sobota, 23 maja 2015

Twierdza Wspomnień - Rozdział 16_epizod 1



Lamis obejrzał się przez ramię. Po jego towarzyszu nie pozostał już nawet ślad, chociaż niewykluczone, że gdzieś wysoko pośród chmur ciągle jeszcze kołował niebiesko-fioletowy smok.
Kurell poprawił na sobie ciemny płaszcz, sprawdzając, czy ściśle okrywa jego szczupłe ciało. Po raz pierwszy od dawien dawna żałował, że nigdy nie zadbał o muskulaturę, ale do tej pory nie musiał liczyć na samego siebie. Od walki miał ludzi, zaś przed wszelkimi innymi zagrożeniami chroniła go Gerenisse. Teraz jednak, stojąc u podnóża góry, był zupełnie sam. Favien przyniósł go w pobliże królewskiego traktu i zostawił pośród zieleni.
Lamis niechętnie przyznawał to przed sobą, ale żałował, iż smok odleciał. Pomijając jego złośliwy charakter, stanowiłby solidne wsparcie w konfrontacji z wartownikami. A tak, będzie musiał sam wykombinować jak dostać się do zamku.
Ociągając się, wstał z kamienia, na którym przesiedział ostatnich kilka minut, przyglądając się ludziom, kupcom i wędrowcom podróżującym drogą do Farrander. Gościniec nigdy nie był pusty, a dziesiątki osób, wygnańców, najemników i bezrobotnych każdego dnia niestrudzenie podążało tą samą trasą. Jak na ironię losu, żaden z nich nie miał pojęcia, że nie wejdzie do miasta królów, a ich wędrówka zakończy się na płaskowyżu tuż za miastem osadników. Wartownicy odeślą większość z niczym, a tylko nieliczni dostąpią zaszczytu wjazdu na sam szczyt.
Lamis miał zamiar znaleźć się w tej grupie. Musiał tylko wymyślić jak dostać się na płaskowyż. Pokonanie nierównej drogi wśród kamiennych domów nie nastrajało go optymistycznie. Większość chat straszyła swoim wyglądem i zapachem wydobywającym się z wewnątrz. Sieroty biegające po przepełnionym gościńcu, wśród podróżujących na szczyt, żebrzące o jedzenie, jeszcze dobitniej uzmysławiały złotnikowi, że powinien znaleźć sobie jakiś transport. Bycie dotykanym przez dziesiątki lepkich rączek nie było tym, o czym marzył.
Raz jeszcze rozejrzał się wśród gęstego tłumu idących na szczyt. Konie z mozołem ciągnęły wypychane po brzegi wozy z towarami. Woźnicy długimi batami popędzali zarówno zwierzęta, jak i marudzących pieszych. Tych ostatnich było niestety najwięcej.
Pozwolił, by minęła go kolejna grupa biednie ubranych ludzi. Szli z tobołkami na plecach, rozmawiając ze sobą głośno. Planując piękną przyszłość w Farrander. Mężczyzna uśmiechnął się okrutnie, korciło go, by powiedzieć piechurom, że nigdy nie ujrzą bram zamku, a ich wędrówka skończy się tak, jak wszystkich innych wyrzutków, w Lahmar. Przezornie ugryzł się jednak w język i ruszył za nimi. Szczęściem dla niego, nie wyróżniał się z tłumu. Jego odzienie było równie ciemne i skurzone, jak większości wędrujących. Celowo nie ogolił policzków, pozwalając, by ciemnozłoty zarost nadał jego twarzy nieokrzesany wygląd. Dodatkowo chropowata blizna i zniekształcona połowa lica, sprawiały, że trudno było uznać go za kurella.
Ludzie idący obok niego albo głośno rozmawiali, albo też w zupełniej ciszy ciągnęli cały swój dobytek na górę. On milczał, uważnie obserwując wszystkich dookoła, jego uwagę szybko przykuł chudy staruszek. Wędrowiec stąpał niepewnie, wspierając swoje stare kości na sędziwym kosturze. Chude ciało okrywała spora warstwa starych szmat, służących mu za odzienie, zaś włosy niestrzyżone i nieczesane od lat, zwisały smętnie w strąkach wokół głowy. Lamis nie zwróciłby na wygnańca uwagi, gdyby nie słowa, które wyszły z ust dziada:
– Tam, na górze czekają na mnie. Smoczy lord obiecał przyjąć mnie w gościnę – wychrypiał staruszek, do pulchnej kobieciny, taszczącej wielki tobół na plecach.
– A juści – prychnęła baba, sapiąc i stękając. – Dadzą ci pewnie osobną izbę i trzy posiłki dziennie.
– Nie kłamię – mruknął oburzony wędrowiec. – Pomogłem lordowi uratować smoczycę. Kazał mi przyjść do Farrander. Obiecał opiekę.
– Tak, tak, dziadku – kobieta stęknęła raz jeszcze pod ciężarem ładunku, ignorując słowa niechcianego towarzysza.
Lamis nie popełnił tego błędu. Być może dziad był obłąkanym starcem, ale było również możliwe, że w jego historii tkwiło ziarno prawy.
Nie namyślając się wiele, przepchnął się między idącymi i zajął miejsce obok staruszka. Z bliska podróżny wyglądał jeszcze starzej, a jego oczy były całkowicie mętne. Lamis prawie roześmiał się w duchu. Jak nic miał przed sobą ślepca. Lepiej nie mógł już trafić.
– Pomóc ci dziadku? – zapytał, starając się nadać głosowi łagodne brzmienie. Zgodnie z jego przewidywaniami włóczęga odwrócił pomarszczone lico w jego stronę. Marszcząc brwi, starał się wyłapać z tłumu osobę, która zadała pytanie. – Pytam, czy potrzebna ci pomoc? – powtórzył kurell, dotykając lekko poszarpanego płaszcza.
Po twarzy staruszka przemknęła fala ulgi.
– Nie, mój chłopcze, kimkolwiek jesteś, nie musisz marnować na mnie czasu.
– Na szczyt daleka droga – ciągnął kurell, udając zainteresowanie. – Spory to wysiłek dla twoich starych kości.
– Naprawdę? – Ślepy wędrowiec po raz pierwszy sprawiał wrażenie zasmuconego.
– Myślałem, że to już blisko. Chciałem spotkać się z przyjacielem.
– Na zamku? – dociekał ostrożnie Lamis.
– A jakże – odparł hardo staruszek. Na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy. – Zawsze chciałem zobaczyć królewskie miasto, ale oślepłem, nim zdołałem spełnić swe marzenie. Może, teraz kiedy śmierć już depcze mi po piętach, chociaż wygrzeję kości na ciepłych kamieniach smoczego miasta.
– Niełatwo się tam dostać – kontynuował łagodnym tonem Lamis. – No, chyba że ma się zaproszenie...
Starzec milczał przez chwilę, analizując słowa nieznajomego, w końcu uśmiechnął się krzywo, odsłaniając żółte zęby.
– Jeden z lordów mnie zaprosił – wychrypiał ostrożnie.
Lamis po raz kolejny pogratulował sobie pomysłowości. Tego właśnie było mu trzeba.
– Czy twój przyjaciel, jest na zamku?
– Mówił, że będzie tam na mnie czekał – odrzekł naiwnie starzec. Kurell zaś bez wahania objął ramieniem starca, pomagając mu iść. Jego kolejne słowa były jeszcze słodsze.
– Jeśli to twój przyjaciel, dlaczego nie zabrał cię ze sobą do Farrander? Dla niego nic byś nie ważył. – zapytał. Za wszelką cenę musiał sprawdzić, czy ma do czynienia z obłąkanym dziwakiem, czy faktycznym druhem ognistych stworów. Osobiście znał niewielu lordów i jakoś niespecjalnie go to martwiło. Nie znając smoka, nie musiał obawiać się, że go rozpozna.
– Był zajęty swoimi sprawami – odrzekł wędrowiec. – Kazał mi jednak przyjść do zamku. Powiedział, że znajdzie się tam dla mnie miejsce.
– Skoro tak prawisz, zapewne masz rację – odrzekł lekko kurell, a potem, nie czekając, co dziad odpowie, machnął ręką w powietrzu, zatrzymując pierwszy wóz, toczący się właśnie obok nich.
– Zjeżdżaj! – warknął woźnica, wymachując w jego kierunku batem. Kiedy jednak zobaczył błysk złota pomiędzy palcami Lamisa, natychmiast ściągnął wodze i zatrzymał konia.
Kurell rzucił mężczyźnie monetę, ten zaś pochwycił ją chciwie.
– Dostaniesz jeszcze jedną, jeśli zawieziesz mnie i mojego przyjaciela na górę – powiedział, wskazując rękę na ślepca.
– Coście za jedni? – mruknął handlarz. Jego spojrzenie stało się nieufne, palce jednak bez chwili wahania macały pieniądz.
– Nie twój interes! – warknął przez zęby kurell. – Zawieź mnie i mojego druha na płaskowyż, a sowicie cię wynagrodzę.
– Dobra, dobra, wsiadajcie – odrzekł kupiec, przesuwając się na siedzisku. – Byle szybko, bo nie mam czasu.
– Chodź dziadku – Lamis zwrócił się do ślepca. Ostrożnie złapał go za ramię, prowadząc do wozu.
– Co robisz, chłopcze? – zapytał zmieszany starzec. – Mogę iść... mogę iść... – Upierał się, ale złotnik nie zamierzał go słuchać.
– Nie, nie możesz, masz swoje lata i powinieneś jechać na wozie.
– Ale… nie mam pieniędzy – jęczał staruszek, usiłując nawet zapierać się nogami, nie miał jednak szans z silniejszym przeciwnikiem.
– Ja mam i z chęcią za ciebie zapłacę! – warknął przez zęby kurell ledwie pohamowując się, przez nawrzeszczeniem na dziadka. Zamiast tego, popchnął go ku stopniom, a handlarz z łatwością wciągnął ślepca na kozioł. Lamis zajął miejsce obok.
– To zbyteczne, upierał się dziaduszek, ale zarówno kurell, jak i woźnica nie słuchali już jego protestów. Kupiec smagnął batem konie i wóz łagodnie ruszył przed siebie.
Dwie godziny później, głośno skrzypiąc, konie weszły na płaskowyż. Powietrze było tu rześkie i dużo chłodniejsze niż na dole. Mimo to słońce ostro świeciło, kłując wędrowców. Lamis przymknął na moment oczy. Wróciły wspomnienia jego pierwszej wizyty w tym miejscu. Wtedy również myślał, że czeka go świetlana przyszłość w Farrander. Urzędnicy królewskiego miasta boleśnie sprowadzili go na ziemię. Co prawda zdecydowano się na jego usługi, wszak w kunszcie tworzenia biżuterii nie miał sobie równych, odesłano go jednak do Lahmar i tam polecono pilnować interesów smoczej ziemi. Wtedy zrozumiał, iż miasto na szczycie nie jest dla każdego, a zwłaszcza dla wyrzutków, bękartów i krasnoludów.
– Jesteśmy – rzekł woźnica, spoglądając wymownie na kurella. Ten zaś sięgnął do kieszeni i ociągając się lekko, rzucił przewoźnikowi drugą monetę. Kupiec wykrzywił usta w parodii czegoś, co zapewne miało być uśmiechem. Pomógł nawet zsiąść z kozła ślepemu włóczędze. – Tam jest pierwsza wartownia. – Wskazał ręką na drewnianą chatę. Powodzenia – dodał, a w jego głosie było więcej powątpiewania niż przyjaznych życzeń.
Złotnik nic nie rzekł, chwycił tylko starca pod pachę i pociągnął ku strażnikom.
– Jeszcze chwila i spotkasz swego przyjaciela – rzekł przymilnie.
– Jesteś pewien, że dobrze idziemy? – zapytał dziad. – Trochę tu zimno.
– Na szczycie będzie jeszcze chłodniej, ale nie martw się, ogrzejesz się przy zamkowym kominku.
Staruszek nie wyglądał na przekonanego. Nagle zaczął się wahać i opierać.
– Może nie powinienem tu przychodzić – wyjęczał. – A jeśli wartownicy mnie nie wpuszczą?
– Nie dowiemy się, jeśli ich nie spytamy – odrzekł hardo Lamis. W rzeczywistości sam zaczynał obawiać się, że dziad wymyślił sobie historię ze smokiem. Jak na ironię losu z wartowni wyszło im na spotkanie dwóch potężnych wojowników. Każdy miał na sobie zbroję ważącą wiele kilogramów i długi miecz u pasa. Nigdy nie mógł się nadziwić, po co im był ten żelazny strój, wszak, gdyby zechcieli, jednym oddechem spaliliby podróżnych. Zakładał, że chodziło im o przestraszenie wędrowców i zniechęcenie ich do przyjścia na zamek. Zazwyczaj im się to udawało i większość tych, co z takim mozołem wspinała się na górę, rezygnowała, nie podchodząc nawet do budynku.
– A dokąd to?! – zagrzmiał pierwszy z gadów. Podobnie jak jego towarzysz nie miał hełmu na głowie, a jego kobaltowe włosy powiewały na wietrze.
– Obszarpańcy nie mają wstępu na zamek – dodał drugi. Ten wojownik miał zielono-pomarańczowe włosy, zaplecione w długi łańcuch.
– Patrz, ten jest nawet ślepy – zaśmiał się niebieskowłosy.
– Przyprowadziłeś ojca, by umarł na szczycie? – zakpił drugi z wartowników.
Lamis zamruczał pod nosem przekleństwo. Czuł, że starzec usiłuje wyrwać się z jego ramion i musiał wielce się natrudzić, by udaremnić mu ucieczkę.
– To nie mój rodziciel, tylko druh, a ja prowadzę go na spotkanie z przyjacielem.
– Doprawdy? – niebieskowłosy zaśmiał się głośno. – Słyszałeś Juel? Podobnej bzdury już dawno nikt nam nie opowiadał.
Smok z warkoczem pogroził palcem Lamisowi.
– Nie gadaj nam tutaj głupstw. Nie nabierzemy się na byle ckliwą historyjkę. Takich jak wy są tysiące,
Kurell gładko przełknął obelgę, chwilowo liczył się tylko fakt, że żaden z gwardzistów go nie rozpoznał.
– Nie kłamię – odrzekł hardo, zbierając się w sobie. – Na mego druha czeka smoczy lord.
To jedno słowo sprawiło, że zbrojni zamilkli. Mrużąc oczy, zaczęli wnikliwiej przyglądać się ślepcowi.
– A jakiż to niby lord, jeśli można wiedzieć? – podpytywali, kpiąco.
– Kiral, tak mi się przedstawił – rzekł nieśmiało dziaduszek.
Uśmiechy natychmiast zniknęły z twarzy zbrojnych, a i Lamis nie wyglądał na zachwyconego. W rzeczywistości kurell miał ochotę przekląć, że to właśnie białowłosego gada spotkał na swej drodze ślepiec.
– Kim jesteś i skąd znasz hrabiego? – zażądał ten, którego nazwano Juel.
Staruszek milczał, wielce przestraszony otaczającymi go głosami, toteż, Lamis musiał ścisnąć jego ramię, by zaczął mówić.
– Znalazłem ciało poranionej smoczycy na królewskim trakcie – wyrzucił z siebie jednym tchem. – Nikt z podróżnych nie chciał się nią zająć. Usiadłem więc obok niej i pilnowałem, by wiejskie łotrzyki nie pokusiły się okraść rannej. Wtedy zjawił się lord. Wylądował w lesie i chwilę później był przy mnie. Zabrał kobietę, ale wcześniej kazał mi iść do Farrander.
Gwardziści spojrzeli na siebie wymownie. Historia opowiedziana przez ślepca wyraźnie nie była im obca. I tylko Lamis sprawiał wrażenie, że nie miał pojęcia, o co w tym chodzi.
– Do zamku faktycznie przyniesiono ranną smoczycę – niechętnie odparł Juel.
– Lord Melir niósł ją w ramionach przez góry. – Dodał niebiesko-włosy.
Na twarzy ślepca pojawił się cień uśmiechu.
– Mówiłem, że to dobry pan. Powiedział, że starcom też należy się opieka i kazał mi tu przyjść.
Kręcąc głową Juel spojrzał na swego kompana.
– Wyślę list do górnej wartowni z zapytaniem. – Do starca zaś rzekł: – Oby lord Karez naprawdę cię pamiętał. W przeciwnym razie będziesz musiał udać się w drogę powrotną.
– Jest ślepy i stary, potrzebuje opieki i silnego ramienia, dlaczego miały kłamać? – zaperzył się Lamis. Kurell zdążył już odzyskać pewność siebie. Wszystko wskazywało na to, że dziad mówił prawdę. Zatem jeśli się przyłoży lada chwila i wjedzie razem z nim do miasta.
– To się okaże! – warknął Juel. – Zapytamy lorda o twego druha. Ponowi zaproszenie, a wówczas pozwolimy ci wwieźć go na górę.
Lamis delikatnie pogładził pomarszczoną dłoń niewidomego.
– Słyszysz, jeszcze chwila i będziemy w królewskim mieście. Nim słońce zajdzie poczujesz pod stopami gorące smocze kamienie. – Z twarzy kurella nie schodził krzywy uśmiech. Sam zaś ledwie z podekscytowania ledwie panował nad sobą.

2 komentarze:

  1. Widzę, że Lamisowi jak zwykle szczęście sprzyja, mam nadzieję, że tylko do czasu. O ile się nie mylę to ten staruszek miał odegrać jakąś rolę, chyba nie o to chodziło, że miał wprowadzić Lamisa do grodu? Bardzo dziękuję za kolejny rozdział. Pozdrawiam, Meg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staruszek to niespodzianka i jego roli nie zamierzam póki co zdradzać. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Za parę rozdziałów wszystko się wyjaśni.

      Usuń