niedziela, 7 kwietnia 2013

Mroczny Dotyk - Rozdział 12_epizod 2




Białe skrzydła dozorcy Nadziei zatrzepotały na wietrze, kiedy łagodnym łukiem opadał nad tarasem Świątyni Jasnowidzenia. Nie powinno go tu być, Rhea dała mu jasno do zrozumienia, co powinien zrobić. On jednak z jakiś dziwnych nieznanych sobie powodów nie zgadzał się z rozkazami swojej królowej.
Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że coś mu umyka, że przegapił jakiś ważny element, coś tak cholernie istotnego, co powaliłoby Rheę na kolana.
Przeszedł swobodnie przez brukowany dziedziniec, ledwie dostrzegając strażników Świątyni, którzy w pełnej gotowości pojawili się u wejścia do sanktuarium.
Świątynia wyglądała tak jak ją zapamiętał. Nie za wysoka, z dużym płaskim dachem, ginęła w tłumie innych budynków Tytanii. Każdy narożnik świątyni wsparto na trzech kolumnach. Do środka prowadziło tylko jedno wejście, również ozdobione kolumnami. Nad wejściem do świątyni umieszczono płaskorzeźbę, przedstawiającą najprawdopodobniej Uranosa. Wewnątrz znajdował się olbrzymi dziedziniec, wyłożony wypolerowanym go gładkości piaskowcem, a na nim fontanna jasnowidzenia, z której to kapłani czerpali swą moc. Cztery boki dziedzińca oplatały identyczne portyki kolumnowe. Dziesiątki misternych rzeźb, kolumn i wejść. Niedoświadczony pielgrzym z łatwością pogubiły się we wnętrzu sanktuarium. 
Przed świątynią, na postumentach, znajdowały się posągi bogów Tytani: Kronosa, Rhei, Temidy, Hyperiona i Tetydy.  To przed nimi ustawili się wartownicy, spoglądając czujnie na Galena. Jak na współczesne czasy, byli kiepsko uzbrojeni. Mieli ledwie po jednym ostrzu i tarcze. „Oręż niebieski” prychnął Galen.
Dawniej za czasów Zeusa, nikt nie pilnował Świątyni. Wtedy też Galen nie miał żadnego kłopotu z dostaniem się do sanktuarium. Nie znaczyło to, że tym razem będzie miał jakiś problem.
- Nikogo nie wpuszczamy – odezwał się pierwszy ze strażników.
- Dlaczego? – zapytał słodko Galen, choć i tak znał odpowiedź na to pytanie.
- Rozkaz króla i królowej.
- Oczywiście – prychnął wojownik. – Ale ja jestem od królowej – nie ustępował. Może okażą się na tyle głupi, że jednak go przepuszczą.
Strażnicy spojrzeli po sobie niepewnie.
- Pokaż jej sygnet, to cię wpuścimy – powiedział najwyższy z nich.
Galen uśmiechnął się pod nosem. A więc nie będzie po dobroci. Mógł użyć Płaszcza, okryć się niewidzialną tkaniną i pod jej przykryciem zabić strażników. Mógł, ale nie zrobił tego. Chociaż Płaszcz Niewidzialności zapewniał mu komfort oraz bezpieczeństwo, nie zapewniał emocji związanych z otwartą walką.
Dobył miecza ruszając na strażników. Z ich twarzy szybko wywnioskował, że oczekiwali takiego obrotu sprawy. Długie ostrza błysnęły w ich dłoniach.
Galen rzucił się na pierwszego z brzegu, spychając go krótkimi pchnięciami na kamienny posąg Tetydy. Strażnik, choć dobrze wyszkolony, był niczym w porównaniu z maszyną do zabijania jaką był Galen. Ostrze dozorcy Nadziei z łatwością przebiło się przez zbroję strażnika, rozszarpując serce mężczyzny na kawałki.
Galen nie miał czasu, by chełpić się tym małym zwycięstwem,  reszta strażników z głośnymi okrzykami na ustach, rzuciła się na niego. Wojownik wyszarpnął miecz z ciała, kopniakiem posyłając na ziemię pierwszego z atakujących, drugiego poczęstował ciosem z pięści. Z ostrza ciągle jeszcze kapała krew, kiedy zadawał kolejne ciosy. Jeden ze strażników stracił głowę, drugi upadł na ziemię, bezskutecznie ściskając brzuch, próbując pochwycić wylewające się z niego wnętrzności. Galen posłał w zaświaty jeszcze dwóch, nim w końcu poczuł rozpierającą go satysfakcję.
Tak, brakowało mu tego. Euforii krążącej w żyłach, smaku zwycięstwa na języku. Ludzie, którymi do tej pory się otaczał, nie stanowili dla niego żadnego wyzwania, ich ciała były tak kruche, a siła życia zbyt nikła, by wzbudzić zachwyt u wojownika. Zaiste tylko walka z nieśmiertelnymi przynosiła zadowolenie.
Może powinien częściej ścierać się z Lordami? Galen pokręcił głową, odrzucając tak niedorzeczny pomysł. Może i był  spragniony wrażeń, ale nie był głupcem. Nie zamierzał ryzykować życia, w walce z Lordami. Miał dużo śmielsze plany na przyszłość i by się ziściły, musiał pozostać przy życiu.
Pokrzepiony tą myślą, zostawiając za plecami stos martwych ciał, ruszył do wnętrza świątyni.
Mężczyzna który wyszedł mu na powitanie był suchym pomarszczonym człowieczkiem. Biała toga okrywała jego starą skórę, niczym całun ciało leżące na stosie pogrzebowym. Najwyższy kapłan – Almetius. Galen nie skłonił się przed nim, zresztą nie przybył tu po radę, czy wróżbę, lecz po informacje, które dobrowolnie lub pod przymusem wyciągnie z kapłanów i kapłanek tego sanktuarium.
- Kim jesteś, że ważysz się rozlewać krew na świętej ziemi? – słowa kapłana przypominały odgłos szorowania pustym wiadrem, po kamiennym dziedzińcu.
Nikt więcej nie pokazał się na dziedzińcu świątyni. Nie znaczyło to jednak, że starzec był jedynym mieszkańcem sanktuarium. Z tego, co się Galen orientował, w celach zbudowanych pod samą świątynią mogła przebywać co najmniej dwudziestka kapłanów i kapłanek. Do tego zapewne można było dodać sporą grupę uczniów, służących i niewolników. Świątynia Jasnowidzenia, była jedną z niewielu w niebiosach, w której zgodnie bogom służyli mężczyźni oraz kobiety. Pozbawieni ochrony strażników, byli zdani na jego łaskę. Gdzie więc teraz przebywali?
Część zapewne ukryła się w ciemnych zakamarkach kamiennej budowli, reszta włączając w to kapłanów i kapłanki modliła się w głównym budynku świątyni, stłoczona wokół ołtarza ofiarnego. Jakby to mogło im pomóc. Jakby któryś z bogów mógł ich usłyszeć.
Galen miał ochotę się roześmiać. Głupcy, jeśli starzec nie powie mu tego, co chciał usłyszeć, ich krew poleje się wokół ołtarza. Żadne modły nie uratują ich przed śmiercią.
- Być może ostatnią istotą, jaką zobaczysz przed śmiercią, starcze – warknął Galen podchodząc bliżej.
- Mocne słowa – powiedział kapłan. – Zważ na miejsce w którym się znajdujesz. Fontanna jasnowidzenia może w mig rozwiać twoje…
- Mało mnie obchodzi zakichana fontanna. Nie przyszedłem tu po wróżbę.
- Zabiłeś strażników, ustanowionych przez króla bogów, zbezcześciłeś stopami święte miejsce i oczekujesz od nas pomocy?
 - Pomocy? – Galen roześmiał się dźwięcznie. – Nie chcę pomocy starcze – powiedział, chwytając kapłana za szyję i unosząc go do góry. Chude ciało zawisło kilkanaście centymetrów nad ziemią. – Chcę wiarygodnych informacji.
Z gardła mężczyzny wydobył się chrapliwy bełkot.
- Tak już lepiej – zarechotał Galen. – A teraz powiedz mi, co oznacza wizerunek miecza wijącego się niczym wąż. I nie mów mi, że nie masz pojęcia o czym mówię. Byłem tu już wcześniej, kilka tysięcy lat temu. Tak jak ciebie teraz, tak wtedy trzymałem w garści główną kapłankę świątyni.
Kapłan szarpnął się i wierzgnął nogami, bezskutecznie próbując złapać oddech.
Galen rzucił wijącym się człowieczkiem na ziemię, z zadowoleniem słuchając trzasku łamanych kości, kiedy chude ciało starca zderzyło się z kamienną posadzką świątynnego dziedzińca.
- Ty… ty… - wychrypiał mężczyzna, kiedy już udało się mu zaczerpnąć powietrza. Jedną rękę przyciskał do szyi, druga bezładnie zwisała. Podobnie zresztą jak prawe kolano, które jakimś cudem wygięło się w przeciwną stronę. – To byłeś ty…
Galen wsparł dłonie na biodrach. Uśmiech zadowolenia nie  schodził z jego warg.
- Tak, to byłem ja – tysiące lat temu, ledwie dekadę po tym jak zyskał kontrolę nad swoimi demonami, najechał to miejsce, mordując wszystkich kapłanów i kapłanki. Tysiące lat temu napędzany zazdrością przybył do tego miejsca, by zdobyć, to co było poza jego zasięgiem – Merinę – najwyższą kapłankę Świątyni. Zaślepiony jej urodą, podburzany przez demony, stanął u progu sanktuarium, żądając kobiety dla siebie.
Merina niechętnie wyszła mu na powitanie, wtedy jeszcze nikt nie pilnował Świątyni. Kapłanka miała włosy czarne jak noc i oczy w kolorze pokruszonego szmaragdu. Gładka cera oraz wyniosłe rysy twarzy, czyniły z niej kobietę o nadludzkiej urodzie.
Chłodne słowa odmowy wzbudziły furię w Galenie. Merina nie tylko odrzuciła zaloty wojownika, zagroziła mu również, że jeśli natychmiast nie opuści świętej ziemi, powiadomi o wszystkim Zeusa.
Galen wpadł w szał. Nadzieja śmiała się w jego głowie, uszczęśliwiona, zawodem jakiego wojownik doświadczył. Zazdrość natomiast podsuwała coraz to nowsze obrazy, kapłanki z innymi mężczyznami… wojownikami… bogami…
Galen nie pamiętał, kiedy zacisnął dłonie na drobnej szyi kobiety. W jej oczach zapłonął strach i przerażenie. Rozpaczliwie, wczepiła dłonie w jego ramiona, błagając o litość. Galen nie słuchał. Demony śmiały się w jego głowie, coraz bardziej i bardziej spychając go na ścieżkę wiodącą ku śmierci.
A potem czas stanął w miejscu. Ramię kapłanki rozbłysło, żywym ogniem, szata na ciele kobiety spłonęła w ułamku chwili, ukazując miecz, wijący się niczym wąż wokół jej ramienia. Rysunek płonął, choć skóra Meriny wokół niego pozostała nietknięta. Oczy kapłanki zaszły mgłą, usta zaczęły szeptać słowa, których Galen nie był w stanie zrozumieć.
Odepchnął od siebie kobietę, rzucając ją na kamienną posadzkę. Pozostali kapłani i kapłanki, nawet młode uczennice, wybiegli na dzieciniec, gromadząc się wokół swej opiekunki. Nikt jednak jej nie dotknął, nie przykrył jej nagiego ciała.
Niezrozumiałe słowa, nieprzerwanym potokiem, ciągle płynęły z ust kobiety. Galen drżąc na całym ciele, stanął nad wijącą się w majkach kapłanką. Choć nie miał pojęcia o czym mówiła i jakiego języka używała, każde wypowiadanych przez nią słów zadawało mu potworny ból. Nie wiedzieć kiedy miecz pojawił się w jego dłoni.
- Każcie jej przestać! – wrzasnął do zgromadzonych.
Kiedy nikt się nie ruszył, chwycił pierwszego z brzegu mężczyznę i przycisnął ostrze do jego szyi.
- Zabiję go! – krzyknął. – Jeśli ona nie przestanie!
- Tego nie można przerwać – pulchna kobieta wysunęła się z szeregu. Jasne kręcone włosy, zaplecione w misterny warkocz, oplatały jej czoło. W niepozornej twarzy, usianej mnóstwem piegów, kryły się piwne oczy. – Miecz się przebudził, i póki ostatnie słowo przeznaczenia nie zostanie wypowiedziane, trans nie minie.
- Miecz… przeznaczenie… o czym ty na piekło mówisz! – czerwień powoli zalewała oczy wojownika. Demony szalały w jego wnętrzu, domagając się uwolnienia, żądając krwi, żądając zaspokojenia. Twoje przeznaczenie drwiły… twoja przyszłość… sława… bogactwo i moc… podjudzała Nadzieja. – Moje przeznaczenie? – Galen zaczerpnął głęboko powietrze. Nadzieja stawiała mu przed oczyma coraz to wspanialsze wizje, jego świetlanej przyszłości. I choć Galen wiedział, że demon, go łudzi, pragnienie władzy zdążyło już zagościć w jego sercu.
- Mów co jest mi pisane! – warknął do kapłanki. – I nie kłam, że nie rozumiesz o czym ona bełkocze. Widzę w twoich oczach, że rozpoznajesz każde słowo.
Kobieta zawahała się na moment. Smutnym spojrzeniem omiotła braci i siostry.
- Jeśli odnajdziesz światło w swoim życiu, twoim udziałem stanie się największy skarb, jaki mężczyzna może otrzymać – słowa z cichym brzękiem przepłynęły przez plac.
Galen pokręcił głową.
- Światło? To jakaś bzdura. Chcę władzy, potęgi, mocy mnie przepełniającej, bogactwa oraz sławy. Chcę by narody się mnie bały i czciły mnie na kolanach. Powiedz mi jak to zdobyć!
- Umrzesz jeśli podążysz tą ścieżką, staniesz się sługą potężniejszych od siebie, i choć twoje ramię będzie niosło śmierć, ty sam nigdy jej nie zaznasz… choć na kolanach będziesz o nią błagał. Nigdy nie zaznasz spokoju.
- Nie będę nikomu służył… już nigdy… - wrzasnął wojownik. Czas, kiedy słuchał rozkazów Zeusa, kiedy potulnie wypełniał polecania Luciena już dawno minął. – Jestem panem swojego losu – warknął, jestem mocą i przyszłym władcą świata. A ty głupia kobieto masz mi powiedzieć, jak to zdobyć – ostrze wojownika świsnęło w powietrzu, ścinając głowę kapłana, którego chwilę wcześniej ściskał za szyję.
Okrzyki przerażenia i jęki zawodu wypełniły dziedziniec.
- Chcę władzy! – powiedział ruszając ku kapłance.
Kobieta cofała się krok za krokiem, z jej pulchnej twarzy odpłynęła cała krew. Lęk wylewał się z jej ciała, mocząc jej tunikę i włosy.
- Powiedz mi jak zdobyć świat! – zażądał, ostrze uniosło się do góry.
- Nie… mogę… - wyjąkała… - Twoim przeznaczeniem jest ciemność i zwątpienie.
Zwątpienie – Baden - to jedno słowo sprawiło, że Galen stracił resztki kontroli, pozwalając, by demony przejęły władzę nad jego ciałem.
- A więc umrzecie – chrapliwy głos, który nie był już głosem Galena. – Wszyscy…
- … tak więc, powiedz mi starcze, czy chcesz podzielić los swej poprzedniczki? – Galen pochylił się nad leżącym człowiekiem.
Kapłan pokręcił głową. Żył już tak długo, że spotkania ze śmiercią wyczekiwał z utęsknieniem. Jednak w świątyni oprócz niego przebywało wiele kapłanów i kapłanek, uczniów i służących. Był za nich odpowiedzialny, ich życie zależało od tego, co powie. Ich życie zależało od kaprysu mężczyzny, który już raz zniszczył to miejsce.
- Odpowiem na każde twe pytanie.
Galen uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo dobrze, a zatem opowiedz mi o mieczu.
Skóra starca przybrała jeszcze szarawy odcień. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, wojownik wyprzedził go, zadając kolejne pytanie.
- Nie próbuj mnie oszukać. Wiem, że tu był, tamtego dnia, widziałem go na ramieniu Meriny. Nie zabrałem go, choć bogowie mi świadkiem, że próbowałem wyrwać go z ciała kapłanki. Powiedz mi zatem starcze, na czym polega jego moc i dlaczego zdobi on teraz ramię martwej kobiety?
Usta starca to otwierały się to zamykały. Zęby dzwoniły o siebie, oczy błądziły na boki. Ciało drżało tak bardzo, że Galen nawet gdyby chciał nie byłby w stanie utrzymać go w miejscu.
- Mów! – wrzasnął wojownik.
- Nie… mogę… - jąkał kapłan. – Miecz odszedł… opuścił świątynię… Artefakt… musi pozostać w ukryciu…
- Artefakt? Arte… - chwiejąc się na nogach, Galen odsunął się od kapłana. – Zaginiony artefakt? - zapytał.
Oczy kapłana zrobiły się okrągłe jak spodki, dając tym samym odpowiedź na pytanie wojownika.
Myśli Galena gnały szaleńczo, podsuwając mu coraz to nowsze rozwiązania. Puszka Pandory zniknęła tuż po tym jak Lucien z wojownikami wypuścili z niej demony. Miejsce ukrycia Puszki miały wskazać cztery starożytne artefakty. Dwa z nich: Wszechwiedzące Oko i Klatka Przymusu były w rękach Lordów. Trzeci artefakt, osławiony Płaszcz Niewidzialności od jakiegoś czasu należał do Galena. Czwartym artefaktem i zarazem najbardziej poszukiwanym był Paring Rod. To on miał ujawnić miejsce ukrycia Puszki. Dotąd jednak nie odnaleziono go, nie wspominając już o tym, że nikt nie wiedział, czym ów artefakt był. Aż do dzisiejszego dnia.
- Opowiedz mi o nim – wojownik ponownie zbliżył się do starca. Jeśli dowie się jaką moc ma miecz, zdobędzie przewagę nad Lordami, a Rhea wynagrodzi go za to po tysiąckroć.
Starzec rzucał głową na boki.
- Nie mogę… nie mogę… - mamrotał raz za razem. – Zabiją mnie jeśli to zrobię… nie mogę… to tajemnica…
- Ja cię zabiję, jeśli mi tego nie wyjawisz – zirytował się Galen. – Powieszę wszystkich starców jakich znajdę w tych murach, zgwałcę wszystkie kobiety, a mężczyzn nadzieję na pal.
Po policzkach starca zaczęły toczyć się łzy.
- Umrę… oni zabiją mnie…
Galen wzruszył ramionami.
- Każdy kiedyś umrze, a teraz mów, czym jest ten artefakt i jaką ma moc.
Zapadła długa cisza przerywana tylko chrapliwym łkaniem kapłana. Galen stał na mężczyzną licząc w myślach do dziesięciu. Wbrew pozorom, jego przyszłość zależała od tego, co kapłan powie. Galen w każdej chwili mógł go zabić, jednak wtedy niczego by się nie dowiedział. W Świątyni było wielu kapłanów, Almetius był jednak najstarszym a wojownik poważnie wątpił, czy starzec przekazał komukolwiek, tajemnicę artefaktu. Tak więc musiał uzbroić się w cierpliwość, co nie było mocną stroną Galena i poczekać. Zza ozdobnego pasa wyciągnął krótki sztylet a potem kręcąc nim piruety, popatrzył na płaczącego kapłana.
Błyszczące ostrze podziałało na Ametiusa niczym kubeł zimnej wody.
- Rysunek, który widziałeś na ramieniu Meriny to Miecz Przeznaczenia – wychrypiał drżącym głosem.
Galen pokiwał głową.
- Rozumiem – powiedział. – Widziałem jak płonął na jej ramieniu. Powiedz mi jaka jest jego moc. Tamte kapłanki bełkotały coś o wizjach przyszłości.
Almetius pokręcił głową.
- Miecz nie tylko wskazuje przyszłość, on ją tworzy… kreśli jeśli taka jest wola strażnika artefaktu.
Brwi Galena podjechały do góry.
- Mówisz, że mając miecz mogę być panem swojej przyszłości? – uśmiech zadowolenia zagościł na twarzy wojownika.
- Tak, ale miecz słucha tylko strażnika, tylko jego przyszłość tworzy. Reszta ludzkości podąża ścieżkami, które on wytycza.
- To akurat mało mnie obchodzi, sam stworzę swoją przyszłość. Powiedz mi jak zdobyć miecz. Jak go wyciągnąć ze strażniczki – Galen poświęcił wiele godzin, próbując wydobyć z ciała Meriny miecz. Nadaremnie. Ostrze zgasło w chwili kiedy ostatnie tchnienie wydobyło się z ust kobiety. Galen na próżno ciął ramię kobiety, na próżno rozrywał jej mięśnie. Nic nie zdziałał. Jakim więc cudem, ten sam rysunek nosiła na ramieniu wampirzyca? Przypadek? Galen nie wierzył w przypadki.
- Nikt nie wie, gdzie jest miecz. Po śmierci Meriny artefakt opuścił mury świątyni… przepadł. Zeus zabronił o nim wspominać…
- Zeusa tu nie ma – warknął Galen. – Jakim sposobem miecz mógł tak po prostu zniknąć? – przepełniała go wściekłość, że miał go w swoich dłoniach, był tak blisko od zdobycia największego cudu świata i pozwolił wyślizgnąć się mu z rąk. – Jakim sposobem? – powtórzył pytanie przysuwając ostrze do gardła starca.
- Tylko w ciele innej osoby, miecz mógł opuścić mury sanktuarium.
- Nikt nie przeżył – warknął wojownik. – Upewniłem się co do tego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz