poniedziałek, 12 czerwca 2017

Abadon - Rozdział 3_epizod 2



Przez resztę dnia i większość nocy dumał jak złamać zaklęcie wiedźmy. Odwiedził nawet bibliotekę Wydziału Teologicznego na Ostrowie Tumskim, gdzie szukał jakichkolwiek sposobów na zniszczenie magii wiedźm. Na nieszczęście czarownicy, Poznań posiadał Arcybiskupie Seminarium Duchowne, a co za tym idzie, potężną bibliotekę. Co prawda, do większości zbiorów klerycy nie mieli dostępu, ale Abadon nie był seminarzystą, czy nawet księdzem. Wchodził gdzie chciał i kiedy chciał. Niewidzialność była dodatkowym atutem. Interesowały go zapiski z wczesnego średniowiecza, zwłaszcza te, opisujące rytuały czarodziejskie, sposoby wykrywania i neutralizowania magii. Przeczytał wszystko, co tylko wpadło mu w ręce, nic jednak nawet odrobinę nie przypominało, tego, czego doświadczył przed kawiarnią.
Cholernie frustrujące, zwłaszcza gdy jesteś aniołem śmierci i żadne drzwi nie powinny być dla ciebie zamknięte. Im dłużej szukał, tym bardziej był zdesperowany i przekonany, że musi złamać urok. Nim nadszedł świt wyciągnięcie diablicy spod ochrony wiedźmy, stało się dla niego sprawą cholernie osobistą. Od setek lat nie czuł takiej ekscytacji i radości na myśl o ponownym spotkaniu z kobietami.
Koło szesnastej był już na starym rynku. W „Promyczku” tłoczno było od gości. Sporo osób siedziało przy stolikach, zajadając się lodami, ciasteczkami, deserami i innymi słodkościami. Jeszcze więcej stało w kolejce, by wejść do lokalu. Abadon zrobił krok w kierunku kawiarni i natychmiast poczuł znajomy ucisk w głowie. Jego nogi momentalnie stały się ciężkie, a myśli splątane.
Anioł sięgnął do kieszeni, palce natrafiły na dwie fiolki. W pierwszej była woda święcona, w drugiej sporządzony przez niego magiczny wywar. Nie wierzył, by poświęcona woda, mogła złamać zaklęcie, na wszelki wypadek zabrał jednak ze sobą jej zagęszczony ekstrakt – ten najprawdziwszy, pochodzący z Concory i uświęcony dotykiem Boga. Woda, którą na ziemi uważano za poświęconą, nie miała nic wspólnego z siłą tej, którą obdarowano przed wiekami ludzkość.
Abadon wsunął flakonik z powrotem do kieszeni, swoją uwagę skupił na drugiej buteleczce. Chlupoczący w niej płyn miał gęstą konsystencję, zaś kolorem przypominał błoto, podobnie również pachniał. Nie miało to jednak specjalnego znaczenia, liczyła się moc pulsująca w miksturze. Odnalezienie w poznańskich zielarniach i sklepach z artykułami dla osób fascynujących się bioenergoterapią i innymi podobnymi bzdurami potrzebnych składników zajęło mu cały ranek. Kolejnych kilka godzin poświęcił na przygotowanie eliksiru. Na koniec wzmocnił go nieco swoją magią i tak przygotowany ekstrakt zabrał na spotkanie z magią wiedźmy.
Popatrzył podejrzliwie na miksturę.
– No to do dzieła, pokaż, co potrafisz. – Odkorkował butelkę i nim silny aromat rozpłynął się w powietrzu, wylał jej zawartość na chodnik. Poczuł zaledwie lekkie muśnięcie magii, coś jakby odpowiedź na jego żałosne wysiłki. Zapora jednak nie drgnęła, trwała nieprzerwanie na swoim miejscu, drwiąc sobie z niego.
Abadon przeklął w myślach, tego się nie spodziewał, choć liczył się z przegraną. Warząc eliksir nie zakładał, że złamie zaklęcie, sądził jednak, że odczuje silniejsze wibracje, że wyraźnie dane mu będzie dostrzec, którędy biegnie magiczny krąg, że po drganiach i zapachu rozpozna jego elementy, oraz że dzięki tym doznaniom stworzy nowy wywar. Tymczasem nie wyczuł nic, żadna magia nie uniosła się wokół niego, nawet nie zakręciło go w nosie.
– Ciekawe. – Na swój sposób było to intrygujące. – Nie wiem, kim jesteś czarownico, ale muszę przyznać, że już dawno nikt nie wywołał u mnie takiego zaciekawienia. – Abadon cofnął się o krok, chowając w podcienia sąsiedniej kamienicy.
Wiedźma wyszła z kawiarni. Trzymała w ręku tacę zastawioną pucharkami wypełnionymi lodami, bitą śmietaną i owocami. Nie podeszła jednak do żadnego ze stolików, tylko czujnym wzrokiem zaczęła przeszukiwać sąsiednie ogródki, zerkała na spacerowiczów i klientów kawiarni. Jej spojrzenie przeskakiwało między osobami krążącymi za drewnianym płotkiem, jakby chciała wyłapać tego, kto usiłował przerwać jej krąg. Musiała wyczuć próbę wtargnięcia i teraz szukała winnego.
Abadon zmrużył oczy, w napięciu czekał, aż spojrzy na niego. Chciał zobaczyć jej reakcję, nacieszyć się jej strachem i przerażeniem. Wszystkie magiczne istoty wiedziały, kim był, niezależnie od tego jak wyglądał. Śmierć sączącą się przez pory jego skóry potrafiły rozpoznać bezbłędnie.
W końcu go dostrzegła, zmierzyła wzrokiem od stóp do głów. Po jej twarzy przemknął ledwie dostrzegalny cień strachu, zachwiała się, taca, którą trzymała w dłoniach, niebezpiecznie zadrżała. Chciała się cofnąć, schować w kawiarni, ale nim zdołała zrobić krok, u jej boku pojawiła się kolejna kobieta. Była wysoka, smukła, podkoszulek i czarne szorty idealnie przylegały do ponętnych krągłości. Ciemne włosy nosiła ściągnięte w kucyk. Wszystko w niej było piękne, powabne zbyt doskonałe. Gładkiej, wręcz alabastrowej twarzy nie zdobił nawet jeden pieprzyk, nawet niteczka zmarszczki, nawet jedna drobna skaza.
– Niemożliwe. – Abadon wstrzymał oddech, jego zmysły wyostrzyły się i popłynęły ku kobiecie. – Niemożliwe. – Powtórzył. W jednej chwili zapomniał o czarownicy, magicznym kręgu i zadaniu powierzonym przez Lucyfera. Całą swoją moc, całą swoją energię skupił na ludzkiej istocie stojącej w drzwiach kawiarni. Zbyt piękna, by mogła istnieć naprawdę, zbyt idealna, czysta, krystaliczna. Na czole żniwiarza pojawiła się pionowa bruzda. Nie widział jej aury, jej mrocznego cienia, zegara odliczającego czas do śmierci. Każdy go miał, licznik tykający od chwili narodzin, wyznaczający ostateczny czas przejścia na drugą stronę. Tylko on go widział, tylko on czuł nadchodzący koniec. Dlaczego? Bo właśnie tym był, ostatecznym przeznaczeniem każdej żywej istoty. Każdej, tylko nie jej. Czy to w ogóle możliwe? Czy można uciec przez swym losem, oszukać czas?
Myśl, że komuś się udało, przeraziła go. Cofnął się o krok, potem kolejny. Nie można uciec przed śmiercią. Najwyższy dla nikogo nie uczynił wyjątku, nawet aniołowie mieli swoją datę przydatności. Dlaczego ona jej nie miała?
Odwrócił się na pięcie i nie przejmując się tym, że kobiety patrzą za nim, zniknął w tłumie spacerowiczów. Jego kroki były szybkie, ruchy zdradzały nerwowość. Zachowanie niezwykłe, jak na pozbawionego uczuć anioła.
– Kto to był? – Słowa wypłynęły z ust Emmy i sprawiły, że Gosia dosłownie podskoczyła w miejscu. W ostatniej chwili opanowała się, ratując desery, które niechybnie upadłyby na chodnik.
– Cholera. – Rudowłosa wiedźma mruczała pod nosem przekleństwa, na przyjaciółkę zdawała się nie zwracać uwagi. – On nigdy się nie odczepi. Wiedziałam, że wróci.
– Kto? Gośka, mów zaraz. – Emma chwyciła przyjaciółkę za łokieć i potrząsnęła lekko. – To ten facet, który wczoraj tak cię zdenerwował?
Przyjaciółka westchnęła ciężko i w końcu spojrzała na Emmę.
– Tak, to on.
– Jak bardzo jest niebezpieczny?
– Bardziej niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. To śmierć w czystej postaci.
Emma nie odpowiedziała. Śmierć nie była straszna, tylko to, co po niej następowało. Nie bała się agonii, tylko samotności i pustki. Każdego dnia doświadczała tych uczuć i płakała nad swoim losem.

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, ze po ujrzeniu Emmy Abadon da spokój Gosi. A właściwie to kim ona jest? Bardzo dziękuję za nowy rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
  2. No to dopiero jestem ciekawa, a z drugiej strony coś mi się wiesza twoja strona. Boczny pasek gdzie chciałam skakać po epizodach zawieszał się i musiałam ozywać następnego posta.
    Ze szmaragdowymi łzami mam podobnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ot i masz Abadonie trafiła kosa (nomen omen) na kamień.
    Dziękuję i pozdrawiam serdecznie

    szekla_

    OdpowiedzUsuń