niedziela, 7 kwietnia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 13_epizod 1





- Możecie sobie mówić, co tylko chcecie, ale ja uważam, że nasz najważniejszy problem, to wcale nie ucieczka wampirzycy, tylko sam fakt, że z taką łatwością udało się jej to zrobić – Aeron przejechał dłonią po krótkich włosach. – Nie martwi was to, że nasza pilnie strzeżona forteca stała sobie otworem i każdy bez problemu mógł do niej wejść lub z niej wyjść?
Reyes westchnął.
- Fakt daliśmy ciała. Kurwa mać, trzeba będzie wzmocnić czujność. Zwłaszcza, że nie wiemy, czy nie wróci tu ze swoimi ludźmi.
- Albo Łowcami – dodał Lucien.
Anioł tylko zmarszczył brwi. Nic jednak nie powiedział.
- Słońce wschodzi, czyli dziewczyna musiała, gdzieś się zaszyć.
- A więc mamy dobre dwanaście godzin, by ją odszukać – dodał Reyes.
- Jakieś sugestie? – zapytał Lucien, spoglądając na Torina.
- Słońce pali jej skórę, musiała więc poszukać jakiegoś mrocznego miejsca – mówił wojownik, wracając do swoich komputerów. Szybko przeskakiwał z obrazu na obraz, szukając tego właściwego, czyli nagrania z kamery nad bramą wjazdową. – Nie miała za dużo czasu, a większość kamienic w Budapeszcie zbudowana jest w starym stylu, znaczy się mają dużo okien.
- A więc odpadają – skitował Aeron. – Co jeszcze mamy w pobliżu?
- Kilka zabytkowych kościołów i cmentarzy… może jakaś krypta, albo… - reszta słów dozorcy Zarazy zginęła w potoku przekleństw, jakie za jego plecami, wyrzucali z siebie wojownicy.
Torin z wrażenia rozdziawił tylko usta. Rozmazana postać, z nadludzką wręcz prędkością przemknęła przez las, zatrzymując się dopiero tuż przed główną bramą. Wampirzyca nie podeszła jednak do stalowych wrót, nie próbowała ich nawet dotknąć. Nozdrza Wiktorii falowały delikatnie, wyczuwając niebezpieczeństwo czyhające na nią przy bramie.
Torin również oddychał chrapliwie. Była piękniejsza niż ją zapamiętał. Policzki miała lekko zarumienione, być może od biegu, a może od krwi jego i Kane’a. Ciało wojownika natychmiast zareagowało na ten rozkoszny widok. Nawet demon przeciągnął się w zakamarkach jego umysłu, mrucząc cichutko. Dotknij. Moja. Torin zagryzł wargi, przywołując swe ciało i demona do porządku. „Nie twoja i nie moja” warknął w myślach.
Sądził, że dziewczyna spróbuje sforsować bramę, lub zniszczyć panel kontrolny i tym sposobem otworzyć sobie furtkę na wolność. Zamiast tego wampirzyca, cofnęła się o kilka kroków, przymknęła oczy i chwilę później smugi ognia ogarnęły jej ramię. Żywe płomienie szybko poradziły sobie ze skórzaną odzieżą, w żaden jednak sposób nie paląc jej twarzy i włosów.
Potem płomienie przesunęły się na plecy, tworząc ze wstążek ognia, skrzydła. Najprawdziwsze, utkane z ognistych piór, skrzydła.
Kobieta rozejrzała się po raz ostatni dookoła, skrzydła szybko rozwinęły się za jej plecami i uniosły ją do góry.
- O w mordę – mruknął Reyes.
- Płomienie – wydukał oniemiały Torin. Ogień pojawił się na jej ramieniu. Ogień, który nie trawił jej ciała. A potem... Jakim sposobem to zrobiła? Lub raczej skąd taka moc u wampira?
- Ten ogień jej nie palił – skwitował Lucien, gromiąc ostrym spojrzeniem Zacharela. – Przypominał wasz niebiański ogień?
Anioł wyprostował się dumnie.
- Zapewniam cię, że z nami ona nie ma nic wspólnego.
- Czyżby? – dozorca Śmierci podszedł do anioła. Ich twarze prawie się ze sobą stykały. – Jakoś śmiem w to wątpić. Żaden wampir nie posiada takiej mocy, a ty chciałeś jej uwolnienia.
- Może to upadła anielica? – Reyes również zbliżył się do anioła, osaczając go z drugiej strony.
- Nigdy nie była aniołem – skwitował spokojnie Zachrel, niezrażony gęstniejącą atmosferą i otaczającymi go wrogimi spojrzeniami.
Torin nie słuchał tej ostrej wymiany zdań. Jego myśli galopowały jak szalone, próbując poskładać wszystkie elementy układanki w jedną całość.
- Płomienie… - powtórzył cicho, raczej sam do siebie niż do reszty wojowników. – Nie ogarnęły całego jej ciała… tylko wyszły z jej ramienia… Dlaczego właśnie z ramienia? – zapytał unosząc głowę i spoglądając na wojowników.
Nagle wszystko stało się jasne.
- Miecz na jej ramieniu! – powiedział zrywając się z krzesła i zrzucając na podłogę papiery leżące na biurku. Kserokopie starodruku i odręczne notatki rozsypały się wokół nóg wojownika. – To on jest źródłem jej mocy – wojownik wbił zielone oczy w Zacharela.
Twarz anioła przybrała kamienny wyraz.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz – powiedział.
- Za to ty wiesz dokładnie – naciskał wojownik. – Już wcześniej widziałem tatuaż na jej ramieniu. Cały ten zwój, te kreski, kropki, znaki i symbole – powiedział, schylając się po rozrzucone notatki. – Od początku wiedziałeś, o co w tym chodzi – pomachał kartkami w powietrzu. – Wolałeś jednak wodzić nas za nos. Niestety mam dla ciebie złą wiadomość, ja już wiem jak odczytać treść pergaminu. Ironia losu polega na tym, że to właśnie jej ucieczka sprawiła, że odkryłem, co zawiera starotekst.
Zacharel zmarszczył brwi, nic jednak nie powiedział.
- Co zniknięcie wampirzycy ma wspólnego z kawałkiem pergaminu? – zapytał Aeron.
- Bardzo wiele – skwitował krótko Torin. – To o niej mówi pergamin.
Przerażającą ciszę jaka zaległa po słowach wojownika, zakłócały tylko ich szybkie oddechy. Lucien odezwał się jako pierwszy.
- Dlaczego uważasz, że zwój sprzed kilku tysięcy lat, mówi właśnie o tej kobiecie?
- Nie mówi o niej, mówi o artefakcie – rzucił szybko Torin, chwytając w dłoń jedną z kopi starotesktu i odwracając się do przyjaciół plecami. Położył papier na biurku i zaczął łączyć ze sobą dziwne znaki. – Cały czas zastanawiałem się, do jakiego alfabetu one należą. Tymczasem to wcale nie litery, tylko fragmenty rysunku – jego dłonie poruszały się szybko, łącząc kolejne kreski  i kropki w jedną całość. Najpierw ukazała się głownia, potem rękojeść z jelcem. Ostrze było lekko wygięte, zdobione runami po bokach. W miarę jak rysował szum podnosił się za jego plecami.
- Miecz – prychnął Aeron.
- Wampirzyca ma identyczny tatuaż na ramieniu – Lucien wypuścił powietrze z sykiem.
- Co to dla nas oznacza? – dopytywał się Reyes.
Torin skończył rysować. W milczeniu przyglądał się rysunkowi. W głowie mu się nie mieściło, że wcześniej na to nie wpadł. Powoli obrócił się mierząc uważnym spojrzeniem anioła.
- Ten miecz to artefakt, prawda? – zapytał wskazując na rysunek. Kiedy anioł nie odpowiedział, ciągnął dalej. – Pozostałe symbole… te przedstawiające świątynię, słońce, rzekę… też są prawdziwe. A wszystkie łącznie mówią o tym samym. Mam rację? Miecz, to czwarty artefakt, nie ma on postaci materialnej, jak Płaszcz Niewidzialności, czy Klatka Przymusu, lecz jest mocą samą w sobie, ukrytą w ciele jej aktualnego opiekuna.
- Strażniczki – niechętnie poprawił go anioł.
- Strażniczka miecza – powtórzył jak echo Torin. – Wcześniej, kiedy pracowałem nad pergaminem, odkryłem, że opowiada on o ścieżce życia, uciekłeś wtedy z fortecy, jakby coś cię wystraszyło – w miarę jak kolejne słowa padały z ust dozorcy Zarazy, zielone oczy wojownika zaczęły wypełniać się czerwienią – znakiem demona. – Już wtedy wiedziałeś, że jestem blisko rozwiązania łamigłówki, a Wiktoria odgrywa w niej kluczową rolę.
- Nadal nie masz pojęcia o czym mówisz – ciało anioła w jednej chwili stało się niewidzialne, by chwilę później zmaterializować się tuż przed Torinem. – To tylko zlepek słów, nic więcej…
- Czyżby? – wojownik nie cofnął się przed aniołem, przeciwnie, zmniejszył odległość między nimi, tak, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Wystarczyło jedno muśnięcie anielskiej skóry i świat pogrążyłby się w chorobie. – Greckie słowa i znaki, opowiadają o życiu, jego sensie, zakrętach losu… innymi słowy o ścieżce życia. A miecz? – zamilkł, rozważając w myślach, wszystko co do tej pory odkrył. – Miecz… być może wyznacza ślad życia jakiejś konkretnej osoby… może właśnie jej - strażniczki… - zamilkł widząc obojętność na twarzy anioła. – Nie – powiedział po dłuższej chwili, spoglądając raz jeszcze na rysunek ostrza. – Miecz nie wyznacza ścieżki jej życia, bo po co niby miałby to robić? Jego moc może wyznaczyć ścieżkę życia dowolnej osoby… przepowiedzieć ją, jak podejrzewam, a może… - zamilkł, bo oczy anioła wypełniły się lodem, a śnieg zaczął sypać się z jego skrzydeł. – Przepowiedzieć – powtórzył raz jeszcze. – A skoro może to zrobić, przepowiedzieć przyszłość każdego z nas, być może jest również w stanie wpływać na nią… kształtować ją.
Anioł milczał, dumnie unosząc podbródek.
- Ona nie jest dla was – wycedził przez zęby. – Nie zbliżycie się już więcej do niej, a Miecz Przeznaczenia nie wpadnie w wasze ręce –  mówiąc to zniknął.
***
Wylądowała na peryferiach Budapesztu, kiedy pierwsze promienie zaczynały sunąć po ziemi. Ogniste skrzydła zniknęły w chwili, kiedy jej stopy dotknęły podłoża. Niewielki domek z czerwonej cegły, pokryty staromodnym gontem, porośnięty bluszczem, stał schowany w plątaninie starych drzew, ukryty przed ciekawskimi spojrzeniami. Odpędzając na bok gałęzie, Wiki pomknęła w stronę domu. Mentalnie otwarła zamek, nim jeszcze dotknęła klamki. Wbiegła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Świt błyskał złotem i pomarańczą, oplatając stare konary drzew. Wiki nie widziała tego, lecz czuła każdą cząstką swego ciała. Czas istot nocy dobiegał końca, czy chciała, czy nie, musiała udać się na spoczynek.
Ręce i nogi nagle stały się dziwnie odrętwiałe, ostatkiem sił powlokła się do kanapy stojącej w salonie. Opadła na nią, nie mając już nawet siły, by przekręcić się na wznak. Mentalnie zdążyła jeszcze zablokować okna i drzwi, nim pochłonęła ją ciemność.
***
- Mamo proszę, otwórz oczy, spójrz na mnie – smukłe palce dziewczynki bezskutecznie próbowały ocucić matkę. Krew wsiąkała w ziemię, mocząc białą szatę dziewczyny. – Mamo – szlochała dziewczynka. – Nie zostawiaj mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie… - dziewczyna opadła na kolana, tuż obok zakrwawionego ciała matki, tuż obok zmasakrowanych ciał kapłanek Świątyni Jasnowidzenia. Płacząc, ukryła twarz w dłoniach.
- No proszę, jeszcze jeden mały zajączek – mroczny głos rozległ się tuż nad nią.
Uniosła zapłakaną twarz, spoglądając w oczy nieznajomego- w oczy oprawcy. Był wysoki, potężnej budowy, cień jaki rzucał całkowicie zasłaniał jej słońce. Twarz umazana krwią, włosy splątane i w nieładzie. Ze skrzydeł, wyrastających z jego pleców, kapały stróżki krwi. Najgorsze były jednak oczy- przekrwione, pałające żądzą mordu.
- Nie powinnaś była opuszczać swojej nory, zajączku – wychrypiał mężczyzna, unosząc miecz, ociekający krwią.
- Kim jesteś? – zapytała cienkim głosem.
- Twoim ostatnim żywym wspomnieniem – warknął nim ostrze przebiło ją na wylot.
Upadła na mokrą ziemię, jej własna krew zmieszała się z krwią leżących wokół niej kapłanek, z krwią matki. Ciało zgięło się w agonii, serce szaleńczo tłukło się w piersi, pompując krew, która strugami wylewała się na zewnątrz. Mięśnie brzucha drgały, nie radząc sobie z falami bólu i odrętwienia na przemian przepływającymi przez ciało. Chciała coś krzyknąć, ale usta zastygły w karykaturalnej pozie.
Gdzieś daleko ponad nią zatrzepotały skrzydła, unosząc zabójcę poza mury świątyni, poza bramy sprawiedliwości.
Mrok powoli ogarniał jej umysł. Resztkami sił, sięgnęła do matki, wczepiając się kurczowo w jej dłoń, szukając otuchy i pocieszenia w ukochanym ciele rodzicielki. Przesunęła zdrętwiałymi palcami wzdłuż ramienia, zawsze tak ciepłego, tak kochającego, teraz zimnego oraz poharatanego przez ostrze napastnika. Dziewczyna dotknęła miejsca w którym morderca, rozdarł ciało matki aż do kości, szukając w nim tego, czego nie można było zobaczyć.
Zamknęła oczy, czekając aż serce przestanie bić, a udręczona dusza opuści ciało i dołączy do matki w ostatniej wędrówce. Gdy nagle coś gorącego dotknęło jej palców. Ogień tak wielki, że stopił skórę na jej dłoni. Szarpnęła się, ale ciało już nie reagowało na jej polecenia. Chciała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej ust. Tymczasem żar przesunął się z dłoni, wędrując w górę, wzdłuż jej ramienia, paląc po drodze skórę, zostawiając wypalony głęboko w jej ciele, znak - ślad swojej obecności.
Ogień wgryzał się głęboko w jej ciało, oplatając gorącymi mackami kości oraz mięśnie, osaczając rozdygotane serce, pożerając tlen wypełniający jej płuca. Nie mogła się poruszyć, odsunąć, uciec. Mogła tylko czuć i cierpieć. A potem, kiedy już myślała, że serce pęknie jej z bólu, nastała cisza, ogień zgasł, a ona zapadła się w ciemność.
Wreszcie.
Śmierć przyszła po nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz