru brać w nich udziału. Mam własne. – Zmusiła się, by nadać głosowi twarde brzmienie, marnie jednak jej szło.
– Uważaj, dziewko! – warknął smok. – Jeśli myślisz, że cała chwała spadnie tylko na ciebie, grubo się mylisz. Możemy cię wyręczyć i wtedy twój pan będzie dziękował nam, nie tobie.
Dziękował? To jedno słowo sprawiło, że Helena zdała sobie sprawę, iż jej rozmówca nie miał pojęcia, w jakich okoliczności się tu zjawiła.
Kimkolwiek byli spiskowcy, sądzili, że rany, które odniosła, zostały celowo zadane, by jak najbardziej uwiarygodnić jej osobę w oczach króla. Zatem nie mieli pojęcia, co zrobił jej Favien i że groził zabiciem dzieci, jeśli nie zgładzi króla. Mężczyzna stojący obok niej myślał, że sama zgłosiła się do wykonania kłopotliwego zadania.
– Nie wiem, ilu was tu jest, ale nie zamierzam tracić czasu na pogaduszki. Działam sama, nie potrzebuję pomocy. – Od wypowiadanych kłamstw rozbolał ją brzuch, ale cóż więcej mogła zrobić? Przystać na propozycję i wdepnąć w siedlisko zdrajców? Ostatnie lata jej życia pokazały, że z jednego właśnie się cudem wydostała. Za żadne skarby nie miała ochoty ponownie sycić duszy bezpodstawną nienawiścią.
Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz