niedziela, 21 grudnia 2014

Zdrada niejedno ma imię - Rozdział 2_epizod 2




– Zaiste przedni trunek. – Karczmarz dolał sobie kolejną porcję do kielicha i aż zamlaskał z zachwytu.
 – Cieszę się, że to mówisz. – Hrabia Kiral uniósł swój puchar do góry. Z lekkim uśmiechem przyglądał się jak jego rozmówca pije wino. Właściciel karczmy „Języki Ognia” siedział swobodnie rozparty na ławie. Jego oczy już lekko błyszczały, co mogło świadczyć, że trunek bardzo na niego działał. Mężczyzna był wyjątkowo szczupły, co jakby przeczyło zawodowi, który świadczył. Karczmarze zazwyczaj mieli opasłe brzuszyska, tłuste włosy i twarze spocone od gorączki panującej w kuchni. Ten zaś trzymał się wyjątkowo dobrze. Zawsze czysto ubrany, a jego fartucha nie zdobiła nigdy nawet plamka tłuszczu. Krótko przycięte włosy i wąsy dopełniały jego wyglądu. Melir lubił robić z nim interesy. Ktoś tak schludny i zadbany wiedział jak prowadzić gospodę, by na niej zarobić i jednocześnie nie wystraszyć klientów.
W „Językach Ognia” podawano wyśmienite jadło i zdecydowanie nie można było powiedzieć, że szczędzono go gościom. Mięsiwo było dobrze doprawione, pieczywo świeże i pachnące, a trunki... Cóż, wina dostarczał Melir. Reszta zależała już od Rufuna.
– Powiedziałbym wręcz, że jest za dobre dla podróżnych – stwierdził gospodarz. Odwrócił wzrok od swego gościa, przyglądając się ludziom przesiadującym dziś w karczmie. O tej porze roku, kiedy dni były długie, a wieczory ciepłe, sporo osób przemieszczało się po Kirragonii, odwiedzając rodzinę lub też podróżując w interesach. Mimo to mimo mnogości przewijających się gości, niewielu z nich stanowiło elitę z wyższych sfer.
– Zawsze możesz je rozcieńczyć – odparł Melir. Nie lubił co prawda, kiedy jego trunek tracił na swej wartości, ale nie był też głupcem. Zbyt dobrze wiedział, że jego wino jest po prostu za drogie dla zwykłych podróżnych. Nie wspominając już tym, że było zbyt mocne.
– Musiałeś mieć dobry rok – ciągnął Rufun.
Melir wzruszył ramionami. Nie zwykł dzielić się tajemnicami produkcji wina. Uprawą winorośli na wzgórzach porastających Karez zajmowali się już jego rodzice, można więc powiedzieć, że wiedzę o tym wyssał z mlekiem matki.
– Nie narzekam – odparł wymijająco. Ubiegłoroczne winobranie, to z którego zbiorów Rufun pił wino, było wprost wyśmienite, choć on i jego ludzie natrudzili się, walcząc ze szkodnikami. Owoce były duże, słodkie, wygrzane w słońcu, nic dziwnego, że słoneczny blask przeniosły na trunek.
– Jak zwykle ważne informacje chowasz dla siebie – odparł ze śmiechem karczmarz.
– Znasz mnie. – Hrabia wykrzywił wargi w pokracznym uśmiechu. – Nie lubię zbędnych słów.
– O tak, na interesach to ty się znasz jak mało kto. – Rufun upił kolejny łyk trunku, delektując się pełnią jego smaku. – Naprawdę szkoda go na zwykłych podróżnych. Powinieneś postarać się o kontrakt z zamkiem królewskim.
Smok nic nie odpowiedział. Ród es Kiral od dawien dawna był jedynym dostawcą win do Farrander i nawet długie lata bezkrólewia nie zmieniły przyzwyczajeń mieszkańców twierdzy. Obecny monarcha również gustował w trunkach dostarczanych przed Melira.
 – Wiesz doskonale, że wszystko, co się wiąże z Jego Wysokością i rodziną królewską, jest owiane tajemnicą.
– Tak, tak. – Gospodarz machnął ręką. – Nie myśl sobie, że cię wypytuję, tak tylko rzuciłem. Sam wielokrotnie próbowałem nawiązać kontakty handlowe z zamkiem, ale nie sprzedaję nic na tyle istotnego, bym mógł zainteresować swoją osobą ludzi króla.
– Gdyby wszyscy zjawiali się pod górą, zapanowałby wielki chaos – odparł wymijająco smok, a karczmarz tylko skinął głową.
– Nie narzekam na swój los. Dobrze mi tu, gdzie jestem, wielu podróżnych staje w moich progach, a jeszcze więcej wraca, zadowolonych z dobrego przyjęcia, czystej pościeli i innych dogodności.
Zwłaszcza z dogodności. Karczma słynęła z zaspokajania wszelkich kaprysów gości, począwszy od jadła, napitków, a kończąc na dziewkach. Oczywiście nie mówiono o tym głośno, ale wszyscy wiedzieli, że jeśli pragnąłeś czegoś niezwykłego, powinieneś odwiedzić       „Języki ognia”.
– Kiedy mogę spodziewać się dostawy? – zapytał Rufun.
– Po powrocie do Karez wydam odpowiednie dyspozycje. W ciągu miesiąca transport powinien dotrzeć do ciebie.
Karczmarz skinął głową.
– Mam jeszcze trochę zapasów. Wytrzymam do twojego powrotu. – Melir zawsze osobiście pilnował dostaw. Nie towarzyszył co prawda ludziom w trakcie długiej podróży, ale przylatywał do gospody w dniu, w którym towar miał do niej dotrzeć. Smok osobiście nadzorował wyładunek beczek i sprawdzał, czy zapieczętowanych antałków nikt nie ważył się ruszyć w trakcie podróży.
– Rozliczymy się jak zawsze – odrzekł lord, kończąc tym samym dyskusję na temat interesów.
Rufun uśmiechnął się szeroko, wznosząc puchar do góry.
– Za dobry interes – wygłosił, a smok tylko mu przytaknął.
– Za pomyślność.
Karczmarz upił kolejny łyk wybornego wina.
– Skoro już tu jesteś, mogę ci w czymś jeszcze służyć? – zapytał. Nie było tajemnicą, że białowłosy smok lubił korzystać z usług tutejszych kobiet.
Hrabia Karez nawet nie udawał, że nie zrozumiał subtelnej aluzji gospodarza. Zresztą nie widział powodu do wstydu. Nikogo nie krzywdził, przychodząc tutaj, nie wodził i nie bałamucił kobiet. Wolał te, które były chętne i doskonale rozumiały jego potrzeby, a co najważniejsze, dla których nie musiał być miły i prawić tysięcy komplementów.
– Znasz mnie – odparł, wolno cedząc słowa. – Skoro już tu jestem...
– Świetnie – Rufun uniósł ręką, wzywając do siebie młodego pachołka. – Zaprowadź lorda do wschodniej komnaty.
Chłopak skinął głową, poczekał aż Melir dopije wino i dopiero, gdy smok wstał z ławy, ruszył ku schodom. Niski chłopak sprawiał wrażenie nie lada chucherka na tle wysokiego lorda.
Gospoda „Języki Ognia” istniała od dziesiątek lat i chociaż wiele można było o niej powiedzieć, na brak dyskrecji i intymności nikt nie narzekał. Wyszorowane podłogi błyszczały z daleka, a delikatne firanki i kotary w oknach nadawały wystrojowi wręcz domowy charakter. Kwiatów tutaj nie było, ale też nikt tego nie oczekiwał. Za to świeża pościel, wygodne i, co ważniejsze, niezasikane sienniki były miłą odmianą. Na solidnych łożach dało się wypocząć, a pomieszczenia były na tyle wysokie, że nawet smoczy wybrańcy z łatwością się w nich prostowali.
Gospoda miała aż dwa piętra i Melir zazwyczaj zajmował izbę na samej górze. Tuż nad salami biesiadnymi umieszczano zwykłych podróżnych i rodziny z dziećmi. Jednym słowem wszystkich tych, którzy nie mieli dodatkowych życzeń do swego kwaterunku. Cała reszta zajmowała pomieszczenia położone wyżej. Tam, bez zgorszenia dla reszty gości, przychodziły dziewki.
Hrabia spędzał w „Językach Ognia” zawsze jedną noc, nigdy więcej. Snu nie potrzebował wiele, a te kilka godzin, jakie pozostawały mu zazwyczaj do świtu, przeznaczał na odreagowywanie złości i gniewu przepełniającego jego duszę. Frustracji spowodowanej istnieniem kobiet: zdradzieckich, podłych, wiarołomnych.
Chłopak zaprowadził go do jednej z izb we wschodnim skrzydle. Była przestronna, choć skromnie urządzona. Duże, stojące na środku łoże zapewniało wygodny odpoczynek. W komnacie były również dwie skrzynie, stół i ława.
Smok rozejrzał się dokładnie, po czym, stwierdziwszy, że wszystko mu odpowiada, rzucił pachołkowi monetę. Nie musiał nic mówić. Chłystek zniknął bezszelestnie, uprzednio zamykając za sobą drzwi, smok zaś przeszedł przez izbę. Zrzucone buty ustawił równiusieńko obok okna. Płaszcz i miecz położył na ławie, jednak krótki sztylet wepchnął pod poduszkę. Życie nauczyło go, że kobiety to podłe dziwki i nigdy nie wiadomo, do czego tak naprawdę są zdolne. Namacalną pamiątkę po żonie, której ufał jak nikomu innemu, nosił na piersi po dziś dzień Mimo to ciche pukanie do drzwi sprawiło, że jego serce żywiej zabiło.
– Wejść! – krzyknął ostro.
Drzwi uchyliły się najpierw delikatnie, a potem już na pełną szerokość. W progu stała Jawa, niewiasta o pięknej twarzy, ciemnych włosach i krągłościach, na punkcie których wielu tutejszych bywalców traciło głowę. Dla Melira najważniejsze jednak było to, że miała ciemne włosy, a coś w jej twarzy przypominało tę jedną, która niegdyś zniszczyła jego poukładane życie. Kobieta uśmiechnęła się na jego widok.
– Nie uśmiechaj się! – skarcił ją. – Wiesz jak bardzo tego nie lubię.
Skinęła głową, przywdziewając na twarz poważną minę.
– Mogę wejść? – spytała.
– Tak. – Uważnie śledził każdy jej ruch. Patrzył jak zamyka drzwi i powolnym krokiem idzie przez izbę.
– Jestem cała twoja – powiedziała, a on nie odpowiedział. Ta kwestia była aż nadto oczywista.
– Rozbierz się – rozkazał, samemu sadowiąc się na łożu. – I stój tam, gdzie jesteś.
Uniosła dłonie, sięgając do gorsetu. Jej palce powoli rozwiązywały kolejne supełki, nieśpiesznie sunąc ku dołowi. Mężczyzna łakomym spojrzeniem chłonął każdy jej ruch, nie przeszkadzało mu nawet, że celowo się z nim bawiła. Kiedy krępujący jej talię fragment odzienia upadł na podłogę, mimowolnie podążył za nim wzrokiem. Jawa tymczasem zaczęła zsuwać suknię z ramion. Jej ruchy były powolne, wargi lekko przygryzione, a w spojrzeniu błyskało radosne podniecenie. Przez chwilę chciał skarcić ją za to, zabronić jej czerpać radość ze zbliżenia, zrezygnował jednak. Agatte nigdy nie czerpała radości, kiedy się mu oddawała, Widać za pieniądze można kupić nawet i to.
Suknia zsunęła się już do pasa i dziewczę zepchnęło materiał na podłogę, pozostając w samej tylko koszulinie. Biały materiał sięgał jej ledwie do pośladków, pozwalając mężczyźnie dostrzec ciemną kępkę włosów między udami. Stała tak chwilę, spoglądając na niego wyczekująco. Pewność siebie i duma z własnego ciała biła z niej, otaczając Melira, wsiąkając w jego skórę, wypełniając jego żyły żądzą.
– Zostań tak – wychrypiał. Ręką już sięgał do paska. Ze sporą niecierpliwością uwolnił nogi ze spodni. Koszuli i kaftana nie zdjął, zresztą od czasu rozstania z żoną nie lubił, gdy kobiety go pieściły, a jedyną formą cielesnego dotyku był moment spółkowania.
– Chodź! – zażądał, unosząc brzeg koszuli, odsłaniając przyrodzenie w pełnej gotowości.
Oblizała usta, jak zawsze chętna i gotowa na miłosne uniesienia. Weszła na łoże, siadając okrakiem na mężczyźnie. Pilnowała się, by go nie dotknąć, choć bogowie niech będą jej świadkiem, tak bardzo tego pragnęła. Nie była jednak głupia. Ten smok nienawidził dotyku; zabiłby ją, gdyby to zrobiła, a ona nie była głupia i nie zamierzała ryzykować. Za każdym razem, gdy odwiedzał gospodę, spędzał noc z którąś z kobiet. Było mu obojętne, z którą, liczył się tylko fakt, by miała ciemne włosy i duże piersi. Nie mówiło się o tym głośno, jednak dziewki szeptały po kątach, iż żona hrabiego była ciemnowłosą pięknością.
Pierwszego wieczoru Rufun ostrzegł ją, że nie będzie ponosił odpowiedzialności za krzywdy, które wyrządzi jej ten mężczyzna, jeśli doprowadzi go do wściekłości. Szybko zrozumiała, o czym mówił; zresztą, jak przystało na kobietę jej profesji, nie stanowiło to dla niej żadnego problemu.
Pozwoliła lordowi bez chwili zwłoki i żadnej delikatności wtargnąć do jej kobiecego wnętrza. Zrobił to ostro i zdecydowanie.
– Załóż ręce na kark! – nakazał. Znał ją i wiedział, że nie złamie zasad, które sam ustanowił, ale i tak nie potrafił jej zaufać. Uniosła dłonie, spełniając jego polecenie. Spod przymrużonych powiek patrzyła jak białowłosy mężczyzna wpycha się w nią, rozciągając jej ciało, wypełniając ją doszczętnie. Czuła jego silne palce na swoich biodrach. Kołysał ich ciałami, zmuszając ją do pozostawania bierną. Ale to on tutaj rządził. Trzymała mocno zaciśnięte usta, pilnując się, by ani jeden jęk rozkoszy nie opuścił jej warg. Lord wpadłby w szał, gdyby wiedział, że czerpała równie silną przyjemność z pożycia jak on.
Sam zaś jęczał i dygotał, ledwie panując nad sobą, porażony nadmiarem bodźców i wrażeń. Pot pokrył klatkę piersiową wojownika, jego dłonie ciągle zaciskały się na biodrach Jawy, zmuszając ją do przyjmowania pchnięć.
Wtem oczy smoka zmieniły się, przybrały kolor pochmurnego nieba, a jego ruchy przybrały na sile. Znaczyło to tylko tyle, że lada chwila wybuchnie. Wiedziała, co się zaraz stanie. Puścił jej biodra, łapiąc za brzegi koszuli i rozrywając ją jednym szarpnięciem. Widziała zachwyt w jego spojrzeniu, kiedy oglądał w pełni jej ciało. Zaczął poruszać się jeszcze szybciej, ale rękoma już sięgał piersi Jawy, zaciskając mocno palce na kobiecych krągłościach. Jęczał i dyszał, dochodząc w niej. Spazmy rozkoszy przelewały się przez niego, porywając go ze sobą, pozbawiając wolnej woli i świadomości. Odchylił głowę do tyłu, krzycząc imię kobiety, która powinna go kochać, a zamiast tego wbiła nóż w jego serce. 

Betowanie rozdziału - Wiktoria Filipowska

8 komentarzy:

  1. Wydaje mi się, że Melir powinien Rufuna pociągnąć za język, skoro tamten nadmieniał, że szkoda tego wina dla jego klientów. Dziwne, że jeszcze imię byłej pamięta. Bardzo dziękuję za nowy rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamięta nie tylko imię byłej, ale jeszcze wiele innych, gorszych rzeczy. Taki jego los. Dostał po dupsku i jakoś nie umie się z tego otrząsnąć.

      Usuń
  2. Czy ta rozmowa była naprawdę taka niewinna czy karczmarz chciał się czegoś dowiedzieć ? Jak długo jeszcze hrabia będzie tak nienawidził wszystkich kobiet za to co mu zrobiła żona ? Bardzo dziękuję za rozdział :) Pozdrawiam serdecznie Elka-el64.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze długo, Elko. Los Melira odmieni pewne niecodzienne spotkanie z młodą smoczycą.

      Usuń
  3. Nie lubie go....gdyby kazdy sie tak zachowywal jak ten pacan to swiat by wyginal z wyludnienia :D Dziekuje Emis buziole i wesolych swiat :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachowanie Melira zaczyna mnie troszkę irytować. Mógłby się wreszcie otrząsnąć facet. A karczmarz, czy aby na pewno wypytywał go z czystej ciekawości? Pozdrawiam i dziękuję za kolejny fragment K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze się trochę po irytujesz, obiecuję. Czasem złamane serce odmienić może tylko nowa miłość.

      Usuń